Nie jesteś zalogowany na forum.
Choć to, czego słuchała, było dość normalne, zwłaszcza w konkretnych kręgach, to jednak w Beatrycze wciąż coś się burzyło na te słowa. Na to podejście. Nigdy się z tym nie zgadzała, było zwyczajnie okrutne, bez znaczenia, czy mówili o dzieciach czy dorosłych ludziach. A jednak za chwilę jej myśli wróciły na bardziej odpowiednie w tej chwili tory. Ich relacja była zaskakująca, choć z pewnością opierała się na argumentach siły. Bycie spaczonym dawało kobiecie dostateczną przewagę nad osiłkiem. Flint. Zanotowała to imię w pamięci.
Ręka Beatrycze zatrzymała się, kiedy tylko poczuła swoisty nacisk na broń nie pochodzący od niej samej. Zerknęła na niego kątem oka. Prawdę mówiąc, wahała się co do tego posunięcia. Była na nie gotowa, ale wahała się i to było potwierdzenie, którego potrzebowała.
— No to prowadź — mruknęła cicho, patrząc za gansterami. Czuła się trochę niekomfortowo z faktem, że nie miała doświadczenia w obcowaniu z takim środowiskiem, ale cóż. Miała od tego Salvadora. Pora nauczyć się czegoś nowego.
Wstała i ruszyła w ślad za nim, co jakiś czas zerkając w dół na ich nowe ruchome cele. Wędrówka po dachach nie była taka trudna, w trakcie treningów i innych rzeczy zdążyła już nabiegać się po dziwnym terenie. Z drugiej strony kątem oka śledziła poczynania de Rune, zakładając, że ma w tym mimo wszystko większe doświadczenie.
Gdzieś z tyłu głowy krążyło jej jedno zdanie, które wypowiedział, może nawet nie to mając na myśli. Pomożesz Felixowi. Czy tym właśnie chciała się podświadomie pokierować? Powiedziałaby, że nie, ale rozkładana samodzielnie na części podświadomość często ukrywa fakty. Może powinna się lepiej pilnować.
— Skąd pewność, że Bractwo nie przekona ich do siebie z powrotem? — rzuciła po chwili, zerkając na niego. Właściwie to zakładała z góry odpowiedź i dało się to wyczuć. Raczej nie mieli takiej pewności.
Offline
MG = Salvador de Rune
-Mam jej kurwa dość… jeszcze raz mnie uderzy, to…
-To co? Odpyskujesz? To Cię zabije.
Narzekał jeden oprych z drugim, w towarzystwie kilku kolejnych, kiedy nad ich głowami, zwinni i ukryci, poruszali się Łowcy. Salvador wytężał słuch, mniej więcej układając to sobie w głowie, choć zatrzymał się przy kolejnym kominie, słysząc pytanie Beatrycze, na którą zerknął z uśmiechem.
-Wiesz, człowiek podświadomie, w głębi serca, chce się czuć kochanym i ugłaskanym. Więc lepszy czuły szef, niż taki co bije. A ja jestem bardzo czuły i do rany przyłóż.
Odpowiedział z puszczeniem oczka, po czym ruszył dalej.
Gangsterzy doprowadzili ich do huty żelaza, gdzie właśnie trwało wytapianie. Osiłek wszedł jako pierwszy, a przed nim zjawił się jeden ze strażników, który miał na ramieniu wyhaftowany symbol złotego pentagramu.
-Czego?!
Zapytał, a oprychy spojrzały po sobie.
-Mieliśmy przekazać od La Touche, że Rupert Flint spóźnia się z dostawami…
-Akurat pan Flint, jest bardzo zajęty, więc… przekażcie drogiej Arcadii, aby sobie poczekała. No, wypierdalać.
Rozkazał ważniak w meloniku, a gangsterzy zdezorientowali zaczęli się powoli cofać, niezbyt wiedząc co teraz, bo powrót z takimi informacjami, może się źle skończyć. Byli teraz traktowani niepoważnie, posyłani między sobą, tylko po to, aby tak, czy siak, zjebać.
Salvador i Beatrycze mieli wystarczająco dużo czasu, aby zejść i się zakraść. Zaś osiłek zrobił wielkie oczy, gdy za mężczyzną z pentagramem, stanął de Rune, ściągając kaptur z głowy.
-Dzień dobry.
Wyszeptał mu na ucho i zatopił ukryte ostrze w jego żebrach. Melonik spadł na ziemie, Cień zaś osunął na kolana, aby wydać ostatnie tchnienie.
-Co jest kurwa…
Sapnął osiłek, a reszta bandziorów w hucie to usłyszała, więc zaczęła kierować się w stronę wyjścia, prosto do nich. Salvador zerknął w kierunku Mistrzyni.
