Nie jesteś zalogowany na forum.
Strony: Poprzednia 1 … 8 9 10
Obietnicę pomocy przyjęła z delikatnym skinięciem głową. Tak jak podejrzewała, mogli zdać się wyłącznie na swój rozsądek, który w tej chwili stał przed poważnym wyzwaniem. Bo jak tu odróżnić paranormalne zjawisko od nieprawdopodobnego przywidzenia? Gdyby chociaż poruszali się w sferze znajomej przeciętnym śmiertelnikom, zasada ta miałaby więcej sensu.
Dobry początek. O tak, przyda się, chociaż w głębi serca miała wątpliwości. Z pewnością będą dążyć do dobrego, lecz jaką drogą, to ciężko powiedzieć. Bezkrólewie zostawiało mnóstwo pola do popisu dla wszelkich przypadków, lecz najpierw musieli do tego początku dojść.
Kątem oka zerknęła we wspomnianą przez Jeremiaha stronę, gdzie wśród mgły ukazała się mknąca prosto na nią sylwetka upiora z ostrzem równie czarnym i posępnym jak jego ciało.
Nie zawierzaj mu swego życia.
Nie poświęciła widziadłu więcej uwagi, woląc skupić się na drodze, choć była przekonana, że dziwny dreszcz przebiegł jej po plecach, kiedy to rozprysło się na jej ramieniu. Kolejny upiór uderzył z drugiej strony, usiłując przerobić Winstona na szaszłyk.
Ani swojej przyszłości.
To wydawało się niewiele, ta demonica była zdolna sprawić im znacznie większe problemy. A to było bardzo niepokojące. Aktywowała symbol, kiedy padło takie polecenie, wzrokiem sunąć po cofających się przed nimi duchach. Przez głowę przemknęło jej pytanie, kim byli, lecz to nie miało teraz znaczenia. Równie dobrze mogły to być dusze tych, których znaleźli w rezydencji, choć uzbrojenie na to nie wskazywało. Byle tylko nie podzielić ich losu.
— Raczej nie spodziewa się większych kłopotów niż sprezentował jej Oxygen... — mruknęła, wypatrując czegoś więcej niż otaczający ich umarli. Właściwie nie miała pewności, czy mają tę przewagę, lecz to wydawało się możliwe. W końcu nikt spoza ich kręgów jeszcze nie wiedział o odrodzeniu się Łowców, prawda? Chyba że szeregi Oxygenu faktycznie były poplamione.
Offline
MG = Azazel, Anthony Winston, Salvador de Rune
Ich droga przez mglisty las upiorów trwała, zaś Beatrycze wysunęła ciekawą uwagą. Bo po prawdzie, Allanor dalej nie wiedział o Łowcach, zdawać by się mogło, że tę tajemnicę skrył też Constantin, w celu ochrony Beatrycze i Anthony’ego, lecz jak było tak naprawdę? Na tę chwilę, ciężko odpowiedzieć.
-Czym są te zjawy? Skąd one tutaj?
Zapytał Salvador, a w tym wypadku, interesujące wyjaśnienia posiadał Winston:
-Ten las, to jedno wielkie cmentarzysko mrocznych wieków. Wojownicy, rycerze, każdy kto uniósł miecz przeciw Upadłym. Czas o nich zapomniał, a mogiły pozostały bezimienne i nieoznaczone.
Odparł, na co Azazel uniósł lekko lewy kącik ust, bo było to w sumie prawdą, a zaskoczył go fakt, że ludzkość do końca nie wyparła wspomnień swojej historii, za co najczęściej odpowiadał Kościół.
-Przeszłość kryje wiele tajemnic…- Mruknął Jeremiah, pilnując, czy nie zgasili swoich symboli. -Anthony, jedenasta, strzelaj.
Rozkazał znienacka, na co Winston zareagował szybko, bo w momencie wystrzału, w ostatniej chwili dostrzegł fizyczną sylwetkę truposza, w którą oddał strzał ze strzelby, który odrzucił umarłego do tyłu, gdzie znów utopił się we mgle. Wychodzi na to, że nekromancja też wchodzi w gre.
Jednak nareszcie, dotarli do wielkiej pieczary, gdzie mgła zdawała się rozstępować, izolując to miejsce od reszty lasu. Jeremiah wyszedł im naprzeciw.
-Dobrze. Wchodzą tylko Łowcy. Salvadorze, zostajesz ze mną.
-Jaka szkoda, nie zdążyłem się nawet na strzelać.
Rzucił z rozbawieniem, krzyżując ręce, a wtedy Łowca podszedł do Beatrycze, aby razem mogli udać się w głąb jaskini, słysząc za plecami “powodzenia”. Tym byli bliżej, tym zapach siarki robił się drażliwszy, a ich symbole zdawały się emanować niekontrolowanym już światłem. Na dnie, krył się najprawdziwszy mrok, przed którym już nie mogli uciekać...
