Nie jesteś zalogowany na forum.
MG = Anthony Winston
Winston ewidentnie zaczynał się irytować, lecz nie mniej od barmana, którego cierpliwość była na wyczerpaniu.
-Ja Cię nie straszę, Anthony, po prostu…
Wtedy ucichł, widząc wchodzącą do lokalu kobietę, która swoje kroki kierowała w ich stronę. Milicjant zdawał się tego nieświadomy, przynajmniej do momentu, aż poczuł dotyk na ramieniu i ciepłe słowa swojej przyjaciółki. Spojrzał na nią chwiejnie, długo zbierając się na odpowiedź.
-A jak mam nie pić, Saville, skoro zycie to kurwa…?
Spytał, na co barman przetarł skroń, mając dość tych kurw o których zawzięcie mówił Winston. Ale o dziwo, Wąsacz podniósł się z krzesła, schodząc do parteru, podpierając o ladę. Zerknął na pracownika lokalu.
-Wychodzę. Tracisz najważniejszego klienta! Nigdy więcej tu nie przyjdę! Adios!
Pożegnał go i ruszył do wyjścia, nie czekając na Beatrycze. Wbrew pozoru, wcale nie szło mu tak źle, w miare trzymał się prostej linii.
Na zewnątrz, owładnięci chłodem i sypiącym się śniegiem, Anthony wziął głęboki oddech, następnie kierując się do małego parku na przeciwko. Saville miała niezłą zabawę, gonić za Milicjantem w środku nocy, ale szybko odnalazła go pośród białych drzew i krzewów, siedzącego na ławce, gapiącego się w ziemie.
-Beatrycze… chyba coś mi się w życiu nie udaje, wiesz?- Zaczął, choć nawet na nią nie zerknął. -Esmeralda dalej te głupie listy wysyła?
Dopytał, myśląc że Saville pewnie i tak się domyśla, albo za moment domyśli, jakiej kategorii są to problemy.
-W dodatku ta głupia wampirzyca…
Mruknął, wyrywając z kontekstu. Przed Skrybą trudne zadanie, o ile się go podejmie. Wysłucha go, albo zaprowadzi do domu, lecz jakie mogą być tego konsekwencje…?
Offline
Spodziewała się podobnego komentarza, co jednak nie znaczy, że zgadzała się z jego opinią o piciu.
— Na dzisiaj i tak ci już wystarczy, chodź — odparła, nie rezygnując ze swojego pokojowego, ale stanowczego tonu, który zwykle na Winstona działał.
To albo co innego, to teraz nieważne, sprawiło, że milicjant ostatecznie wstał. Z drobną pomocą okolicznych mebli, ale wstał. Oczywiście nie omieszkał zwalić winę za wszystko na biednego barmana. Saville przez moment rozważała posłanie mu przepraszającego spojrzenia, ale ostatecznie wolała mieć na oku wychodzącego.
— Dobrej nocy... — rzuciła tylko przez ramię i szybko dogoniła Winstona. A przynajmniej taki był plan, bo ten zniknął sprzed drzwi. Świetnie. Na szczęście czarna sylwetka na tle biało-czarnego krajobrazu okazała się dostatecznie wyraźna.
Zwolniła parę metrów przed ławką, by zaraz stanąć obok. Wsunęła ręce do kieszeni i słuchała jego mamrotania.
— Um... tak — odparła na pytanie o korespondencję. Więc nawet ich nie czytał? Od jak dawna? Po chwili odgarnęła śnieg z drugiej połowy ławki i usiadła również. Zerknęła na niego, choć twarz i tak miał pochyloną. — Emilia? Co z nią? I o czym właściwie mówisz, Anthony, co ci nie wychodzi?
Offline
MG = Anthony Winston
Kobieta usiadła obok niego, pozostając opoką w tym wszystkim. Pomimo, że Anthony nic nie powiedział, bardzo to docenił. Oczywiście dopytała o co chodzi w tym jego bełkocie, ale nim postanowił cokolwiek odpowiedzieć, dłońmi zgarnął trochę śniegu, aby zaraz wetrzeć go w twarz. To pomogło mu trochę otrzeźwieć i być bardziej świadomym, zaś wąsy przeczesał, przez co wyglądały jak sople lodu.
-Może pokolei… wiesz… ja i Esmeralda już od dawna się nie dogadujemy… odkąd tylko dzieciaki dorosły, chyba oddaliliśmy się od siebie. Zrobiła się oschła i chłodna. Nawet nie wiem kiedy ostatni raz robiliśmy TO ze sobą…- Przetarł zaśnieżone rzęsy. -Nieważne. Kiedyś było podobnie. Prawie skończyło się rozwodem, ale chłopcy byli mali, więc staraliśmy się to odbudować. Może teraz też by dało radę, ale zajmujemy się ratowaniem świata, prawda? Ona tego też nie rozumie…
Pochylił się, opierając o kolana i starając się patrzeć w jeden punkt na ziemi, aby wzrok mu nie latał w wielkiej karuzeli.