-Saville, weź ich chwilę przytrzymaj, aby się nie zbliżali. Pistoletem, czy coś. Oni raczej broni nie mają.- Rzucił do niej, zaś samemu przeniósł uwagę na osiłka, oraz tych mu towarzyszących, którzy też zaczynali się jakoś rozchodzić, przez co Łowcy znaleźli się w potrzasku. -A z Tobą kolego chcę porozmawiać. Ten tu, o… pan Cień, był bardzo niesympatyczny, prawda…?
Kopnął truchło, a ci popatrzyli na siebie, choć poniektórzy zaczęli wyjmować pałki lub kastety. Osiłek wbrew posturze, był chyba najbardziej ogarnięty i spostrzegawczy, widząc symbole spaczenia na ich dłoniach, a zaraz, medaliki z krzyżykiem na piersiach.
-Jesteście Łowcami...
Offline
Słuchając, przeniosła zaraz na niego wzrok. No ciężko było nie uśmiechnąć się pod nosem, kiedy tak przedstawiał swoje referencje.
— Będę pamiętać, jak się skaleczę — odparła z nutą złośliwości, do której sam ją sprowokował swoim zespołem niespokojnych powiek. Jaki był bez wątpienia, to pewny siebie, aczkolwiek to dobrze. Jak najbardziej. Jeszcze nie zdarzyło mu się być bezczelnym, choć miała wrażenie, że nie będzie czekać długo. W jakiś sposób bawiła ją ta myśl.
Dotarli do huty, gdzie ich grupkę powitał przed drzwiami kolejny Cień. Właściwie to sami ściągali na siebie celownik, gdyby nie te pentagramy dookoła, nie mieliby pewności, który z nich jeszcze należy do Bractwa.
Ich dyskusja nie trwała długo, ale wystarczyła, by wykorzystać płoty i maszyny przed zakładem. Byli zajęci swoimi sprawami i nikogo się nie spodziewali, co tylko ułatwiło sprawę. Salvador poszedł przodem, by zaraz zatopić ostrze w plecach strażnika. Wyszła również, zaraz za nim, niespiesznie zdejmując kaptur. Sięgnęła po pistolet, który spokojnym ruchem wycelowała w wychodzących z huty ludzi.
— Spokojnie, chłopcy, stójcie, gdzie jesteście, chcemy pogadać, nie strzelać — zapewniła, nieco obniżając lufę, jeśli tylko zaprzestali zbliżania się. Cały czas obserwowała ich poczynania, ręce, miny, oczy, by móc zareagować stosownie szybko. Rozmowy Salvadora słuchała jednym uchem. Wniosek osiłka jej nie dziwił, zgadywała, że nie tylko on na to wpadł. Nie wcinała się do tego, zostawiając pole dla towarzysza, poniekąd też nie chcąc odwracać swojej uwagi zanadto.
Offline
MG = Salvador de Rune
Salvador rzucił okiem na Beatrycze, czy sobie radzi, a zaraz z powrotem na osiłka, chcąc odpowiedzieć, lecz nim to nastąpiło, jeden z bandziorów wybił się przed szereg, aby rzucić się na niego z pałką. De Rune zareagował instynktownie, robiąc unik, chwytając nadgarstek, gdzie trzymał broń, a następnie wykręcił mu dłoń, by zakończyć to uderzeniem łokciem w jego nos i obalenie typa. Spokój nie trwał długo, bo znów pojawił się ktoś chętny do bitki, tym razem z kastetem. Łowca użył gardy, a karwasz zneutralizował uderzenie metalem, dlatego zaraz się odsłonił i sam zaczął wyprowadzać ciosy po żebrach, szczęce, aby ostatnim, spod podbródka, znokautować oponenta.
Beatrycze miała mniej roboty, bo ci których pilnowała, ewidentnie zaintrygowali się bitką, kiedy dwóch naraz wyskoczyło na Salvadora. Łowca zdjął szybko kastet z dłoni pokonanego, aby samemu się nim posłużyć. Sparował uderzenie, chwytając wysuniętą rękę jednego i pociągnął go do siebie, wykonując kopnięcie z kolana w jego brzuch. Drugi się zamachnął kijem na jego głowę, ale wystarczył unik w dół, aby oberwał ten pierwszy, padając ogłuszonym. Drugi zdezorientowany, zaraz poczuł podcięciecie nóg, które zwaliło go na ziemie, brzuchem do ziemi, a za moment, mocny cios kastetem w łopatki.
-Łowcy, czy nie, nawet nie użyłem symbolu…
Zasapał Salvador, nie wiedząc kiedy przed nim zjawił się osiłek, wyprowadzając taki cios, że zwalił go z nóg. Lekko otępiały de Rune nie tracił czasu, wykonując przewrót, aby wstać i podbiec do osiłka, wykonując ślizg na jednej nodze, zaś drugą, kopiąc go w kolano tak, aby je wykręcił w bok i stracił stabilność, padając na drugie. Salvador wykonał "egzekucję", silnym prawym sierpowym, uderzając w jego szczękę, co zamroczyło siłka i na moment jego też sprowadziło na deski. Reszta oprychów była zszokowana taką bijatyką, nie chcąc już podchodzić. Salvador ciężko oddychał, ale wszedł na plecy tego największego i wykręcił mu rękę do tyłu, co było dobrym chwytem pacyfikującym rywala. Ten zajęczał, ale się ocknął.
