Nie jesteś zalogowany na forum.
MG = Anthony Winston, Salvador de Rune, Lisa Lethis
Członkowie Bractwa Cieni zaczęli oddalać się, znikając we mgle i mroku, przez co Łowcy mogli skupić się na dalszej pracy. Salvador prychnął na słowa Mistrzyni, bo zupełnie nie rozumiał dlaczego mają współpracować, zwłaszcza że posiadali przewagę liczebną, a wystarczyłby element zaskoczenia. A chyba nie to było jej planem. Ugoda. Cóż za śmieszne słowo. Teraz sojusz, a nazajutrz znów będą się zabijać.
Łowcy udali się za Beatrycze, zagłębiając bardziej w nekropolie.
-Znowu… czujecie?
Spytał Winston, kiedy znowu zapach siarki dał o sobie znak, a jednak oddalili się od Cieni. Choć oni sami wydawali dezorientujący zapach, to woń demonów była znacząco mocniejsza.
-Pogoda w Allanorze jest paskudna, ale żeby tak?
Skomentowała Lethis, kiedy jej włosy zaczęły się rozwiewać, a podmuch po chwili dotarł do reszty, zrzucając ich nakrycia głowy.
-To kurwa chyba nie pogoda…- Jęknął de Rune, chwytając się za kaptur i zerkając na Saville. -...który to był ten? Za’afiel?
Rozejrzał się, a wtedy, wiatr zrobił się mocniejszy, natomiast ich symbole łowców, natychmiast rozzażyły się bladym światłem okręgu.
-Hahahaahahahahahahaha.
Rozbrzmiał śmiech, który świszczał w ich uszach.
Offline
No oczywiście, to nie mogło być takie proste. Choć może to i lepiej? Sceptycyzm Salvaddora przynajmniej stale jej przypominał, z kim mają do czynienia. Jednak cienie szybko się oddaliły, to nawet lepiej. Zgadywała, że są obserwowani, więc po rozdzieleniu możliwe, że każda z grup natrafi na tylko jednego demona. Te zadufane w sobie istoty z pewnością uznają, że tak sprzątanie ich podwórka pójdzie szybciej. Zresztą nie musieli długo czekać na pierwsze efekty.
— Tak — potwierdziła Saville i zatrzymała się, czujnie wodząc wzrokiem po okolicy, choć ta była wypełniona tylko przez kołyszące się drzewa. Zerknęła na Lisę, a potem na de Rune, na którego słowa pokiwała głową. — Uwaga na latające przedmioty! I nie marnujcie amunicji, niech się pokaże — rzuciła, nie przejmując się kapturem, który opadł jej na plecy. Przynajmniej nie ograniczał pola widzenia.
Skrzywiła się, kiedy świdrujący śmiech idealnie zgrał się z upiornym wyciem wiatru. Zapowiadało się iście groteskowe przedstawienie. Beatrycze rozpaliła zaraz swój symbol, chcąc się przygotować na nagły unik lub może nawet atak, jeśli demon okaże się dostatecznie niecierpliwy.
— Wyjdź, chyba że tchórzysz! — zawołała w wiatr, a w jej głosie brzmiała pewność siebie i pogarda dla władcy huraganów.
Offline
MG = Anthony Winston, Salvador de Rune, Lisa Lethis, Za’afiel
Rozkaz był jasny, więc wszyscy wstrzymali się przed jakimkolwiek ruchem, choć presja rosła niemiłosiernie, bo przecież nikt nie chciał być zaatakowany z zaskoczenia, a w dodatku, bezbronny.
Jednak to zimną krew musiała zachować ich Mistrzyni, która postanowiła zwrócić się bezpośrednio do Za’afiela, który pogrywał sobie z nimi, mogąc być zarazem wszędzie, jak i nigdzie.
-Tchórzu?!
Rozbrzmiał warkot i coś pchnęło Beatrycze do przodu, przez co ta upadła na ziemię.
-Mistrzyni!
Krzyknął Winston, lecz nim zdążył podejść, silne powietrze odepchnęło go w tył, a mgła się zagęściła. Wtedy do uszu Saville mógł dotrzeć dźwięk wystrzału, ale przez ten świst w uszach, ciężko było ocenić, kto za to odpowiadał i w jakiej odległości.