Offline
Wysłuchała historii zjaw. Poniekąd było jej przykro przez to, jak bardzo pomyliła się co do nich. To by wyjaśniało, dlaczego nie są tak skore, by ich atakować, chociaż... może po prostu się boją. Tym okrutniejsza stała się Enepsignos, by nawet po tym wszystkim nie pozwolić im spocząć spokojnie. Co jeszcze mogliby znaleźć w takich miejscach?
Krótki rzut oka odprowadził truposza z powrotem na ziemię, gdzie zginął we mgle. Zostaw ich... Może ktoś uznałby to za głupie, lecz dla Beatrycze właśnie powstał nowy powód do gniewu na Upadłą. Z każdym kolejnym wybrykiem zdawała się nie zasługiwać na nic ponad śmierć. O tak, z chęcią pozbyłaby się jej na zawsze, lecz to jest dla nich raczej niewykonalne.
Przystanęła, kiedy mgła przed nimi zaczęła się rozstępować, a Jeremiah zastąpił im drogę. Skinęła głową.
— Widzimy się niedługo — rzuciła, ruszając razem z Anthonym. Po tej lub tamtej stronie...
Kątem oka zerknęła na symbol, którego chyba nawet nie musiała już podtrzymywać. Powietrze zrobiło się ostre, ale zważała na to bardziej niż na trop prowadzący ją do celu. W prawej dłoni wciąż dzierżyła pistolet, gotowa podnieść go w odpowiedzi na najmniejszy ruch. Może demonicy wiele by tym nie zrobiła, ale to też miało swój cel samo w sobie. Jeśli Enepsignos ich nie doceni, mogą zyskać kilka cennych sekund.
Zacisnęła lewą dłoń, wyczulając swoje zmysły i refleks w miarę, jak zagłębiali się bardziej w to ponure leże.
Offline
MG = Anthony Winston, Enepsignos
Zachodząc coraz głębiej i głębiej, w końcu dane im było ujrzeć światło, które pochodziło z czerwonych linii, tworzących wzór sześcianu, znajdującego się u podnóża pieczary, zaś w jego środku, stała dobrze znajoma postać kobiety, o trupiej, rozpalonej twarzy, zaś w dłoni trzymała długie, skrzywione ostrze. Była sama, lecz od razu spojrzała w ich kierunku.
-Wasz zapach… jesteście spaczeni…- Przemówiła paskudnym głosem, tak niepasującym do niczego. Beatrycze i Anthony mogli poczuć dziwne mrowienie na skórze. -Nie mogę zajrzeć w Wasze umysły… jesteście więc Łowcami…- Nadmieniła, po czym zaczęła się śmiać. -Oh… głupi… stało się. Spóźniliście się w swoich marnych działaniach… zasłona jest już zbyt słaba, aby powstrzymać… SAMAELAAA!
Wydarła się w opętańczym śmiechu, zaś Winston odszedł bliżej krawędzi.
-Nie… ona kłamie…- Powiedział, zerkając na Beatrycze, lecz… nie, to teraz nie miało znaczenia. Przyszli w konkretnym celu. Anthony zawinął swoje wąsy i zeskoczył na dół, po półkach skalnych, wycelowując strzelbą w jej stronę. -To za Emilie.
Warknął i strzelił, a duży pocisk trafił w Enepsignos w pierś, co rzuciło Upadłą o ścianę, powodując na niej pęknięcia. Próbowała wstać, lecz Anthony zaczął się do niej zbliżać, przeładowywać i oddawać kolejny strzał, tym razem w głowę, co było dla niej jak uderzenie kamieniem w hełm. Robiła się wścieklejsza.
-TO KONIEC! KONIEC, KONIEC, KONIEC!
Wydzierała się i w końcu wstała, aby szybko do niego podbiec i zamachnąć się swoim ostrzem, który spróbował zablokować grubą kolbą swojej broni. To cofnęło go na dwa kroki, ale przerzucił broń do lewej ręki i dobył toporka, który wpakował jej w sam środek trupiej twarzy. Ta wydarła się, po czym z niezwykłą siłą, uderzyła go zamachem ręki, tym razem to jego sprowadzając do parteru. Enepsignos wyjęła z twarzy toporek i go odrzuciła, po czym zaczęła iść w jego stronę, szurając ostrzem o kamienną podłogę...
Offline
Jej wzrok przez chwilę błądził po krwawych, rozjarzonych liniach, lecz szybko uwagę dziewczyny przykuła Upadła stojąca po środku symbolu. Wyczuła ich. Beatrycze miała nadzieję, że ta będzie zbyt zajęta, lecz nie, a to dodawało nieco wiarygodności jej kolejnym słowom.