-Jak się nazywasz?!
-Bobby!
-Świetnie, Bobby! Widać, że jesteś tu głową operacji! Ja zaś jestem Salvador de Rune, a ta piękna pani, to Beatrycze Saville!
-Miło poznać!
Sapnął osiłek, próbując znieść ból, zaś Łowca zerknął z uśmiechem na kobietę. Mogła opuścić broń, raczej "Kojoty" były zbyt zdezorientowane na brawurowe działanie.
Offline
Odruchowo zerknęła w stronę typa, który ruszył na Salvadora, ale nie musiała się nawet zbytnio odsuwać od nich. Dzielące ich kilka kroków w zupełności wystarczało, by mogła zajmować się swoją grupką, praktycznie tylko słuchem śledząc, czy cudze kroki nie zbliżają się do niej za bardzo. To też miało drugie dno, które gangsterzy mogli sobie pooglądać. Stojąc plecami do takiej bójki musiała ufać nie tylko samemu Salvadorowi, ale i jego umiejętnościom.
Jeden, drugi, kolejnych dwóch. Rzuciła okiem na leżących już na ziemi, a potem na de Rune, który jednak trzymał się doskonale. Mężczyznom przed sobą posłała lekki uśmiech pełen pewności siebie, jakby chciała rzucić tradycyjne "a nie mówiłam". Cóż, ostrzegali. Aczkolwiek nie dziwiło jej, że należało ostrzec bardziej dobitnie. Cieszyło ją, że żaden nie postanowił podejść do niej. Zdawała sobie sprawę, że rozpoczęcie strzelaniny mogłoby wszystko zepsuć, więc musiałaby poradzić sobie inaczej.
Nagłe urwanie zdania również przykuło na moment jej baczne spojrzenie, lecz nie ingerowała w żaden sposób. De Rune nawet chwili nie leżał na ziemi tak naprawdę, więc i nie przejęła się tym małym incydentem. Jęk osiłka zawiadomił o wyniku. Zerknęła na nich po chwili, wyłapując uśmiech Salvadora. Jej pistolet spokojnie powędrował ku ziemi, a ona po raz kolejny omiotła wzrokiem ich kółko adoracji.
— O, jaki dżentelmen, od razu się ociepla atmosfera. — Wróciła oczyma do osiłka. — Mnie też, Bobby — rzuciła przyjemnym tonem. No, skoro już się poznali, to chyba mogli wrócić do tematu przewodniego.
Offline
MG = Salvador de Rune
Na słowa Beatrycze zaśmiał się głośniej. No tak, każdy się cieszył, no może Bobby’emu było lekko niewygodnie, ale hej, mógł oberwać trochę bardziej, a tak sobie jakoś radzi.
-Dobra, a teraz mnie posłuchacie.- Puścił jego rękę i powoli wstał, aby zaraz wyciągnąć w jego stronę swoją własną. Bobby spojrzał na niego, ale skorzystał z oferty, pomagając sobie wstać. -Słuchajcie mnie, “Kojoty”! Bractwo Cieni, dla których pracujecie, to dranie, które za nic ma Wasze trudy i to, że obrywacie po mordzie! Lepiej, na co Wam te kilka monet, czy banknotów, skoro nawet nie wrócicie do domu, jeśli zawiedziecie, albo taki będą mieli grymas?! Też byłem jak Wy! Też robiłem najgorsze rzeczy, aby mieć za co jeść! Jednak odnalazłem nowe powołanie i nauczyłem się, że można inaczej! Jestem z Zakonu Łowców, ale też Zakon potrzebuje pomocy, aby wytępić te paskudne Bractwo Cieni!- Wykrzykiwał, rozkładając ręce i obracając się wokół wszystkich, którzy zatoczyli koło. -Proponuję więc Wam, abyście przestali być “Kojotami”, a stali się… “Myśliwymi”! Pracujcie dla mnie! A obiecuję Wam, same zyski i dobre warunki pracy! Jeśli trzeba, pomyślę o odszkodowaniu i chorobowym, ale to jak się bardziej rozkręcimy, rozumiecie…
Dokończył, trochę gestykulując pod koniec, aby wszystko pojęli, a każdy spojrzał po sobie, aby ostatecznie, zawiesić wzrok na Bobby’m, który był chyba ich tymczasowym liderem. Dlatego też, Salvador też się na nim skupił. Łysy osiłek podszedł bliżej i wyciągnął w jego stronę rękę. Tym razem, do uścisku. De Rune uśmiechnął się i odwzajemnił gest, a reszta zaczęła coś gadać między sobą, choć przeplatali to ze śmiechami i ekscytacją.