-Kim Ty w ogóle jesteś, aby o mnie tak mówić?!
Rozbrzmiał kolejny warkot, skierowany bezpośrednio do kobiety, a zdawała się pozostawiona sama sobie, jakby znalazła się w samym centrum trąby powietrznej, rozmazującej otoczenie. Wtedy padł kolejny strzał, za nim drugi i krzyk zaskoczenia, a po nim, bólu.
-Nędzne robaki, zawsze myślą, że mogą się z nami równać, hahahahah!
Offline
Czuła gdzieś w środku, tuż po rzuceniu tych słów, że demon tak tego nie zostawi. Mimo to, nie żałowała. Spotkanie z ziemią nie było przyjemne, ale to niska cena za wyprowadzenie go z równowagi. Bardzo dobrze, o to jej właśnie chodziło. Niech straci czujność i rozsądek.
Wstała szybko, bez pomocy Winstona, który nie zdołał dobiec, a zaraz też zniknął jej z oczu. Starała się stanąć możliwie stabilnie, by chociaż pęd wiatru nie przeszkadzał aż tak, zwłaszcza, że skupił się jakby na zewnątrz. Odruchowo obróciła się na strzał, lecz i tam nic nie mogła dostrzec. Trudno, pozostawało mieć nadzieję, że jej ludzie sobie poradzą. Bea, oczywiście, że sobie poradzą.
— Więc nawet nie wiesz? — prychnęła, a wtedy rozbrzmiały kolejne odgłosy walki. Sytuacja była na tyle beznadziejna, że nie sposób zastrzelić wiatr czy mgłę, ale wpadła na inny pomysł.
Za'afiel wirował wokół niej, a zatem Beatrycze użyła swego symbolu, by przywołać świetlisty bicz. Jasna smuga strzeliła z jej dłoni, ona zaś zamachnęła się i zaczęła obracać w jedną i w drugą stronę, jakby tańczyła ze wstążką, chcąc pokroić na kawałki otaczającą ją demoniczną istotę, jeśli nie fizycznie, to chociaż zadać jej ból, osłabić i zdezorientować.
Offline
MG = Anthony Winston, Salvador de Rune, Lisa Lethis, Za’afiel
Nie zdążył nawet odpowiedzieć, bo Beatrycze wpadła na genialny pomysł, aby wykorzystać swoją boską nić jako wir, który wokół siebie zaczął tworzyć trąbę powietrzną, a wraz z nią, pierwsze przeraźliwe krzyki, które zaczynały dopadać do uszu Łowczyni.
-DOŚĆ, DOŚĆ, DOŚĆ!
Wywrzeszczał, a wtedy wiatr się uspokoił. Nim się zorientowała, niektórzy Łowcy biegali szukając… dosłownie, wiatru w polu, albo rozpierzchli się w ciemność, zagubieni, zdezorientowani.
Sama istota, humanoidalna, lecz cała stworzona z czarnego dymu, zaczęła toczyć się przed nią na własnych, krzywych i chudych nogach, aż wtedy, inna zupełnie nić oplotła jej szyje. Za’afiel znowu wydarł się wniebogłosy, aby paść na kolana, odsłaniając użytkownika anielskiego lassa. Była nim złota kostucha, która zniewoliła demona.
-Wracaj skąd przybyłeś.
Warknął, a wtedy, demon drapiąc podłoże, zwyczajnie zapadł się w nie, roztaczając wokół siebie czerwoną łunę światła, która porwała go, jakby zupełnie wyparował. Wielki Mistrz uniósł wtedy spojrzenie na kobietę.
-Sprytnie.
Pochwalił ją, a wtedy, usłyszeli inny jazgot. Przyglądając się temu bardziej, dostrzegliby grubego kruka, który upadł na ziemie, parzony symbolem łowcy, gdy dłoń Winstona zacisnęła się na jego dziobie.
-Kope lat, Mastemo.