— Śmiej się. Tylko to ci pozostało — rzuciła niewzruszonym tonem, kiedy te paskudne dźwięki obijały jej się o uszy. Czy faktycznie się spóźnili? Nie obchodziło jej to. Jeśli tak, mogą przegrać, ale jeśli nie, a posłuchają teraz jej kłamstw, przegrają z pewnością.
Ruszyła zaraz za Anthonym, lecz kierowała się w drugą stronę, po okręgu, by w razie czego mogli zajść ją z dwóch stron. Nie spodziewała się wielkich efektów po strzelbie, tym bardziej ucieszył ją widok Enepsignos poznającą pobliską ścianę. Kiedy strzelił jej ponownie w głowę, Beatrycze zrobiła to samo w tors, co na moment powinno odebrać jej dech, kiedy rzuciła się na Anthonyego. Kolejny strzał był zbyt ryzykowny, lecz może nawet zbędny. Wyciągnęła rękę w jej stronę, rozciapirzając palce, a z jej dłoni pomknęła wiązka energii, by opleść ciasno ciało Enepsignos, paląc je niczym rozpalone żelazo. Beatrycze spróbowała rzucić ją o ścianę, z dala od Anthonyego, by ten miał czas się podnieść. Nie zamierzała jednak puszczać jej z tego uścisku. Wycelowała pistolet, by wpakować jej kulkę między oczy.
— Wracaj do swojego piekła — rzuciła, wymieniając pistolet na szpadę.
Offline
MG = Anthony Winston, Enepsignos
Enepsignos była coraz bliżej Winstona, który próbował powstać, zaś dźwięk szurania ostrza wydawał się być nadchodzącą śmiercią.
-I gdzie Wasz Gabriel…? Porzucił Was…?
Zapytała cierpko, z rozbawieniem, unosząc ostrze, gotowa już wykonać zamach, kiedy to jej ciało zostało oplecione boskim lasso, a zapach dymu i dźwięk skwierczenia potwierdził jego działanie, gdy Enepsignos ryknęła z bólu, nie mogąc się na nim skupić, bo znów została rzucona o ścianę, co tylko powiększyło powstające na niej pęknięcia. Padła na kolana, próbując się oswobodzić, lecz nie była w stanie, czując jakby traciła wszystkie siły.
-ZDECHNIESZ!
Wrzasnęła, aby zaraz zostać kulę między oczy, co odrzuciło jej głowę do tyłu. Wyglądała, jakby umarła na siedząco, ale była to zasługa mocy Łowczyni, która osłabiała jej moc. Wtedy też Winston wstał, chwytając ponownie swoją strzelbe. Chciał zbliżyć się, ale od razu zatrzymał kroki, słysząc dźwięk kolejnych pęknięć i widząc spadające kawałki kamyczków. Spojrzał w górę.
-Beatrycze!
Krzyknął, gdy dostrzegł, że pęknięcia się rozrastały, zaś tuż nad głową Saville, ułamał się kawałek sklepienia, który zaczął spadać prosto na nią. Chcąc przeżyć, musiała użyć swojego nadludzkiego refleksu, jednak wiązało się to z wygaszeniem magicznej wiązki, oraz uwolnieniem Enepsignos, która natychmiast podniosła głowę, patrząc na nich wściekle.
-Głupi śmiertelnicy…
Sapnęła, kiedy głaz spadł na nią i przełamał się w pół na jej plecach. Po tym, powstała, lecz widząc, że Łowcy musieli teraz chronić siebie, unikając spadajacych skał, wróciła na środek krwawego sześciokąta…
-PRZYBĄDŹCIE CI, KTÓRYCH WEZWE! NIECH NIE MA DLA WAS GRANIC, NIECH TEN ŚWIAT PRZED WAMI KLĘKNIE! SAMAELU, WŁADCO NASZ! ABADDONIE, UZJELU, NITAELU, ZA’AFIELU, BAALU, LEHEHIASZU, IMAMIASZU…!
Offline
Kiedy wiercący czaszkę wrzask rozniósł się po pomieszczeniu, wiedziała, że się udało. Przynajmniej to jedno. Nie zerknęła ani na moment na Winstona, będąc całkowicie skupiona na swoim celu.
— Nic odkrywczego — prychnęła tylko w odpowiedzi na jej groźbę. Cokolwiek nietrafioną, bo przecież była śmiertelnikiem. Lasso paliło ciało Enepsignos, które zdawało się rozpadać od środka. Kula uciszyła ją zupełnie, a demonica znieruchomiała, popadając wgłąb swego cierpienia. Beatrycze nie myślała teraz o tym. Gdyby sytuacja się odwróciła, jej wróg by o tym nie pomyślał.
Lecz nagle odezwał się Anthony, a wzrok Saville powędrował ku górze, gdzie zebrały się analogiczne pęknięcia. Z sufitu oderwał się ogromny głaz, mknąc prosto na głowę Łowczyni. Nie miała wyjścia, musiała uciekać.
