Sesje RPG

Nie jesteś zalogowany na forum.

#1 2020-06-13 19:20:07

Arcymistrz Gry
Administrator
Dołączył: 2018-10-26
Liczba postów: 582
AndroidChrome 83.0.4103.96

Pan jest moim Pasterzem... (2,5)

WSTĘP: DOM NA WZGÓRZU


Brama wjazdowa zaskrzypiała głośno, zaraz przed tym, jak przekroczyła ją zakapturzona postać, której szaty w odcieniu ciemnego fioletu, wręcz w kroju ceremonialnym, łagodnie powiewały na jesiennym wietrze. Brama została zamknięta, zapieczętowana skomplikowanym zamkiem szyfrowym. Postać ta, upewniając się, że nikt za nią nie podążył, udała się do starej posiadłości. Na wzniesieniu przedsionkowym, był stąd przepiękny widok na panoramę stolicy Allanoru. Ten widok nie ujmował jednak zbyt dużo czasu zakapturzonemu, bo obowiązki wezwały go do środka…
We wnętrzu domostwa, które się powolnie rozpadało, na co wskazywały pruchniejące deski, czy sypiący się kamień, pieczołowicie zadbano, aby wystrój był należyty. Wszędzie rozpalone świece, odpowiednie narzuty, a w samym salonie… okrąg krwią namalowany, wokół którego grupa innych kapturników, szeptała inkantacje, których nie zrozumiałby przeciętny człowiek. Nowoprzybyły zniknął w tłumie, stając się elementem tego przedstawienia. Powietrze z każdą minutą robiło się cięższe, zapach zaś siarczysty. Niektórzy mieli wrażenie, że w okręgu widzą błysk, lecz nie zaprzestawali wykonywanej czynności. Było słychać ciche jęki i stukoty. Zaraz i szloch. Zaś to co mieli ujrzeć za chwilę, miało przejść śmielsze oczekiwania…




************

ROZDZIAŁ I: A IMIĘ JEJ...


MG = Anthony Winston


Powoli zbliżał się zachód słońca, który przebijał swoje promienie przez urywki deszczowych chmur, prosto na żwirową drogę przez las, której korony drzew nie okryły w swej łaskawości. Krople wody spadające z nieba, cały czas stukały o blachy pojazdu napędzanego silnikiem, dającym końskiej społeczności zasłużoną emeryturę za sprawą wygodnego rozwoju przemysłu. Automatyczne wycieraczki zmazywały z szyby deszczówkę, przez którą wzrokiem chciał przebić się kierowca tego pojazdu.
-Na większym zadupiu nie mogli tego organizować…?
Mruknął kierowca, jakby do siebie, a jakby do swej towarzyszki i pasażerki z siedzenia obok. Anthony Winston, bo tak nazywał się ów jegomość, był starszy od Beatrycze, o jakąś dekadę, o czym świadczyła szorstka skóra, na której zmarszczki zaczynały powoli postępować. Mężczyzna był dumnym posiadaczem charakterystycznych i bujnych wąsów, które na modłe ich czasów, komponowały się z zarośniętymi baczkami. Ubrany był w mundur, który każdemu z okolic na myśl przyniesie allanorską milicję. Gdzieś nawet znalazłyby się emblematy poświadczające jego służbistyczną przynależność.
-Pogoda nie dopisuje tej sprawie, ale w sumie kiedy było inaczej…?
Mruczał pod nosem, do czego Beatrycze pewnie była już przyzwyczajona, przez fakt, że kiedy mundurowi dostają jakąś sprawę do rozwiązania z udziałem magii, to potrzebują specjalisty do pomocy, a kto był lepszy, niż były członek Gildii Skrybów? Może Inkwizycja pomyślnie zakończyła oficjalne działanie tej organizacji o szemranej reputacji, jednak każdy kto wcześniej przynależał do gildyjnych szeregów, dla władz miejskich był na wagę złota. Tworzyło to często wewnętrzny konflikt w Allanorze, między stróżami prawa, a Kościołem, lecz trudno się mówi. Po tajemniczym zniknięciu Królowej Marie, oraz Wielkiego Inkwizytora, jak szybko się okazało, w mieście powstała stagnacja. Jedni na tym korzystali, inni tracili.
-Dla przypomnienia, jedziemy do starej posiadłości na wzgórzu, którą Bractwo Cieni przygarnęło sobie do odprawiania swych plugawych rytuałów. Wedle zeznania dozorcy tego pustostanu, w pewnym momencie, na wzgórzu rozbrzmiał przeraźliwy krzyk tłumu głosów, lecz nikt nie opuścił wspomnianego domostwa. Powtarzam, NIKT nie wyszedł stamtąd, a jednak, gdy podobno poszedł sprawdzić co się dzieje, nikogo nie było w środku. Zastał tylko bałagan po obrzędach. Musimy sprawdzić co się tam wydarzyło, to wszystko jest cholernie dziwne.
Powtórzył to co dostał w raporcie. Nie uśmiechała mu się ta robota, ale ktoś musiał ją wykonać. Za to im płacą.
Jakiś czas później wyjechali z zalesionego terenu, prosto przed starą posiadłość. Zachód słońca skrył się za domostwem, rzucając na jego front ponury cień, jakby czarne chmury nie były wystarczająco przygnębiające. Anthony zatrzymał samochód przed bramą wjazdową i wysiadł z niego, otwierając parasol, który wręczył Beatrycze, na wypadek jeśli nie wzięła własnego. Raz jeszcze rzucił okiem na budynek.
-Nie podoba mi się tu. Dziwna aura bije od tego miejsca.- Skomentował, dłonią macając pistolet przy pasie. -Kiedyś takimi sprawami zajmował się Zakon Łowców Demonów. Marni z nas następcy ich idei, ale mogło być gorzej.
Zażartował, zerkając na kobietę. Nie wiedział jakie zdanie ma na ten temat, ani czy znała Ostatniego Łowcę Allanoru, o którym też słuch zaginął, odkąd ktoś go po raz ostatni widział biegnącego w dzielnicy bogaczy. Seria zniknięć tak ważnych osób w Stolicy była niezwykle zagadkowa. Przynajmniej miasto mogło odpocząć od Casimira La'Vaqua, który zaprzestał mordu. Winston na prawdę chciałby wiedzieć, co się odjebało w Allanorze ostatnim czasy.
-Zamek rozszyfrowany, pewnie dozorca. Się chłop przestraszył jak tu przylazł…
Rzucił, odchylając piszczącą bramę, przez którą przeszedł, na moment zatrzymując się w oczekiwaniu na towarzyszkę.

Offline

#2 2020-06-14 12:03:49

Kojot
Użytkownik
Dołączył: 2020-03-01
Liczba postów: 315
WindowsOpera 68.0.3618.142

Odp: Pan jest moim Pasterzem... (2,5)

