Sesje RPG

Nie jesteś zalogowany na forum.

#76 2020-06-30 17:17:47

Kojot
Użytkownik
Dołączył: 2020-03-01
Liczba postów: 315
AndroidChrome 81.0.4044.138

Odp: Pan jest moim Pasterzem... (2,5)

Stała nieopodal Constantina, właściwie tylko dlatego, że chciała przed chwilą rzucić okiem na zgromadzone przez niego papiery. Doktor milczał, toteż uwaga Saville przeniosła się również na inne persony w otoczeniu. Raz tylko zerknęła na Felixa, jakby chcąc go zlokalizować. Nie zapomniała poprzedniego wieczoru, ani początku, ani końca. Można powiedzieć, że zwłaszcza końca. Miała cały czas podróży tutaj, by ogarnąć myśli i takie je trzeba utrzymać. Najwyraźniej Winston myślał podobnie, przynajmniej takie miała wrażenie, kiedy wyszedł na spłoszoną sarenkę.
Drgnęła lekko, słysząc tuż obok głos Jeremiaha.
— Owszem... — Zerknęła na niego kątem oka. — Jak pewnie większość z nas.
Przeniosła znów uwagę na Constantina, kiedy zabrał głos. Plan brzmiał dobrze, choć zatrważająco nikła ilość informacji źle wróżyła całej ich misji.
Beatrycze niezwłocznie udała się na zewnątrz, gdzie Jeremiah oczywiście był już gotowy. Jak ten najlepszy uczeń w klasie, wiecznie czekający, aż reszta go dogoni.
— Jakieś sugestie? — Podeszła do niego. — Myślę, że łatwiej byłoby gościowi ukryć się w tłumie, niż szukać niestrzeżonych miejsc... — Rzuciła okiem wokoło i ruszyła w kierunku rzeczonego sterowca, lecz inną drogą niż pozostałe grupy. Chyba że Abernaav ją jakoś zawrócił. Godzina na przeszukanie tego terenu, to niedużo, ale im bliżej odlotu, tym pewniejsze, gdzie szukać, a mogą mieć ludzi na pokładzie.
...
A jeśli nie?
— Mam nadzieję, że nie zechce zmienić swoich planów... I że mamy dobre informacje — wymruczała, nie po to, by podzielić się obawami, a raczej, by skonfrontować je z wiedzą Jeremiaha.

Offline

#77 2020-06-30 17:57:51

Arcymistrz Gry
Administrator
Dołączył: 2018-10-26
Liczba postów: 582
AndroidChrome 83.0.4103.106

Odp: Pan jest moim Pasterzem... (2,5)

MG = Jeremiah Abernaav, Salvador de Rune


Abernaav opierał się o ścianę magazynu, gdy pojawiła się przy nim Beatrycze. Prowadzona jak owieczka. Mężczyzna spojrzał na nią przenikliwie. Chyba zafascynowany był tym, jak szybko udało jej się wkręcić w ten ich pojebany świat. Odnajdywała się jak ryba w wodzie. Mimo wszystko, była jedyną osobą, której Jeremiah byłby w stanie teraz jakoś zaufać. Albo znieść.
-Ciężko jest się ukryć z wielkim mieczem, który zwykły człowiek uniesie w dwie ręce. Zresztą, jakim tłumie? Masz tu coś poza fabrykami…?
Spytał retorycznie, zwracając uwagę na fakt, że kobieta sama wybrała drogę, a może po prostu nie tracąc czasu, podjeła się jedynej konkretnej ścieżki. Nie protestował, szybko dołączając do niej, skupiając się na jej następnych słowach.
-Jestem pewien, że wszystko jest tak jak należy. To dzięki Felixowi byliśmy w stanie potwierdzić jego opis. Pewnie już go widziałaś w dokumentacji. Bardziej intrygujący jest fakt, że działa w pojedynkę. Kultyści nie zwykli do samotnych posunięć. Lub spodziewają się nas.
Odpowiedział ze spokojem w głosie, nie wnosząc do sprawy nic więcej, co uznałby za konieczne w tej chwili. Po prostu wspólnie przemierzali uliczki, które miały ich prowadzić do portu lotniczego. Albo odlotowego doku. Zależy jak kto lubi to określać. Jednak, gdy dotarli do rozwidlenia, oddzielającego wąską alejkę od głównej trasy, Brodacz zatrzymał się na moment. Przymknął oczy, chwilę milcząc. Wyglądał, jakby coś wyczuł.
-Mogę zagwarantować, że jako pierwsi go dorwiemy.
Odezwał się w końcu, zbaczając z drogi i kierując się w niepozorną ścieżkę, oddzielając się od Saville. Beatrycze z pewnością pokierowała się za towarzyszem, który złapał trop, jednak ku jej zaskoczeniu, Jeremiah zniknął w wąskim przejściu. Jakby szybko je opuścił, nie czekając na nią. Jeśli Skryba ruszyła tą drogą w poszukiwanie Abernaava, zdałaby sobie sprawę, że dotarła do tyłów fabryki mebli, której drewniane wejście było otwarte. Nie mając innej drogi, w środku zrozumiałaby, że jest w wielkiej hali. Nikt nie pracował, chyba była opuszczona.
Lecz wtedy usłyszałaby kroki na metalowym pomoście zawieszonym nad nią. Za ich wywołanie odpowiadał mężczyzna w ciemnych krótkich włosach zaczesanych grzebykiem, szorstką twarzą, koło 40letnią i w charakterystycznym uniformie. Na plecach miał przewieszony miecz wykonany z czarnego metalu, a przy pasie dwa pistolety. Jegomość dostrzegł Beatryczę, opierając się o barierkę.
-Kurwa…
Zaklnął i ruszył biegiem wzdłuż pomostu, aby zgubić ją gdzieś w tym magazynie...