-W takim razie, jesteśmy Myśliwymi. Jaki pierwszy cel, Szefie?
Zapytał Bobby, zaś Salvador wyjął spod płaszcza cylinder, który rozłożył, aby założyć go na głowę. Spojrzał na Beatrycze, ale tylko na moment.
-Zaczniemy od Ruperta Flinta. Musicie mi wiele o nim opowiedzieć. Oraz o Waszych kolegach Kojotach. Przyda nam się więcej członków…- Odszedł kawałek, ale się zatrzymał, znów odwracając w stronę Saville. -Będę teraz trochę zajęty, widzimy się w Parri La Noise!
Zawołał i razem z Bobbym, oraz resztą chłopaków, którzy odrzucili narzędzia z huty, aby ruszyć za nimi, zostawiając Beatrycze samą.
-Zaraz! Gdzie Wy idziecie!
Krzyknął jeden z mężczyzn, który wybiegł z huty, też z pentagramem na ramieniu. Jeden z gangsterów się zatrzymał, aby pochwycić pałkę z ziemi i przywalić mu nią w twarz, co go całkiem powaliło.
-Pieprz się! Teraz jesteśmy z Zakonem!- Splunął na niego, a po tym spojrzał na Beatrycze. -Uszanowanie, Pani.
Uśmiechnął się z srebrnym zębem, po czym odszedł, dołączając do reszty ekipy.
Offline
Zerknęła po innych, w sumie pchana ciekawością, czy jeszcze komuś udzielił się dobry humor, ale chyba jeszcze nie. Było natomiast jasne, że skończyła się bójka, a to zwykle wróżyło dobrze. Wodziła spokojnie wzrokiem po słuchających ludziach, obserwując ich reakcje. Musiała przyznać, że Salvador umiał dobierać słowa, trafiając w samo sedno. Bo przecież oni nie szli za ideologią Cieni. Szli za tym, co im się opłacało.
Ona również skierowała wzrok na Bobbyego, kiedy przyszło do decyzji. Liczyła na jego zgodę i nie pomyliła się, choć zaskoczył ją trochę brak pytań. A może nie? W zasadzie nie było chyba o co pytać, Salvador wyraził się całkiem jasno. Widząc uścisk dłoni, uśmiechnęła się pod nosem. No i jeszcze ten jego cylinder. Było w tym coś urzekającego.
Nie ruszyła za nimi, głównie dlatego, że zaraz Salvador się odwrócił do niej.
— Powodzenia — rzuciła na pożegnanie. Już miała się odwrócić, kiedy jej uwagę przykuły nowe kroki. Złapała pewniej broń, lecz uprzedził ją jeden z ich nowych kumpli, przywalając Cieniowi pałką w głowę.
Uśmiechnęła się do chłopaka.
— Trzymaj się — odparła, by zaraz podejść do leżącego Cienia.
Kucnęła przy nim, za jego głową, by mieć na oku ręce typa. W zasadzie było to zbędne, bo nawet jeśli wracała mu przytomność, to nie zdążył skontaktować w porę, nim Saville wzięła jego lewą rękę i przytknęła mu do piersi. On jest bezbronny... Saville znieruchomiała. Musimy zabić każdego Cienia... Patrzyła na niego parę nieznośnie długich sekund. Tych mniej ważnych... Sama to mówiłaś... Sztywnym impulsem uruchomiła mechanizm ukrytego ostrza, które gładko wcięło się między żebra mężczyzny. Schowała je z powrotem, zostawiając jego rękę na klatce piersiowej. Wstała niespiesznie, by zaraz zerknąć na drugiego trupa i hutę za sobą. Powinna znikać.
Odwróciła się i ruszyła ulicą, szybko opuszczając tę okolicę. Przynajmniej fizycznie, bo nieznośne myśli wciąż wracały jej do tego podwórka, do tego bruku, ten krwi. W tej chwili nawet nie była pewna czy to pierwszy człowiek, którego zabiła. Z pewnością pierwszy, który sam nie mógłby tego zrobić. Czuła się z tym gorzej niż źle, choć wiedziała, że to było rozsądne. Krew Bractwa polała się już wcześniej, Zakon nie powinien liczyć na żadną łaskę. Jedno, co ją nagle uderzyło, to fakt, że zupełnie nie myślała o losie typa, który otrzymał ostrze w plecy. Nawet przez chwilę. I gdzie tu logika, panno Saville? On również nie mógł się bronić.