Tę podróż ciężko było nazwać komfortową, koła odbijały się od kamieni w drodze, karoseria odbijała się od osi, a od karoserii — pasażerowie. Góra, dół, troszeczkę w bok, już pewnie wygodniej byłoby nie anglezować na koniu. Mimo to Beatrycze wyglądała na zadowoloną, a wewnętrznie była wręcz zafascynowana tym najnowszym dzieckiem nauki. Kątem oka raz po raz zerkała na poczynania swego towarzysza, bo sama nie miała jeszcze okazji siedzieć za kierownicą. Pozostawała jej teoria.
  Oderwała teraz wzrok od jednego z sędziwych drzew, jakie mijali, i znowu spojrzała na milicjanta.
  — Może liczyli, że to nas zniechęci? — odparła z lekkim uśmiechem i poprawiła ułożenie rąk na kolanach.
  Przykrywały je czarne, skórzane rękawiczki. Na sobie miała długi płaszcz spięty tylko na środku i wysokie buty, skutecznie izolujące od mokrego i nieprzyjemnego otoczenia. Gładką szyję skrywała brązowa apaszka, a na głowie spoczywał nieduży kapelusz pod kolor ciemnego płaszcza. Niezbyt długie włosy zaplecione były w gruby warkocz spoczywający na plecach. Gdyby zobaczyć ją na ulicy, ciężko byłoby odróżnić pannę Saville od przeciętnej damy. Tylko brak torebki mógł się rzucić w oczy. Preferowała niewielkie sakiewki przypinane do paska czy uda oraz inne poręczne uchwyty, zwłaszcza w pracy, gdzie grzebanie w damskiej torebce mogłoby się okazać zgubne w skutkach.
  — Takim sprawom nie dopisuje żadna pogoda — rzekła po chwili, bardziej poważnie i też bardziej do siebie niż Anthonego.
  Przeniosła na niego niezobowiązujące spojrzenie, prędzej uwagę niż sam wzrok, kiedy jeszcze raz podsumowywał sytuację i ich zadanie. Pokiwała głową na znak, że rozumie, choć za każdym razem sporo pytań cisnęło jej się na myśl.
  — Kto był ostatnim właścicielem posiadłości? — zapytała, na moment zatapiając spojrzenie w nieistniejącym punkcie na mokrej szybie.
  W końcu dojechali na miejsce. Orzechowe tęczówki nieufnie skierowały się na wyniosłą posiadłość. Była walącą się ruiną, ale miała w sobie coś, co kazało o niej myśleć bardziej jak o królu na łożu śmierci.
  Wysiadła z automobilu i wystawiła dłoń w niemym geście podziękowania za parasol. Otworzywszy własną parasolkę, którą wyjęła spod płaszcza, stanęła obok wąsatego mężczyzny.
  — To po części pańska wyobraźnia... — Spojrzała na szpikulce wieńczące bramę. — Ale zgadzam się, jest tu coś mrocznego... — Uśmiechnęła się nieznacznie. — Od czegoś trzeba zacząć, czyż nie? Może nie będą przewracać się w grobach na nasz widok.
  Choć odpowiadała na jego żarty, dało się wyczuć, że Beatrycze jest skupiona na przysłowiowym "tu i teraz", a konwersację traktuje jako dodatek, póki ta nie wnosiła ważnych szczegółów sprawy. Ot zdolność, jaka przysługuje wszystkim kobietom — umiała skupić się na paru rzeczach naraz. Przydatne ewolucyjnie, gdy masz do pilnowania gromadkę dzieci i obiad. Sławnego Łowcy nigdy nie poznała osobiście, ale ciężko było o nim nie usłyszeć. To wymagało przesiania sterty plotek, ale dla niektórych historii zdecydowanie warto było zadać sobie taki trud. Niestety nie wyjaśniały one jego zniknięcia.
  Zerknęła na mijaną bramę, na moment nawet przyglądając się zamkowi, który jednak nie nosił śladów ataku.
  — Dozorca... Czy kiedy chciał sprawdzić, co się dzieje, znalazł zamek zamknięty czy otwarty? — Podniosła oczy na Winstona i skinęła na dwór. — Chodźmy, tam przynajmniej jest dach. — Ruszyła przodem w stronę drzwi frontowych, po drodze zwracając uwagę na ścieżkę. Deszcz miał jedną zaletę, rozmiękczał ziemię, a to ułatwiało zostawianie śladów butów.

Offline

#3 2020-06-14 13:36:07

Arcymistrz Gry
Administrator
Dołączył: 2018-10-26
Liczba postów: 582
AndroidChrome 83.0.4103.101

Odp: Pan jest moim Pasterzem... (2,5)

MG = Anthony Winston


Milicjant miał co do tego wszystkiego złe przeczucia, a przynajmniej nie przepadał za takimi klimatami. Przywykł do zwykłych obowiązków stróża prawa, a nawet do morderstw kryminalnych, lecz okultyzm… to nie jego bajka. W dodatku nie miał wsparcia, mógł liczyć tylko na swoją spluwę, w dodatku mając na uwadze bezpieczeństwo swej towarzyszki.
Dopiero teraz na myśl powróciło mu pytanie Beatrycze, które niemo przepadło, gdy pierwszy raz ujrzeli domostwo. Zaczął się zastanawiać nad historią tego miejsca.
-Przyznam szczerze, Saville, że ciężko jest to ustalić. Takich porzuconych rezydencji jest wiele wokół Stolicy, to właściciel umarł, to brak środków na utrzymanie… Allanor nie odpowiada za okoliczne pustostany, kończą przeważnie jako zimowiska nędzarzy…- Zamyślił się na chwilę, gładząc wąsa. -...pewnie dozorca wie więcej, ale nikt go o to nie pytał. Nie wiem, czy to ma jakikolwiek związek z Bractwem Cieni.
Dodał, zerkając na domostwo. Szczerze niezbyt go interesowała historia posiadłości, był raczej za wyburzaniem takich śmietnisk, które szpecą okolicę.
Kiedy Beatrycze rzuciła spostrzeżeniem o wyobraźni Pana Winstona, ten zaśmiał si€ krótko.
-Żyjemy w świecie, w którym mrok zwyciężył nad światłem, powinniśmy być z nim oswojeni, zwłaszcza w takich ciężkich czasach.
Skomentował, stawiając kilka kroków w stronę posiadłości, kiedy Saville zainteresowała się bramą. Pytała o dość istotny szczegół, naszczęście Anthony miał do takowych złotą pamięć.
-Zamknięta. Sam rozszyfrowywał, co potwierdza, że faktycznie nikt nie opuszczał tego miejsca. Bardziej zastanawiające jest to, że przełamali szyfr, dostając się na teren po raz pierwszy. Cholera wie jak długo tutaj knuli niegodziwe rzeczy.- Zawinął wąsa w górę. -W środku dowiemy się więcej. Bądź gotowa na wszystko. Broń miej w pogotowiu.
Rzucił, po czym razem już udali się w stronę posiadłości. Anthony wyjął pistolet, woląc być przygotowanym na to, że jakiś kultysta wciąż tam przebywa.
Kiedy znaleźli się przy wejściu na przedsionku, zwinął parasolkę, którą postawił gdzieś obok drzwi, aby to na niego poczekała. Zerknął na partnerke błękitnym spojrzeniem, po czym ostrożnie pociągnął za klamkę. Drzwi się otworzyły bez problemu, więc nikt ich nawet nie zatrzasnął. Dobrze, nie trzeba wyłamywać. Milicjant postanowił poprowadzić tę eskapadę, lecz wchodząc do środka, od razu zdał sobie sprawę z ciemności jaka panowała we wnętrzu. Nie widział dalej, niż czóbek nosa.
-To stara posiadłość, która nie doczekała się elektryczności. Hm…- Mruknął cicho. Nie miał lampy oliwnej, lecz na stoliku na wejściu leżały dwie świece na metalicznych podstawkach, pewnie po obrzędach. Wyjął zapalniczkę, którą odpalił obie, jedną z nich wręczając kobiecie. -Marne źródło światła, więc bądź ostrozna.
Wyszeptał, biorąc drugą do ręki, pistolet wciąż trzymając na wysokości piersi. Zaczęli powoli stąpać dalej, przez wyłożone deskami korytarze. Śmierdziało pleśnią i krwią. Anthony zaglądał do różnych pomieszczeń, ale żadnego żywego ducha. Dopiero w łazience spostrzegł coś na ścianach. Przybliżył świece, ukazując diaboliczne i nieznane mu symbole wymalowane czerwienią.
-Faktycznie, byli tu.
Wtrącił i opuścili łazienke, idąc dalej.
W końcu dotarli do wielkiego salonu, a serce w tym miiejscu biło szybciej, zaś powietrze było cięższe. Kiedy przykucnął, spostrzegł rytualną linię tworzącą okrąg. W jego epicentrum deski były pokryte popiołem, jakby lekko przypalone.
-Dziwne. Wygląda to jak miejsce rytuału. Tutaj pewnie czarowali.
Poinformował kobietę, która pewnie sama się tego domyśliła. Wtedy wyprostował się i postawił kolejne kroki, aż jego nozdrza uderzył nieprzyjemny zapach zgnilizny. Skwasił twarz, lecz szedł dalej, dochodząc do schodów na piętro. To z góry tak capiło, lecz było też rozwidlenie, które wiodło do pomieszczenia zabitego dechami. Winston podszedł do desek, zbliżając świece do szpary, aby przez nią zajrzeć do środka. Wtedy miał wrażenie, że coś się tam ruszyło.
-Co jest kurwa…?!- Spytał sam siebie, a w tym czasie do ich uszu dotarł dźwięk stłuczonego wazonu na piętrze. Coś tu nie grało, więc spojrzał na Beatrycze. -Coś tam się ruszyło, a na górze jest hałas. Dwie sprawy, dwie głowy. Idź sprawdź co się dzieje na piętrze, ja sprawdzę co jest za tymi deskami…


Wybór:
-zgódź się i rozdzielcie się
-odmów i trzymajcie się razem

Offline

#4 2020-06-14 15:15:08

Kojot
Użytkownik
Dołączył: 2020-03-01
Liczba postów: 315
WindowsOpera 68.0.3618.142

Odp: Pan jest moim Pasterzem... (2,5)