Offline

#78 2020-06-30 19:16:07

Kojot
Użytkownik
Dołączył: 2020-03-01
Liczba postów: 315
AndroidChrome 81.0.4044.138

Odp: Pan jest moim Pasterzem... (2,5)

Nieznacznie skinęła głową. Faktycznie okolica ziała pustkami, ale chodziło jej raczej o wejście na sterowiec. Z drugiej strony, no właśnie, miecz. Teoretycznie można było coś na to zaradzić, ot choćby wybrać sterowiec transportowy, podszyć pod robotnika, upchnąć żelastwo do skrzyni, a potem zrobić bunt na pokładzie. Albo grzecznie poczekać na port. Gdyby chciała niepostrzeżenie uciec z towarem, starałaby się wyglądać normalnie, a nie szwendać po opuszczonych norach. Czy jednak kultyści byli na tyle sprytni?
— Naszym zdaniem działa w pojedynkę — sprostowała, aczkolwiek miał rację. Może ten egzemplarz nie działa w zakresie wiedzy pozostałych? To by było ciekawe. — Może reszta robi coś równie ważnego.
Do głowy przyszło jej, dokąd właściwie chcą wywieźć artefakt. Nawet port docelowy sterowca nie był oczywistą odpowiedzią, mogli zmienić go w trakcie podróży.
Zatrzymała się, kiedy jej towarzysz też stanął. Zawiesiła na Abernaavie czujne spojrzenie, po czym szybko rozejrzała się po otaczających ich strategicznych punktach.
Nie odpowiedziała, tylko poszła jego śladem, starając się go nie zgubić. Niestety Jeremiah był Jeremiahem i chyba zbyt długo nie stawiał zagadek pod nos. Znalazła fabrykę, otwartą. Z przemykającym po myślach westchnieniem weszła do środka, gdzie powitała ją duża hala produkcyjna. Saville złapała za broń i rozejrzała się pospiesznie, potem dokładniej, co przerwał jej nowy dźwięk. Zadarła głowę do góry, mężczyzna z mieczem. Więcej nie było trzeba, kiedy tylko rzucił się do ucieczki, ona rzuciła się w pogoń ku najbliższemu wejściu na piętro i dalej za nim.
— Stój! — Beatrycze bynajmniej nie liczyła, że grzecznie się zatrzyma. Miała nadzieję, że głos pomoże Jeremiahowi ich namierzyć, gdziekolwiek przepadł. Szkoda byłoby marnować naboje, jeśli i tak nie trafi.
Pusta fabryka miała jedną ogromną zaletę — była pusta. A to oznaczało, że echo każdego ich kroku odbijało się od nagich ścian, było jej sonarem w pogoni.

Offline

#79 2020-06-30 20:19:18

Arcymistrz Gry
Administrator
Dołączył: 2018-10-26
Liczba postów: 582
AndroidChrome 83.0.4103.106

Odp: Pan jest moim Pasterzem... (2,5)

MG = Salvador de Rune


Stan fabryki faktycznie działał na korzyść ścigającej, lecz miał też wadę. Pozostawione przedmioty i stare meble idealnie mogły robić za zasłony, z których ich uciekający króliczek lubił korzystać. Niestety, głos nie sprowadził Jeremiaha, który przepadł bez śladu, ale potwierdził Salvadora w przekonaniu, że się do niej nie pomylił, więc bieg był słuszny. Dlatego zamierzał korzystać ze wszystkich możliwości otoczenia.
-Odpuść nim to się źle skończy!
Rozbrzmiał głos członka Bractwa Cieni, który wciąż znajdując się na wyższym poziomie skrył się za blachami, które chroniły poręcze kolejnego mostku. Dobył jednego z rewolwerów i wyłonił się, oddając kilka strzałów w stronę Saville, choć rozbrzmiał tylko dźwięk trafionych metalowych urządzeń, oraz drewnianych niedokończonych wyrobów stolarskich.
-To nie tak jak myślisz! Oxygen się pomylił!
Wykrzyczał, kopniakiem wybijając jedną z blach, po czym wsunął się w szparę w konstrukcji, zeskakując na jakąś większą skrzynie. Szukał wzrokiem kobiety, która mogła przemykać jedynie pomiędzy pordzewiałymi maszynami. Oddał kolejne strzały, aż skończyły się naboje w jednym z pistoletów. Saville w tym czasie musiała zmierzyć się z zagraconym przejściem na drugą część hali, mogąc korzystać z metalowych konstrukcji na jednej ze ścian, lub zwykłej wspinaczce, korzystając z chwili spokoju od strzelca.
Zeskoczył ze skrzyni na parter i ruszył biegiem, z hukiem wyłamując główne wejście do fabryki, skąd przedostał się na jedną z ulic. Określił w myślach tylko kierunek do portu lotniczego i podjął próbę zgubienia jej na zakrętach, upewniając się,  że miecz solidnie się go trzyma.

Offline

#80 2020-07-01 16:26:44

Kojot
Użytkownik
Dołączył: 2020-03-01
Liczba postów: 315
AndroidChrome 81.0.4044.138

Odp: Pan jest moim Pasterzem... (2,5)

Króliczek uciekał, a lisek nie przerwał pościgu. Zręcznie wymijała stojące jej na drodze sprzęty. Część z nich była zasłoną również dla Beatrycze, by jej zwierzyna nie mogła jej łatwo zlokalizować.
Czy on jej groził czy ostrzegał? Miała niejasne przeczucie, że raczej było to to drugie, ale i tak nie miał sprzyjających planów. Strzały były tylko tego potwierdzeniem. Kucnęła i przywarła plecami do jednej z maszyn, wyczekując na przerwę. Wychyliła się i sama strzeliła dwa razy, ale ten już zeskakiwał w dół. Opuściwszy osłonę, ruszyła biegiem przez tor przeszkód, jaki stwarzało wnętrze hali. Na konstrukcji, którą ledwie dostrzegła, byłaby zbyt odsłonięta, a w powietrzu wciąż śmigały pociski.
— W czym?! — padło tylko, kiedy była dostatecznie osłonięta.
Przez myśl przebiegało jej, co właściwie chciał powiedzieć. Z czym Oxygen się mylił? De Vez pewnie nie byłby zachwycony spokojem, z jakim przyjęła tę informację jako dodatkową opcję, ale nie zamierzała zmieniać strony. Gość mógł krzyczeć cokolwiek dla uratowania siebie i sprawy. Nawet jeśli Oxygen się pomylił, to czy Jeremiah również? Zresztą, nie dowie się niczego, jeśli pozwoli mu uciec.
Huk wyrywanych z zamknięcia drzwi pomógł jej się nakierować. Wkrótce i ona wypadła na zewnątrz, mignęła jej sylwetka na zakręcie, toteż wytężyła wszystkie siły, by go dogonić. Z kierunku dało się wywnioskować, dokąd zmierza.