Znalazłszy się w katedrze, wróciła do obowiązków, które chyba najlepiej nadały się do tego, by odciągnąć uporczywe myśli. Ogarnęła, co się dzieje, wpadła na jakiś trening, z pewnością przynajmniej parę osób miało do niej kilka słów. A nawet jeśli nie, to wciąż pozostawały księgi. Już wcześniej zanotowała imiona demonów wezwanych przez Enepsignos, teraz stopniowo zbierała o nich informacje. Osobno i ogólne, chcąc być przygotowaną na wszelkie sztuczki, jakie mogą zastosować. Dodając do tego kwestie Bractwa i korony, Beatrycze do późnych godzin zapodziała się w bibliotece, nie zauważając nawet, kiedy odpłynęła z rzeczywistości...
Offline
MG = Salvador de Rune, Anthony Winston
W późnych godzinach, Salvador powrócił do katakumb, które powitały go charakterystycznym dźwiękiem przesuwanych kamieni na posadzce katedry.
-Mogliby zrobić to bardziej ciche. Obudziłoby umarłych.
Mruknął do siebie, aby zaraz zejść w dół. Był w sumie trochę zmęczony, zwłaszcza, że dużo gadał z Bobby’m i resztą chłopaków, o interesie Arcadii, oraz Flinta, gdzie mogliby dojść do porozumienia, bardzo nieprzychylnego im porozumienia. Mniej więcej, już wiedział jak i gdzie uderzyć, ale teraz… może wróćmy do tej drugiej części jego życia, czyli służbie Zakonu Łowców.
Przypadkiem natrafił na Winstona, którego dawno nie widział. Gapił się na stary portret.
-Ty nie masz co robić, o takich godzinach…?
Zapytał, zaś Wąsacz zerknął w jego kierunku, lecz nie odpowiedział, nim de Rune nie dołączył do niego, aby popatrzeć sobie na malowidło.
-Zafascynował mnie. Ciekawy, prawda…?
Spytał, zaś Salvador przekręcił głowę.
-Dziwny jest.
-No trochę. Fascynujące.
-No…
I tak patrzyli się chwilę, aż Winston nie chrząknął i nie zerknął na mężczyznę w cylindrze, któremu położył rękę na ramieniu.
-Uciekam do domu. Weź przypomnij Beatrycze, by nie siedziała tyle w bibliotece. Niech chociaż do kwatery wróci. Dobranoc.
Poprosił, po czym go wyminął. Łowca zerknął na niego z lekkim uniesieniem brwi, po czym udał się faktycznie do tej bibliotece. Wewnątrz, już zdążył westchnąć, widząc jak ta śpi nad książkami i innymi tymi jej rzeczami dla mądrzejszych.
-”Jestem wielka Mistrzyni, muszę wszystko wiedzieć, aby móc dobrze wami kierować”.- Zaczął ją pariodiować z rozbawieniem. -”Przejmuję się wszystkim, ale to ja ratuję świat, a mój chłopak to dupek i przy okazji Wielki Mistrz!”- Dodał, a zaraz był już przy niej i spojrzał w sufit. -Gabrielu, miej litość.
Mruknął, po czym przełożył jej rękę przez swoją szyję, objął jej plecy i nogi, aby wziąć ją za ręce, oraz wyprowadzić z biblioteki, prosto do jej kwatery, gdzie też położył ją na łóżku, zdjął buty i okrył kołdrą. Poprawił cylinder.
-Dobranoc, Mistrzyni Saville.
Mruknął i samemu wyszedł...
****
ROZDZIAŁ V: KRÓL ŻEBRAKÓW
Rynsztok - Stolica
MG = Lisa Lethis
Kilka dni później, Oxygen poinformował o drugim, z trzech ważnych Cieni, którzy byli na liście Beatrycze. Chodziło tym razem o Marksa Sellara, lekarza i chirurga, który obcował w Rynsztoku, lecząc ubogich. Znów Beatrycze zmuszona była udać się w teren, ale tym razem, o dziwo, z Lisą Lethis. A dlaczego? Sama zgłosiła się na ochotnika, bo jak twierdziła, nikt w Zakonie, nie poznał najbiedniejszej dzielnicy Stolicy, tak bardzo jak ona…
-Udamy się do Pasera. To takich handlarz różnymi rzeczami, ale też informacjami. Wie wszystko co dzieje się w mieście, więc może być pomocny.- Wyjaśniła z uśmiechem, kiedy mijali bezdomnych, leżących na ziemi i błagających o drobne. -Cholera. Mam wrażenie, jakbym miała deja vu… hm.
Mruknęła, po czym znaleźli się pod lombardem, którego szyba była tak brudna, że uniemożliwiała zajrzenie przez nią. To miejsce wyglądało okropnie, nie lepiej, niż całą reszta tego zaułka… ulicy… dzielnicy.
-To co, jesteś gotowa…?
Spytała Lisa, powoli kierując się do lombardu.
"Przypomnij sobie"
0100010101000101000101010001Bł4g4m01000101010
001pΩmθ¿0100010101000100010101m¡0001010100010101
-To00010101 co…? Jesteś gotowa...01?