-Czytałem te pierwsze listy. Nieprzyjemne. Potem chyba jej się odmieniło, bo zaczęła przepraszać. W końcu przestałem je czytać, bo mi się kurwa męylik zrobił. Nie wiem, czy mam na to jakiekolwiek pieprzone siły, Beatrycze. Z drugiej strony, dzieciaki mnie znienawidzą jeśli nic nie zrobię…- Westchnął głęboko, rozmyślając nad tym wszystkim. W pewnym momencie spojrzał jednak na Saville. -Emilia z kolei niczego nie ułatwia, rozumiesz? To całkowite przeciwieństwo mojej żony. Miła, wesoła, żartobliwa… chwali mnie, docenia wszystko co robię, przy niej bardzo często się śmieje, ale… kurwa, to niewłaściwe. Tym dłużej z nią przebywam, tym bardziej czuję się nie w porządku w stosunku do Esmeraldy. A Emilia równie dobrze może mnie postrzegać jak starego kolegę. Najmłodszy też nie jestem. W dodatku ten… jest wampirem. Mam pierdolone szczęście do rzeczy ponad ludzkie pojęcie…
Złapał się za głowę. Co zrobi Saville?
Offline
Czekała cierpliwie, aż Winston zbierze myśli i siły. Mówienie o takich rzeczach nigdy nie jest łatwe. Jedno w tym dobre, że trochę się już znali, więc nie powinno być aż tak źle. Z drugiej strony Beatrycze czasem miała wrażenie, że prościej jest się zwierzać przypadkowym obcym. Przynajmniej wiesz, że nigdy więcej nie będziesz musiał patrzeć im w oczy.
Skierowała na niego wzrok, ale nie jakoś nachalnie czy z presją. Ot od czasu do czasu spoglądała na jego twarz na znak, że słucha. Obawiała się, że ta rozmowa będzie tak wyglądać, a mimo to poczuła zawód osobą Esmeraldy. To wszystko brzmiało tak, jakby miała go za nic, a przecież to taki wartościowy człowiek... No i Emilia. Ucieszył ją fakt, że nie stawiała sprawy jasno, a jednak nie był to jeszcze powód, by jej kibicować. Fakt, że Beatrycze ją lubiła, nie upoważniał do układania pod nią cudzego życia.
Zastanawiające było też, czy Emilia wiedziała, co się dzieje, choć trochę.
— Spokojnie, po kolei... — Westchnęła cicho, samej zbierając myśli. — Przebywanie z tymi, z którymi dobrze się czujesz, to nic złego. Zwłaszcza teraz, kiedy potrzebujemy siebie nawzajem. — Umilkła na moment. — Jeśli chcesz znać moje zdanie, to nie popieram Esmeraldy. Powinna cię wspierać, a nie dokładać kolejnych zmartwień. Nie wiem, jak ona to widzi, ale z tego, co mówisz, wychodzi samolubnie. A jednak... — Spojrzała na Winstona. — To wciąż twoja żona. Powinniście porozmawiać o tym, wyjaśnić sobie wszystko jak ludzie dorośli, zdecydować, co z tym zrobić. Porozmawiać twarzą w twarz, a nie pisać głupie listy. Przecież może w każdej chwili przyjechać do de Veza czy choćby przyjść tu. — Pauza. — Posłuchaj... Pewnie nie wiem za wiele o tych sprawach, ale ja nie trwałabym na siłę przy kimś, komu na mnie nie zależy. I to właśnie musisz sprawdzić. Nikt nie powie, że nie próbowałeś. Ani że to twoja wina.
Zdecydowanie zasługiwał na kogoś, kto go doceni. Esmeralda wyglądała zaś na stereotypową wredną hrabiankę, która szuka nie męża a służby na skinienie. Albo jakiegoś urojonego snu, który kiedyś przybrał twarz Anthonego, a potem się okazało, że to tylko sen.
Offline
MG = Anthony Winston
Anthony słuchał wszystkiego, nie przerywając ani na moment. Co jakiś tak niemrawo potakiwał, bo nie gadała od rzeczy. Fakt dostrzegalnego braku zainteresowania Esmeraldy, jednak trochę dźgnął go w serce.
-Nie zawsze tak było… mieszkaliśmy po sąsiedzku w Evermoon, jako dzieciaki już wtedy spędzaliśmy czas, była zupełnie inna, ale…
Urwał, słuchając dalej. Też zapamiętał sobie, że nie powinien winić się za to, że spędza dobrze czas z Wampirzycą, choć nie rozwiewało to jego wątpliwości w stosunku do niej. No tak. Był dorosły, cokolwiek zrobi, to będzie jego decyzja, prawda…?
-Emilia sugerowała podobnie, choć może bardziej była przeciwna odbudowie czegoś, co runęło już nieraz. Obie chcecie dla mnie dobrze, dlatego ja na prawdę mam wrażenie, że tylko Wy się jakoś przejmujecie...
Zaczął przecierać twarz ze zmęczenia, czując dziwne znużenie, na co wpływ miał alkohol. Poczekał jednak do końca, aż wyrzuci wszystkie swoje przemyślenia. Wtedy uśmiechnął się pod wąsem, wpatrzony w martwy punkt.
