Nie jesteś zalogowany na forum.
MG = Bartholomeow Black, Annabell Lethis, Lisa Lethis, Gascon
Black i Gascon udali się wspólnie do bogatszej dzielnicy Allanoru, z pomocą powietrznego tramwaju, który dostarczył ich na "Aleję Solidarności". Stamtąd prosto do kamienicy Lethis, a choć Wampir pytał o co chodzi, Łowca był bardzo milczący. Dopiero gdy zadzwonili dzwonkiem, w oczekiwaniu, aż ktoś ich wpuści, zwrócił się w stronę Doktora:
-Cokolwiek wymyślił Azazel, mam przeczucie, że nie jest to najlepsze wyjście. Wątpie by takie istniało. Casimir zabił rodziców Belli i Lisy, naznaczył Ciebie jako zdrajcę, zaś ja… już jestem trupem. Myślę, że jedyny sposób by zażegnać problem, to swego rodzaju poświęcenie jednostki… dla Demona to pewnie zabawny tragizm…
Wytłumaczył pokrótce, jak zinterpretował słowa Azazela, co wprawiło Gascona w dziwne poczucie smutku, zarazem wyparcia takiej ewentualności.
-Barth…
Urwał, bo drzwi się otworzyły. W progu była mała Lisa, która wyglądała na smutną.
-Gascon… Bella, ona…
Zaczęła, a wtedy Wampir bez słowa wparował do środka. Łowca nic z tego nie rozumiał, więc po prostu wszedł na korytarz, zerkając na rudowłosą dziewczynę.
-Liso… co się dzieje…?
Dopytał, lecz dziewczyna nie odpowiedziała, po prostu ruszyła za Gasconem, który biegł na piętro jak oparzony. Bartholomeow miał ze przeczucia i w lekkiej obawie, pokierował się schodami do góry, gdzie poszła reszta. Prosto do sypialni Annabell. Uchylił powoli drzwi, widząc kobietę w łóżku, pod kołdrą i Wampira, który badał jej puls, oczy i oddech. Lisa siedziała obok, skrycie roniąc łzy. Black niczego nie rozumiał, po prostu wszedł. Dostrzegł, że Arystokratka była cała spocona i zaczerwieniona, zarazem bardziej blada, niż zwykle. Gorączkowała.
Gascon westchnął głęboko i kiedy dostrzegł przyglądającego się Łowcę, podszedł do niego, by go wyprowadzić na korytarz…
-Wiąże mnie tajemnica lekarska, lecz ze względu na to co mi przed chwilą powiedziałeś… powinieneś wiedzieć, że Annabell ciężko choruje. Od kilku lat, lecz z każdym rokiem jest coraz gorzej. Przez ostatnie miesiące jej stan tylko się pogarsza. Chyba jest w krytycznym stadium, w którym…- Urwał na moment, przecierając skroń zdenerwowany. -...po prostu… to mogą być jej ostatnie chwile. Nie jestem w stanie jej już pomóc. Jedyne co mogę, to dać jej spokojniejszą… śmierć…
Wyszeptał, a te słowa były jak młot, którym ktoś przywalił w żebra Blacka. Łowca pobladł, zatykając usta dłonią i opierając się o ścianę. Nie mógł uwierzyć w to co usłyszał. Annabell ukrywała przed nim śmiertelną chorobę, a on widział ją zawsze z uśmiechem. Czy każdy musi tak udawać, że wszystko gra?!
Nie był w stanie nic powiedzieć, aż usłyszeli cichy jęk z pokoju:
-Barth…
To był głos Belli. Złotowłosy nie tracąc czasu wszedł do środka i uklęknął przy jej łóżku. Dłonią szukała jego dłoni, więc szybko jej w tym pomógł, splatając na niej palce. Doktor w tym czasie wyprowadził płaczącą Lisę, zamykając ich w pokoju samych.
-Jestem tu, Bello.
Wyszeptał Łowca, a kobieta niemrawo się uśmiechnęła.
-Gascon mi powiedział… Czy udało Ci się znaleźć to, czego szukałeś…?
Spytała słabo, a jemu serce się krajało widząc ją w tym stanie. Przypomniało mu to Maxwella, który umarł w jego rękach. Nie chciał znowu kogoś tracić…
-Tak. Wszystko będzie dobrze. Jest nadzieja na pomszczenie Twoich rodziców… oraz zapewnienie Wam wszystkim bezpieczeństwa, więc nie myśl o tym. Zajmę się wszystkim.
Uśmiechnął się pociesznie, rezygnując z informowania jej o podejrzewanym ryzyku swoich przyszłych zamiarów. To nie był dobry moment, nie powinien jej straszyć.
-Cieszę się. Czy udało Ci się pomóc… przyjacielowi…?
Dopytała, mając na myśli Josepha. Teraz zdał sobie sprawę, że nie mówił jej jak odbyła się wizyta w pałacu. Oraz że przysiągł sobie uratować Rickardsa z tej śmiertelnej pułapki.
-Pracuję nad tym. Wiem co chcę zrobić… pozostaje tylko to zrealizować…
-Pośpiesz się. Królowej nie można ufać, jest…
-Okrutna. Już o tym wiem. Nie myśl o tym.
Oparł czoło o jej dłoń, przymykając oczy. Tak wiele myśli błądziło mu po głowie, choć większość kręciło się wokół umierającej Annabell. Myślał, czy istniał sposób, aby jej pomóc, którego nie dokonałaby żadna medycyna. Wtedy przypomniał sobie o przedmiocie w kieszonce.
Uniósł głowę i spojrzał w jej oczy. Czy boskie zdolności, były w stanie zagiąć prawa natury? Czy istniał sposób, by pomóc wszystkim, którzy tego potrzebowali…?
-Bello… muszę zrobić coś, co może wszystko zmienić… nie znam konsekwencji, lecz boję się…
Wyszeptał, a ta przeniosła drżącą dłoń na jego policzek, starając się nie przymykać oczu ze zmęczenia.
-Barth… cokolwiek się stanie… będę Cię wspierać tak długo jak mogę…
Odpowiedziała, pokasłując, na co ten bardziej okrył ją kołdrą, przecierając zaszklone oczy. Wziął głęboki oddech, zaś kobieta spojrzała w sufit.
-Ja… boję się śmierci… co mnie czeka… co będzie z Lisą…? Czy jest świat, w którym będę mogła Was oczekiwać…?
Spytała, a po jej policzkach zaczynały spływać głuche łzy. Black czuł kluchę w gardle, nie będąc w stanie na to jakkolwiek odpowiedzieć. Zacisnął palce na materiale, pod którym krył się błękitny kryształ. Musiał zaryzykować. Nie mógł patrzeć, jak powoli odchodzi w strachu…
Panna Lethis w pewnym momencie przymknęła oczy, zasypiając z wycieńczenia. Łowca powoli wstał i wycofał się z komnaty. Na korytarzu wyminął Gascona, oraz Lisę, wychodząc z posiadłości.
Gdy znalazł się na ulicy, zaczął szybko iść, w pewnym momencie chód zamienił się w trucht, zaś zaraz ten, w bieg. Bartholomeow biegł najszybciej jak potrafił, aktywując symbol łowcy, który nadludzko zwiększył jego prędkość. Biegł w głuchej ciemności i samotności, zaś łzy skapywały z jego policzków na wietrze. Biegł bez opamiętania, mijając kolejne dzielnice. Biegł, wykrzykując...:
-AZAZEELLUUUUU!!! AZAZEELUUU!!!
Offline