Zapytał mężczyzna ze szpiczastą bródką i wąsami zakręconymi w górę, o nieco bujniejszych włosach, z przedziałkiem na środku.
-Za0100raz tu będzie…
Dodał, zerkając na kruczowłosą, a się wcale nie pomylił, bo dosyć szybko na horyzoncie zawitał mężczyzna w złotych włosach, spiętych z tyłu, odzianego w lekką zbroję, z doczepioną peleryną. Na szyi miał medalik z czerwonym krzyżem.
-Czy mnie moje piękne oczy mylą…? Czyżby to sama Patricia Archont? To zaszczyt, powitać słynną Łowczynie.- Ukłonił się lekko, po czym zerknął na towarzyszącego jej mężczyznę. -Kopę lat, Anevici.
Uścisnął mu rękę, na co ten ze szlachetnym zarostem, kiwnął jeszcze głową.
-Bądź zdrów, Farribari. Przejdźmy może na bok.
Poprosił, bo choć zbliżał się powoli wieczór, tłum mieszczan wciąż gościł na ulicy, odziany w piękne, wyszukane i jaskrawo kolorowe szaty z jedwabiu, suknie i ornaty, jedno chwalące się większą elegancją od drugiego, zdobione złotymi i srebrnymi haftami, choć co odważniejsi mężowie, założyli dziś maski i wysokie buty.
Za moment trójka Łowców zboczyła w zacienione miejsce. Postanowił zacząć mówić złotowłosy Farribari:
-Instrukcje były jasne, a Rada Starszyzny wydała ostateczne rozkazy. Jedziemy do Evermoon.
Wyjaśnił, a Anevici złapał się za głowę.
-To więc ma się stać, doprawdy? Nie uważam tego za mądre posunięcie. W końcu Azazel…- Zerknął na Archont, aby zaraz znów skupić się na drugim Łowcy. -Dlaczego nam to mówisz?
Dopytał, gdyż przecież mógł przekazać te wieści mentorom z placówki, a nie im, tak na ulicy.
-Ponieważ Rada zadecydowała też, że nasza trójka ma się wpierw skonsultować z Asmodeuszem i Lilith. Powiedzą nam jak, co i w jakim momencie zrobić, abyśmy przy okazji, uszli z tego cali.
Wytłumaczył Farribari, choć wcale to nie poprawiło humoru brunetowi, który nie był taki ufny, wobec Upadłych, jak on.
-Lub to przekręt, Azazel już o wszystkim wie, a nas wykończą! Demony są przebiegłe, jak ich czarostwa...
-Przestań psioczyć, Łowco. Skoro starsi i mądrzejsi od nas zdecydowali się uwięzić Azazela, to tak musi być. A Ty, Patricio, co o tym sądzisz…?
Offline
Stała z założonymi rękoma, od czasu do czasu przenosząc ciężar ciała z jednej nogi na drugą. Na pytanie mężczyzny obok tylko uniosła lekko brew i kącik ust. Oczywiście, że była gotowa. Jak zawsze zresztą. A jednak wyglądała, jakby jej myśli chciały gdzieś uciec, choć nie była pewna gdzie...
— To zaszczyt widzieć tak znamienitego Łowcę... — Skinęła delikatnie głową na powitanie, a zaraz postanowili usunąć się z widoku. Patricia jeszcze raz przemknęła wzrokiem po tłumie, jakby miała tam być odpowiedź na wątpliwość, czymkolwiek ta była. Może raczej niepokój? Jakby coś się działo, ale nie mogła dosięgnąć tego zmysłami...
Dogoniła ich i zatrzymała się obok Aneviciego, dla wygody kładąc sobie jedną dłoń na głowicy szpady. Słuchała ich dyskusji, która poruszyła najważniejsze teraz rzeczy dla Zakonu.
— Widzę duże ryzyko. I mam złe przeczucia. Rada próbuje sięgać coraz dalej i w końcu braknie im ramienia... — Umilkła na moment. — Może być i tak, że to pułapka, nawet jeśli Asmodeusz zawsze nam sprzyjał, a jednak... Dlaczego teraz, nie zaś kiedy Zakon był mały i słaby? Myślisz, że chcą nas trzymać w ryzach? — Zerknęła na Aneviciego z lekkim uśmiechem.
Offline
Farribari założył ręce do tyłu, w spokoju wysłuchując jej opinii, która nie była z góry zaprzeczeniem, jakim śmiał szermierzyć się mąż Anevici.
-Nie mówię, że w pełni to pochwalam, zaiste Demony mają swoje czarcie sztuczki. Lecz jednak…- Zerknął teraz na bruneta. -...Asmodeusz nam zawsze służył dobrą radą, jest przyjacielem Zakonu. Działania Azazela, zdają się być nieprzewidziane, zaś teraz, kiedy wciąż Zakon rośnie w siłe, może przerazić się tym co zrodził.