Wycedził Anthony, a Mastema zagdakał, nim i jego porwała czerwona łuna. Winston zderzył się z ziemią, nie do końca rozumiejąc gdzie zniknął demon. Było to niepodobne do śmierci Enepsignos. Choć nie, on go nie zabił. Tylko odesłał. Enepsignos została całkowicie przecież zniszczona przez Miecz Azazela. To nie było to samo. A szkoda.
-O dwa demony mniej…
Mruknął Felix, spoglądając po Anthonym.
Offline
Upiorny śmiech przemienił się w przeraźliwy jazgot, kiedy raniony świętym biczem demon zrozumiał swój błąd. Skłamałaby, mówiąc, że nie znajdowała w tym satysfakcji, choć było to zapewne spowodowane adrenaliną walki. Fakt cierpienia tej istoty miał dotrzeć później, a jednak nic innego nie mogłaby zrobić. Dla dobra ich wszystkich.
Mgła i kotłujący się wiatr w końcu zniknęły, uwalniając jej ogląd na otoczenia, a także pył, który opadł na ziemię. Utkwiła wzrok w formującej się czarnej sylwetce, jakby wychudłej i wątłej, osłabionej, choć ciężko powiedzieć czy to przez jej atak, czy tak po prostu wyglądał. Już szykowała się na kolejny ruch, kiedy ktoś inny ją ubiegł. Odprowadziła demona wzrokiem na ziemię, a zaraz spojrzała na... Felixa. Od jak dawna był za kurtyną? Nie widziała, jak przybiegał.
Upadły uciekł do swego przeklętego wymiaru, a ona odetchnęła cicho.
— Efektowne wyczucie czasu — odbiła piłeczkę, by za moment spojrzeć w stronę wydzierającego się innego demona. Możliwe, że to jego działania słyszała, tak czy inaczej Mastema również odszedł, a ona wygasiła swój symbol. — Nawet szybko poszło — odparła, zaraz skupiając się na pozostałych. — Wszyscy są cali? Słyszałam krzyk... — rzuciła, idąc w stronę Anthoniego, ale rozglądając się za resztą.
Offline
MG = Anthony Winston, Salvador de Rune, Lisa Lethis, Felix
Wielki Mistrz spojrzał na Beatrycze, lekko mrużąc oczy.
-Zabłądziłem w pobliże. Widziałem, że skupił się na Tobie.
Odpowiedział tylko, bo też więcej nie zdążył, kiedy kobieta udała się w stronę Winstona. Sam były milicjant pozbierał się z ziemi, a jak miało się okazać, z pomocą Salvadora, który chwycił go pod ramię.
-Ty i Mastema moglibyście zostać przyjaciółmi.
Zażartował, na co Anthony westchnął pod królewskim wąsem.
-Powiedzmy, że mniej więcej znam już jego ruchy.- Odparł, nim obejrzał się na Saville, kiedy do nich podeszła. Sam szybko objął wzrokiem całe otoczenie. -Chyba kilku oberwało od pazurów Mastemy, ale… Cienie zaatakowały go od pleców, dalej zrobił się mały chaos, lecz nikt nie zginął.
Odpowiedział, a za chwilę, przybłąkała się też Lisa, ciężko stąpając, bo miałą nacięta łydkę, lecz nie wyglądało to poważnie.
-To tyle? Myślałam, że będzie jakaś super walka, zmagania, śmierć… Barth zawsze mówił o tym jak o nielada batali...
Oburzyła się, jakby cała efektywność zniknęła, zaś de Rune podszedł do niej, klepiąc ją po plecach.
-Ciebie to chyba można posłać na samego Samaela, skoro taka zawiedziona jesteś.
Uśmiechnął się, lecz Lethis wyglądała, jakby była gotowa nawet na starcie z Panem Mroku. Ta walka z Mastemą podbudowała jej pewność siebie, możliwe że wszystkich. Był to niejako trening. Ich pierwsze wyzwanie.
-Pamiętaj, że były to podrzędne demony.- Padły stłumione słowa w tle, należące do Felixa. -Anielskie moce mogą być niczym przy Uzjelu, Abaddonie, nie mówiąc już o samych Upadłych Aniołach.- Przestrzegł ją, a może ich, aby nie poczuwali się tak dobrze, gdyż to tylko przedsmak wojny. -Cienie, idziemy.