Spojrzała na niego ze zdziwieniem, kiedy powiedział, że nikt nie pytał o przeszłość posiadłości. Nie skomentowała tego jednak. Faktycznie nie wiedzieli o jakimkolwiek związku Bractwa Cieni z poprzednimi lokatorami, ale taki wniosek nasuwał jej się sam. Poza tym, wiedza o ślepej uliczce, to wciąż wiedza.
  — Przełamali albo znali go... — odparła apropo szyfru w bramie. To drugie byłoby daleko idącym wnioskiem, wiedziała o tym, ale póki co mogą spokojnie brać pod uwagę każdą opcję. Nawet taką, że wejście było zupełnie inne niż brama, ostatecznie ileż to trzeba wysiłku, żeby chociażby wspiąć się na mur?
  Skinęła nieznacznie głową, wolną ręką macając pistolet skryty pod płaszczem. Po chwili znalazł się w jej dłoni. Złożyła parasolkę i schowała ją na miejsce, co poszło jej całkiem sprawnie. Sprawdziła stan załadowania broni i weszła do środka za towarzyszem.
  Wnętrze było równie mroczne, ale za to przyjemnie suche.
  — Tym bardziej nikt się nią nie interesował — przyznała, by zaraz wziąć do ręki jedną ze świec, której migotliwy płomień rzucił krąg światła wokół postaci kobiety. Cóż za nędzna imitacja porządnej lampy. Czy kultyści zawsze musieli korzystać z rzeczy o dwieście lat przedawnionych?
  Stąpała ostrożnie, w myślach krzywiąc się na każde skrzypnięcie deski pod butami. Kiedy znaleźli się w łazience, Beatrycze uważnie omiotła wzrokiem symbole na ścianie i szybko rozejrzała się za czymś więcej, tego jednak nie było widać. Dlaczego to tu wymalowali? Tablica ćwiczebna to to nie była.
  Podążyła za Anthonym, rozglądając się po pokrytych pajęczyną ścianach i suficie. Ten mógł się okazać ważny. Mało kto zerka na sufit.
  — Pytanie, co takiego udało im się wyczarować... — Przykucnęła również, by zaraz podążyć za linią okręgu, próbując oszacować jego pierwotny zarys, kształty, dopasować do czegoś, co mogłaby znać, choć na myśl usilnie cisnęły jej się dwie opcje: przywołanie lub portal. Gdzie i po co?
  Podążyła zaraz za nim, starając się nie wdychać smrodu ciała zbyt głęboko. Obejrzała się do tyłu, kiedy Winston zajął się podglądaniem zamkniętego pokoju, zaraz jednak mężczyzna znów przykuł jej uwagę.
  — Co... — urwała, odruchowo zadzierając głowę w stronę nowego dźwięku. — Nie, trzymamy się razem — odparła z całą swoją stanowczością. — Jeśli ktoś tu jest, to tylko czeka, aż się rozdzielimy. Rozwal te deski — dodała i zajęła się zabezpieczaniem jego pleców, zwłaszcza od strony schodów, skąd mógł nadejść nieznajomy wandal. W przeciwieństwie do Anthonego, panna Saville zdawała sobie sprawę, jak niebezpieczne mogą być zabawy fanatyków, nawet jeśli ich wesołe obrazki na ścianach miały związek tylko z ludzką magią.

Offline

#5 2020-06-14 16:04:16

Arcymistrz Gry
Administrator
Dołączył: 2018-10-26
Liczba postów: 582
AndroidChrome 83.0.4103.101

Odp: Pan jest moim Pasterzem... (2,5)

MG = Anthony Winston i...


Beatrycze wykazała się wyraźną stanowczością, która działała na Winstona, który w takim wypadku stawał się uległy i współpracował.
-Em, dobrze, robi się.
Odpowiedział, choć rzucił jeszcze raz spojrzeniem na schody. Posiadłość była duża, więc liczył, że ktokolwiek tam jest, nie znajdzie innego zejścia lub spłoszony nie postanowi skakać z okna. Saville go osłaniała, więc przerzucił swoją uwagę na deski. Świece chwycił mocniej, coby mu nie spadła i zaczął wykopywać deski, które wypadały z gwoździ. Kiedy wybił ostatnią, celując pistoletem w przestrzeń powoli wszedł do środka, nie wiedząc gdzie jest. Nie widział też nawet żadnego okna.
Wtedy jego świeca zgasła, a jego pochłonęła ciemność…
-Kurwa…
Mruknął, lecz za chwilę Beatrycze mogła usłyszeć hałas ze środka, jakby sapnięcie Milicjanta, a za chwilę wystrzały z pistoletu, lecz przez mrok niedostrzegalny kierunek, poza charakterystycznym odgłose. sypiących się trocin ze ścian. Jeśli kobieta postanowiła wkroczyć do pomieszczenia, aby sprawdzić co z towarzyszem, to z pewnością musiała się zawieść, bo go tam nie było. Zniknął? Tajemniczno, ale tak jakby, gdyż dzięki świecy, kobieta mogła dostrzec, że to nie zamknięty pokój, lecz przedpokój, od którego widzie korytarz. Słychać było oddalające się kroki, czy dezorientujące trzaski, bez pewności, czy to z korytarza, czy nadal z piętra. W dodatku brak Winstona, mógł stresować.
Jeśli Beatrycze miała chwilę na trzeźwą oriewntacje w otoczeniu, dostrzegłaby że malowideł z krwi było tu dużo więcej. Całe ściany i sufit pokryte były podobnymi symbolami, jak te w łazience. Zaś na komodzie ewidentnie znajdowały się odbryzgi krwi, zupełnie jakby trysnęła z człowieka. Niepokojący stan domostwa zazębiał atmosferę, ale dziewczyna musiała pamiętać o swoim towarzyszu.
Beatrycze mogąc kierować się jedyną logiczną ścieżką na poszukiwania Anthony'ego, udała się zaniedbanym korytarzem, gdzie tapeta się zapadała, a gdzieniegdzie były nawet dziury. Na końcu długiego przejścia, napotkać mogła tylko jedne drzwi. Po ich otworzeniu, zdałaby sobie sprawę, że wyszła na świeże powietrze, na zapomnianych tyłach domostwa. Deszcz przestał padać, zaś na niebo skradała się już noc. Jednak zamiast spodziewanego ogródka, jak to bywa z takimi posiadłościami, ujrzałaby… mały cmentarz. Wystające nagrobki, jeden obok drugiego, jakiś pięć, lecz jedna z mogił była świeża, bez oznaczenia. Ale nie na to powinna zwrócić swoją główną uwagę, a na osobnika, który siedział w przykucu nad pochówkiem. I nie, nie był to spodziewany Winston, który przepadł jak kamień w wodę, pomimo że nie miał innej drogi ucieczki z tamtego pomieszczenia. Było to nie mniej dziwne, niż nieznajomy jegomość w tym miejscu…
Ów mężczyzna był bardzo charakterystyczny (Pan z avka xD), koło trzydziestki, mocna szczęka, nie mniej mocna i równo przycięta czarna broda, włosy o tej samej barwie zaczesane w tył, z wygolonymi bokami, kilka niewielkich blizn na twarzy i oczy, które były specyficzne. Podkrążone, tęczówki szare, było w nich coś niepokojącego. Ubrany był elegancko, z grubym płaszczem narzuconym na kamizelkę i białą koszulę z krawatem. Jegomość spojrzał w kierunku dziewczyny, choć nie wyglądał na spłoszonego, nawet widząc jej broń…
-Interesujące. Wyczuwam magię od Ciebie.- Zaczął, ostrożnie się wyprostowując, lecz nie ruszając się z miejsca, coby jej nie stresować. -A więc, tutaj wszystko się zaczyna…- Wyszeptał do siebie pod nosem, wracając wzrokiem na Saville. -Pewnie masz pytania, kimkolwiek jesteś, ale chyba są pilniejsze sprawy. Słyszałem strzały z domostwa, a pomimo Twojej aury, nie wyglądasz na członka Bractwa Cieni. To Ty strzelałaś…? Co zobaczyłaś w środku? Ktoś jest z Tobą...?
Zalał ją podejrzanymi pytaniami, lecz od Beatrycze zależy, jak potoczy się to dalej...