Zachwiała się lekko, kiedy pierwsza skała uderzyła o ziemię, lecz nie było czasu się na nią oglądać, bo kolejne kamienie leciały im na głowę. Przewrót, odskok, szybka ocena sytuacji. Zręczność Łowców była teraz zbawienna, bo pewnie nie raz już przyszłoby im co najmniej ucierpieć. Beatrycze na moment spróbowała dosięgnąć demonicę lassem, nie po to, by ją schwytać, a przynajmniej zranić, przerwać choć na moment jej słowa.
Wtem wpadła na iście szaleńczy plan, mając cichą nadzieję, że Winston będzie ją osłaniać w razie czego. Skoro Enepsignos skupiła się na wezwaniu, a spadające skały zagłuszały większość, Beatrycze spróbowała zajść ją od tyłu, by przebić tors Upadłem swoją szpadą. Lewą ręką zaś miała sięgnąć do jej twarzy, by uciszyć ją rozżarzonym symbolem.
Offline
MG = Anthony Winston, Enepsignos
Winston także próbował unikać skał, obierając punkty już trafione, bo istniało mniejsze prawdopodobieństwo tego, że zostanie trafiony. Wtedy też, spojrzał na Enepsignos, która zaczęła rzucać demonicznymi imionami. Czyli na tym polegał rytuał? No to by jej zeszło wezwanie całej armii, mimo to, nawet jeden Upadły był zagrożeniem. Szybko dostrzegł, że Beatrycze zbliża się do niej, chcąc to najpewniej przerwać, lecz skomplikowane pękniecia ułamywały kolejne fragmenty, lecące prosto na nią. Musiał więc oddać się swojemu celnemu oku i rozstrzeliwać skały, które o mały włos jej nie trafiły. Dlatego polubił swoją potężną strzelbę.
-...MASTEMO…!
Zdążyła jeszcze dopowiedzieć jedno imie, nim szpada przebiła ją na wylot, a wzrok skupiła na wystającym ostrzu z brzucha, aby je chwycić i wykrzywić tak, żeby już nie mogła go wydobyć z niej, tracąc jedną broń. Nie spodziewała się jednak, że do jej ust przyłożona zostanie dłoń Łowczyni. Symbol zapalił się najjaśniej jak mógł, przez co Saville czuła, jakby dłoń płonęła jej po obu stronach, lecz jeszcze gorzej z pewnością odbierała to Demonica, która próbowała wrzeszczeć i w odruchu, uderzyła Beatrycze z taką siłą, że odrzuciła ją od siebie na kilka metrów. Ta upadła pod ścianą, a kawałek skały ułamał się, lecąc prosto na nią, lecz…
Ten nagle zatrzymał się w powietrzu i wrócił na swoje miejsce na suficie. Nagle wszystkie spadające sklepienia zostały odbite od niewidzialnej siły, wtopione w pieczarę, zaś Upadła nie wiedziała co się dzieje. Jednak poczuła ten zapach, a za moment, wbite ostrze w jej pierś. Spojrzała na tego, który zatopił w niej Miecz Azazela i wielkim zaskoczeniem, był właśnie jej właściciel. Pierwszy Spaczony stał naprzeciwko niej, z rozpiętymi czarnymi skrzydłami, a jego czerwone oczy przebijały ją na wylot, tak samo jak ostrze.
-Zdrajco… Twe imię niech będzie przeklęte…
Wycharczała, po czym padła na kolana, przez co wydobył z niej miecz. Enepsignos, na ich oczach, zaczęła się rozpadać, jak palona gazeta, legnąc w końcu na ziemię. Azazel jednak patrzył na jej niszczejące prochy, dłużej, niżeli powinien.
-Powstrzymaliśmy przybycie armii, lecz zdążyła umożliwić przejście dziewięciu potężnym Potępionym, w tym Samelowi i jego generałom… nie była głupia, wybierając wpierw najważniejszych…
Odezwał się nagle, a oniemiały Winston, podszedł nieco bliżej, upewniając się wcześniej, że z Beatrycze wszystko w porządku.
-Miałeś nie interweniować… a Ty ją Zniszczyłeś...
-Miałem, lecz gdybym tego nie zrobił, wezwałaby ich więcej. Zmniejszyłem ryzyko. Przeceniłem ją, a Wy nie byliście w pełni gotowi... Nie uniknę już wzroku Samaela...
Offline
Niespecjalnie przejęła się zniszczeniem szpady, nawet zamierzała to wykorzystać, by ta nie mogła jej tak łatwo odepchnąć, lecz na niewiele się to zdało. Beatrycze skrzywiła się okropnie, kiedy ogień pochłonął też jej własną dłoń, lecz nie zamierzała jej puszczać, jednocześnie wiercąc ostrzem otwór w brzuchu Upadłej. Wtedy ta szarpnęła się z całych sił, posyłając Saville na jedną ze ścian. Na moment świat ogarnęła ciemność, a dźwięki oddaliły się, jakby zlane w jeden stłumiony szum.
