Nie jesteś zalogowany na forum.
Strony: 1
*1520 rok, 5 listopad - Rakverelin / Kovir i Poviss*
MG = Valentain, Gilgarn, Elizabeth Scorn
Górne Miasto w dużym stopniu różniło się od Dolnego Miasta, czy tym bardziej dzielnicy nieludzi. Ta część miasta była bardzo zadbana, a także ludzie jakby szczęśliwsi. To tutaj mieszkała szlachta, która o biedzie i głodzie mogła tylko słyszeć. Dlatego tym bardziej Valentaina dziwił fakt, że posiadłość Elizabeth znajdowała się właśnie tutaj.
-Uzdrowicielki chyba dużo zarabiają.
Mruknął w drodze elf, czym rozbawił swojego małego towarzysza.
-Ponury elf znowu powiedział żart! Tak się składa, że Eliza nie jest tylko medyczką, ale też dziedziczką rodu Scorn. Jej rodzina miała duży nakład na rozbudowę miasta.
Wytłumaczył, co zupełnie wybiło Valentaina z rytmu.
-Szlachcianka? Czy jej rodzina też może mieć jakiś udział w tym wszystkim?
-To na pewno nie. Żaden Scorn nie żyje. Elizabeth jest jedyna. Może kiedyś sama powie Ci jak do tego doszło. Bądź co bądź, rodzinnego majątku nie ma, więc pracuje na życie. Mało kto tutaj wie jak to jest.
Odparł ze spokojem w głosie, ale białowłosy już nic nie wtrącił. Nie zamierzał dopytywać. To nie była jego sprawa. Ona miała być po prostu przydatna.
W końcu dotarli pod drzwi wielkiej kamienicy, która w pełni była posiadłością Panny Scorn. Obok wejścia zawieszone były dwie tarcze po przeciwległych stronach, mocno zardzewiałe. Pod tą rdzą znajdował się rodowy herb, lecz w tej chwili niemożliwy do dostrzeżenia. Każdy doszedłby do wniosku, że Uzdrowicielka nie przykładała większej wagi do czyszczenia ich.
Gilgarn zapukał do drzwi, lecz nie spotkali się z żadną odpowiedzią.
-Jeszcze jej nie ma? Zaraz będzie zachód słońca...
Zastanowił się krasnolud przeczesując brodę, gdy nagle Valentain z niezwykłą łatwością wyważył drzwi i wszedł do środka.
-Ty jej za to zapłacisz!
Rzucił Gilgarn i wszedł zaraz za nim.
Znaleźli się w wielkim salonie, z którego schody prowadziły do różnych holi z komnatami sypialnymi, czy to też kuchni i spiżarni. Kominek był rozpalony, więc ktoś już tutaj był. Wytatuowany elf podszedł powolnym krokiem do portretu, który wisiał na jednej ze ścian. Przedstawiał on najprawdopodobniej Elizabeth w pięknej zdobionej sukni i z tym samym tajemniczym uśmiechem. Jakoś zafascynował go ten widok.
-Prezent od mojego ojca. Zamówił od malarza z Ard Carraight, który wykonywał podobno portrety członków dynastii Jednorożców.
Rozbrzmiał głos Panny Scorn zza jego pleców, więc ten zwrócił się w jej stronę. Kobieta miała ręce całe we krwi.
-O matulu, Elizo, poród przyjmowałaś?
Zapytał Gilgarn, rozsiadając się na jednym z foteli. Czuł się jak u siebie.
-Nie tym razem. Amputacja nogi. Tak poza tym jak tu weszliście...?- Zapadła cisza, której nikt nie chciał przerywać, aby nie wnosić kosztów za nawiasy w drzwiach. -...dobra... nieważne. Poczekajcie na mnie.
Dokończyła i udała się do innego pomieszczenie, by wyzbyć się krwi z ciała, czy ubrań.
-Ciekawe co ludzie myśleli, kiedy w tym stanie wracała do domu, he he.
Skomentował krasnolud, zaś Valentain oparł swój Loa'then o kamienną ściankę kominka, którego ogniste ciepło delikatnie odkrywało na nim świetliste runy, po czym też zasiadł na kanapie, sądząc że tutaj to chyba normalne. Przebywał wystarczająco dużo w szlacheckich środowiskach, by wiedzieć, że takie zachowanie pospólstwa jest niedopuszczalne.
-Skąd się znacie?
Zapytał w końcu, nie rozumiejąc dlaczego krasnoludzki rzemieślnik tak dobrze zna osobę o dobrym pochodzeniu.
-Wiesz... Kiedyś pomogłem Elizie, gdy była sama jak palec i tego potrzebowała. I tak też już pozostałem. A siedzę na tym świecie wystarczająco długo, by patrzeć na nią jak na własną córkę. Jest młoda, naiwna i głupia pod wieloma względami. Ale nie pozwoliłbym, by stało się jej coś złego.
Odparł wymijająco, przez co jego rozmówca doszedł do wniosku, że każde z nich ma jakąś tajemniczą przeszłość za sobą, do której tak prędko nie dopuszczą...
-Ładny miecz.
Skomentowała Elizabeth, wracając do salonu już w lepszym stanie, po czym dosiadła się na kanapę, gdzie zresztą był już Valentain. Oczywiście ten natychmiastowo wstał, jakby była jakąś chorobą zakaźną i chciał uniknąć zarażenia. Już chciała coś powiedzieć, ale stwierdziła, że nie ma sensu.
-Przejdźmy do rzeczy. Masz podobno coś co może być użyteczne.
Zaczął białowłosy, na co Elizabth kiwnęła głową.