Offline

#6 2020-06-14 16:47:17

Kojot
Użytkownik
Dołączył: 2020-03-01
Liczba postów: 315
WindowsOpera 68.0.3618.142

Odp: Pan jest moim Pasterzem... (2,5)

Z ulgą przyjęła fakt, że Winston nie protestował i skupiła się na wypatrywaniu ewentualnego zagrożenia i nasłuchiwaniu odgłosów co rusz przerywanych waleniem w deski. Operacja nie trwała długo, zapewne siedziały tak od kilku lat przynajmniej. Zerknęła za towarzyszem i czekała w pogotowiu, w progu pomieszczenia, mając widok zarówno na nie, jak i na korytarz ze schodami.
  — Winston? — zwróciła się do niego, ale nie zdążyła zareagować, nim padły strzały. Jakaś cząstka instynktu nie chciała również stać na tej ślepej linii ognia, ale umilkła prędko. Beatrycze wpadła do pomieszczenia i rozejrzała się pospiesznie w poszukiwaniu towarzysza w pionie lub poziomie. Zamiast tego znalazła krwawy rozbryzg na ścianie. Skrzywiła się i odsunęła o krok, wyciągając rękę ze świecą. Cała paskudna tapeta korytarza pokryta była czerwonymi mazami.
  Ale gdzie Winston?
  Rozejrzała się jeszcze raz i podążyła nowym korytarzem, z początku szybko, ale zwolniła po kilku krokach. To mogła być pułapka. To wszystko od dłuższej chwili śmierdziało jak pułapka, nie rozumiała tylko, kto i po co miałby się na nich zastawiać. Nie byli aż tak ważni, więc być może chodziło o ochronę interesu.
  Z tymi myślami sunęła korytarzem, uważnie lustrując otoczenie, aż napotkała drzwi. Cwyciła nieco wygodniej świecznik i nacisnęła klamkę, z drugą ręką gotową do strzału. Całe domostwo było chłodne, więc nie spodziewała się otwartej przestrzeni, póki ta przed nią nie stanęła.
  Beatrycze zatrzymała się w progu, obecność grobów rejestrując jedynie profilaktycznie. Już miała się odezwać, kiedy zrozumiała, że mężczyzna przy jednej z mogił nie jest Anthonym. To momentalnie podkręciło znów czujność. Spojrzała na świeży grób, a zaraz na ręce ciemnowłosego. Na jego twarz, wyraz jego oczu. Z pewnością nie był zwykłym człowiekiem, skoro potrafił rozpoznać Skrybę. Ale znacznie gorsze było to, że pytał czy ma towarzyszy. Albo pięknie grał głupka, albo faktycznie nie widział Winstona, ale wtedy, gdzie u diabła podział się Winston i teraz przede wszystkim: co to jest za facet.
  Nie opuszczała broni, kiedy mówił, nie ściągała z niego uważnego wzroku, w międzyczasie zastanawiając się, co powinna odpowiedzieć. To jej milczenie trwało jeszcze krótką chwilę.
  — Nie, nie należę do Bractwa Cieni — odparła spokojnie, przez moment rozważając zamknięcie za sobą drzwi, ale ostatecznie tylko kopnęła je nogą i opuściła lufę pistoletu ku ziemi pomiędzy nią a mężczyzną. — I nie, to nie ja strzelałam... Widziałeś tutaj kogoś? Kogokolwiek? — spytała w nadziei, że może jednak... Miała wiele wątpliwości co do tajemniczego pana z cmentarza, kto by nie miał, ale kogoś pokroju Winstona musiałby raczej ciągnąć, a z takiej odległości ciągnięcie ciała słychać.
  Co to za grób...
  — Kim jesteś i co tu robisz? — dodała po chwili, a w jej przyjemnej barwy głosie brzmiało raczej zdziwienie i nadzieja na odpowiedź, zdecydowanie nie wydawała rozkazu, jak wcześniej swojemu towarzyszowi.

Offline

#7 2020-06-14 21:24:38

Arcymistrz Gry
Administrator
Dołączył: 2018-10-26
Liczba postów: 582
AndroidChrome 83.0.4103.101

Odp: Pan jest moim Pasterzem... (2,5)

MG = Nieznajomy


Ich spotkanie z pewnością było niecodzienne, zwłaszcza że brodacz nie wyglądał na tutejszego, był zbyt bogato ubrany na taką dziurę. W dodatku, zapadła krótka cisza, która pomogła kobiecie przetrawić jego pierwsze słowa, które same w sobie zdawały się oderwane od faktu, że sie praktycznie nie znają i być może poznawać nie powinni. A przynajmniej nie w takich okolicznościach.
Gdy potwierdziła, że nie przynależy do Bractwa, uniósł brwi w górę. Wiedział to, lecz nieznacznie kiwnął głową, jakby w geście podziękowania za szczerość. Mogła przecież zacząć strzelać. Natomiast, gdy sama dała mu zagwozdkę, słowami że jest jakaś osoba trzecia w tym wszystkim, która potencjalnie oddała strzały, postanowił być uczciwy względem niej.
-Nikogo nie widziałem odkąd tu przybyłem, ale wyczuwam obecność sił, które przewyższają ludzkie pojęcie. Jednak uwagę moją zwrócił świeży grób, bardzo niedbały i bez należytego zachowania pamięci. Bezimienny…
Powiedział, wskazując dłonią wspomniany pochówek, który wyróżniał się spośród innych. Zaś gdy spytała go o imię, uśmiechnął się charakternie.
-Jeremiah. Jeremiah Abernaav. Jestem specjalistą do spraw okultyzmu. Staram się być tam, gdzie Bractwo Cienia zaciera granice między światem śmiertelnym, a wymiarem Upadłych. Kiedy dowiedziałem się o dziwnym incydencie w tym miejscu… no cóż, raczej powinnaś to wiedzieć, skoro tu jesteś. Ciekawość. Zrozumienie.- Przedstawił się, zerkając to na nią, to na dziwne domostwo. -Lecz, czy dobrym pomysłem było wkroczyć w te realia, nie powiem. Gdy raz podążysz tą ścieżką, możesz obedrzeć się z człowieczeństwa.
Uśmiechnął się szerzej, po czym chwycił łopatę i spojrzał na kobietę. Chwilę tak patrzył, a następnie zaczął rozkopywać grób. Jeśli Beatrycze sama była ciekawa i nie przeszkodziła mu w tej czynności, szybko usłyszała uderzenie metalu o drewno. Bardzo płytki grób? Jeremiah rozkopał tyle ile wystarczyło na otworzenie pokrywy od trumny. Lada moment, po wyrwaniu gwoździ i podniesieniu wieka, ukazać się miała… pustka.
-Trumna jest pusta. Dziwne. Po co ktoś to zakopał…?
Pytał siebie, lecz też i ją, choć nie spodziewał się, że znajdzie na to logiczne wyjaśnienie. Wbił łopatę w ziemię i spojrzał w kierunku domu. Coś było nietak.
-Skoro nie Ty strzelałaś, to trzeba znaleźć tego kogoś.- Chwycił lampę oliwną, którą odpalił z pomocą zapałek, a następnie odwrócił się frontalnie w kierunku dziewczyny, wzdychając. Chyba nie postrzegała go jako zagrożenie, więc to dobry początek. -Chodź, nie zostawię Cię tu samej. Poza tym, ja mam lampę…- Pokazał ją na wysokości jej twarzy. -...a Twoja świeczka zgasła.
Dodał, zwracając uwagę na wygaszony przedmiot. Wzruszył ramionami na znak: "tak musiało być", po czym udał się z powrotem do drzwi.
Licząc, że ta go nie opuściła, mógł się podzielić nowymi spostrzeżeniami, po wejściu do środka…
-Nie tak to zapamiętałem.- Skomentował kuchnię dla służby, w której magicznie się znaleźli. -Wcześniej tu był salon.
Wtrącił, a co mogło Beatrycze bardziej zdziwić, gdyż ona przeszła tymi drzwiami idąc korytarzem. Lokalizacja ulegała zmianie? Gdzie teraz byli? W której części domu?
Abernaav zaczął się rozglądać, rozświetlając całe pomieszczenie. Spojrzał na garnek, od którego otworzył pokrywke. W środku było pełno robactwa.
-Smacznie.
Mruknął, zamykając garnek i patrząc na kobietę. Robiło się bardzo dziwnie.

Offline

#8 2020-06-15 12:31:15

Kojot
Użytkownik
Dołączył: 2020-03-01
Liczba postów: 315
WindowsOpera 68.0.3618.142

Odp: Pan jest moim Pasterzem... (2,5)