Offline

#81 2020-07-01 17:03:51

Arcymistrz Gry
Administrator
Dołączył: 2018-10-26
Liczba postów: 582
AndroidChrome 83.0.4103.106

Odp: Pan jest moim Pasterzem... (2,5)

MG = Salvador de Rune


Mężczyzna biegł ile sił w nogach, aby zbiec kobiecie, lawirując między tymi wszystkimi uliczkami. Niestety, jego spowalniał ciężki miecz na plecach, więc było to na korzyść dla niej. Na pewno nie zdołała go dogonić, póki nie dotarł do końca swej trasy. Był to wielki pusty plac, której krawędź prowadziła do wielkiej przepaści, a kilka sterowców było osadzonych tuż przy niej, kolejna dwa już w locie gdzieś w tle.
Salvador zatrzymał się gdzieś w połowie drogi do swojego sterowca, ponieważ pozostało kilka minut do planowanego odlotu. Musiał zyskać na czasie. Kiedy zobaczył Saville, która również dostała się na plac, dobył drugiego rewolweru i wycelował w jej stronę.
-Stój, bo Cię zastrzelę!- Krzyknął, aby ją ostrzec. Wolał ją trzymać na dystansie. -Nie rób niczego głupiego.
Dodał przez zęby, mrużąc oczy. Wydawał się cholernie zestresowany, a pot spływał po jego skroniach. Jakby miał wrażenie, że walczy teraz o życie, on, a nie Beatrycze.
Salvador pokręcił głową, wiedząc że to ja długo się mu nie zda. Musiał zacząć improwizować.
-Mówiłem, Oxygen się pomylił! Tak, służyłem w szeregach Bractwa Cieni! Tak, wierzyłem w ich idee! Tak, Ostrze Pierwszego Łowcy skradliśmy zaraz po upadku Zakonu! Lecz nie zamierzam go użyć, dla realizacji planów kultystów! To dopowiedział sobie Oxygen! Ja go UKRADŁEM Bractwu Cieni, chcąc opuścić Allanor jak najszybciej, aby nie wpadł on w niepowołane ręce!- Przerwał, aby dać jej czas do przemyślenia tych słów, oraz by samemu przełknąć ślinę. Dłoń lekko mu drżała, lecz trzymał ją mocno. -Po tym jak usłyszałem co się stało z tymi, którzy wzywali Enepsignos… zrozumiałem, że Demony nie wznoszą ludzi na szczyt! One bawią się naszym kosztem! Lecz wszystko zakłócacie! Przez Was, samozwańczych bohaterów, Ostrze znów może być w posiadaniu Upadłych! To może być koniec naszej rasy! Pozwól mi uratować nas wszystkich! TO MOJA MISJA! MOJA!
Wydarł się na koniec, bijąc się pięścią w pierś. Miał szczerą nadzieję, że to podziała.
Jednak nic nie idzie nigdy zgodnie z planem. A zapowiedzią tego miał być oklask.
-Brawo, brawo, herosie. Jak zwykle kazdy wie co jest najlepsze dla świata.
Rozbrzmiał głos Jeremiaha, który niespodziewanie zjawił się na placu, idąc powoli w kierunku Salvadora od strony sterowca, chochocząc i klaszcząc.
-NIE ZBLIŻAJ SIĘ KURWA! STÓJ!
Wykrzyczał Salvador, celując teraz w Abernaava.
-Bo co? Strzel. No strzel. STRZELAJ!
Wykrzyczał podchodząc zbyt blisko, wtedy de Rune oddał trzy szybkie strzały, wszystkie trafiły w klatkę piersiową Jeremiaha. Ten lekko drgnął, ale wciąż twardo trzymał się na nogach. Jego skóra wyparła naboje, a on zaczął uśmiechać się jeszcze szerzej, z niepokojącym spojrzeniem.
-Czym Ty…
Urwał, ponieważ niewidzialna siła idąca od Abernaava pchnęła go na ziemię, co skończyło się upadkiem. Salvador uderzył głową o bruk i stracił przytomność, zaś miecz odczepił się od sprzączki, subąc po podłożu.
-To chyba moje.
Mruknął Jeremiah, wyciągając rękę w stronę Miecza Azazela, który następnie oderwał się od ziemi i poleciał prosto do dłoni mężczyzny, jakby wyczuł właściciela. Jeremiah spojrzał w kierunku Beatrycze, lecz jego tęczówki nie były już szare, a czerwone.
-Pamiętaj. Nigdy nikomu nie wierz. Tylko własnym oczom.
Powiedział do niej, a wtedy oślepił ją reflektor z jednego sterowca. Kiedy Saville znów mogła coś zobaczyć, zamiast Jeremiaha stała smukła, choć dobrze zbudowana istota przypominająca człowieka, o szarej skórze, długich białych włosach, szeroko rozpiętych hebanowych skrzydłach, dzierżąca miecz w prawej ręce, który teraz wydawał się lekki jak piórko. Czy to prawda? Czy Beatrycze widziała właśnie przed sobą…?

Offline

#82 2020-07-02 00:46:31

Kojot
Użytkownik
Dołączył: 2020-03-01
Liczba postów: 315
AndroidChrome 81.0.4044.138

Odp: Pan jest moim Pasterzem... (2,5)