Rozkazał swoim ludziom, za chwilę zawracając, a jego podwładni za nim, lecz nie mógł tego bez komentarza pozostawić oczywiście Salvador, co wysunął się do przodu.
-To wszystko? Odchodzić od tak? A jutro może nóż w brzuch?!
Spytał go, czym zatrzymał kroki Felixa. Na moment, bo ten w milczeniu ruszył znowu dalej, zapadając się w mroku. Winston powoli podszedł do de Rune.
-Nie ma sensu, chłopcze.- Obejrzał się na Beatrycze. -Wracamy?
Offline
Tak, tak, byłem w pobliżu i akurat miałem czas. Klasyczna wymówka, w którą chyba nie za bardzo wierzyła, ale nie dała tego po sobie poznać. Chyba nie chciała się przypadkiem pomylić. Mimo wszystko, to było miłe, że akurat on jej pomógł i akurat jej.
Uśmiechnęła się pod nosem na komentarz Salvadora. Musiał, oczywiście, że musiał, ale to dobrze. Pora rozrzedzić atmosferę. Między innymi za to go uwielbiała. Przeniosła zaraz oczy na Winstona, który odpowiedział na jej pytanie.
— To dobrze — odparła z kiwnięciem głową. — Świetna robota — dodała zaraz z uśmiechem, by odwrócić się do Lisy, która właśnie podeszła. Beatrycze zlustrowała jej ranę, by zaraz znów przywołać uśmiech na twarz. — Nie wszystkie są takie same — rzuciła od siebie, co było też zapowiedzią kolejnych słów Felixa, który teraz skupił na siebie uwagę. — Do tego czasu będziemy mieć lepsze doświadczenie — odpowiedziała mu, wciąż utrzymując lekki uśmiech na twarzy. Gdzieś z tyłu głowy siedziało jej, że ta liczba mnoga była bardziej mnoga, niż inni mogliby przypuszczać, jednak... To brzmiało mało realnie. A może nie? W końcu teraz nie rzucili się sobie do gardeł, nawet pomimo tego, że Salvador bardzo by chciał.
No i zaczął odchodzić. Znowu. Część jej chciała go powstrzymać, ale druga i rozsądniejsza zauważyła, że gdyby kazać mu teraz podejmować decyzje, byłyby pochopne. Ona sama miała mnóstwo wątpliwości, które należało rozważyć, ale widziała tu podwaliny czegoś lepszego niż wojna. Zerknęła na Anthoniego, po czym sama też do nich podeszła, kładąc po dłoni na ramieniu każdego z nich.
— Wracamy — rzuciła tylko i sama też skierowała się w drogę powrotną, choć nieco wolniej. Raz jeszcze obejrzała się na drzewa i nagrobki, za którymi zniknął Felix. Dlaczego za każdym razem, kiedy się spotykali, on musiał zostawiać ją z setką myśli w głowie...
Offline
ROZDZIAŁ X: NARADA WOJENNA
Stolica
MG = Anthony Winston, Salvador de Rune, Constantin de Vez, Księżna Daisy, Azazel, Gabriel
W Allanorze zapanowała już porządna jesień, co oznaczało jeszcze większe nasilenie deszczu, oraz przygotowania na srogą zimę. Jednak tutaj, w pałacu, można było zapomnieć o brzydkiej pogodzie, kiedy tonęło się w marmurowych korytarzach.
W jednej z sali narad zebrało się trzech najważniejszych łowców w Zakonie, szef Oxygenu, pretendentka do tronu, oraz jak miało się okazać, przyszli dwaj anielscy bracia w swych ludzkich powłokach. Atmosfera była ciekawa, ponieważ dało się zauważyć, że Księżna Daisy starała się unikać wzrokiem Salvadora, który co jakiś czas uśmiechał się w jej kierunku, za moment trapiony cichym ignorowaniem. Nie rozumiał tego do końca, ale chyba w końcu się poddał.