Może nie tyle przyjazne intencje nią kierowały, a wyklarowanie sytuacji. Członkowie Bractwa z pewnością by siebie znali, zatem nie byłoby sensu takiego udawać, a mogłoby to tylko pogorszyć jej sytuację. Strzelać nie miała ochoty, choć było widać, że wciąż trzyma gotowość.
  Na jego słowa nieznacznie zmarszczyła brwi i przechyliła głowę w bok. Nie to, żeby mu nie wierzyła, było jeszcze za wcześnie na prawdę i kłamstwo, ale skoro Winston nie wyszedł tędy, to jak? Pewnie gdyby nie wiedziała, do czego zdolny jest ten chory świat, z miejsca by założyła, że mężczyzna kłamie. Ale szybko jej uwagę przykuł grób. Coś jej mówiło, że ta mogiła i tajemniczy Pan Dziwne Ślepia są ze sobą powiązani czymś więcej niż łopata w jego rękach.
  Zerknęła na mogiłę i znów na niego, kiedy postanowił się przedstawić. Specjalistą. Chyba nie słyszała o tym specjaliście, choć było ich też kilku, a ona miała już dostatecznie dużo na głowie. Zresztą wyglądał trochę na samozwańca.
  — To ścieżka bez powrotu — przyznała, opuszczając broń całkiem w dół. — Beatrycze Saville, specjalista od tak zwanej magii — przedstawiła się również i postąpiła kilka kroków, by mieć lepszy widok na grób i to, co Jeremiah odkopie.
  Pusta trumna wywołała zdziwienie na twarzy kobiety, krótką chwilę konsternacji. Po co zakopywać pustą trumnę?
  — Może to jakiś dziwaczny obrzęd... — mruknęła po trochę do siebie i podniosła wzrok na mężczyznę, na świeczkę, którą odłożyła przy łopacie i skinęła głową. Weszła do domu zaraz za nim, tak samo zderzając się ze ścianą własnych racjonalnych oczekiwań.
  — Przed chwilą był tu korytarz... — Zamknęła za sobą drzwi wyjściowe i obeszła pomieszczenie wokoło, pierwsze co, to szukając szczątek desek, śladów krwi na ścianie, które widziała wcześniej. Zerknęła na towarzysza i westchnęła cicho. — Dobrze, spróbujmy pozbierać rzeczy do kupy... Byłam tu z towarzyszem z milicji. — Spojrzała na drzwi orientacyjnie i wskazała jeden z końców kuchni. — Przyszliśmy tu z tamtej strony, to był przedpokój zabity deskami, za nimi coś się ruszało, więc mój towarzysz je wyrwał i wszedł sprawdzić. Jego świeca zgasła, nie wiem, kto strzelał, było ciemno jak w grobie, a kiedy weszłam, nie było tam już nikogo. Tylko krwawe symbole i plamy na ścianach. — Spojrzała na Jeremiaha. — Oraz korytarz i drzwi, którymi wyszłam na zewnątrz. A ty co widziałeś w salonie?
  Milczała krótką chwilę.
  — Cieć mówił, że wszyscy członkowie Bractwa, którzy tu ostatnio weszli, przepadli bez śladu. — Pauza. — To zaczyna się układać w logiczną całość, choć to chora układanka...

Offline

#9 2020-06-15 14:24:54

Arcymistrz Gry
Administrator
Dołączył: 2018-10-26
Liczba postów: 582
AndroidChrome 83.0.4103.101

Odp: Pan jest moim Pasterzem... (2,5)

MG = Jeremiah Abernaav


Miło ze strony Beatrycze, że też się przedstawiła, zaś jej specjalizacja na myśl przyniosła Gildię Skrybów, ponieważ przeciętni obywatele nie parają się taką relikwią przeszłości. A przynajmniej w tej prowincji. Dobrze wiedzieć, że nie wszyscy zgineli przez "herezje".
Saville rzuciła spostrzeżeniem o korytarzu, więc i Abernaav miał pewność, że dom zmienia lokalizacje osób przebywających w jego pomieszczeniach w zależności od chwili. Nie uważał to za zabieg celowy, prędzej kolei wypadku, który mógł zapoczątkować enigmatyczne zniknięcie Bractwa, oraz dziwnych zdarzeń.
-Możliwe, że Milicjant o którym wspominasz, wcale nie wszedł do pomieszczenia, które Ty zauważyłaś, przez co myślałaś, że wyszedł na zewnątrz. Swoją drogą, nie wszystko jest niestabilnie ulokowane. Drzwi wyjściowe na przykład. Może ma to związek z symbolami, które też dostrzegłem…
Wskazał jej palcem powierzchnie kamiennego pieca, na którym były krwawe malowidła.
-To runy łączące. W dawnych czasach, ludzie bliscy istotom piekielnym, tak dbali o stały kontakt ze sobą na długich odległościach. Wtedy lokomocja była zbędna. Wystarczyło kilka sztuczek podpatrzonych od Upadłych…
Wyjaśnił czym są te znaczenia, choć nie tłumaczyło to, po co obmalowano tym prawie każde pomieszczenie.
-Salon był chyba epicentrum rytuału. Widziałem tam krąg przywołania. Było to na moment, nim wyszłaś za mną na podwórze. Wydaje mi się, że chcieli sprowadzić tu demoniczne siły, ale skoro przepadli, to ich przerosło. Niemożliwe by błądzili po tym domostwie, cała sekta by nie umykała spojrzeniu…
Odparł, dając do myślenia, że przeszedł na cmentarz korytarzem z salonu, tym który doprowadził ją i Winstona do zabitego dechami pokoju. Nie to miało znaczenie, a fakt, że nie dzieliła ich duża różnica czasu, zaś jednak nie spotkali się w środku.
-Cokolwiek się dzieje, trzeba przerwać ten cykl i uratować Twojego przyjaciela.
Rzucił, prowadząc ją w głąb domu. Po kilku krokach zaczęli wymijać wyblakłe obrazy, pokryte obryzgami krwi. Do ich nozdrzy uderzył intensywny zapach zgnilizny, który rozkojarzył Beatrycze na tyle, że przypadkiem biodrem strąciła wazon na stoliczku, który rozbił się o podłogę. Jeremiah obrzucił to spojrzeniem swych dziwnych oczu, przy okazji dostrzegając, że są przy schodach, lecz na piętrze, a nie parterze…
-Panno Saville, powiedz mi, czy wcześniej słyszałaś dźwięk zbijanego wazonu z piętra?
Spytał, mając pewną teorię, bo sam skojarzył ten dźwięk, lecz gdy do ich uszu dotarł odgłos szeptów z dołu, Jeremiah pozwolił sobie chwycić kobietę za nadgarstek i jak najszybciej oddalić się w głąb piętra, jakby uciekali przed tym, co znajdowało się na dole.
-Zbyt duża liczba run zaburza nie tylko przestrzeń, lecz też czas. Może to błędne koło.
Poinformował ją i szybko weszli do pierwszego lepszego pomieszczenia, zaś Abernaav zamknął za nimi drzwi. Znowu byli na cmentarzu, który przecież parę chwil temu opuścili. Z tą różnicą, że świeża mogiła była wciąż zakopana, jakby wcześniej jej nie tknęli. Lecz nie było tu nikogo poza nimi. Cofnęli się w czasie? Abernaav spojrzał na Beatrycze i bez słowa pozwolił sobie podejść bliżej, gdy nagle zza rogu domostwa wyskoczył Anthony, cały spocony, jedną ręką chwytając Jeremiaha za frak, a drugą ściskając palce na pistolecie, który przyłożył mu do twarzy. W oczach widać było strach, oraz desperację.
-Uspokój się!
-Pieprzeni sekciarze! Pieprzona magia!

Krzyknął, nie zdając sobie sprawy z obecności Saville, zbyt pochłonięty swoim "winowajcą" tej sytuacji...


Wybór:
-powstrzymaj Winstona
-obserwuj

Offline

#10 2020-06-15 22:02:24

Kojot
Użytkownik
Dołączył: 2020-03-01
Liczba postów: 315
AndroidChrome 81.0.4044.138

Odp: Pan jest moim Pasterzem... (2,5)

Pokiwała głową, zgadzając się z jego teorią.
— Na żadnych drzwiach nie było symbolu. Pytanie tylko, czy to pokoje wędrują, czy raczej my. Stawiam na to drugie — odparła i przyjrzała się bliżej kaflowemu piecowi. — A więc chcieli otworzyć przejście... Chyba nie poszło po ich myśli, skoro dom zmienił się w labirynt... Chyba. — Zastanowiła się przez chwilę. Czy to na pewno byłoby bezużyteczne? Może stworzenie plątaniny dróg przed właściwym mostem miało go wzmocnić lub być zabezpieczeniem przed nieproszonymi gośćmi?
Spojrzała na Abernaava.
— Salon z przypaloną podłogą? Też go widzieliśmy. Chwilę przed akcją z deskami i korytarzem... To się wydaje rozsunięte w czasie, nie... — Pauza. — Nie, nie mógł widzieć ciebie za deskami, byłeś z salonu wyszedłeś na zewnątrz.
Skinęła głową i podążyła jego śladem. Nie trzymała za dużego dystansu, może nawet zbyt mały jak na nieznajomego, ale miała ku temu powody.
— Nie powinniśmy przebywać w dwóch różnych pomieszczeniach, stałam zaledwie za progiem, kiedy on zniknął — zauważyła, rozglądając się uważnie. To miejsce było jeszcze bardziej upiorne niż wcześniej, choć ta zabawa w kotka i myszkę była też zwyczajnie drażniąca. Beatrycze nie lubiła nie mieć kontroli nad sytuacją.
Odór gnijącego ciała gwałtownie uderzył w jej zmysły; skrzywiła i się i przymknęła na moment oczy. Otoczenie spłynęło na dalszy plan, póki nie przypomniało o sobie z charakterystycznym trzaskiem. Natychmiast obróciła się w stronę wazonu; jej skojarzenia również nie spały.
— Tak... — odparła mechanicznie. Zerknęła ku schodom i szybko podążyła za towarzyszem, nawet nie musiał jej ciągnąć. — Może albo... — zawahała się. Czy gdyby poszła za dźwiękiem, spotkałaby tu samą siebie razem z Jeremiahem? A jeśli nie? Jeśli wcześniej to sam Jeremiah zbił wazon albo zrobił to zupełnie kto inny? Co jeśli w pętle wpisany był fakt zniszczenia wazy, ale już jej przyczyna mogła być tak samo różna jak drzwi, które wybiorą w następnej kolejności?
Znów uderzyło ją świeże powietrze, znów to samo wyjście. Obłęd. Odruchowo spojrzała na grób. Obejrzała się badawczo na drzwi. A gdyby je tak otworzyć i obserwować wnętrze, to co? Jak wyglądało tasowanie kart?
Szamotanina kazała jej się odwrócić, Beatrycze zareagowała błyskawicznie.
— Winston, nie, stój! — Rozkazała, stając zaraz obok, a jednocześnie pokojowo unosząc dłonie, by zwrócić jego uwagę. — To nie kultysta, puść go. Jest ze mną.
Przez moment rozważała chwycenie za broń i odsunięcie z twarzy Jeremiaha, ale szarpanina z tak wycelowanym pistoletem to raczej głupi pomysł. No i nie miałaby szans z Winstonem na rękę.