Uniosła się na rękach i podniosła oczy na środek sali dokładnie w momencie, kiedy potępiona wrzasnęła ponownie. Ale te słowa... To ostrze... Oczy Beatrycze poszerzyły się, kiedy rozpoznała sylwetkę stojącą przed Enepsignos. Jednak to zrobił. Ale dlaczego... Ta cisza przepełniona pytaniami i niepewnością trwała nieznośnie długo, lecz dawała jej też czas na przyjrzenie się mu. Nie spojrzała na Winstona, po głosie wnioskując, że nic wielkiego mu nie jest, nie odrywała wzroku od Azazela, jego poszarzałej twarzy i przekrwionych oczu, które teraz tępo wpatrywały się w znikające zwłoki.
Wstała niespiesznie, kiedy Anthony do niej podszedł, zapewne chcąc w tym pomóc. Otarła strużkę krwi z rozciętej wargi, choć w porównaniu z obolałą resztą było to właściwie nic. Ale nie to zaprzątało jej myśli, lecz Pierwszy Upadły. Czy on...
— Nikt z nas już go nie uniknie — zaczęła, również podchodząc bliżej. — Dziękuję. Choć powinnam to powiedzieć o wiele wcześniej. — Zatrzymała się przed nim, na moment opuściła wzrok, jakby na trzymane ostrze, by znów podnieść go na twarz Azazela. — A jednak wciąż jest nadzieja. Nadal możemy walczyć. Razem — powiedziała, czy może raczej wyraziła dobitniej jego własne słowa o minimalizacji ryzyka. Celowo używała liczby mnogiej, nie po to, by go ciągnąć dalej, a zaznaczyć... że był teraz jednym z nich. Jakkolwiek głupio by to nie brzmiało, w końcu niewiele pewnie mogliby zrobić, a jednak Beatrycze nie zapomniałaby o żadnym ze swoich towarzyszy.
Offline
MG = Anthony Winston, Azazel, Salvador de Rune
Beatrycze stawała się go chyba… pokrzepić? Chyba tak. Mimo to, wiedział co zrobił i co miało nadejść. Stanął w obronie ludzi, więc jest teraz wrogiem swego gatunku. Nawet jeśli większość Demonów mu nie zagraża, to nie zmieniało sytuacji w Allanorze… wszędzie.
-Gdyby to był sam Samael… jeszcze mógłbym go odeprzeć. Lecz nie z jego generałami i najbliższymi sługami. To może być ponad nas…- Zawiesił się, jakby zadumał się nad czymś, czego nigdy powiedzieć, ani przyznać, nie chciał, lecz zaczynał rozumieć, że już po prostu innego wyjścia nie mają. -...potrzebujemy Gabriela. Czy tego chce, czy nie. Ja… potrzebuję jego pomocy. Muszę go odnaleźć i sprowadzić. To może być trudne, ponieważ wyrzekł się tego świata.- Znów się na chwilę wstrzymał. -Jeśli to zawiedzie, musicie odbudować Zakon. Samael zgniótłby Was jedną ręką. Musicie zwiększyć liczbę Łowców w Allanorze, priorytetowo. Odnajdźcie przynajmniej jeden Kostur Tworzycieli w tym czasie i… działajcie…
Odwrócił się od nich, odchodząc kawałek. Winston zerknął w jego stronę.
-Przemów do jego ludzkiej strony…
Doradził, co Azazel wyłapał, nim rozpiął skrzydła i wzniósł się w powietrze, aby szybko wylecieć z groty, z mieczem w ręce. Nagle, na półkach skalnych pojawił się Salvador, który był lekko zaskoczony tym, jak Upadły go wyminął. Usiadł jednak na krawędzi, patrząc na nich z góry.
-Problemy za problemami. W porządku, wchodzę w to, nie musicie mnie tak błagać.- Rzucił do nich żartem. -Przynajmniej, mamy chwilę spokoju.
Dodał, a Anthony spojrzał na Beatrycze.
-To prawda. Wracamy… do domu, Mistrzyni?
Spytał, z uśmiechem.
Offline
Nie oczekiwała wielkich reakcji, w zasadzie byłaby samolubna, gdyby tak było. Zresztą zdawała sobie sprawę, że Azazel może nie do końca rozumieć jej motywacje, to nie było aż takie ważne. Powiedziała, co chciała powiedzieć. Do głowy zaś przyszło jej pytanie, gdzie zjawili się wezwani Upadli, skoro nie w miejscu odprawiania rytuału...
Nie odpowiedziała na jego pierwsze słowa, czując, że będzie to kontynuował. Kiedy padło imię archanioła, Beatrycze tylko pokiwała głową. Miała zamiar to powiedzieć, ale chyba wolała zostawić tę decyzję jemu. Przynajmniej w tej chwili. Nie przerywała mu jednak, domyślając się, jak wiele może go kosztować przyznanie się do słabości. Nie należał raczej do osób, które często to robią.