-Bardzo ładnie mówisz. Ale to dlatego, że jesteś Skrybą. Więc umiesz w te… ładne słowa.- Oparł się plecami o ławkę i zerknął na nią. -Jesteś moją przyjaciółką, Beatrycze. Może nie powinienem tego mówić, ale… dość długo już jesteś samotna. Utrata ukochanego z którym planowało się życie to straszna rzecz. Ale jeśli ja mam też Ci coś doradzić… to musisz iść do przodu. Pomyśleć nad tym, aby nie ruszać w tę podróż samotnie. Jesteś skarbem i jakiś farciarz to na pewno dostrzega.
Dodał, obejmując ją ramieniem i przytulając do siebie. No tak, procenty czyniły go takim czułym misiem. Aż ze wzruszenia mu łezka się zakręciła.
-Chyba… chyba chcę już wracać do domu. Spróbuję zrobić jak mówisz, a jeśli coś pójdzie nie tak… powiem sobie, że spróbowałem.
Poinformował, z uśmiechem, co znaczyło, że już z nim lepiej. Potrzebował się wygadać. Poza tym, w jego oczach Saville była najrozsądniejszą babką jaką znał. Jeśli ona mówi, że Winston jest w klatce, to należało szukać klucza. A Emilia… to też przyjaciółka przecież. Chyba stara się nią być, prawda? Nie można sobie dużo obiecywać, a jednak trzeba się cieszyć z tego co jest.
Offline
Ucieszyła się w duchu, że nie zanegował jej słów. To oznaczało, że nie był nijak zaślepiony tą kobietą. To dobrze. To bardzo zdrowe podejście, choć czasem może się wydać okrutne.
Delikatnie skinęła głową na wspomnienie o dzieciństwie. Nie wątpiła, że tak to właśnie wyglądało, nie wyobrażała sobie innej opcji, żeby stali się małżeństwem. To wyglądało tak, jakby ich związek nie bardzo wyszedł z tych młodzieńczych lat, a im zaczęło czegoś brakować.
Emilia z pewnością miała trochę racji, a jednak definitywne zakończenie w takiej sytuacji wydawało się korzystaniem z okazji. Byłoby nieuczciwe. Co innego, że Beatrycze wątpiła w odbudowę tego związku, chciała, żeby Winston sam pozbył się złudzeń. Żeby nie dręczyły go rozterki.
— Czasem wydaje mi się, że to moje przekleństwo... — westchnęła apropo doboru słów. Spojrzała na milicjanta. Trochę zaskoczyłają niejaka zmiana tematu, ale po chwili uśmiechnęła się lekko. — Myślę o tym czasem... — Zerknęła na śnieg pod czarnym pniem. — Na pewno w końcu się jakiś znajdzie...
A co jeśli... Oh nieważne, on nadal jest wstawiony. Lekko, ale jest. Nie protestowała, kiedy ją przytulił, nawet odwzajemniła gest, czując, że Anthony zwyczajnie tego potrzebuje.
— Tak, to dobry plan — odparła, kierując na niego wzrok. — Powinieneś teraz odpocząć i się wyspać. Chodźmy. — Wstała z ławki i zaczekała, aż Winston również się podniesie. Od tego siedzenia zrobiło się trochę chłodno, więc droga do domu była przyjemną rozgrzewką.
Po głowie wciąż krążyły jej jego poprzednie słowa. Gnieździły się w głowie z dziwną ekscytacją, jakby Anthony wytknął jej przed nos oczywisty fakt, który starała się delikatnie ignorować.
Offline
MG = Anthony Winston
Mężczyzna z małą pomocą wstał z ławki, starając się polegać na Beatrycze. Gotów był iść spać, choć martwiła go trasa powrotna. Za długa.
-Na pewno znajdzie, jesteś młoda i ładna, tylko ten… oby nie ten Jeremiah, on jest dziwny…
Coś tam pomarudził, właściwie gadał całą drogę, już w wesołym kontekście, choć może i rumieńce na twarzy Beatrycze wywołał, wypytując czy ma kogoś na oku. Niezależnie od wszystkiego, niedźwiedzia udało się uśpić w jaskini...
****
ROZDZIAŁ V: KANON PIĘKNA
MG = Felix
Minęły dwa miesiące, zaś śnieg powoli topniał, nie mogąc długo utrzymać się w tym klimacie, choć problem nie dotyczył pustkowi Allanoru. Stolica jednak znowu mokła.
Oxygen był już zdecydowany. Znali miejsce ataku na Kultystę i przygotowano plan działania. Nawet wybrano grupę, która odpowiedzialna była za przejęcie artefaktu. Oczywiście nie trzeba wymieniać z imion… Termin ataku przypadał na dzień jutrzejszy, dlatego wszyscy w domu de Veza szybciej położyli się spać, aby być pełnym sił. Niestety, Beatrycze nie miała takiej szansy, ponieważ słyszała jakieś dziwne trzaski na piętrze, na którym znajdowała się jej sypialnia. Zaintrygowana lub poirytowana, z pewnością poszła to sprawdzić. Wszystko ucichło już na korytarzu, ale dostrzegalne było światło zza uchylonych drzwi na końcu drogi. Kiedy Saville zagłębiła się w to miejsce, w oczy rzucił się z pewnością błękitny kolor…
Felix siedział przed toaletką w opuszczonym pokoju babki Constantina i długo przypatrywał się swojemu odbiciu w lustrze, palcami delikatnie gładząc perłowe sztywne policzki, jakby w transie. Jedynym żywym obiektem były oczy, które topiły się w błękitnych kosmykach grzywy tworząc ich komponent. Pomimo, że Beatrycze była gdzieś obok, ten cały czas pochłonięty był tym, co widział przed sobą.