Facet był szybki, trzeba mu to było przyznać, ale przynajmniej nie zgubiła tropu, co już uznawała za sukces. Wypadli na obszerny plac, który jednak ogarnęła tylko kątem oka, wciąż skupiając się na celu. Salvador stanął, więc ona również, spodziewając się oczywistego zwrotu akcji. Wycelowali w siebie oboje, choć Beatrycze nie zdążyła całkiem tego zrobić. W przeciwnym wypadku może nawet by strzeliła, choć ciekawił ją jego zdanie na temat całej afery. Jak każda kontrowersja.
— Oddaj miecz — odbiła piłeczkę żądań, choć teoretycznie była w gorszym położeniu. Gdzie jest Abernaav? Pozostawało mieć nadzieję, że niedaleko.
Salvador postanowił wyjaśnić, przynajmniej po części. Słychać było w jego głosie, że grunt usypuje mu się spod nóg. Zdawał sobie sprawę, że nie goni go tylko czas. Słuchała go uważnie, nie omieszkała też skorzystać z chwili ciszy.
— Czemu mam ci wierzyć? — rzuciła rzeczowo. Może i mówił prawdę, a może był tylko dobrym aktorem. Nie znała go, każda opcja była równie prawdopodobna. W dodatku czemu miecz miałby być bezpieczniejszy u jednego rzucającego się w oczy wariata niż w Oxygenie? Upadli znaleźliby go bez trudu, zabili bez kłopotu.
I wtedy jej wzrok pomknął mimowolnie ku znajomemu głosowi. W końcu zjawił się Abernaav, na co odetchnęła w duchu. Kiedy tylko de Rune wycelował w niego, ona podniosła swoją broń na kultystę.
— Jest nas dwoje, odpuść — rozkazała w miarę dyplomatycznie, lecz bez efektu. Tylko jedno powstrzymało ją przed oddaniem strzału.
Jeremiah zarobił trzy kule w pierś i nawet nie mrugnął. Wampir? Nie, ta wątła i tak hipoteza runęła wraz z powaleniem kultysty. Demon. Teraz wszystko nabierało sensu.
Powoli, jakby nie chcąc zwracać na siebie uwagi, opuściła pistolet. Schowała go. I tak na nic by się jej nie przydał. Irracjonalne, ale było przyjemnie logiczną czynnością. Lubiła się takich łapać.
Nie spuszczała wzroku z krwawookiego teraz mężczyzny. Fakt, że miecz pomknął do jego dłoni tylko potwierdzał wszystko inne. Chciała odpowiedzieć, jednak jasne światło zmusiło ją do zaciśnięcia powiek.
Kiedy znów je otworzyła, poszerzyły się bardziej niż powinny. Ta sylwetka, te skrzydła, wyglądał niemal jak anioł. W negatywie. "To moje..." Świst miecza przesuwanego po betonie...
— Azazel... — wypowiedziała jego imię nieco niepewnie. Fakt, podejrzewała, że nie jest człowiekiem, ale raczej nie oczekiwała spotkać Pierwszego Upadłego. Jakaś zbłąkana myśl zasugerowała chwycenie za broń, lecz Beatrycze wiedziała, że to bez sensu. W dodatku jego poprzednie słowa... — Co teraz? — spytała wprost, nie widząc raczej innej możliwości, poza tym...
Czy sądzenie, że jest po ich stronie, byłoby naiwne? Może, ale nie potrzebował Oxygenu do odnalezienia swej broni. Więc po co się przy nich zaplątał? I co zamierzał uczynić tak z artefaktem, jak i z nimi?
Czy Beatrycze się go bała? I tak i nie. Zdawała sobie sprawę, że nie miałaby z nim szans, że mógł ją zabić tu i teraz i nawet się przy tym nie wysilić. Ale panna Saville nie bała się śmierci. Obawiała się natomiast zawieść swoich towarzyszy. Była chyba pierwsza do zatrzymania Jeremiaha w ich grupie i choć znów wracała myśl, że poradziłby sobie bez tego, to... Ot ludzkie odruchy, nic by na to nie poradziła, nawet gdyby chciała.

Offline

#83 2020-07-02 09:33:20

Arcymistrz Gry
Administrator
Dołączył: 2018-10-26
Liczba postów: 582
AndroidChrome 83.0.4103.106

Odp: Pan jest moim Pasterzem... (2,5)

MG = Azazel


Istota cały czas się w nią wpatrywała, lustrując i przeszywając ją wzrokiem. Ten jeden raz wstrzymał się od uśmieszków, zbyt skupiony na niej. Iście ciekawiła i fascynowała go ta chwila.
Gdy wymówiła jego imię, opuścił lekko głowę z cichym chichotem.
-Nic nie umknie Twojej dedukcji, Beatrycze Saville, prawda…? Tak. Oto jestem. We własnej osobie.
Odpowiedział, potwierdzając jej przypuszczenie. Szansa spotkania Upadłego Anioła jest nikła, a Pierwotnego Spaczonego, jeszcze bardziej. Dlatego mogła nazwać się szczęściarą.
Nim jednak zdecydował odpowiedzieć na jej pytanie, chwycił się pierwszych mysli kobiety.
-Odradzam marnowanie amunicji, śmiertelnik i jego broń nie są w stanie mnie zabić. Lecz nie mnie musisz się lękać.- Urwał na moment, przekręcając głowę na prawo, by spojrzeć na puste przestworza horyzontu. Wiedział jak wiele miała pytań, choć zadała tylko jedno. -Teraz wszystko zależy od Ciebie, Skrybo.
Dodał, stawiając ze dwa kroki w jej stronę, kuląc swoje skrzydła, a miecz cały czas trzymając w dłoni. Co planował…?
-Już domyśliłaś się kto był dozorcą…? Kto powiedział Felixowi o kamieniach ogniskujących…? Od początku Wam sprzyjam, będąc przeciwny działaniom kultystów. Ale być może się spóźniłem. Nie mogę zbytnio ingerować w Wasz świat, aby nie zostało to dostrzeżone przez mój gatunek. Starałem się Was prowadzić jak owce. Można powiedzieć, że widziałem w Was nadzieję dla kontynuowania sprawy Bartholomeowa Blacka. Ale może się zawiodłem. Czas pokaże.
Odwrócił się, znów postępując z nogi na nogę, zerkając na sterowce. Saville tego nie wiedziała, ale każdy na pokładzie nie dostrzegłby ich, zupełnie jakby wymazał ich obecność z tego miejsca.
-Ostrze zachowam, jeszcze nie czuję, aby ktokolwiek z Was był go godny. Ale jeszcze możecie się przydać. Spalcie dom na wzgórzu, który stał się klatką dla Enepsignos. Więzienie jej tam jest równie niebezpieczne, jak jej błąkanie się po tym świecie, lecz lepiej by nie miała zbyt dużo wolnego czasu na działanie nad złożem czystej energii magicznej. Trzeba ją wypłoszyć. Potem… będę musiał coś sprawdzić…
Poinstruował, ale dosyć tajemniczo, nie wiadomo, czy jakkolwiek nawet przekonał Saville do postępowania wedle wytycznych. Ale jeśli choć trochę mu ufała, to musiała się na niego zdać. W końcu to jedyna istota, która wie jak pozbyć się Demonicy.

Offline

#84 2020-07-02 11:10:25

Kojot
Użytkownik
Dołączył: 2020-03-01
Liczba postów: 315
AndroidChrome 81.0.4044.138

Odp: Pan jest moim Pasterzem... (2,5)