-Sprawdziłem lokalizacje demonów.- Podjął Archanioł, opierając się o stół, na którym był rozrysowany plan miasta, oraz najbliższe okolice. -Choć nie wiem jeszcze gdzie jest sam Samael, ale patrząc na to, że Abaddon, oraz Uzjel są daleko na Pustkowiach, najpewniej on też. Imamiasz, oraz Nitael kryją się gdzieś zapewne w Stolicy, opętując ludzi. Tak łatwiej się ukryć. Baal zapewne czyni podobnie, ale sądzę, że nie dotarł tu jeszcze.
Objaśnił kwestię samych upadłych boskich istot, by zaraz miał wtrącić się Azazel:
-A Lehahiasz?
-To chyba priorytet. Jest na Pustkowiach, lecz zbliża się w stronę Stolicy. Zachował pierwotną, wynaturzoną formę bestii. Jest zbyt silny dla Łowców, oraz zbyt daleko, by posyłać tam cały oddział.
Wytłumaczył, zaś Winston założył ręce na piersi.
-Co zatem proponujesz?
-Osobiście się z nim zmierzę. Zaoszczędzimy czas. Zajmiecie się innymi sprawami. Chciażby tropieniem tych gnid.
Zaznaczył, a na co reszta musiała przytaknąć. Daisy zaś zerknęła po reszcie.
-Przepraszam, ale co w związku z Bractwem Cieni?
Zapytała, uznając to za nie mniej ważne.
-Proszę się nie martwić, Wasza Wysokość.- Podjął Constantin. -Wyplenimy te czerwie. Ich najważniejsi ludzie już są na celowniku. Prawda?
Dopytał, patrząc po Łowcach. Salvador podrapał się po policzku.
-Co prawda Arcadia się skryła… Bosh jest w Sallem…? Ale młodsza Lethis wpadła na trop Serrala. Zapewne Mistrzyni przyjrzy się temu najpierw...
Offline
Zebranie w pałacu królewskim, dlaczego nie miała najlepszych przeczuć? Ciężko powiedzieć, ale może to była po prostu aura tych pomieszczeń. Majestatyczne i skrajnie oficjalne, tutaj nie było miejsca na ludzką prostotę i codzienne życie, które zdołała zgrabnie wpleść w swoje obowiązki w Zakonie. W pałacu chyba by się nawet nie ośmieliła, nie teraz, kiedy mieli znacznie ważniejsze sprawy, które musiały się udać, inaczej żadne z nich nie miałoby przyszłości. Nawet dwaj niebianie, którzy przyszli tu również.
Jej wzrok wodził po pergaminie rozłożonym na stole między nimi. Allanor i jego okolice przedstawiały się niezwykle... samotnie na mapie. Te małe kropeczki miast i wielkie odległości między nimi, połączone tylko niteczką kolei. Z tej perspektywy ich sytuacja wydawała się jeszcze gorsza, choć... fakt, jak dużą odległość miały do przebycia niektóre demony, był nawet pomocny.
Słuchała z uwagą tłumaczeń i propozycji, raz po raz zerkając po obecnych, którzy się akurat odzywali. Ostatecznie pokiwała głową.
— Trzeba oczyścić miasto z ich wpływu — stwierdziła apropos kolejnych dwóch demonów. Po chwili jej uwaga przeniosła się na księżną, która poruszyła kolejny temat.
Jakie to w ogóle było dziwne. Czy na nich również patrzyli w ten sposób? Przez pryzmat nazwy i ładnej odznaki na mundurze, niewiele się zastanawiając nad tym, co tak naprawdę robią, robili i co mogą zrobić. Czyż to nie Zakon tak niedawno pogrzebał główną obronę Allanoru, samych siebie, z powodu głupiej chciwości? Co jeszcze mogło z tego wyniknąć? Czy to nie ukochany Zakon uwięził jedyną istotę, która naprawdę wsparła ludzi w apokaliptycznej wojnie? A może wielbiona święta Inkwizycja, która mordowała ludzi pragnących wiedzy? Co w tym wspaniałego, że nikt nie zauważył szczegółów?