-Kiedyś byłem podobno urodziwym kawalerem, było nawet wiele dziewcząt, które upatrywały we mnie swego przyszłego towarzysza życia. Jedna chwila sprawiła, że te same kobiety zaczęły się mnie brzydzić, a niejeden na ulicy odsuwał ode mnie swoje dziecko, jakbym był chodzącą szkaradną bestią…
Powiedział nagle, przełamując ciszę, spoglądając na jej odbicie w lustrze, widząc ją za sobą. Była taka… piękna, nieskazitelna, jak laleczka. Nie byłaby w stanie zrozumieć co czuł. Wyglądała jak dziewczyna, u której nie miałby nigdy szansy.
-Ludzie dziwią się widząc moją maskę i zadają pytania. Często zachęcają do jej zdjęcia, ale gdybym tak zrobił, zatęskniliby za nią.- Wrócił wzrokiem niebieskich tęczówek na siebie. -To moja… idealniejsza twarz…
Dodał cicho. Saville mogła czuć się wyróżniona, słysząc to wszystko. Nawet Emilii nie zwierzał się z tak głębokich żali. Może dlatego, że dla niego była to po prostu Emilia. Zaś Beatrycze była… kobietą, najprawdziwszą, obiektywną oceną. W dodatku zawsze była dla niego życzliwa, odkąd go poznała, choć słyszała o nim tylko straszne rzeczy. To było dziwne. Jednak czemu jej to tak nagle mówił? Chyba każdy miewał chwile słabości. A ona nakryła go na gapieniu się we własne odbicie po nocach.
Odwrócił się na krześle w jej stronę, chwilę milcząc. Dopiero za moment zebrał się, aby cokolwiek wydusić:
-Myślisz, że ktoś o zdrowych zmysłach mógłby pokochać kogoś takiego jak ja? Bez względu na wygląd?
Spytał, rzucając pewnie trudnymi słowami w tym zestawieniu, lekko błądząc wzrokiem. Chciał szczerej odpowiedzi, nie wierząc za bardzo, by była ona twierdząca. Każdy kto o nim słyszał, w pierwszej chwili wyobrażał go sobie jako szaleńca lub mordercę. Lecz Felix cierpiał na ludzką przypadłość. Też posiadał własne uczucia. Też potrzebował czegoś, w co pesymistycznie wątpił, że kiedykolwiek otrzyma. Odkąd tylko pozostał sam na tym padole, z tak okrutną pamiątką, mającą mu o tym przypominać. Może jutro pożałuje tej rozmowy...
Offline
Nocny hałas w przeddzień ważnej wyprawy, to nie było to, czego chciała. Nigdy w życiu. Już po drodze układała w myślach reprymendę dla tego nocnego marka, kiedy w oczy rzuciły jej się uchylone drzwi. Przyspieszyła kroku, ale nie na tyle by jakoś znacznie wpaść do pokoju. Weszła i natychmiast przystanęła.
Nie spodziewała się zobaczyć Felixa, tym bardziej w takiej sytuacji. Co on właściwie robił? Jakoś nie przyszło jej do głowy jako pierwsze podziwianie samego siebie. Chociaż... To było bardzo złe określenie. Analiza. Coś bardziej w tę stronę. Chłodna krytyka.
Z tego wszystkiego zapomniała się odezwać, wodząc tylko oczyma po odbiciu jego dłoni i porcelanowej twarzy. Aż nagle błękitne oczy zetknęły się z jej spojrzeniem. Czuła dziwną mieszankę ekscytacji i bycia przyłapanym, choć słowa mężczyzny nie wytykały tego drugiego.
— Którą nie jesteś... — odparła cicho. Nie chciała mu przerywać myśli, którą może miał kontynuować, ale to samo się cisnęło na język. Może i słyszała o nim same potworne rzeczy, nim go spotkała, a jednak nie potrafiła go postrzegać w ten sposób. Zwłaszcza, kiedy sam Felix temu zaprzeczał na każdym kroku. Zwłaszcza teraz, kiedy mieli za sobą tyle wspólnych dni. Mogłaby mu wybaczyć naprawdę wiele, a wygląd był tu zupełnie poniżej skali.
Miała ochotę zaprzeczyć, jednak zaraz kontynuował, toteż stanęło na drobnym geście głową. Podeszła bliżej, by nie stać wpół drogi do drzwi.
— Nie, Felixie, to nie jest ona... — odparła miękko, kwestionując ważność maski. Była ładna, ale nie piękna. A już na pewno nie była idealna. Nie dla niej.
Odnalazła jego spojrzenie, kiedy odwrócił się od lustra. Wciąż dzieliło ich parę kroków, czekała cierpliwie na jego pierwszy ruch. Słowa.
Czy on umyślnie ujął to w ten sposób?