— Niezupełnie — rzuciła na wzmiankę o wyrzeczeniu. Gdyby tak było, nie uratowałby ich pod posiadłością. Gabriel walczył sam ze sobą, może wystarczyło go tylko pchnąć w dobrą stronę. Znowu pokiwała głową. — Zaczniemy natychmiast — zapewniła i odprowadziła go wzrokiem, aż szelest skrzydeł ucichł poza granicami groty.
I wtedy ciszę przerwał Salvador, na co Beatrycze prychnęła cicho. To, co powiedział, wydawało się teraz tak głupie, że aż zabawne.
— Dobrze, łaskawcze, już nie będę... — odparła, a po chwili przeniosła wzrok na Anthonyego, poniekąd też upewniając się, że nic mu nie jest. — Tak... Wracamy do wykopalisk — odparła, zerkając na zniszczoną szpadę. Raczej nic z niej nie będzie, nie tylko wygięcie było jej problemem. Ruszyła ku ścieżce do góry, a wkrótce na powrót ogarnęło ich światło dnia. Ponurego, chmurnego dnia Allanoru.
Offline
EPILOG: GORZKA PRAWDA
Tak jak zostało zapowiedziane, Azazel wyruszył na poszukiwania Gabriela, ostatniej nadziei na pokonanie zagrożenia, które zaczęło przerastać nawet jego. W tym czasie, ludzkość musiała przygotować się na swój własny sposób. Constanti de Vez, obalił postulaty działań Rady Stowarzyszenia, przejmując centralną władzę nad Oxygenem, na poziomie wręcz dyktatora, co miało z kolei owocować jednolitym poglądem i działaniem, względem przygotowania Stolicy, na najazd Upadłych. Obywatele w końcu dowiedzieli się prawdy, aby być świadomymi ryzyka. Rozbudziło to niepokoje społeczne, oraz głos wielu filozofów, szukających własnego wyjaśnienia tego wszystkiego. Też należy zaznaczyć, że Zakon Łowców stał się na nowo - oficjalną instytucją państwową. Anthony Winston, z pomocą zakonnego rekruta, Salvadora de Rune, podjął się werbunku ochotników do Łowców, każdego śmiałka, który marzył o prestiżu, chwale lub chciał chronić swych bliskich. W tym czasie, nieoficjalna jeszcze Mistrzyni Zakonu, Beatrycze Saville, odnalazła w Parri La Noise mapę, oraz notatki, dotyczące lokalizacji jednego z Kosturów Tworzycieli, który miał ostatecznie pomóc jej odtworzyć organizację, stojącą na straży ludzkości. To wymagało od niej, opuszczenia Stolicy i daleki wyjazd na Pustkowia...
***
Pociąg jechał z dużą prędkością, zaś niebieskowłosy młodzieniec spoglądał leniwie przez okno, widząc poruszającą się panoramę. Podniebne tory robiły wrażenie, chyba że już nudziły błękitne oczy. Zerknął zaraz na swoją śpiącą siostrę, a potem na rodziców. Ojciec czytał gazetę…
-Czy kiedyś zobaczę Wielką Mistrzynię…? Będzie na spotkaniu…?
Spytał nagle chłopak.
-Wątpliwe. Sam bym chciał. Tak, czy siak, musimy dojechać na zgromadzenie, omawiane będą podobno istotne sprawy.
Odparł ojciec, zaś Felix z westchnięciem wstał z siedzenia i zaczął przemierzać wagon. Doprawdy, dość miał tych zgromadzeń. Ten pociąg już wydawał się ciekawszy.
W końcu zaś dotarł do przodu, gdzie usłyszał dziwny stukot na dachu. Zaczął powoli podążać za nim, co doprowadziło go do drzwi kabinowych, które oddzielały wagon od lokomotywy. Spojrzał przez okiennice i dostrzegł mężczyznę, który grzebał coś przy śrubach, od strony lokomotywy. Zaniepokoiło go to, a wtedy ujrzał coś, co miał na lewej dłoni. Symbol okręgu. I miał to być ostatni widok, przed trzaskiem metalu, puszczeniem śruby, a potem katastrofą, o której usłyszeć miało całe miasto…
-Oxygen… cóż za nazwa… mimo to, mają w rękach miasto, uważając się za dziedzictwo Zakonu…- Zaczął mężczyzna w cylindrze, przechadzając się po ciemnej uliczce. -Jednak to co dobrze im wychodzi, to szkoda naszemu Bractwu. Wiesz dlaczego to robisz…?
Dopytał, patrząc przenikliwie.
-Tak.
-Dostałeś trudne zadanie. Bycie agentem to jedno, ale podwójnym… cóż, Twoi rodzice byliby z Ciebie dumni, Felixie.