— Tak, od Serrala najlepiej będzie zacząć. Odciążymy tym znacząco wielu mieszkańców biednych dzielnic. To jest trójka, którą bezsprzecznie należy wyeliminować, bez względu na nasze dalsze plany, lecz... — Oderwała wzrok od mapy. — Bractwo Cieni, jakie znamy, to tylko jedna z wielu idei, rzuconych za potrzebą i kultywowanych przez kolejne wieki. Kolejne hasło w słowniku, które siłą rzeczy kojarzy się w konkretny sposób, niezależnie od tego, co tak naprawdę się dzieje. A jeśli naprawdę chcemy coś zrobić, to na tym drugim należy się skupić. Nie twierdzę, że wszystkie ich działania były czy też są dobre. To jedna z tych idei, które powinny umrzeć. Ale niekoniecznie ludzie. — Powiodła wzrokiem po Salvadorze, Azazelu i pozostałych. — Dziś, po przewrocie władzy, ich cel jest zbieżny z naszym. Przegnać demony z Allanoru i uchronić nasz świat. Nie musimy mordować tych ludzi — tutaj zerknęła krótko po Constantinie — jeśli zgodzą się na współpracę. Powiem więcej. Nie musimy wprowadzać podziałów. Łowcy i Bractwo przywodzą na myśl tylko niekończącą się wojnę, a to ostatnie, co chcę tu kontynuować. Jeśli tylko będę mieć taką sposobność, jestem gotowa zakończyć historię obydwu na rzecz jedności — zakończyła swój krótki monolog, wewnętrznie się szykując na głosy sprzeciwu i oburzenia zarówno jednym, jak i drugim. Krzyczcie, wszyscy na początku krzyczą.
Offline
MG = Anthony Winston, Salvador de Rune, Constantin de Vez, Księżna Daisy, Azazel, Gabriel, Joseph Rickards
Oczy wszystkich zwróciły się w kierunku Mistrzyni, gdy podjęła w końcu słowo, niejedno, a choć wstęp pokrywał się z ich przypuszczeniami, będącymi niejakim potwierdzeniem działań, to jednak tym dalej w las, tym bardziej tworzyły się nieporozumienia. Daisy otworzyła szerzej oczy, Salvador wykrzywił się, Gabriel wydawał skupiony, Winston spojrzał w martwy punkt, Constantin wyglądał, jakby go faszerowała niedorzecznością, zaś Azazel cicho się zaśmiał do siebie, z niecnym uśmiechem, jakby zupełnie się tego spodziewał.
-Co przez to rozumiesz?
Spytał w końcu de Vez, lecz Saville od razu kontynuowała, stawiając nie tylko Cienie w lepszym świetle, jako ludzi o złych ideach, ale też wysuwając szaloną propozycję, która wzbudziła trwogę u wszystkich, może nie całkiem wszystkich, bo boskim istotom mogło być wszystko jedno, byle to działało. Constantin jednak zmarszczył brwi, gdy zwróciła się bezpośrednio do niego, lecz nie skomentował tego w żaden sposób. To nie pierwszy raz, kiedy ich poglądy są różne.
-”Zakończyć historię obydwu”...?- Powtórzył za nią Winston, który zaraz oderwał się wzrokiem od nicości. -Zakon Łowców i Bractwo Cieni toczyli wojnę od pięciuset lat… scalenie? Mamy mimo wszystko zupełnie inny sposób działania. W dodatku… wiesz co to oznacza dla Zakonu? Który istniał od tak dawna jako jednolita struktura?
Zapytał jej, a może nawet nie spodziewała się, że to właśnie Anthony będzie tym, który zwróci się przeciwko niej w tej idei, lecz Constantin wyglądał, jakby niejako wymówił jego myśli na głos. Wtedy, Salvador westchnął, zwracając na siebie uwagę.
-Jeśli pamiętacie, przynależałem do Bractwa Cieni.- Podjął, a wtedy, Księżna spojrzałą na niego, chyba poraz pierwszy na kilka chwil dłuższych, bo raczej nieznana jej była ta przeszłość de Rune. -Trafiłem tam, bo szukałem sposobu na przeżycie. Jak wielu innych. W Zakonie, czy Bractwie. Ale wtedy Cienie były inne, dlatego ich zdradziłem. Wtedy służyli demonom, a nie próbowali ich zwalczać. Dlatego uciekłem i ostatecznie wybaczono mi, dzięki czemu zostałem Łowcą.- Wyjaśnił, spoglądając po czerwonookiej, jakby to jej tłumaczył, ale wtedy znów otoczył resztę swoim spojrzeniem. -”Zakon”. “Bractwo”. A kogo to w ogóle obchodzi? To tylko nazwy. Nie liczą się, tylko to, czym zajmują się nosiciele symbolu łowcy.- Zdjął rękawiczkę, pokazując im znamie dla przypomnienia. -Dostaliśmy je w jednym celu. Oni też. Jeśli Mistrzyni chciałaby scalenia, poparłbym to.