Beatrycze lekko pokręciła głową.
— Nie myślę tak... Ja to wiem. — Podeszła bliżej, stając tuż przed nim, a jednak powstrzymała swoje ręce. — Sprawdź to. Zdejmij ją.
Tak, mogłaby sama to zrobić, nawet chciała, a jednak to było ważne. By sam się odważył. By zaufał, że się nie skrzywi.
Offline
MG = Felix
Mężczyzna niestety zachował się dosyć nieodpowiednio. Zalał ją monologiem własnych słów, na które mogła tylko urywkowo wtrącić może jedno zdanie, by na koniec postawić jej niewygodne pytanie. Jednak cokolwiek sobie mogła pomyśleć, Felix nie uznał tego za nic złego. Nawet nie było w tym sugestii, czy ukrytych intencji. Chciał wiedzieć. Albo usłyszeć na głos własne myśli przy świadku. Może nawet nie musiała odpowiadać, może wystarczyło pokiwać głową. Ale jednak, zrobiło to, powiedziała coś sprzecznego z tym, czego oczekiwał. Po co mu taka głupia nadzieja? Czemu ona zawsze musiała być taka miła? Dlaczego?!
Te myśli jednak odeszły, gdy powiedziała, aby… aby…
-Co…? Mam zdjąć… maskę?
Dopytał dla pewności, zerkając na nią, gdy była już bliżej. Czuł się nieswojo, zwłaszcza że nigdy nie robił czegoś takiego. Tylko nieliczne osoby widziały jego prawdziwą twarz, w głównej mierze zaraz po wypadku. Przez te lata, nic się nie zmieniło…
-Ja… nie chcę byś przestała mnie postrzegać takiego jakim jestem. Jeśli to zrobię… coś pęknie. Jak szkło. Pozostanie rysa na moim wizerunku…
Uciekł spojrzeniem gdzieś na bok. Nie wiedział jakie miała o nim wyobrażenie, za pewne myślała, że nie może być tak źle, prawda? Jaki byłby zawód, gdyby dostrzegła rzeczywistość? To już nie będzie ten sam Felix. Nie ten chłopak o porcelanowej twarzy.
A jednak. Drżące dłonie ułożył na paskach z tyłu głowy, palcami wyczuwając małe klamry. Wystarczyło odpiąć oba, a wtedy…
Lecz po chwili ręce opadły, a dłonie zderzyły się z udami. Na moment opuścił głowę.
-Nie umiem… nie mam odwagi… nie umiem samemu tego zrobić…
Wymamrotał, a chwilę zajęło, nim znów obdarzył ją błękitnymi oczami. Palce zaciskał na spodniach, jakby było to stresujące. Może nie był temu przeciwny, lecz nie umiał w sobie znaleźć siły. To od Saville zależy, czy pozwoli sobie przejąć inicjatywę, czy też nie naruszy tego czułego punktu...
Offline
Faktycznie sytuacja była specyficzna, choć Beatrycze to akurat przez myśl nie przeszło. Może później, kiedy siądzie spokojnie i się nad tym zastanowi, teraz jednak ważne było zupełnie co innego. Zwłaszcza, że dotyczyło Felixa. Czy to było faworyzowanie? Pewnie tak, ale już dawno zauważyła, że coś takiego jest naturalną częścią życia, intuicyjnym ustawianiem w hierarchii osób, które coś znaczą, by wyłonić te najważniejsze.
Gdyby Felix wiedział, że Beatrycze nie była miła, mógłby sobie pomyśleć różne rzeczy. To znaczy owszem, była, ale nie po to, żeby być. Była szczera i przez tę chwilę nawet nie pomyślała, że mógłby założyć inaczej. To chyba była jej największa słabość. Jeśli postanowiła komuś zaufać, zaczynała spodziewać się tego samego właśnie w tak prozaicznych rzeczach. Spodziewała się zaufania w intencje, nie tylko czyny, co nieraz okazywało się trudne dla ludzi.
Potwierdziła swoją prośbę skinieniem głowy. Tak na wypadek, by nie zaczął zaprzeczać. Zaczął i tak, ale nie tak bardzo, to dobrze wróżyło.
— Nie wiesz tego... — Rysa? Felixie, skąd pewność, że twoja idealna maska nie jest taką rysą? Powiedział przed chwilą, że ludzie tęskniliby za jego maską. Ona też tęskniła. Za twarzą, której nigdy jeszcze nie widziała.
Podążyła wzrokiem za jego rękami, za błękitne włosy... I znów na dół. Nie oczekiwała tego, choć zrozumienie przyszło naturalnie. To nie mogło być takie proste.
— Więc ci pomogę —wymruczała cicho, samej wyciągając dłonie za głowę Felixa. Szybko namacała chłodne klamry. Ich odpięcie nie stanowiło wyzwania, a jednak z każdą chwilą Beatrycze czuła napływ emocji, które zaczynały ją przepełniać. Jeden pasek, potem drugi; nie puszczała ich wolno, by maska nie spadła ot tak. Zdjęła ją z jego twarzy, wodząc wzrokiem po wszystkim, co ukazało się w ciepłym świetle lampy. Nie wiedziała, czego się spodziewać, jednak w jej oczach nie było odrazy czy strachu. Przecież to wciąż był Felix. A to była część jego. Przyłożyła dłoń do jego policzka, ostrożnie, jeśli byłaby taka potrzeba. To o niego zawsze chodziło, nie o porcelanową maskę.