Wyjaśnił, natomiast Anevici oparł się o ścianę, opuszczając głowę.
-Rozumiem jeszcze Asmodeusza, lecz nie ufam Lilith. To jednak żona Samaela, jej knowania nie mogą być dobre dla ludzi. Co jeśli zdobyła przychylność Demona Rozrywki…?
-Przypominam, kompanie, że Lilith jest żoną Samaela, który oślepił ją za nieposłuszeństwo. Jej nienawiść względem niego, może być większa, niż jakiegokolwiek Łowcy w historii.- Skupił się teraz na Archont. -A mi się zdaje, że to Azazel sprzyja Samaelowi, chcąc odzyskać swe łaski, zaś Lilith i Asmodeusz upatrują w nim wroga. Ich plan może krzyżować drogi Pana Mroku…
Dopowiedział, a mężczyzna ze szlachetnym zarostem, westchnął głębiej, bo piekielne spiski, to nie jego bajka.
-Nie dowiemy się, puty z nimi się nie rozmówimy. Choć demonie słowa zawsze są złotouste.
-Lub zawiłe.
Zaśmiał się Farribari.
Offline
Zerknęła na Farribariego, słuchając uważnie tego, co miał do powiedzenia. Jej mina jasno mówiła, że widzi tu kolejne mankamenty, o których też nie omieszkała wspomnieć.
— Na jego miejscu przeraziłabym się więzienia, w jakim przyszło mu pomieszkiwać — rzuciła swobodnie, choć była w tym nuta niezadowolenia. Już samo trzymanie takiej istoty w piwnicy wydawało się ryzykownym pomysłem.
Przeniosła wzrok na Aneviciego, delikatnie unosząc podbródek, jakby oceniała jego opinię. Tak też właśnie było, a słowa bruneta zostały skrupulatnie przesiane przez odpowiednie sito. Spojrzała znów na blondyna.
— Zdaje ci się, przyjacielu — potwierdziła, kiwając głową. — Obawiam się, że nam wszystkim może się jeno zdawać. Upadli mają wiele większe doświadczenie w knuciu swych intryg. — Zerknęła kątem oka na drugiego towarzysza i skinęła głową. — Tak... Nie ma co mitrężyć.
Na moment zerknęła ku wylotowi uliczki, poświęcając ten czas na zatopienie się we własnych myślach. Miała nadzieję znaleźć tam to coś, co ją szturchnęło, a im częściej do tego wracała, tym bardziej realnie brzmiał głos... dźwięki... ale nie znajdowała dla nich sensownego wyjaśnienia.
Offline
Słysząc jej pierwsze słowa komentarza, Anevici przytaknął, w przeciwieństwie do Blondyna, który nie podzielał ich nastawienia do całej akcji.
-Azazel to narcystyczny symbol dumy i kompleksu boga, nawet nie sądzi, by ktoś zdołał go uwięzić. Dlatego może sobie na dużo pozwalać. Kto wie, ile już zrobił, za naszymi plecami.
Powiedział, lecz do drugiego Łowcy z pewnością to nie przemawiało. Ale mogą sobie o tym dyskutować, a rozkazów nie zmienią. Podobno, to dla wyższego dobra.
-A gdyby tak spróbować odwołać się u Rady Starszyzny, gdyby…
-Anevici, szybciej czeka nas rozmowa z Potępionymi, niżeli dostaniesz się przed oblicze mędrców…
Dyskutowali tak dalej, kiedy Archont odpływała, pochłonięta własnymi myślami, wpatrzona w pustą uliczkę. W końcu jednak uwagę na to zwrócił Farribari, który powoli się zbliżył i pochwycił jej ramie.
-Wszy001stko w01101porządku…?
-Wszystko w porządku?- Ocucił ją głos rudowłosej Lisy Lethis, która lekkim potrząsaniem za ramie, wyrwała ją z dziwnego letargu, jakby się zamyśliła. Widząc zagubione oczy, odetchnęła z ulgą. -Mistrzyni, wystraszyłaś mnie. Może już wejdźmy…
Mruknęła, patrząc na nią jeszcze moment, kierując się w końcu do lombardu. Jeśli Saville weszła za nią, dostrzegłaby, że środek przybytu, był niewiele w lepszym stanie, niż to, co na zewnątrz.
-Lisa! Znowu mi Łowcę przyprowadzasz? Co z Tobą, z kim Ty się szwendasz.- Powiedział nagle właściciel, siwy i z brzuchem, aż spojrzał na dłoń Lethis. -No tak, to wszystko wyjaśnia…
Dodał, a Ruda podeszła do lady, o którą oparła się z dużo większą łatwością, niż lata temu.
