Nie jesteś zalogowany na forum.
Strony: 1
*1520 rok, 8 listopad - Skaliste Wybrzeże, okolice Rakverelin / Kovir i Poviss*
MG = Valentain, Gilgarn, Elizabeth Scorn, Arthariel
Minęły trzy dni oczekiwania, aż w końcu Panna Scorn otrzymała cynk, że mały oddział Złotych Grotów stacjonuje już na Skalistym Wybrzeżu. Było to idealne miejsce na spotkanie, poza miejskimi murami, gdzie mało kto przychodzi ze względu na częste wizyty piratów lub innych rabusiów. Elizabeth nałożyła na siebie płaszcz z futra, ponieważ nadeszły listopadowe mrozy. Ta najgorsza pora roku kiedy wszystko umarło, ale nawet nie ma przyjemnego dla oka białego puchu. W trakcie drogi szlachcianka nurtowała się jednym szczegółem...
-Czym są "Złote Groty"?
Zapytała swych towarzyszy.
-Jakby to wyjaśnić...- Zaczął krasnolud. -To coś takiego jak Quarton w Cesarstwie. Albo Złota Gwardia w Imperium. To po prostu najlepsza formacja wojskowa jaką szczycą się w Dol Blathanna. Wyszkoleni na profesjonalistów do różnych zadań. Powstali chyba zaraz po obaleniu elfickiej czarodziejki, którą zwali... Stokrotka?
Wytłumaczył, natomiast Valentain wychwycił ostatnie słowo. "Stokrotka". Tak, tego miana nie zapomni do końca życia. Ona odpowiadała za wszystkie nieszczęścia jakie go spotkały. Nie lubił Alenvira, ale dziękować mógł mu za jej uśmiercenie.
W końcu dotarli do sterty wielkich głazów od których wzięła się nazwa tego miejsca. Jednak czujne zielone oczy elfa szybko wychwyciły, że nic nie poszło zgodnie z planem. Wszędzie leżały truchła elfickich żołnierzy, a ich krew wsiąkała się w brudny piasek. Ktoś dokonał tu rzezi, a najwidoczniej żaden nie spodziewał się tego ataku...
-KIM JESTEŚCIE?!
Usłyszeli krzyk, po czym zwrócili się w stronę skąd dochodził. Przed nimi stała złotowłosa elfka, w pełnej elfickiej zbroi i z wyciągniętym w ich stronę mieczem. Tak, był to idealny wzór wielce szlachetnego królewskiego elfa, którego duma musiała być silniejsza od rozsądku!
-Spokojnie! Nie jesteśmy wrogami! To my mieliśmy przybyć na umówione spotkanie!
Wytłumaczyła Elizabeth wyjmując korespondencję.
-A skąd mam wiedzieć?! Skąd mam wiedzieć, że to nie była Wasza pułapka, a teraz przyszliście dobić rannych?!
Syknęła, wciąż celując bronią. Gilgarn ostrożne położył palce na swoich nożach.
-Ja tu nie widzę rannych, a same trupy.
Odparł bezlitośnie Valentain, który wcale nie opanował tej napiętej sytuacji.
-Jak śmiesz tak mówić! Oni wszyscy nie żyją, bo Wam zaufaliśmy! Ty...- Nagle zdała sobie sprawę, że jej rozmówca jest elfem, choć bardzo różniącym się. -...jesteś jednym z nas...
Dokończyła, lekko opuszczając broń, choć wciąż usilnie zaciskając palce na rękojeści.
-Nie jestem. Nie porównuj nas do siebie, bo nie ma między nami nic wspólnego.
Powiedział, a jego głos zrobił się jakby niższy, jakby okrutniejszy. Elfka parsknęła kpiąco, choć to przypominało mieszankę żalu i gniewu.
-No tak, widać od razu. Brudna imitacja elfa.
Jej słowa były mocne, a w Valentainie coś pękło, wraz ze słyszalnym maniakalnym wyśmiewczym śmiechem w jego głowie. Bez żadnej odpowiedzi zaczął iść w jej stronę, a ta nie wiedząc czego się spodziewać wykonała cięcie z ukosa, który białowłosy zablokował metalową rękawicą, a następnie drugą wolną ręką chwycił jej gardło i uniósł ją w górę. Zaczęła tracić powietrze i przez to upuściła broń.
-VALENTAIN!
Gilgarn i Elizabeth krzyknęli wspólnie, ale choć to trafiło do jego uszu, nawet na nich nie zerknął. Zimnym i okrutnym spojrzeniem zabijał właśnie gwardzistkę. Kiedy zaczynała sinieć, z dużym impetem swojej nadnormalnej siły cisnął nią w ziemie, a bólu pleców nawet piasek nie był w stanie zamortyzować. Gdy kobieta dochodziła do siebie jęcząc z bólu, ten przyparł ją butem do ziemi.
-Zaraz dopiero będę brudny od Twojej krwi...- Wyszeptał i znowu do jego uszu dobiegł krzyk towarzyszy. Westchnął. -...chyba, że powiesz nam kim jesteś i jak do tego doszło.