Pochyliła twarz ku niemu, i jeśli tylko nie protestował, musnęła wargami jego usta.
Offline
MG = Felix
Zapadł wyrok. Saville była stanowcza w swoich zamiarach, oznajmiła co zrobi. Choć poczuł jak jego mięśnie sztywnieją, jakby doznał paraliżu, nie protestował, ani słowem, ani gestem. Po prostu czekał, jakby przeprowadzała na nim egzekucję. Przymknął oczy, czując większy luz z tyłu głowy. Po chwili jego skórę zaczynał spowijać lekki chłód, czując jak jego sztuczna twarz odkleja się od głowy.
To co mogła zobaczyć Beatrycze, było całą masą blizn, które w większości pokrywały prawy profil twarzy. Skóra w okolicach oka wyglądała, jakby była gwałtownie przecierana papierem ściernym, szramy zaś rozciągały się po linii żuchwy i podbródku. Pozostałości po rozcięciach na skutek nabicia się na szkło, obrazowała powierzchnia pod lewym okiem. Góra warga była nacięta po prawej stronie, choć zrosła się z widocznym wgłębienie. Mimo tego, zachował dawne rysy twarzy. Odstające kości policzkowe, mały nos, a także dobrze zrośnięta umiarkowanie szeroka szczęka. Mimo to, czerwoność skóry mogła odwracać od tego uwagę.
Otworzył oczy, czując dotyk na swoim policzku. Patrzyła na niego, nie czując zniesmaczenia. To sprawiło, że serce zabiło mu jak szalone, zaś oczy zaszkliły.
-Dlaczego… dlaczego nie odwracasz wzroku…?
Spytał szeptem, a bo jego policzkach zaczęły spływać głuche łzy, które kryły się za kosmykami włosów, choć chyba mogła poczuć je dłonią. Nie dbał o to, nie wiedział co się z nim dzieje. A jeszcze… właśnie teraz… Beatrycze pocałowała go, łagodnie i zaczepnie. Przez chwilę nie wiedział jak zareagować, lecz w końcu odpowiedział tym samym, odwzajemniając pocałunek. Czuł, jakby wypełniało go ciepło, a krew szybciej płynęła. Jej zapach, jej dotyk, to było cholernie narkotyczne.
W tym czasie maska upadła na podłogę, skierowane twarzą do sufitu…
Powoli odchylił głowę, wciąż drżącą dłonią przeczesując jej włosy i lekko podczerwionymi oczętami latając we wszystkie strony po jej buzi. Czuł się teraz taki nagi, odsłaniając swoją słabą stronę. Ale jak to się stało, że ona… nie, będzie musiał się z tym przespać, by wiedzieć, że to nie jest kolejna chora wizja, którą tworzyła mu jego własna uszkodzona głowa.
-Nie powinienem… jestem szkodliwy... inny...
Odezwał się w końcu, spuszczając wzrok. Wstyd przyznać, lecz znowu zaczęły dopadać go wyrzuty sumienia. Względem niej. Miał wiele czasu, aby ją obserwować. Poznać. Byli z dwóch innych światów. Zasługiwała na lepszych od niego. Innego pokroju. Lecz… przed chwilą czuł się dobrze, pragnął tego… Felixie, dlaczego tak bardzo nie rozumiesz swoich własnych emocji i uczuć...? Czemu zawsze robisz wszystko przeciwko sobie…?
Offline
Nie wyobrażała sobie, żeby mogła w takiej chwili odwrócić wzrok. Może i dobrze, że nie odpowiedziała na jego pytanie. Czyny były znacznie bardziej wymowne.
Elektryzujące mrowienie przebiegło jej po karku, kiedy Felix odwzajemnił jej pocałunek. To było absolutnie wyjątkowe, czuła, że dokonała swojego prywatnego małego zwycięstwa. To był pierwszy krok za próg, teraz pozostawało tylko zadbać, by nie zboczyli ze ścieżki. Głuchy stuk maski obijającej się o drewnianą podłogę przemknął gdzieś obok zupełnie niezauważony. Przymknęła oczy, skupiając się na dotyku jego skóry, odrobiny wilgoci z policzka, palcach w swoich włosach, cieple wydychanego powietrza. To było idealne. Blizny, łuski, demonia skóra, mógłby mieć na twarzy cokolwiek, to wciąż byłoby idealne.
Spojrzała na niego, niespiesznie wodząc wzrokiem po jego twarzy i ślepiach. Choć również targały nią emocje, to jednak nie płoszyły piwnych tęczówek jak pary królików. Serce szybciej stukało jej w piersi.
— Co jest złego w inności? — wymruczała cicho, wpatrując się w niego. Powoli opuściła rękę, by podsunąć sobie inny stołek i usiąść tuż przed nim, lekko wsuwając swoje ręce do jego dłoni. — Oboje jesteśmy inni, tylko po mnie tego nie widać... Ale przecież — uśmiechnęła się delikatnie — lepiej zaliczać się do niektórych, niż do wszystkich. Inny to złe słowo. Jesteś wyjątkowy.