Nie zachowywał się wrogo, nie tak, jak ludzie by się tego spodziewali po znienawidzonym Upadłym. To nie było dla niej dziwne, Azazel był jak szlachta wśród demonów, nie będzie warczał i wił się jak pierwszy lepszy stwór piekielny. Dlatego też jego spokój niekoniecznie był pocieszający. Neutralny, to dobre słowo.
Słyszeć jego śmiech było dziwnym uczuciem. Zupełnie jakby obserwował ulubionego króliczka w klatce, który właśnie zrobił coś oczywistego, ale wciąż bawiącego.
Nieznacznie zmarszczyła brwi. Nie jego? Właściwie byłaby w stanie w to uwierzyć. Mimo wszystkiego, co krzyczał rozsądek, to też ten sam rozsądek podsuwał jego wcześniejsze słowa, zachowanie, jego wszystko, kiedy paradował w twarzy Jeremiaha. Mógł ją zwodzić. Oczywiście, że mógł. Tylko po co.
Drgnęła nieznacznie, kiedy się zbliżył, ale nie postawiła kroku w tył. To nie była oznaka wrogości z jego strony, gdyby chciał, już stałby obok. Ale jego słowa...
Zrezygnowała z zerknięcia na miecz, wolała obserwować twarz Azazela, choć pewnie niewiele mogła z niej wyczytać. Lekko skinęła głową. Co prawda nie zastanawiała się długo nad źródłem informacji Felixa, ale głównie dlatego, że nie wzbudzało wątpliwości. Czy Felix wiedział wtedy z kim rozmawia? Zapewne nie, podałby jakiegoś badacza, jeśli w ogóle widzieli się osobiście.
Fakt, że Azazel mówił w czasie przeszłym, już sam w sobie był niepokojący, nie musiał nawet dokładać formułki o zawodzie. Ale w oczy rzuciło jej się nazwisko Blacka. Jak wiele miał wspólnego z Ostatnim Łowcą?
— Sprzyjałeś Blackowi — rzuciła retorycznie. A więc te dziwne plotki o Archaniele nad miastem mogły być bardziej niż prawdziwe. Lecz tak, jak stwierdził i wcześniej, mieli ważniejsze rzeczy od pytań.
Zerknęła również na horyzont. Ktoś ich obserwował? Piwne tęczówki znów nakierowały się na Azazela. Kiedy się odezwał.
— Uwolniona, spróbuje zrealizować swój plan i otworzyć bramy. Będzie też zabijać — odparła z nutą wątpliwości w głosie. Z drugiej strony wpływ kamieni ogniskujących mógł jej tylko pomóc, była mądrzejsza od kultystów, a licho wie, kto wskazał im ten dom. Czy to na pewno mógł być przypadek? Ze wszystkich opuszczonych miejsc dzielnicy wybrali akurat dwór postawiony na potężnym źródle magii?
— Oxygen będzie pytać o miecz. I Jeremiaha — dodała po chwili. Jeśli zamierzał ich teraz opuścić, czego w sumie nie sprecyzował, zepsucie reputacji Abernaava mniej lub bardziej wydawało się najprostszym wyjściem. O ile było mu ono na rękę. Tak, zamierzała zrobić jak powiedział. Jakkolwiek szalenie by to nie brzmiało, to miał rację, kamienie w rękach Enepsignos były niebezpieczne. Poza tym, byli sami. Bo co mógł Oxygen? Grupa oczytanych najmitów mogła walczyć z ludźmi, ale nie z demonem. Nie było już Łowców, nie było nawet Inkwizytora, w którego potęgę niektórzy wierzyli. Nie było nawet Skrybów. Zostali sami. Nie licząc Pierwszego Upadłego, który z jakichś powodów postanowił się nad nimi pochylić.
— Dlaczego nam pomagasz? — zapytała jeszcze, chcąc choć trochę zrozumieć jego motywy. Utarczka z krewniakami? Własny lepszy plan? Nawet jeśli, i tak by się nie przyznał, ale ciekawiło ją, co odpowie...

Offline

#85 2020-07-02 11:42:05

Arcymistrz Gry
Administrator
Dołączył: 2018-10-26
Liczba postów: 582
AndroidChrome 83.0.4103.106

Odp: Pan jest moim Pasterzem... (2,5)

MG = Azazel


Beatrycze zwróciła uwagę na nazwisko Ostatniego Łowcy, co było jak cierń wbity w skórę dla Azazela, nawet jeśli jego stoickie opanowanie na to nie wskazywało. Drażliwy temat, drażliwa przeszłość.
-Oczywiście, że mu sprzyjałem. Gdy wszyscy zamykali oczy, on je otwierał. Nie miał ograniczonych horyzontów, a nasze poglądy wspólne. Lecz nie ma już Bartholomeowa. Allanor został rzucony na żer Samaelowi.
Odpowiedział z czystej uprzejmości i szacunku wobec Beatrycze. W końcu była członkinią zniszczonej Gildii Skrybów. Tak jak Barth był ostatnim z Zakonu. Saville utraciła narzeczonego. Tak samo Black stracił Maxwella. Azazel dostrzegał zbyt dużo podobieństw, które nie mogły dać mu spokoju.
Gdy wyczuł jej wątpliwości, przymknął oczy. Głęboko westchnął, choć nie potrzebował tlenu.
-Moja wiedza przekracza wszystko, co człowiek może osiągnąć, zaś księgi są tylko pustymi kartkami. Jeśli mówię, że Enepsignos stanowi większe zagrożenie otoczona źródłami energii, które tylko budują ją na sile, dzięki której może przełamać prawa czasu i przestrzeni wpuszczając armie Demonów…. to tak jest, Beatrycze.
Wypowiedział to dosyć szybko, nie chcąc tracić czasu na przekomarzania. Ale chyba szybko załapała, że mniejsze zagrożenie będzie stanowić nawet zabijając na ulicy, niż zwołując swój gatunek. Zwyczajnie nie było dobrego rozwiązania, Azazel sugerował tylko co jest mniejszym złem.
Spojrzał na nieprzytomnego Salvadora, następnie na swoje ostrze. Dopiero na koniec obdarzył ją krwistym spojrzeniem.
-Nie będzie takiej konieczności…
Poinformował, wskazując jej dłonią jej wszystkich towarzyszy z Oxygenu, którzy dotarli na plac, z przerażeniem patrząc jak Saville rozmawia sobie ze skrzydlatym stworzeniem. Wszyscy podjęli próbę podejścia, lecz niewidzialna bariera ich powstrzymywała. O dziwo, tylko Felix nie zrobił nic, jakby to wszystko nie zrobiło na nim żadnego wrażenia.
-Nie mam już czasu. Jeśli chcesz wiedzieć jakie są moje motywację, zapytaj kogoś kto za "Legendę o Azazelu i Onoskelis". To moja ulubiona.
Uśmiechnął się diabelnie, po czym z nieba wystrzeliła wiązka energii, która uderzyła w Upadłego, a Beatrycze z oślepiającym światłem przewróciła na ziemie. Gdy było po wszystkim, Azazel i miecz przepadli…
Reszta mogła dobiec.
-To… to wydarzyło się na prawdę…?
Powiedział Constantin, reszta nie wiedziała co mówić. Anthony klęknął przy nieprzytomnym Salvadorze. Felix w oddali stał i przypatrywał się wszystkim...

