Nie jesteś zalogowany na forum.
Strony: 1
*1520 rok, 3 listopad - Trakt do Rakverelin / Kovir i Poviss*
MG = Valentain, Gilgarn
Otworzył powoli oczy, by zorientować się, że jest wieziony po wybojach wewnątrz jakiegoś powozu, w którym panowała niezbadana ciemność. Nie miał możliwości uwolnienia się z niego, ponieważ łancuchy na jego kończynach były cholernie wytrzymałe. Zastanawiał się jak do tego doszło, jak znalazł się w tej sytuacji. Po chwili dotarło do niego, że został ogłuszony, następnie zniewolony. To budziło jego wewnętrznego demona, którego tak dawno nie słyszał...
"Znowu to samo... ZNOWU! Zawiodłeś!"
Rozbrzmiewał szept, ale został przerwany, gdy nagle nastąpiła eksplozja na trakcie, która obróciła powóz, wraz z nim, do góry nogami. Zaraz po tym nastąpiła kolejna seria któtkich wybuchów, które tym razem jego już nie dotknęły, lecz słyszał krzyki umierających ludzi, oraz jęki koni. Uderzyło go oślepiające jasne światło, kiedy drzwiczki zostały otwarte. Na drodzę do wolności, stał jedynie brodaty krasnolud z wielkim nochalem.
-O rany, wyglądasz cudacznie! Znaczy... Ehm... Wychodź, jesteś bezpieczny, te gnidy nie żyją.
Uśmiechnął się i pozwolił Valentainowi opuścić powóz, po czym pomógł ze zdjęciem kajdan.
-Te eksplozję to Twoja sprawka?
Zapytał krasnoluda, którego twarz i dłonie pokrywały blizny. Dostrzegł, że przy pasie ma dwa sztylety, natomiast żadnej typowo krasnoludzkiej broni.
-Oczywiście. Kilka bomb domowej roboty wystarczyło, by zmieść z powierzchni ziemi cały konwój. No i w sumie powierzchnie ziemi także.
Elf rozejrzał się wokół. Teraz wyglądał jak pogożewisko, a wszędzie walały się trupy. Majestatycznie.
-Kim Ty w ogóle jesteś...?
Zapytał swojego wybawcę, po czym zaczął przetrzącać ładunek porywaczy.
-Zwę się Gilgarn, najlepszy twórca ładunków wybuchowych na Północy! Ostatnimi czasy działam charytatywnie i niszczę wszystkie dostawy niewolników, które zmierzają na handel do Rakverelin. Już niejednego elfa uratowałem przed kiepską dolą. Ty jednak wyglądasz inaczej od wszystkich... Jak się wpakowałeś w te tarapaty?
Tym razem to on zapytał, by po chwili zrobić wielkie oczy na widok dwuręcznego miecza, którego Valentain dobył. To była jego skonfiskowana własność, zarazem nie taki zwykły miecz. Valentain nazwał go "Loa'then" co w starszej mowie znaczyło "Nienawiść". Był to prezent od jego przyjaciela, Cesarza Nilfgaardu, Alexandra. Palcami przejechał wzdłuż ostrza, uaktywniając znaki runiczne, które Alexander na nim umieścił, aby zawsze chroniły Valentaina. Loa'then był przepiękny i zarazem cenny dla swojego właściciela.
-Jestem Valentain. Ścigałem łowców niewolników w Tretogorze, aby dowiedzieć się kto przewodzi działalnością niewolniczą. Niestety mieli przewagę liczebną. Ale odpowiedź otrzymałem. Laurance von Eirs. Mówi Ci to coś?
Zawiesił Loa'then na sprzączce na plecach, zaś Gilgarn przeczesał swą brodę w zastanowieniu.
-Gruba ryba w Rakverelin. Arystokrata. Jeśli go szukasz, a wieźli Cię z Tretogoru, to przynajmniej kawał drogi zaoszczędziłeś. Jesteśmy niedaleko tego miasta. Co więcej, mam tam dom. Jak chcesz możemy tam się udać. Jesteś pierwszym uwolnionym, który z krzykiem nie uciekł do lasu. I jest w Tobie coś intrygującego. Co Ty na to?
Spytał z uśmiechem wyciągając do niego dłoń. Wytatuowany elf spojrzał na nią, jakby przeprowadzając analizę. Lecz nie czekał długo, uścisnął jego dłoń, z taką siłą, że prawie złamał krasnoludowi palce.
-Kurwa! Takie chuchro, a rękę podajesz jak najtwardszy chłop!
Skomentował, ale Valentain już zdążył się obrócić i ruszyć traktem na północ.
-Ej czekaj, mam krótkie nogi!- Zawołał i zaczął go doganiać. -Tak w ogóle to czemu ich ścigałeś? Życie Ci niemiłe? Ja mam swoje pobudki do utrudniania życia tym kanalią, ale Ty...?
Valentain milczał, patrząc cały czas przed siebie, lecz w końcu westchnął.
-Bardzo dawno temu sam byłem niewolnikiem w Rakverelin. Wręcz się wychowywałem w klatce. Mi udało się odmienić swój los. Lecz nie mam zamiaru ignorować cierpienia każdego, kto trafia do niewoli. Laurance i wszyscy mu podobni muszą zginąć.
Odpowiedział, a Gilgarna wręcz zatkało. To by wyjaśniało jego tatuaże. Słyszał o przyozdabianiu swoich sług przez niektórych Panów. Lecz nigdy nie słyszał o byłym niewolniku, który odważyłby się wrócić...
-No nie wiem. To funkcjonuje już od kilku wieków. Bywały bunty, czy powstania, ale jak interes się kręcił, tak się kręci. Ale wydajesz się na tyle ponurym elfem, że może już nie odważą się tego praktykować.
Zaśmiał się rubasznie, a ten wyższy spojrzał na niego z poirytowaniem.
-Nie jestem ponurym elfem.
-Bardziej ponuro tego powiedzieć nie mogłeś? Mniejsza. Skąd w ogóle masz ten miecz...?
-Od mojego przyjaciela.
Rzucił krótko, a ten znowu przeczesał brodę zerkając na nietani kunszt.
-Kim jest Twój przyjaciel, że stać go na taki podarek?
-Cesarzem Oświeconego Cesaratwa Nilfgaardu.
Odparł z pełnym tytułem, choć bez żadnej ekscytacji w głosie. Krasnolud uznał to za żart, dlatego wybuchł śmiechem.
-Jednak nie jesteś ponury, a dowcipny.
-Jak uważasz.
No, a w końcu, zniknęli na horyzoncie...
Offline
Strony: 1