Nie umiałaby tego inaczej ubrać w słowa. Przelała na nie swoje myśli, mając nadzieję, że nie posunęła się zbyt raptownie i zbyt daleko na przód. Z drugiej strony... co może być większym wyskokiem niż sytuacja sprzed chwili? Nie chciała tego zgubić w stagnacji. Nie chciała przegapić szansy, jaką jej dał.
Offline
MG = Felix
"Co jest złego w inności?" to pytanie sprowadziło jego wzrok na właściwe tory, obijając się po jego umyśle. Jego lekarze zawsze powtarzali, że należy ją wytępić, trzeba dostosować się do społeczeństwa, a jeśli jest to niemożliwe, odizolować się od tej dobrze prosperującej machiny społecznej, aby nie uczynić jej wadliwej. Dlatego unikał ludzi, nie chcąc być dla nich problemem. A jednak, Beatrycze sama ściągała na siebie kłopoty. Czy to doprowadzi do czegoś złego? Czy ktoś na tym ucierpi…?
-Nie wiem. Inność jest… nie wiem.
Zatkało go, bo na prawdę czuł się teraz słaby w gatce. To co się przed chwilą zdarzyło, całkowicie rozkodowało jego resztki zdrowego myślenia. Teraz topił się we własnym chaosie, który targał jego duszą. Nie pamiętał, kiedy tak się czuł.
-Wyjątkowy…- Powtórzył za nią, zaciskajac palce na jej drobniejszych dłoniach. Wtedy przypomniał sobie te wszystkie miesiące, gdy nie umiał zebrać przy niej właściwych słów. Chyba tylko podczas ich pierwszego spotkania był w stanie się opanować. Wtedy była mu obca, a on tworzył pozory. Ale był w rzeczywistości bardzo słaby. -...Ty jesteś wyjątkowa. Wiesz, że wszyscy na Ciebie patrzą odkąd się pojawiłaś? Skryba, znikąd. Bogata wiedza, interesujący znajomi. Oxygen widzi w Tobie potencjał, de Vez czujnie obserwuje, Emilia i Anthony zrobią jak powiesz, a Jeremiah żywo się Tobą interesuje. Jesteś na pierwszym planie, a ja uchodzę gdzieś w cieniu. Lubię to. Być niezauważalnym. Nie chcę być wyjątkowym. Tak łatwiej jest mi pomagać. Myślę, że Tobie pisane są wielkie rzeczy. Przeczuwam to. Nie powinnaś jakkolwiek marnować myśli na mnie. Jeśli to się kiedyś skończy, a ja całkiem nie zniknę… może wtedy… oszukamy przeznaczenie… i udowodnimy, że może być inaczej. Chciałbym byś skupiła się na jutrze… na misji… ja będę Cię wspierać.
Odpowiedział, starając się skryć smutek w głosie. Felix wydawał się wiedzieć więcej, niż mówił. Jakby ktoś mu coś powiedział, jakby go przestrzeżono przed czymś i teraz musi z czegoś rezygnować z bólem serca, lecz dla jej dobra. Ale jeśli Saville już go dobrze poznała, wiedziała że jeśli on o czymś mówić nie chce, nigdy tego nie zrobi.
Offline
Inna. Niepasująca. Niepotrzebna. Inna i groźna. Inna i niechciana. Taka właśnie była praca Skryby, Beatrycze spotykała się z tym milion razy, nim w końcu jej zawód przestał oficjalnie istnieć. Nawet nie wiedziała, jak bardzo wpasowuje się w ideologię Ostatniego Łowcy, nie porzucając tego, czemu poświęciła pół swego życia i co uważała za bardziej słuszne, niż niejeden przepis prawny. Inność była dla niej jak zabobony ciemnych przechodniów. Słowo wypowiadane z trwogą i wytykaniem palcami, pusta obelga, która nabrała mocy w społeczeństwie. Inność była wygodną wymówką dla tych, którzy nie rozumieli i nie chcieli zrozumieć, linią, którą mogli się bezpiecznie odciąć i sądzić, że to już ich nie dotyczy.
Obecne wydarzenia były najlepszym dowodem na to, jak bardzo się mylili.
Widziała zmieszanie na twarzy Felixa. Podejrzewała, że wielu próbowało mu wpoić podobny punkt widzenia, a zmiana tego nie będzie prosta. Ten mały krok był dopiero początkiem długiej i wyboistej drogi, ale nie bała się jej. Utwierdziła się tylko w przekonaniu, że jej zależy.
Na moment zerknęła w bok. Tak, widziała spojrzenia ludzi z tej czy innej strony, widziała zaufanie, jakie powoli w niej i w nich wszystkich pokładają. Czasem przypominanie sobie o tej odpowiedzialności było trudne, męczące. A jednak wiedziała zbyt dobrze, że nie może teraz zawrócić. Felix nie chciał takiej uwagi od wszystkich. Nie dziwiła mu się. Lekko skinęła głową na znak, że to rozumie. Nie zamierzała zmieniać takich rzeczy, na pewno nie teraz, zresztą... to nie było potrzebne. Nie o taką wyjątkowość jej chodziło.