Offline

#86 2020-07-02 12:30:17

Kojot
Użytkownik
Dołączył: 2020-03-01
Liczba postów: 315
AndroidChrome 81.0.4044.138

Odp: Pan jest moim Pasterzem... (2,5)

Gdyby wiedziała, może nie zadałaby tego pytania, choć trudno było zaprzeczyć, że odpowiedź Upadłego była cenna. Stanowiła wskazówkę do tego wszystkiego. Z braku laku zaczęła zakładać, że mówi prawdę. Właściwie jej stosunek do niego nie zmienił się bardzo, odkąd przestał być Jeremiahem, może tylko czuła się bardziej nieswojo w obliczu istoty spoza ich wymiaru.
Powtórzył to, na czym stanęły jej myśli, na co lekko skinęła głową.
— Rozumiem. — Wciąż było jej żal ludzi, których Enepsignos zapewne pożre lub rozpruje, ale to była mniejsza cena w porównaniu z zagładą Allanoru. A przecież Allanor byłby tylko początkiem końca.
Obejrzała się na to, co pokazywał. No tak, ileż mogło im zająć dotarcie tutaj. Przez moment jeszcze patrzyła jak zmagają się z niewidzialną barierą, by zaś wrócić oczyma do Upadłego. Onoskelis, powtórzyła w myślach, a chwilę potem oślepiający blask zasłonił świat.
Kiedy otworzyła oczy, miała wrażenie, że ktoś wyjął jej z życia te kilka sekund, choć dobrze wiedziała, że upłynęły.
— Uhm... — Uniosła się na łokciu i przetarła oczy. Azazel zniknął. — Tak, jak najbardziej... na prawdę...
Spojrzała na doktora i Emilię, by zaraz szybko odnaleźć Anthonego przy ich zbiegu.
— Anthony, powiedz, że on żyje — poprosiła, wstając trochę niepewnie, choć organizm szybko się ogarnął. Zerknęła w stronę Feliksa, który stał i milczał swoim zwyczajem. Przez moment jej myślami targała wątpliwość, ale w końcu spojrzała na Constantina. — To może zabrzmieć jak szaleństwo, ale trzeba spalić dwór. Stanowi za duże zagrożenie.
Zawiesiła wzrok na twarzy doktora, mając nadzieję, że... nie zwątpi. Nawet gdyby próbowała kombinować, tym chętniej powiązaliby tę decyzję z rozmową z potępionym, postanowiła więc zagrać w otwarte karty.

Offline

#87 2020-07-02 13:55:08

Arcymistrz Gry
Administrator
Dołączył: 2018-10-26
Liczba postów: 582
AndroidChrome 83.0.4103.106

Odp: Pan jest moim Pasterzem... (2,5)

MG = Anthony Winston, Constantin de Vez, Felix


Kobieta na szczęście kontaktowała, nie doznając obłędu spowodowanego tym dziwnym zdarzeniem. Nawet potwierdziła, że to była prawda, choć de Veza to wcale nie pocieszało.
-Ja pierdole, prawdziwy Upadły Anioł, kurwa mać…
Zaklnął Psychiatra, klękając na ziemi i chwytając się za głowę. Winston drżącymi rękoma sprawdził puls Salvadora.
-Ttak… żyje. Krwawi z głowy.
Poinformował, a wtedy Constantin spojrzał na niego.
-Zakuj go w kajdanki, czeka go przesłuchanie. Wyśpiewa wszystko. I cholera, Emilia, weź zrób coś z tą krwią.
Rozkazał Wampirzycy, która wciąż oszołomiona podeszła do Milicjanta, aby mu pomóc.
Wtedy Saville rzuciła o podpaleniu domu, co zszokowało Psychiatrę jeszcze bardziej.
-Ten stwór Ci to powiedział?! Myślisz, że…?!
-CONSTANTINIE!

Wydarł się Felix, który do tej pory milczał i podszedł bliżej, lustrując de Veza chłodnym i karcącym spojrzeniem, aby się opanował i myślał trzeźwo.
-Azazel nam pomagał. Skoro zalecił, aby to zrobić, to w dobrej inicjatywie.
Wybronił Saville, co zatkało Constantina. I tak zostali, w tym chaosie, bez miecza i z jeńcem…