-Tak się składa, że los niewolonych elfów nie przechodzi obojętnie i bez echa za granicą. Jako, że wciąż mam pewne prawa i możliwości, jako szlachetnie urodzona, zamanifestowałam do władz państwa na wschodzie, o interwencję w tej sprawie, ponieważ nasz król ignoruje problem, co narusza wszystkie traktaty pokojowe.
Oświadczyła dumnie, a elf założył ręce na piersi. Krasnolud poprawił siedzisko.
-Kurwa, mam nadzieję, że nie sprowadzisz nam tu ekspansji wojsk Wschodniego Imperium Kaedwen, co? To by była wojna.
Spytał Gilgarn, a Panna Scorn zachichotała przysłaniając usta palcami.
-Głupi jak zawsze, mój przyjacielu. Nie do Kaedwen wysyłałam listy, a do Dol Blathanna. Było to jakiś czas temu, nawet otrzymałam odpowiedź od króla Alenvira, że "w interesie królestwa elfów jest dbać o dobro każdego przedstawiciela ich rasy, z tego też powodu, aby nie budzić lęku kovirskich władz, wyśle mały oddział żołnierzy, którzy mają zapoznać się z sytuacją". Mam nawet umówione z nimi spotkanie na Skalnym Wybrzeżu za kilka dni.
Przedstawiła już całą sytuację. Jej pogląd na sprawę przedstawiał się na mocy prawnej i politycznej. Lecz Valentain dobrze wiedział, że to nie było rozwiązanie wszystkich problemów na świecie. Czasem trzeba było brać sprawy we własne ręce.
-Co za idiotyczny pomysł! Nie znasz elfów z Dol Blathanna! Różnią się od tych które spotkałaś w całym swoim życiu! Odpowiedzieli, bo niewolnicy świetnie nadadzą im się na służbę, czy mięso armatnie w armii!
Warknął, ponieważ był z tego powodu wściekły.
"Głupcy wszystko zniweczą, zabij ich, zabij, ZAAAABIIJ!"
Szept w głowie przeistoczył się w krzyk, a mężczyzna nie mogąc tego znieść, przywalił pięścią prosto w kamienną ścianę, tak silnie, że poławiły się pęknięcia.
-Valentainie! Ostrożnie, bo zaraz drugą rękę będziesz miał ranną!
Krzyknęła Elizabeth, czym zaskoczyła Gilgarna, bo rzadko przekraczała swój próg spokoju, oraz opanowania.
-Szukasz pomocy, a odmawiasz każdej możliwej! Z takim podejściem nic nie zdziałasz!
Warknęła i na niego, a ten nagle poczuł się stłamszony, jakby wewnętrzny demon skrył się głęboko. Przypominało to trochę kubeł zimnej wody, czyli metodę jego przyjaciela, aby nad nim zapanować. Powoli się uspokajał.
-Oni za nic mają ich dobro. Szukają w tym interesu...
Dopowiedział opuszczając głowę.
-Nikt na tym świecie nie robi niczego bez własnego interesu.- Powiedziała kładąc mu ostrożnie dłoń na ramieniu. -Oraz wiem, że masz pewnie swoje doświadczenia z nimi. Ale czym jest nawet taka cena, za uratowanie tak wielu istnień? Sam chyba powinieneś wiedzieć to najlepiej, jeśli jest tak jak Gilgarn mówił.
Zapytała go. A te słowa utkwiły w jego myślach. Spojrzał wpierw na nią, a następnie na krasnoluda, który wydawał się czymś zdziwionym.
-Co jest?
Zapytał brodacza.
-Ta ściana to granit. Jak Ty żeś ją skruszył?!
Zapytał z niedowierzaniem, mając najwidoczniej własne priorytety, które elf zresztą zignorował.
-Dobrze. Spotkamy się z nimi.
Przytaknął ostatecznie, co wywołało uśmiech na twarzy Elizabeth, natomiast Gilgarn dalej był jakiś sfrustrowany tą ścianą.
Kobieta podeszła do okna, aby sprawdzić, czy słońce już zachodzi.
-Proponuję Wam zostać tutaj na jakiś czas. Dzielnica nieludzi nie jest bezpieczna, a tutaj jest duża liczba pustych sypialni. Skoro działamy teraz razem, to lepsze takie rozwiązanie, niż bieganie do siebie przez całe miasto.
Rzuciła luźną myśl, na co Gilgarn zareagował z dużą aprobatą.
-Dwa razy mówić nie musisz, bo dość mam już mojego sąsiada złodzieja, który tylko gapi mi się w okno i patrzy co robię. Tam nikomu nie wolno ufać!
Przemówił krasnolud, a Panna Scorn zareagowała śmiechem. Tylko Valentain pozostał niezwruszony. Miejsce noclegu było mu obojętne, lecz w tej chwili znowu coś go zainteresowało. Tym razem był to zakurzony mały portret nad komodą, który przedstawiał mężczyznę w średnim wieku. Był ciemnym blondynem, więc raczej nie należał do rodu Scorn.
-To nasz król, Hortion Thyssen. To on 10 lat temu przerzucił wszystkie bogactwa na Poviss, gdy graniczyliśmy z socjalistami, a handel lądowy padł. U Kovirczyków nie cieszy się uznaniem, bo zostawił Rakverelin na pastwę losu. Aż dziw, że to tam nadal wisi...
Wytłumaczyła Eliza, nim udała się do jadalni, aż z czasem krasnolud też zajął się sobą. Tylko białowłosy wpatrywał się w oblicze monarchy...
-Nienawidzę polityki.
Offline
Strony: 1