-Też Cię miło widzieć, Paserze. Tak się składa, że szukamy informacji o Marksie Sellarze…
-A takowe kosztują…
Offline
Zamrugała szybko i lekko potrząsnęła głową, kiedy zmysły zdały się wrócić do odbierania rzeczywistości, choć tak naprawdę ani na chwilę nie przestały tego robić. Szybko przeniosła spojrzenie na dziewczynę obok. Lisa Lethis, tak, oczywiście. Paser. Cień.
— Um... Tak... Chodźmy — odparła cicho, za chwilę rzucając jeszcze jedno spojrzenie na uliczkę, próbując zebrać razem uciekające myśli. Co to było?
Zaraz jednak wróciła myślami do rzeczy bieżących, przywołując się do porządku. Weszła do lombardu, zamykając za sobą drzwi, których stan idealnie pasował do całej reszty chaosu i zapuszczenia. W jakiś sposób pasował tu też gruby mężczyzna o srebrzystych włosach. Nie żeby wyglądał jak żebrak, ale właśnie kogoś takiego spodziewała się tu zobaczyć. Typa o cokolwiek podejrzanej reputacji.
Saville posłała mu delikatny uśmiech na powitanie.
— Tak jak i większość naszych inwestycji — dorzuciła, podchodząc bliżej. — Z pewnością się dogadamy. — Również oparła się o ladę, kładąc obie dłonie płasko na blacie, nie odrywając wzroku od Pasera.
Offline
MG = Lisa Lethis
Paser obejrzał ją, z góry do dołu, przynajmniej na tyle, ile pozwalał szynkwas, zaś jej słowa, wywołały w jego głowie stado zbereźnych myśli, których nie trzeba było czytać, aby spostrzec.
-Lepiej nie próbuj stary capie, tylko mów ile sobie liczysz.
Wtrąciła się Lisa, zaś Paser zmarkotniał i założył łapy, jakby niepocieszony tym obrotem spraw.
-Pytanie. Chcecie wiedzieć, bo tak, czy Zakon tego potrzebuje?- Spojrzał na obie, ale nikt mu nie musiał odpowiadać. -Dobra, nic nie chcę. Za tego gnoja sam dopłacę, jak się go ktoś pozbędzie z Rynsztoku.
Dodał, zaś Lethis lekko rozdziawiła usta, chcąc wykorzystać tę chwilę hojności i wycisnąć ile się da.
-Do zrobienia. Zalazł Ci za skórę…?
-Mi? A skądże. Lecz ten świr to morderca, gówno, nie lekarz. Jest gorzej, niż za Casimira! Podobno wyrzucili go z Akademii Nauk Medycznych za niekon...niekon…
-Niekonwencjonalne?
-Właśnie! Metody leczenia. Podobno Bractwo Cieni doceniło jego zapał i teraz eksperymentuje sobie na tych, o których nikt pytać nie będzie. Mało kto wraca żywy… mało tego, jeszcze trochę, a Rynsztok opustoszeje.
Wytłumaczył, a informacje te przeraziły Lethis, gdyż wychodziło na to, że bezdomni i sieroty padały ofiarą szalonego chirurga. Nawet nie wyobrażała sobie bycia jedną z nich.
Zerknęła na Beatrycze.
-Po co Bractwu ktoś taki w ich szeregach…?
-Może w nauke inwestują! Tą… niekon… niekon…
-Niekonwencjonalną.
Offline
Gdyby się przyjrzał, choć pewnie nie patrzył akurat w ten punkt, dostrzegłby, że brwi Beatrycze delikatnie pobiegły ku sobie. Ona również rozpoznała ten specyficzny wyraz twarzy, ale jej komentarz okazał się zbędny, toteż przemilczała. Zostawiła blat w spokoju i niespiesznie skrzyżowała ręce na piersi, kiedy powiedział, że nie chce zapłaty.
Saville zerknęła na Lisę i znów na Pasera, którego dziewczyna zgrabnie pociągnęła za język. Informacje o Akademii dawały sporo do myślenia i w głowie już układała jej się wizja ów mężczyzny w otoczeniu dziwacznych przyrządów medycznych. Dalsze słowa tylko to potwierdzały, przysparzając ponurego nastroju. Jej również zalazłby za skórę, gdyby tylko go znała. Nie dziwiła też informacja o stosunku Bractwa, mając kogoś takiego w szeregach mogli dojść do ważnych i użytecznych rzeczy.
— Takie metody zapewnią im szybszy rozwój w tym kierunku, a to da przewagę... Chociażby w walce. W ratowaniu swoich — rzuciła z namysłem. Nie tylko w walce. Zestawiając to ze słowami Felixa, wszystko miało o wiele więcej sensu. — Jak sprowadza sobie ludzi do eksperymentów? I gdzie dokładnie? — zapytała, ponownie zawieszając ślepia na jego twarzy. Wydawało się dość logiczne, że Sellar nie czyni swoich odkryć we własnej piwnicy, no chyba że jest to bardzo dobrze schowana piwnica.
Offline