Poprawił cylinder, zaś chłopak w porcelanowej masce opuścił lekko głowę.
-Zakłady psychiatryczne, Bractwo, Oxygen… mam wrażenie, że mnie to przerasta…
-Pamiętaj, młody. Robisz to po to, aby nikt nie zakłócił naszych planów. Niedługo wezwiemy Enepsignos, a potem resztę. Chcesz przecież pomóc innym ludziom, by nie cierpieli, prawda? By byli silni? Zostaniemy nagrodzeni. Kontrola, Felixie. Bez kontroli, zataczamy się jak świnie na rzeź… tylko tak utrzymamy bezpieczny dla świata ład...
Niebieskowłosy otworzył szerzej oczy, w niedowierzaniu.
-Jesteś pewny? Rodzina Thomsonów to zdrajcy…?
Zapytał pełen niewiedzy, nie mogąc poprawnie zareagować. Brodaty mężczyzna o ponurym spojrzeniu uśmiechał się diabelnie.
-A czy okłamałem Cię z kamieniami ogniskującymi…?
-Nie… faktycznie są tam złoża…
-No właśnie. Thomsonowie mogą przekazać dane Oxygenowi, a wtedy… Twoje starania pójdą na marne…
Wytłumaczył, jakby tym rozbawiony, zaś Felix zdawał się wręcz przeciwnie reagować.
-Muszą… więc… zniknąć…- Zaczął, ale na moment się zawiesił. -...lecz dalej nie pojmuję, Azazelu. Czemu pomagasz Bractwu…?
Dopytał, a elegancki brodacz usiadł na murku.
-Zakonu już nie ma, zawierzyłem, że Bractwo może zrobić to, na czym mi zależało, lecz i tutaj się przeliczyłem, widząc ich ślepą wiarę w łaskawość mego gatunku. Samael ma ich nagrodzić? Śmierć będzie wystarczającą nagrodą, oszczędzając im niewolnictwa. Nie pomagam Bractwu, lecz Twoim pobudkom. Nie przerwę rytuału, ani Twojej misji, nie wolno mi nadto ingerować w Wasz świat. Ale chcesz zmiany, prawda…? Czekasz tylko, aż to wszystko zawiedzie, a Bractwo będzie w rozsypce i będziesz jak bohater, mógł objawić się im, oraz dyktować swoje własne zasady, a nikt nie powie Ci "nie", bo będą zbyt słabi. Nie mówię, że myślisz dobrze. Nie mi oceniać mrzonki śmiertelników. Lecz nie chcesz tego, co ja staram się powstrzymać. Armii potępionych demonów na głowie. To nas łączy. Skoro nie powstrzymamy tego procesu, to go uszczerbimy i prawidłowo ukierunkujemy. Niech Oxygen dalej sądzi, że wycofujesz się z akcji wezwania Enepsignos, jako ich agent. Potrzebujemy ich udziału w całej zabawie… przydadzą mi się...
Wytłumaczył znów, tym bardziej obszernie, lecz Niebieskowłosego niepokoiło, jak Upadły łatwo wchodzi w jego umysł. Ale miał rację. Thomsonowie za dużo o nim wiedzą, nie może spalić się w Oxygenie, gdzie ci mogą szukać azylu. Z kolei zaś, Bractwo musi teraz ucierpieć, by nauczyć się na własnych błędach. Nie mogą przecież dłużej pozostawać oddani Demonom. Powinni zacząć je wykorzystywać. Elita Bractwa musi przepaść, po czym zostać zastąpiona, dla zdrowego rozsądku, którego brakuje w ich organizacji. Tym jest właśnie władza i bezpieczna stabilność dla śmiertelników. Azazel zaś zajadał się na jego obiedzie, który przygotowywał. Układ w dwie strony, lecz musiał tańczyć, samemu się nie wtrącając w jego diabelne intrygi...