*****


ROZDZIAŁ VII: WIDMO PRZESZŁOŚCI


Deszcz lał gwałtownie, zaś burza grzmiała nad kamienicą należącą do rodziny Thomsonów, niepozornej, średniozamożnej, zdaniem sąsiadów - szczęśliwej. A w rzeczywistości, krwawej, bezwzględnej, okultystycznej rodziny. Młody mężczyzna w perłowobiałej masce i długich błękitnych włosach, stał na front od budynku, patrząc w jego okiennice. W końcu ruszył przed siebie, podchodząc do drzwi i chwytając za klamkę. Zamknięte. Spojrzał w niebo i zobaczył błysk. Odliczył sekundy i w momencie grzmotu wyważył je z bara. Stare i liche łatwo puściły. Powoli zamknął je za sobą, wysłuchując odgłosów lokatorów. Niebieskowłosy usłyszał sprzęt kuchenniczy za prawym wejściem na parterze. Powoli zakradł się do kuchni. Pusta, tylko maszyny. Wysunął szuflady, aż znalazł… nóż kuchenniczy. Chwycił go w dłoń i zaczął przyglądać się swojej sztucznej twarzy w odbiciu metalu. Nagle drzwi obok niego się rozchyliły, a do środka weszła Greta Thomson, która widząc zamaskowanego mężczyznę przed sobą, chciała krzyknąć, lecz spanikowany chłopak natychmiast dźgnął ją w gardło, przebijając tętnice, z której krew trysła na ściany, szafki, oraz na niego. Kobieta wolno osunęła się na ziemie, a Niebieskowłosy wyjął z niej narzędzie zbrodni. Spojrzał na nóż, pokryte krwią dłonie i swoje odbicie, widząc jak czerwona ciecz skapuje z jego maski. Dłonie mu się trzęsły, ciężko było mu złapać oddech, lecz… dokonało się, z tej ścieżki nie było powrotu. Mając nogi jak z waty opuścił kuchnię, kierując się korytarzem do salonu, zostawiając na ścianach krwawe ślady dłoni. W wielkim pomieszczeniu dostrzegł Robba Thomsona, który zasnął na fotelu, z opuszczoną głową w dół. Mężczyzna w masce po cichu podszedł do niego, zatrzymując się po jego lewicy. Chwycił nóż obiema dłońmi, ostrzem ku podłodze, zamachnął się z góry i zatopił je w potylicy mężczyzny. Śmierć we śnie. Coraz bardziej roztrzęsiony zabójca z trudem wyjął narzędzie zbrodni, a wtedy usłyszał za sobą kroki. Odwrócił się i zobaczył Filipa Thomsona w nocnej koszuli, starszego syna, który właśnie zobaczył ten makabryczny widok. Chłopak rzucił się do ucieczki, zaś Zabójca w pogoń za nim. Obaj zderzali się o ściany, przewracali meble, zagłuszane przez burze, aż na przedpokoju, w ostatniej chwili, nim Filip sięgnął drzwi wyjściowych, Niebieskowłosy chwycił go koszulę nocną, pociągnął do siebie przewracając go na ziemie i w akcie paniki, oraz desperacji, zaczął dźgać jego klatkę piersiową, tak długo, aż uznał go za martwego. Morderca sam padł na na ziemie, czołgając się jak najdalej od tego ciała, uderzając plecami w ścianę. Krwawymi dłońmi zakrył swą maskę i zaczął płakać, trzęsąc się jak nigdy w życiu. Chciało mu się wymiotować, jednak się opanował. Gdy wyrzucił z siebie rozpacz i obrzydzenie, powoli przysunął się do dziewiętnastolatka, wyjmując z niego nóż. Wstał z ziemi, bujając się na boki. Wziął głęboki wdech i ruszył schodami do góry. Krew kapała z niego na każdym stopniu, lecz już nie zwracał na to uwagi. Podszedł do uchylonych drzwi na piętrze, dostrzegając najmłodsze dziecko Thomsonów, Alojzego, który wpatrywał się w pioruny za oknem. Niebieskowłosego ogarnął paraliż. Nie mógł tego zrobić dziecku. Lecz wtedy… przypomniał sobie dlaczego tu przybył. Przed sobą miał człowieka wychowanego na psychopatę, dziecko które zabijało bez skrupułów. Mężczyzna w masce robił to wszystko dla Oxygenu, dla zwykłych Allanorczyków. Takie dostał zadanie, dla dobra ogółu. To pozwoliło mu postawić kroki do przodu, zakraść się za jego plecy i chwycić go za usta, aby nikt z sąsiadów nie słyszał krzyków. Szybko przyłożył ostrze do jego gardła i energicznie je pociągnął, a czerwona ciecz trysła na szybę. Alojzy osunął się na ziemię, a Morderca stał w miejscu. Długo stał, aż w końcu zawrócił do wyjścia.
Opuszczając kamienicę został zalany deszczem, który zmywał krew z jego maski i włosów. Zdał sobie sprawę, że nieświadomie wziął ze sobą ten przeklęty nóż. Wiedział, że milicja złapie go prędzej, czy później. Musiał powiedzieć przyjacielowi, musiał… bardzo powoli wypuścić ostrze z palców, zaś te brzdęknęło o chodnik…

=====
Ten brzdęk wybudził Felixa z koszmaru, który krzyczał jak opętany. A kiedy zatkał swoje usta, zaczął bardzo głęboko oddychać przez nos. To nie był koszmar. To było wspomnienie przeszłości. Tego, co dręczyć go będzie całe życie. To będzie jego wieczna pokuta. Ich twarze, gdy tylko zasypia…
Było coraz gorzej, napędzała go jego wewnętrzna panika. Musiał wziąć leki uspokajające od Constantina, by… nie czuć się tak odrażającym i… tak bardzo samotnym w tej chwili…


*******


MG = Anthony Winston, Felix


Po całym incydencie z Azazelem upłynęły trzy dni, nim Oxygen wydał zgodę na spalenie domostwa na wzgórzu. Oczywiście Beatrycze musiała wyspowiadać się ze wszystkiego co usłyszała, więc od teraz zmuszeni byli zaufać woli Demona, ku ironii.
Tak też wyznaczeni: Beatrycze, Anthony i Felix, wrócili w okolicę miejsca, gdzie się to wszystko zaczęło, tym razem bez automobilu, ale z materiałami łatwopalnymi. Niebieskowłosy przez całą wędrówkę był bardzo zamknięty w sobie, jakby przeżywał w duszy własne piekło. Zmieszany tym Winston chciał narzucić mu nowe myśli.
-Więc poznałeś Azazela już wcześniej i wiedziałeś, że Jeremiah nim jest…?
Spytał Wasacz.
-Tak. Zabronił mi mówić, w zamian za pomoc. On pomógł mi dowiedzieć się wszystkiego. O kamieniach… o rodzinie Thomsonów… powiedział też, że mój liścik znajdziecie w trumnie z jego pomocą. Umożliwił mi ucieczkę, kiedy Enepsignos przedostała się do naszego świata… wszystko zawdzięczamy jemu…

Offline

#88 2020-07-03 22:11:54

Kojot
Użytkownik
Dołączył: 2020-03-01
Liczba postów: 315
AndroidChrome 83.0.4103.106

Odp: Pan jest moim Pasterzem... (2,5)

Te trzy dni pewnie dałyby czas na przetrawienie wszystkiego na spokojnie, pewnie po trochę tak było, ale nie do końca. Musiała pracować nad tym, by przekonać Oxygen do spalenia domostwa, a w obliczu faktu głównego, to nie było takie proste. Ale było tu coś dobrego. Pewność Felixa. Dodatkowo utwierdzała ją w przekonaniu, że postępuje słusznie, bo choć targały nią wątpliwości tak naturalne jak zmęczenie po długim marszu, to nie chciała ich. Pewnego wieczoru złapała się na myśli, że zwyczajnie chce wierzyć Azazelowi. Tak po prostu. Pojawiła się maleńka iskierka nadziei i jej marzycielskie serduszko chciało dowieść przed samym sobą, że nawet Upadły może czynić dobre rzeczy.
Tak też znaleźli się na terenie upiornego dworu. Teraz wydawał się znacznie mroczniejszy, choć zwyczajnie stali na zewnątrz. No właśnie, czy byli tam bezpieczni? Skąd pewność, że Enepsignos trzyma się ściśle granicy ścian... Choć gdyby tak nie było, zostaliby ostrzeżeni.
Zerknęła na towarzyszy, którzy zaczęli temat cisnący się na usta.
— To i jeszcze więcej — wymruczała cicho i zerknęła na Felixa. — Z drugiej strony Oxygen porusza się w tych sprawach po omacku. Jeśli jakiś demon chciałby nam zaszkodzić, łatwo mógłby nas podejść... Wielka szkoda, że przepadły umiejętności Łowców. — Rzuciła jeszcze jedno spojrzenie domowi. — Bierzmy się do roboty — zdecydowała, zaczynając rozkładać materiały wokół ścian i wszędzie tam, gdzie zakładał plan. Po głowie chodził jej tylko jeden problem. Co potem? Azazel powiedział, że to wypłoszy Upadłą z klatki. Korzystnej klatki. Będzie wściekła.
Mimowolnie zerknęła na Winstona, a zaraz i Felixa. Czy mogli stąd nie wrócić?
— Bądźcie gotowi na wszystko.
To była chyba najlepsza rada, której mogła udzielić, choć może nie była najlepszą do tego osobą. Po prostu czuła potrzebę, by coś takiego powiedzieć. Jak modlitwa.