Offline

#11 2020-06-15 23:05:08

Arcymistrz Gry
Administrator
Dołączył: 2018-10-26
Liczba postów: 582
AndroidChrome 83.0.4103.101

Odp: Pan jest moim Pasterzem... (2,5)

MG = Jeremiah Abernaav, Anthony Winston


Sytuacja zrobiła się napięta, a życie Jeremiaha wisiało na włosku, właściwie było w rękach owładniętego desperacją Winstona, który wpatrywał się w podkrążone oczy Abernaava, jakby szukał odpowiedzi. Lecz wtedy wkroczyła Beatrycze, która zachowała rozsądek, uspokajając odnalezionego towarzysza. Zszokowany Anthony popatrzył na nią, a za moment znów na trzymanego za fraki mężczyznę. Powoli jednak zwolnił uścisk, opuszczając broń. Jeremiah poprawił kołnierz i krawat, zaś Milicjant przeczesał włosy z pustym spojrzeniem. Wyglądał okropnie, nawet te jego słynne wąsy były potargane.
-Wybacz, ja…- Zerknął na kobietę. -...cieszę się, że żyjesz, Saville. Ale… to kim Ty jesteś…?
Spytał brodacza, który spojrzał na swoją rozbitą lampę, która wyleciała mu z rąk.
-Jeremiah Abernaav, specjalista od okultyzmu. A Ty pewnie ten milicjant…
-...Anthony Winston, tak. Ten dom jest popieprzony. On…

Popatrzył po nich, ale chyba zdał sobie sprawę, że wiedzieli co miał na myśli. Czyli nie zwariował. Wziął głębszy oddech.
-Panie Winston, co się wydarzyło?
Spytał Abernaav, aby zebrać całość tej układanki.
-Ciężko to wytłumaczyć. Na moment oddaliłem się od Beatrycze, aby sprawdzić co poruszyło się w pomieszczeniu za deskami. Wtedy… w ciemnym rogu… w tej ciemności… ujrzałem krwistoczerwone oczy. Spanikowałem i oddałem w to strzały, lecz to coś zniknęło, a nim się obejrzałem, droga powrotna wiodła w zupełnie inne miejsce, niż te z którego przyszedłem. Z pomocą samej zapalniczki błądziłem, szukając wyjścia. Jednak pomieszczenia do których wchodziłem… zmieniały ciągle lokalizacje. Miałem wrażenie, że błądze w kółko. W pewnym momencie znalazłem się przed drzwiami zza których czułem smród. Gdy wszedłem do środka, zobaczyłem gnijący sztos ciał. Zrobiło mi się niedobrze, to było makabryczne. Szybko wyszedłem i znów znalazłem się w miejscu, gdzie zgubiłem Beatrycze, ale… deski znów były przybite do ścian, jakbym ich nigdy nie wybił. Wtedy usłyszałem szepty, jakby ktoś próbował coś zza nich dojrzeć. Znowu… spanikowałem i wybiegłem, tym razem tu, na ten cmentarz. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że… że to ja patrzyłem. Na siebie. Wtedy. I teraz… to… to… chore.
Opowiedział, przecierając twarz. Jeremiah kiwnął głową i spojrzał na kobietę. Teoria się potwierdziła, sami siebie straszyli w tym domostwie. Choć Winston jako jedyny ujrzał czerwone oczy bez sylwetki…
-Kultyści spieprzyli sprawę. Nałożyli runy łączące na pomieszczenia, lecz przypuszczam, że coś poszło nie tak z przełamaniem granicy wymiaru. Powiada się, że świat… Demonów, działa na innych zasadach. Możliwe, że prawa czasu i przestrzeni zostały po prostu zagięte. Ale to tylko moja teoria. Dalej nie wiemy co z Bractwem. Lecz z opowiadania Anthony'ego wynika, że coś udało im się tu sprowadzić.- W tym momencie spojrzał na świeżą mogiłę. -Lecz ciągle nie daje mi spokoju ten grób.
Dodał, idąc w jego kierunku. Winstona przeszedł dreszcz na myśl o tym co przeżył i co zobaczył. Teraz na prawdę nie dziwiło go to, czemu Zakon Łowców darzono takim szacunkiem, skoro z podobnymi problemami zmagali się na co dzień.
Abernaav znowu rozkopał grób i znowu wyważył zakrywę trumny. Tym razem, w środku była karteczka, pomimo wcześniejszej pustki. Machnięciem ręki zwłołał Beatrycze i Milicjanta.
-"Jeśli czytasz te słowa, to znaczy, że poznałeś problem tego miejsca, lecz nie odpowiedź. Jeśli wciąż jej szukasz, to udaj się do Szpitalu Dla Psychicznie Chorych im. Tibobina. Znajdź doktora Constantina de Veza i powiedz mu: Czas przerwać milczenie. Nie wracaj do tego domu, tam znajdziesz tylko obłęd. Felix."- Zrobił pauzę, jakby coś analizował w myślach. -Dopisał: "Na imię jej Enepsignos".
Dodał, wręczając im notkę na potwierdzenie swych słów.
-Felix? Jaki Felix? I co to za Enepsi…
-Enepsignos. Upadła. Bardzo, ale to bardzo okrutna i zła Upadła. Gardząca ludźmi. Widocznie to ją chcieli przyzwać. Miejmy nadzieję, że to nie jej oczy widziałeś…-
Zamyślił się znowu i spojrzał na Beatrycze. -Kimkolwiek jest Felix, był tutaj i może znać prawdę. Nie ma sensu błądzić w tym miejscu w kompletnych ciemnościach.

Offline

#12 2020-06-16 11:16:19

Kojot
Użytkownik
Dołączył: 2020-03-01
Liczba postów: 315
WindowsOpera 68.0.3618.142

Odp: Pan jest moim Pasterzem... (2,5)

Z ulgą przyjęła fakt, że Winston szybko odpuścił i spróbował wrócić do zdrowych zmysłów z własnej inicjatywy.
  — Też się cieszę, że cię widzę — rzuciła w międzyczasie, by zaraz skupić uwagę na opowieści Winstona.
  Słuchała go w milczeniu, w głowie na bieżąco składając kolejne elementy ich psychodelicznych puzzli. Ślepia przywiodły jej na myśl tylko jedną istotę. Może byłoby inaczej, ale całość działała na wyobraźnię i wizja spotkania demona nie wydawała się aż taka abstrakcyjna. I jak duże szczęście mieli, że spotkali się tak szybko? Na wieść o ciałach lekko ściągnęła brwi. Sytuacja z deskami tylko potwierdzała teorię o wazonie, co ciekawsze — tą pierwszą.
  — Chore ale prawdziwe, to zbiłam wazon, który słyszeliśmy — odparła, chcąc upewnić Winstona, że nie oszalał. Zerknęła na Jeremiaha i rozejrzała się wokoło.
  Kiedy byli teraz?
  — A jeśli o to im właśnie chodziło? Nie tylko, by coś sprowadzić, ale przez rozszarpanie przestrzeni utworzyć stałe przejście... Podejrzewam, że tylko demon potrafi się nim posługiwać i nie zabłądzić... albo... — Przeniosła wzrok na Winstona. — Albo autorzy, ale wydaje mi się, że znalazłeś już zgubione Bractwo. Ten stos ciał. Weszli tłumem i nie wyszli, nie spotykaliśmy ich nigdzie po drodze, więc kto inny?
  Na zawołanie podeszła do Abernaava. Zerknęła do trumny i zaś na karteczkę, uważnie analizując tekst.
  — Kto jeszcze mógł tutaj przyjść? — spytała, podając kartkę Anthonemu. To był najgorszy rodzaj bełkotu, kiedy rozumiesz, co do ciebie mówią, ale nie masz zielonego pojęcia, po jakiego czorta. — Cokolwiek to było i tak zabija ludzi... — westchnęła cicho i spojrzała na Jeremiaha. — Tak, chodźmy sprawdzić tego... Constantina — zgodziła się z nim i znalazłszy ścieżkę przez zapuszczony cmentarz, skierowała się do bramy, gdzie czekał ich samochód. A przynajmniej miała nadzieję, że nadal tam czeka.