"[...]Podszedł do uchylonych drzwi na piętrze, dostrzegając najmłodsze dziecko Thomsonów, Alojzego, który wpatrywał się w pioruny za oknem. Niebieskowłosego ogarnął paraliż. Nie mógł tego zrobić dziecku. Lecz wtedy… przypomniał sobie dlaczego tu przybył. Przed sobą miał młodego człowieka, wychowanego przez zdrajców, mankament mogący zaważyć nad wszystkimi operacjami, informacje, które mogą trafić w nieodpowiednie ręce. Mężczyzna w masce robił to wszystko dla Bractwa Cieni, dla Allanorczyków, dając im siłę, dzięki której nie zagrozi im już żadna boska interwencja. Aby stali się równi Upadłym. Takie dostał zadanie, dla dobra ogółu, a każde zawahanie, może być katastrofalne w skutkach na przyszłość. Musi podejmować trudne decyzje, bo tylko tak mógł jeszcze wierzyć, że da się odmienić ich los, w tych ferelnie podłych czasach. To pozwoliło mu postawić kroki do przodu…"
Świetliste lucyferiusy odbijały się od jego porcelanowej maski, kiedy to leżał, otoczony pięknymi kwiatami. Był pogrążony we własnych myślach, dewagując o tym, co ma nadejść. Azazel go zdradził, odtwarzając Zakon Łowców. Tych, którzy odpowiadali za… za jego stan. Za utratę rodziny, za jego… jego twarz. Zabili też jego przyjaciółkę, Emilię, choć nie zasługiwała na ten los! W dodatku kwestia Beatrycze… i to właśnie ją musiał wybrać? Ale… przecież sam Felix widział w niej wyjątkowość, więc co się mu dziwić? Żałował jednak tylko jednego. Że w całym planie, od tak dawna starannie realizowanym, nie przewidział jednej drobnostki, błędu, który popełnił. Że zakocha się w Saville. Ostatniej osobie, w której powinien się zakochać. Jego czas nadszedł. Jego rola się skończyła. Powinien odejść, zapomnieć… wykorzystać to, co już ma… jednakże jak miał być silny, skoro tutaj, przy niej, czuł się taki słaby…? Zbliżenie się do niej, tym bardziej utwierdziło go w przekonaniu, że nie pasuje do jej świata...
-Przepraszam, Beatrycze. Od początku chciałem, byś postrzegała mnie nieskazitelnie… ale na każdym polu musiałem Cię zawieść…
***
Felix skrył błękitne włosy pod kapturem, który narzucił na głowę, gdy tylko wszedł do ogromnego, okrągłego pomieszczenia, obwieszonego czarnymi sztandarami ze złotym symbolem pentagramu w centralnym punkcie, gdzie zebrał się już tłum innych, zakapturzonych osobników. Wszyscy, zataczający koło, pozwolili mu wyjść na środek, by dobrze go widzieć.
-Bracie, chcielibyśmy w imieniu całego Bractwa Cieni, podziękować Ci za tak długo trwającą operację infiltracji.- Zaczął jeden z nich, kierując słowa bezpośrednio do mężczyzny w porcelanowej masce. -Jednak informacja o tym, że Zakon Łowców odrodził się, jest niepokojąca, gdyż myśleliśmy, że po zniknięciu Ostatniego Łowcy, nastanie spokój…
Dodał zaraz, zaś Felix zaczął powoli spoglądać po reszcie gromadzonych.
-Dostrzegam w tym pewną zaletę.
-O czym mówisz, bracie…?
-O tym, że naiwne nadzieje, o nagrodzie Samaela za nasze poświęcenia, doprowadziły nas do tej rozsypki, choć nie zdążyliśmy na dobre powstać. Zakon zgładził Enepsignos, która terroryzowała nas, naszym własnym kosztem. Nas wszystkich! Pozbyli się jednak jednego bałaganu, tworząc przy tym drugi. Zakon to nasi wrogowie, na których musimy się przygotować, to prawda. Lecz to co nas z nimi łączy, to myśl, że zagrożenie jest wspólne, oraz ponad ludzkie miary. Armia Upadłych! Dość już usługiwania Demonom! W pierwszej kolejności, musimy stawić czoła siłom, które zagrażają nam wszystkim. Tego przecież chcemy, prawda? Porządku w Allanorze. A chaos, z pewnością nim nie jest. Wykorzystajmy więc naszą wiedzę, aby stanąć na równi z Demonami. Sami bądźmy własnymi panami!
Wygłosił oświadczenie, które zaraz utworzyło pomruki i szepty. Ta proponowana zmiana, wymagała modernizacji działań całej organizacji, lecz było w tym dużo racji. By odtworzyć nowy system, muszą naprawić swój błąd, a nawet Zakon zdawał się w tej chwili błachym problemem.
Na środek wyszedł ten sam zakapturzony mężczyzna.
-Jak mamy mierzyć się z… z czymś, co słucha naszych myśli…?
-Proste. Tak, jak Zakon odpierał Upadłych od stuleci. Musimy się… spaczyć. Potrzebujemy Kosturów Tworzycieli… dlatego musimy je odnaleźć. Łowcy mogą próbować tego samego, bo potrzebują rekrutów. Tych artefaktów jest kilka w Allanorze, więc musimy odszukać ile tylko zdołamy. I… stać się nadludźmi...
Ten pomysł przekształcił szept, w głośny szum całej zbieraniny, gdyż zdawało się to nieprawdopodobne, lecz w końcu, wyszła na środek jedna z sióstr, spoglądając po wszystkich, co uciszyło resztę.
-Nasz brat ma rację! Pora więc na zmiany! Pora, stworzyć nową i lepszą potęgę! Nadszedł już czas, aby w końcu wybrać… nowego, Wielkiego Mistrza Bractwa Cieni!
KONIEC
Offline
Strony: Poprzednia 1 … 8 9 10