Offline

#89 2020-07-05 13:46:09

Arcymistrz Gry
Administrator
Dołączył: 2018-10-26
Liczba postów: 582
AndroidChrome 83.0.4103.106

Odp: Pan jest moim Pasterzem... (2,5)

MG = Anthony Winston, Felix


Beatrycze przestrzegła obu mężczyzn, co przyczyniło się do zamknięcia tematu. A więc nie mieli wyboru. Już nadszedł czas.
Winston spojrzał na domostwo, które wyglądało jeszcze mniej zachęcająco, niż na początku. Na pewno nie miał zamiaru już tam wchodzić. Felix zresztą też wyglądał, jakby więziły go tu złe wspomnienia. Naoglądał się krwi.
W końcu przeszli do dzieła. Nie powstrzymywani niczym, zaczęli rozkładać materiał łatwopalny, siarkę i wszystko co płonie jak skurwesyn. Nie trwało to długo, a gdy skończyli, Anthony został wyznaczony na podpalacza, reszta się odsunęła. Postanowił poświęcić swoją zapalniczkę, którą z otwartym płomieniem wrzucił na najbliższy lont. Musiał się cofnąć, bo ogień buchnął, zajmując jak najszybciej coraz większą powierzchnie posiadłości. To była kwestia chwili, nim wszystko stanie w płomieniach.
-Żałuję, że nie mogliśmy zabrać ciał ofiar rytuału. Przynajmniej zamienią się w proch, zamiast gnić w zapomnianym miejscu.
Skomentował Anthony.
-Tak będzie lepiej.
Dodał Niebieskowłosy. Niespodziewanie dach posiadłości się zapadł, buchając żarem i wszystkimi iskrami. Dom zapadał się bardziej i bardziej, tworząc wyrwę w jego centrum. Winston nagle zbliżył się dwa kroki, aby spojrzeć w tym kierunku…
-Mamy przejebane…
Mruknął, zwracając uwagi Beatrycze i Felixa. Gdyby się przyjrzeli, dostrzegliby kroczącą w płomieniach żeńską sylwetkę i długich, czarnych, przypalonych włosach. Jednak to co czyniło ją pozbawioną człowieczeństwa, były pokaźne rogi i twarz… przypominała bardziej czaszkę, w której oczodołach, paszczy i nozdrzach zbierał się jarzący ogień, nie odstający od całego otoczenia. Była to Enepsignos, w swej niepełnej formie. W dłoni dzierżyła krzywe ostrze, przypominające bardziej kawał stali. Zatrzymała się przed domostwem, w pewnej odległości od członków Oxygenu. Obserwowała ich długo, a nikt nie śmiał przemówić…
-Dziękuję…
Wycharczała, po czym wskazała na nich swoje otrze. Wtedy, z płomieni zaczęło wychodzić stado widm o ludzkich kształtach. Kawałki elementów trawiącego się drewna zaczynał do nich przylatywać, jakby zasklepiały się na nich jak zbroja.
-To… Bractwo Cieni…
Poinformował Felix. Istoty wyminęły Enepsignos, wciąż idąc w ich kierunku. Jedno z widm wysunęło się do przodu, przez co Winston chwycił pistolet i oddał w to strzał. Drewniana zbroja się rozpadła, a widmo rozmyło.
-Jest to zabijalne! Chyba!

Offline

#90 2020-07-05 15:32:20

Kojot
Użytkownik
Dołączył: 2020-03-01
Liczba postów: 315
WindowsOpera 68.0.3618.191

Odp: Pan jest moim Pasterzem... (2,5)

Robota nie trwała długo, głównie dzięki temu, że nic im nie przeszkodziło. To było pocieszające, ale też niepokojące zarazem. Beatrycze chyba doszła już do tego etapu, na którym rzeczy zbyt proste są zwyczajnie podejrzane. Tak czy inaczej, odsunęła się od domu razem z Felixem i patrzyła spokojnie, jak zapalniczka Winstona dopełnia ich dzieła. Wkrótce huk płomieni wypełnił otoczenie, a na ich twarze padł złocisty blask.
  — Tak... To miejsce będzie ich grobem — stwierdziła cicho, wpatrując się w szalejące płomienie.
  Po chwili jej uwagę przykuł Anthony podchodzący do zapadających się zgliszczy. Wyglądało to trochę tak, jakby pod dachem i ścianami runęła też piwnica, aczkolwiek... Coś kazało myśleć, że to nie tylko piwnica. Przeszła parę kroków, by lepiej widzieć, a wtedy źrenice jej oczu poszerzyły się gwałtownie. Tego się właśnie obawiała. Czy to coś nie mogło po prostu sobie pójść? Musiała zwrócić na nich uwagę?
  Zerknęła na Felixa kątem oka, dławiąc w sobie chęć ucieczki pomieszaną z chęcią zatopienia wzroku w upiornej twarzy. Parę sekund musiało minąć, nim cofnęła się o te kilka kroków z powrotem. Uciekanie przed Upadłą wydawało się równie głupie, co i zostanie tutaj. Pobiegłaby za nimi niczym zgłodniały wilk.
  Jej paskudny głos obił się o jej receptory słuchowe, a dreszcz przebiegł po plecach, kiedy znalazła się na jednej linii z ostrzem. Zaraz jej wzrok powędrował za ciemnymi kształtami i kawałkami drewna, Beatrycze najwyraźniej się otrząsnęła, samej też dobywając broni.
  — Nie jest — odparowała, wycelowując lufę w innego ducha, by również go postrzelić. — Wynośmy się stąd!
  Zaczęła się wycofywać, osłaniając sobie tyły pistoletem. Zabijanie umarłych zwykłą kulą brzmiało bez sensu, ale mogło dać im czas na ucieczkę. Enepsignos najwyraźniej chciała się z nimi pobawić, a Saville nie kusiło sprawdzać, co będzie następną atrakcją.

Offline

Użytkowników czytających ten temat: 0, gości: 1
[Bot] ClaudeBot

Stopka

Forum oparte na FluxBB

Darmowe Forum
wiercenie studni głębinowych krosno | medycyna pracy ursynów | regały paletowe | reklama internetowa nikkshow | pizza dowóz kraków Bronowice