Offline

#13 2020-06-16 11:35:43

Arcymistrz Gry
Administrator
Dołączył: 2018-10-26
Liczba postów: 582
AndroidChrome 83.0.4103.101

Odp: Pan jest moim Pasterzem... (2,5)

Winston niestety nie poczuł się spokojniejszy, słysząc kto zbił ten wazon z piętra. Może nie oszalał, lecz fakt że po domu biegało kilka wersji ich samych, był sam sobie przerażający. Może zaraz wyjdzie z domu drugi on i spotkają się na cmentarzu? To możliwe?
Na szczęście słowa o ciałach odgoniły te wstrętne myśli, bo mógł skupić się na zagadce.
-Sam nie wiem Saville. Jeśli to oni, to gdzie ofiary z których utoczyli tyle krwi? I czemu umarli w pokoju, zamiast rozrzuceni po domu? Może masz rację, lecz długo tam nie wytrzymałem i ciężko było mi się przypatrzeć.
Odparł, lecz zaraz mieli skupić się na Jeremiahu, który wydobył coś z trumny…
Po odsłuchaniu treści, Beatrycze zadała dobre pytanie, które dało do pomyślunku Milicjantowi, jednakże Abernaav jak zwykle miał swoje do dodania:
-Prędzej uwierzę, że to ocalały członek Bractwa, który szuka wybawienia po tym co się stało. Zna imię Upadłej, choć my nic nie wyciągnęliśmy z tego labiryntu.
Napomknął, zaś Anthony schował karteczkę do kieszonki, jako wskazówka w śledztwie.
-A więc postanowione. Jedziemy do szpitala. Wybacz, Panie Abernaav, lecz nie ma miejsca w wozie na trzy osoby…
-Proszę się nie przejmować, Panie Winston. Spotkamy się na miejscu.

Uśmiechnął się przebiegle, po czym odwrócił się w stronę trumny. Milicjant machnął na to ręką, ruszając z Saville do samochodu, by stąd odjechać, szybko zauważając pewien szkopuł. Nie było żadnego auta, więc czym przyjechał tu Jeremiah…?
Abernaav w tym czasie zamknął trumnę i wsadził ją do ziemi, zasypując dokładnie, lecz tak, by udawana mogiła się wyróżniała. Kucnął przy trumnie, zerkając na dom.
-Zabawa czasem bywa niebezpieczna…


*********


ROZDZIAŁ II: SZALEŃSTWO NIE ZNA GRANIC


MG = Jeremiah Abernaav, Anthony Winston, Constantin de Vez


Automobil Winstona podjechał pod Szpital Dla Psychicznie Chorych im. Tibobina, znajdującego się w Stolicy. Beatrycze szybko mogła dostrzec, że na parkingu już czekał Pan Abernaav, przyglądający się im w milczeniu.
-Ten człowiek mnie niepokoi. Coś jest z nim nietak. Poza tym zjawił się znikąd i bez zapytania dołączył się do naszej sprawy. Nie wiem, czy powinienem go dopuszczać do śledztwa. Nie ufam mu.
Zwierzył się Anthony ze swoich spostrzeżeń, po czym zgasił silnik i opuścili pojazd, kierując się w stronę Jeremiaha. Był dzień i nawet nie padało, więc chociaż tyle.
-Jesteście, to dobrze.- Powitał ich Specjalista do spraw okultyzmu. -Próbowałem wejść do środka, lecz bezskutecznie. Nie jestem krewnym pacjenta, ani upoważnionym. Myślę, że musicie iść sami. Poczekam.
Uśmiechnął się, zaś Milicjant uważnie mu się przyjrzał, jakby szukał sztuczności w tej mimice.
-No dobrze. Ale nie oddalaj się. Myśle, że też możesz mieć w swoim czasie wiele do dodania w tej sprawie.
-Do usług.

Kiwnął głową nie zdejmując uśmiechu, na co Winston tylko zmarczył wąs i udał się z Beatrycze w kierunku placówki.
-Panno Saville!- Zawołał za nią Abernaav. -Zapomniałem napomknąć, że masz bardzo gustowną czapkę. Do twarzy Ci w niej.
Dodał, zaś uśmieszek przekształcił się w wyszczerz zębów, po czym włożył ręce w kieszenie płaszcza i zaczął wolno krążyć po parkingu.
-Dziwak.
Mruknął Anthony, po czym udali się prosto do szpitala. Już na wejściu zostali powitani przez recepcjonistkę, która zagrodziła im wejście na korytarz.
-Państwo to…?
-Komisarz Anthony Winston i sierżant Beatrycze Saville. My do doktora Constantina de Veza w sprawie śledztwa.
Przedstawił ich, rzucając drobnym kłamstewkiem o przynależności kobiety do służb mundurowych, lecz wystarczyło by Wąsacz pokazał odznaczenia, zaś dziewczynę wolał mieć przy sobie, niż na parkingu z tym podejrzanym typem.
-Oczywiście, proszę za mną.
Odparła i poprowadziła ich dalej, długim i ponurym korytarzem. W tle coraz bardziej szło usłyszeć przeraźliwe krzyki, płacz, czy maniakalny i niezdrowy śmiech. Mijali różne pokoje, oraz izolatki, nawet sale do elektrowstrząsów i innych alternatywnych metod leczenia. Momentami to miejsce zdawało się być swoim własnym domem grozy, w którym szaleństwo nie znało granic.
W końcu jednak recepcjonistka ich opuściła, wskazując owego Doktora wpatrującego się w okno na jednym z korytarzy.
-Załatwmy to szybko, mam dość tego miejsca.
Rzucił do Beatrycze, po czym podeszli, zwracając na siebie uwagę mężczyzny o gęstej brodzie, rzadkich, ulizanych brązowych włosach i okularach na szpakowatym nosie. Spojrzenie miał mądre, choć widać, że naoglądał się już dość obłąkańców.
-Doktor Constantino de Vez?
Spytał Winston, mając w obowiązku prowadzić to śledztwo.
-Zgadza się. Coś się stało…?
-Jestem Anthony Winston, a to Beatrycze Saville. Reprezentujemy milicję i prowadzimy śledztwo w sprawie udziału Bractwa Cieni w zakazanym rytuale okultystycznym w pobliżu Stolicy.

Przedstawił ich, na co Psychiatra poprawił okulary.
-Brzmi poważnie, lecz co państwa do mnie sprowadza…?
-Szukamy mężczyzny imieniem Felix, podobno Pan go zna.

Doktor zamilkł na moment, patrząc to na jedno, to na drugie. Wyglądał, jakby stawiali go pod ścianą.
-Osobiście nie kojarze, co jedynie kilku pacjentów. Potrzebuję konkretów, inaczej uznam to za pomyłkę…
-"Czas przerwać milczenie".
-O cholera…

Offline

#14 2020-06-16 13:08:47

Kojot
Użytkownik
Dołączył: 2020-03-01
Liczba postów: 315
WindowsOpera 68.0.3618.142

Odp: Pan jest moim Pasterzem... (2,5)