A jednak, do rzeczy. Mają coś do zrobienia.
— Wiem. — Uniosła wzrok na jego ślepia. Mógł ukryć smutek w głosie, ale nie w nich. Nie zamierzała naciskać, może nawet się domyślała, o co mogło chodzić. — Kiedyś... Teraz musimy się postarać, by to kiedyś mogło nadejść. — Przymknęła na chwilę oczy i odetchnęła cicho. — Powinieneś się wyspać. Ja też — dodała swobodniej, a jednak jej myśli tłumnie kierowały się już ku ustalonemu wcześniej planowi. Z dodatkową motywacją. To już nie była tylko walka o Allanor, świat, przyszłe życie. To było znacznie bardziej osobiste i namacalne.
Jakaś jej cząstka chciała tam posiedzieć jeszcze przez moment, ale wiedziała, że nie ma na to czasu. Nie teraz. Może kiedyś.
Offline
MG = Felix
Felix spojrzał znowu na nią z lekkim uśmiechem. Przynajmniej rozumiała, to go cieszyło. Że nie odebrała tego inaczej. Byli dorośli, a świat znalazł się w trudnym położeniu.
-Tak. Sen będzie dobrym pomysłem.
Odpowiedział, a choć nie chciał, musiał ją wypuścić z tego pokoju, pozwolić jej się położyć. Samemu jednak jeszcze pozostał w tym zapomnianym pomieszczeniu.
Gdy Niebieskowłosy był już całkiem sam, podniósł maskę z ziemi, zaczynając się jej przyglądać. Odłożył ją zaraz na biurko, o które sam się oparł, spoglądając na swoją oszpeconą twarz w lustrze. Za chwilę jego wyraz twarzy zrobił się gniewny, a pięścią zbił szkło, raniąc dłoń. Miał to gdzieś, zawieszając głowę w powietrzu. Miał… wszystko… gdzieś…
-Pieprzony drań…
Wymruczał. Ale o kim pomyślał…?
****
ROZDZIAŁ VI: POŚCIG ZA KRÓLIKIEM
MG = Jeremiah Abernaav, Anthony Winston, Emilia Kaufmann, Constantin de Vez
Nastał zaplanowany dzień. Cała drużyna zebrała się w dzielnicy Lotniczej. Była to część Stolicy, której konstrukcja znajdowała się na dużej wysokości. Choć pełno było tu fabryk przemysłowych, wszystkim kojarzyła się ona z portem lotniczym, czyli miejscem skąd wylatywały wielkie sterowce z ładunkami do innych miast w prowincji. Jeśli podeszło się do odpowiednich stref, miało się z nich wspaniały widok na miasto i otaczające je pustkowia.
Członkowie Oxygenu zebrali się w opuszczonym magazynie. W sumie to nic nie robili, czekali na jakieś wytyczne Constantina, który przeglądał papiery. Felix w swojej masce siedział z dala od wszystkich na jakiejś skrzyni. Zerkał na Beatrycze, lecz milczał cały czas, chcąc się odizolować. Nie wiedział co myśleć o zeszłej nocy, przez co był rozkojarzony. Natomiast Emilia podeszła powoli do palącego Winstona, szturchając go w ramie.
-Uważaj na siebie, dobrze?
Uniosła brew, a Anthony trochę się zakłopotał, prawie upuszczając papierosa.
-Tak, oczywiście. Ale Ty też.
Odpowiedział pośpiesznie, a ta uśmiechnęła się i odeszła. Od jakiegoś czasu zachowywali się dziwnie w stosunku do siebie, a choć nic nie mówili, reszta podejrzewała co było na rzeczy. Anthony miesiąc temu złożył papiery rozwodowe, a gdy razem wrócili z ostatniej wycieczki, byli jacyś odmienieni. Beatrycze miała na to jakiś wpływ…?
Nagle obok Saville zjawił się Jeremiah, przyglądając się wraz z nią tej scenie.
-Ah, miłość rozkwita wśród nas. Buduje to odpowiednią atmosferę. Miłość to zabawna sprawa. Człowiek jest w stanie dla niej poświęcić własne życie. Te… przywiązanie się, irracjonalne zachowanie. Miłość jest zarazem trudna…- Spojrzał w jej kierunku z uśmiechem. -...zapewne coś o tym wiesz, prawda, Saville?
Spytał zaczepnie, po czym odszedł od niej. Skąd on…?
Wtedy wyszedł wszystkim na przeciw de Vez, z pistoletem w dłoni. Rzadko widywano go w akcji.
-Salvador de Rune posiada artefakt i ma zamiar dziś opuścić Stolicę na pokładzie sterowca. Jest gdzieś w tej dzielnicy i musimy go ubiec. Trzeba się rozdzielić na grupy, tak będzie łatwiej. Ja idę z Felixem. Anthony i Emilia razem. Beatrycze i Jeremiah trzecia grupa. Powodzenia, nie lękajcie się zła, idąc ciemną doliną.
Poinstruował, wtedy każdy się rozdzielił w parach. Enigmatyczny Abernaav już czekał na zewnątrz na Skrybę...
Offline