Wtem puścił ją i wycofał się kilka kroków, aby mogła w spokoju wstać, oraz dojść do siebie. Jeszcze łapała oddech.
-Nigdy nie... spotkałam kogoś tak... tak silnego...- Przemówiła odkaszlując, aż w końcu była w stanie mówić bez przeszkód. -...nazywam się Arthariel. Należę do Złotych Grotów i przybyłam tu z rozkazu króla Alenvira. Wszystko wydawało się w porządku, aż...
Zaniemówiła patrząc na ciała swych przyjaciół. Podeszła do jednego z nich, po czym padła przy nim na kolana, kładąc dłonie na jego piersi. Nie potrafiła się otrząsnąć.
Gilgarn pozostawił swoje noże w spokoju i podszedł bliżej do elfki.
-Jak do tego doszło? Kto to zrobił?
Zapytał, wyczuwając w powietrzu kłopoty. Ktoś musi działać na ich niekorzyść.
-Nie wiem. Znikąd pojawili się łucznicy i wszystkich rozstrzelali. Byłam wtedy na zwiadach i nie zdążyłam nic zrobić...
Valentain kopnął piasek. Był pewny, że ktoś przechwycił listy Elizabeth. Musieli to być łowcy niewolników.
-Czy za taką zbrodnię król Alenvir ma podstawy do ataku na Kovir?
Zapytała Panna Scorn, trochę jednak orientując się w tych sprawach.
-Miałby. Ale nasze przybycie tutaj nie zostało zarejestrowane przez straż graniczną. Wasz król mógłby bronić się pytaniem, dlaczego Dol Blathanna przysłało tu żołnierzy bez wiedzy władz...
Odparła, a argument był dobry. Królewskie elfy były w impasie, co więcej, popełniły nieostrożny błąd. Białowłosy wiedział jak skończy się poleganie na nich...
-Elizabeth... Twój plan zawiódł. Czas na mój. Podaj mi adres Laurance'a.
Stanął przed nią, jakby nie dając jej szans na wycofanie się. Poczuła, jakby była przyparta do muru.
-Jego rezydencja znajduje się poza Rakverelin. Konkretnie na Wysokożu. To na północ stąd...
-Wiem...- Przerwał jej, dobrze pamiętając to miejsce. -...przez jakiś czas tam służyłem. Mój Pan był władcą tych ziem. Mam nawet po nim pamiątkę...
Wskazał swoje tatuaże, które były na całym ciele. Nigdy nie zapomni jak Hrabia Wysokoża związał go do stołu i kazał wylewać tą gorącą, wżynającą się w skórę, ciecz... I to tam poraz pierwszy został zgwałcony przez swojego Pana...
-Ale Valentainie... Wysokożem włada ten sam ród od setek lat. To by znaczyło, że Laurance może być potomkiem Twojego byłego Pana...
Wtrąciła Panna Scorn, a elf otworzył jakby szerzej oczy. Właśnie uświadomił sobie, że ma teraz dwa powody do zadania okrutnej i bolesnej śmierci temu jebanemu arystokracie.
-Zaraz! Byłeś niewolnikiem? To by wiele wyjaśniało. Ale skądś kojarzę Twoje imię...
Powiedziała nagle Arthariel, wstając z kolan. Przyglądała mu się uważnie, jakby szukała w nim odpowiedzi.
-Wybacz mała, ale nasz kolega niewiele mówi o sobie.
Zaczepił ją Gilgarn, który już wielokrotnie próbował dowiedzieć się czegoś o przeszłości białogłowego, lecz bezskutecznie.
-Wracaj do Dol Blathanna zdać raport swojemu władcy. Nie próbuj ich pochować, bo nim to zrobisz, szabrownicy Cię dopadną.
Doradził jej i ruszył w stronę Rakverelin.
-Czekaj! Przepraszam Cię za moje zachowanie i słowa. Byłam po prostu wściekła. Ale nie mogę odejść bez wykonania mojej misji. A mam pomóc Wam wyzwolić niewolników. Dlatego idę z Wami. Traktujcie to jako pokutę za śmierc moich bliskich, zamiast ciężaru w postaci mojej osoby.
Wstrzymała go, lecz jej słowa tylko go rozdrażniały. Już miał nawet ochotę powiedzieć, żeby pocałowała go w dupę, gdy nagle...
-Przyda się każda pomoc.
Rzucił Gilgarn.
-Zapraszam Cię do mojej posiadłości. Wciąż mam niewykorzystane komnaty. Możesz zostać tak długo, aż nie rozwiązemy tej sprawy.
Dodała Elizabeth z uśmiechem,na co Arthariel zareagowała entuzjastycznym pokłonem w jej stronę, jako formę podziękowania.
Ale Valentain nagle nie miał nic do powiedzenia?! Sapnął i pokiwał głową.
-Ruszajcie się.
Rozkazał i udał się do miasta, a trio jego towarzyszy tej nowej przygody, zaraz za nim. Cóż to była za dziwacznie dobrana zgraja...
Offline
Strony: 1