Droga do szpitala, a także cała reszta nocy chwilę trwała, więc Beatrycze miała czas, by przemyśleć parę rzeczy. Przede wszystkim kwestię nowych osób w całej sprawie. Musiała też przyznać, że teoria Winstona odnośnie stosu ciał ofiar miała sens, może nawet więcej, bo jeśli wymalowana była połowa domu, to sekciarze z siebie samych nie utoczyliby tyle krwi. Felix pozostawał pustym imieniem, podobnie doktor, którego, na szczęście nie miała jeszcze okazji poznawać. Ten drugi zdawał się wiedzieć więcej, niż mógłby ktoś przypuszczać, po co innego wymyślać jakieś bzdurne hasła? I przede wszystkim, kto je wymyślił. Jaki związek miał Constantino z Bractwem Cieni i kim był jego tajemniczy przyjaciel? Agent, zdrajca, wspólnik?
  No i oczywiście Jeremiah. Jej uwadze nie umknęło tajemnicze pojawienie się mężczyzny i równie zagadkowe jego zniknięcie. Bardziej jednak martwiła ją sama natura tego... człowieka. Wiedziała, że Łowcy potrafili wyczuwać nadprzyrodzone zdolności i rzeczy dzięki swym symbolom, ale żaden Łowca już nie istniał w Allanorze. Trochę wprawy i przeczucie? Brzmi banalnie. I zdecydowanie zbyt prozaicznie, żeby brać to za ostateczną wersję. Po tym, co już widziała w posiadłości, zaczynała się spodziewać dosłownie wszystkiego.
  Wyprostowała się na fotelu.
  Pusty grób, kartka w grobie. Co on zrobił z grobem? Nie pamiętała, chyba rozdzielili się wcześniej. Zresztą grób nie miał znaczenia, jeśli już raz zabrali stamtąd liścik, to co z nim zrobili? Czy doktor dostanie deja vu na ich widok? Cóż, niebawem miała się przekonać.
  — Ja też, ale nie chcę go pochopnie oceniać — przyznała cicho, po chwili dopiero zawieszając wzrok na Abernaavie, kiedy do niego podchodzili.
  Jego tłumaczenia były jak najbardziej w porządku, bardziej zastanawiał ją fakt, że Jeremiah nie czekał i... dlaczego nie można pójść do lekarza? Czy nie od tego tu właśnie siedział? Ruszyła za Winstonem, by stanąć po paru krokach i obejrzeć się. Zdziwienie na jej twarzy za moment przerodziło się w lekki uśmiech.
  — Dziękuję — odparła swobodnie i dogoniła Anthonego. — Przynajmniej wychowany dziwak — dodała półżartem i weszła do wnętrza. Stanęła obok Winstona, pozwalając mu mówić. Z pewnością poradzi sobie z tym lepiej. Nie zareagowała nijak, kiedy została włączona w szeregi milicji, doskonale grając spokój i powagę przy pracy. Ku jej wewnętrznej uldze, nie musiała się osobiście legitymować.
  — Ja też — mruknęła, zerkając ku obskurnym ścianom i białym drzwiom. Miała wrażenie, że w tym miejscu szaleńcy stają się tylko jeszcze bardziej obłąkani.
  Doktor de Vez wyglądał tak, jak można by się spodziewać, w dodatku był podejrzanie miły. Nie lubiła takich stwierdzeń, ale taka była prawda nie tylko przez fakt, że był zamieszany w sprawę. Miły psychiatra to ktoś, kto widział w życiu zdecydowanie za wiele albo za mało, a jego wiek sugerował to pierwsze.
  Jego ostatnie słowa były bardzo wymowne.
  — Więc wie pan, o czym mowa? — spytała spokojnie, przyglądając mu się uważnie. — Kim jest Felix? I o co w tym wszystkim chodzi?

Offline

#15 2020-06-16 13:50:11

Arcymistrz Gry
Administrator
Dołączył: 2018-10-26
Liczba postów: 582
AndroidChrome 83.0.4103.101

Odp: Pan jest moim Pasterzem... (2,5)

Reakcja Psychiatry potwierdziła, że dobrze trafili, a autor kartki nie kłamał. Pytanie tylko w jakie intrygi się pakowali, bo widocznie każdy mógł być zamieszany w sprawę. Przesłuchiwany jednak postarał się zachować zimną krew.
-Wiem, Panno Saville. Nie spodziewałem się jednak kogokolwiek tak szybko.- Urwał na moment, zerkając na podręczny zegarek, po czym na korytarz, doszukując się świadków. -To nie jest rozmowa na takie warunki. Za dużo oczu i uszu. Chodźmy do mojego gabinetu.
Poinformował, ruszając pierwszy niczym zając szukający swej nory i prowadzący bohaterów do świata, którego jeszcze nie rozumieją.
Doktor de Vez zaprowadził Winstona i Saville do swojego gabinetu, w celu prywatnej rozmowy. Szybko dało się zauważyć, że był on przyjemniejszy od reszty tego szpitala. Kominek, wykładziny, fotele i przejrzystość dzięki okiennicom. Constantin zajął miejsce na fotelu, wskazując przeciwległą kanapę dla gości. Nie pozostało nic innego, niż mówić:
-Cóż… należą Wam się wyjaśnienia. Nie zwykłem się zwierzać z tajemnic takiej wagi, lecz znacie hasło, a skoro On tego chciał…- Westchnął. -Ja i Felix przynależymy do Oxygenu... Jesteśmy tajnym stowarzyszeniem, które powstało po upadku Zakonu Łowców Demonów. W przeciwieństwie do nich, obraliśmy za cel główny nie walkę z Upadłymi, lecz zniszczenie Bractwa Cieni, winowajców odpowiedzialnych za zło, które pali Allanor. To oni zniszczyli instytucje Łowców, to oni są odpowiedzialni za to co wydarzyło się w Evermoon, oraz wielu innych miejscach. Czemu Upadli mają taki wpływ na nasz świat? Bo kultyści robią wszystko, aby im go oddać! Nadchodzi zagłada i każdy to czuje. Przewidujemy, że Upadli szykują się do najazdu na nas. Brzmi to niedorzecznie, wiem, gadam jak jakiś kapłan... lecz jak wyjaśnić te wszystkie zniknięcia tak ważnych ludzkich osobistości? Królowa, Inkwizytor, Ostatni Łowca Allanoru…? W dodatku dużo osób mówi, jakoby nad miastem objawił im się sam Archanioł Gabriel, co jest omenem... apokalipsy. Nawet cisza o Casimirze musi być z tym powiązana, my to wiemy i mamy dość bierności wobec tego co się dzieje.- Zwierzył się, mówiąc z całkowitą powagą sytuacji, po czym przetarł twarz, przechodząc do meridium sprawy. -Felix… on wstąpił do Bractwa na rozkaz Oxygenu, będąc naszym informatorem od wewnątrz, aby odkryć co teraz knują. Został wezwany do starego domu nad wzgórzem, aby wyprawić rytuał, o którym już wiecie…
Dopowiedział, chcąc wybielić wspomnianego mężczyznę w ich oczach, zalewając ich informacjami, które pewnie pierwszy raz obiły się im o uszy. Musiał być zdesperowany, skoro samo hasło wystarczyło, by tak się rozgadał. Sam fakt istnienia takiej organizacji mógł szokować, nie potrzeba do tego całej reszty zapowiedzi apokalipsy. Wtedy też do przodu wysunął się Anthony.
-Uważacie, że ratujecie świat po cichu, a jednak jesteście w impasie. Skoro Felix tam był, to co robi tutaj, w zakładzie dla obłąkanych?
Spytał, bo to pewnie nurtowało także Saville.
-Eh, sprawa się faktycznie skomplikowała. Nie wiem co dokładnie wydarzyło się w samym domostwie i jak stamtąd się wydostał, lecz zjawił się po tym wszystkim w moim domu, cały we krwi, milczący jak nigdy. Powiedział tylko: "Przyjdą do Ciebie i poproszą o wydanie opinii. Powiedz, że jestem nieobliczalny". A potem odszedł. Nie rozumiałem tego, aż faktycznie przyszli. Milicjanci, chcący żebym zdiagnozował poczwórnego mordercę o dziwnym zachowaniu. Nie zrozumcie mnie źle, Felix na prawdę bywa… inny… lecz z całą pewnością jest poczytalny i w dodatku inteligentny. Pojąłem wszystko po fakcie. Stwierdziłem jego szaleństwo, aby uniknął kary śmierci.
Przyznał, a wtedy Winston zakręcił wąsem, jakby zdał sobie z czegoś sprawę.
-Pamiętam to. Na dniach czytałem w aktach o psychicznie chorym seryjnym mordercy, który zabił całą rodzinę. Nie było żadnych powiązań między nimi, więc założono że to przypadkowe ofiary. Czemu to zrobił? I kiedy?
Dopytał, zaś Constantin zdjął z nosa okulary, zakładając nogę na nogę.
-Zaraz po opuszczeniu Bractwa Cieni, a przed wizytą u mnie. Próbowałem dowiedzieć się jakie miał motywacje, lecz nic nie chciał powiedzieć. Ani też o tym co zaszło w domu kultystów. Mimo to, nie uważam go za szaleńca. Kierował się konkretnymi pobudkami i nie milczy bez powodu. Niestety, rada Oxygenu podejrzewa, że Felix nie jest już po naszej stronie, a uległ Demonom. Obecnie rozważają co z nim zrobić. Jesteśmy w kropce. Albo byliśmy. Skoro zostawił… karteczkę, która Was do mnie sprowadziła, to znaczy że w końcu chce przełamać milczenie…
-Więc nas do niego wpuścisz…?

Spytał Wąsacz.
-Jedno z Was. Sporo ryzykuje, a to jedyna taka okazja, ponieważ pełnie dyżur...
-Rozumiem. Saville pójdzie, ma rękę do dziwnych person.

Zażartował Winston, choć tylko w połowie, bo faktycznie wierzył w lepszy rezultat Panny Saville w wyciąganiu informacji.
Constantin nachylił się lekko do kobiety.
-Muszę Cię ostrzec, Panno Saville. Felix wygląda… specyficznie. Bardzo.

Offline

Użytkowników czytających ten temat: 0, gości: 1
[Bot] ClaudeBot

Stopka

Forum oparte na FluxBB

Darmowe Forum
kursy projektowania wnętrz | studnie głębinowe limanowa | lab laser przedstawiciel | balustrady szklane warszawa | tanie przeprowadzki warszawa