Dokończył, może zaskakując Beatrycze, bo przecież Salvador był najbardziej cięty na każdego Cienia. Lecz wtedy Winston zaczął coś mruczeć pod nosem.
-Jeśli miałoby to pomóc… choć mam złe przeczucia… ja też.
No i wszyscy spojrzeli po Constantinie, a uśmiech na twarzy Azazela tylko rósł, jakby go to ekscytowało. Psychiatra ściągnął okulary i przetarł skronie.
-Nie mówię, że to złe… jest to jakiś pomysł… ale nikt nie może ujść bez konsekwencji. Nawet jeśli otrzymają ochronę, jedna osoba musi na tym ucierpieć. I dobrze wiecie kto.
Wypowiedział się, a ostatnie słowa brzmiały gorzko, lecz nie było co się dziwić. W końcu, to on był mentorem Felixa. Wtedy Daisy zdecydowała się odezwać:
-Constantin ma rację. Ufam Ci, Mistrzynio, jeśli Bractwo Cieni zgodziłoby się na taki układ, możnaby to wszystko zmodernizować. Lecz Wielki Mistrz jest wrogiem ludu i zbrodniarzem, z jego inicjatywy padają rozkazy, na których cierpią ludzie. Będzie musiał za to odpowiedzieć.- Zerknęła po reszcie. -Jeśli uda mi się zasiąść na tronie, mogę chociaż zagwarantować, że będę w stanie wpierw postawić go przed uczciwym procesem.
Dodała, a wtedy wszyscy umilkli. Gabriel śledził ich spojrzeniem, gdy nagle, drzwi do sali narad się otworzyły.
-”Legion”! “Bo jest nas wielu”!- Padły słowa Josepha, który wszedł do środka, niosąc jakąś skrzynkę. -Wszystko byłoby inne, gdybyśmy mieli Xaanderbeergar, wtedy cała ta wojna skończyłaby się w kilka chwil.- Postawił skrzynkę na stół, zerkając zaraz po otoczeniu. -Jak poprzednio byłem w tym pałacu, było mniej przytulnie.
Skomentował, a wtedy, zwrócił tym uwagę Salvadora.
-”Xaanderbeergar”...?
Dopytał, niewiele rozumiejąc, a wtedy Azazel zaśmiał się cicho.
-To z języka demonów. Na wasze, to po prostu Pastorał Michaela.
Przełożył, czym pobudził uwagę milczącego Gabriela.
-Michaela? Co jego święty artefakt robi wśród śmiertelnych?
Spytał Upadłego, a ten założył rękę za głowę, szczerząc się.
-Wiesz… to były szalone czasy.
Offline
Już w międzyczasie padło pytanie, lecz zamiast odpowiadać, dokończyła swoją myśl, co chyba wystarczyło w zupełności. Zaraz też rozwinęła się dyskusja, a wzrok Saville padał na kolejne osoby. Jak się spodziewała, jedynym zadowolonym z takiego pomysłu zdawał się być Azazel, choć niekoniecznie ze względu na myśl. Jego mina sugerowała, że dobrze się bawi. Tego chyba też mogła się spodziewać.
Pierwsze spostrzeżenia, co ciekawe, sceptyczne padły od Anthoniego, na którym spoczęła teraz powszechna uwaga. Faktycznie nie spodziewała się, że stanie przeciw, choć nie zrobił tego zbyt radykalnie. Mimo to, chyba była mu na swój sposób wdzięczna? Uczciwie i na głos wyraził wątpliwości, a to ważne w takich momentach. Miał też w tym trochę racji, gdyż zarówno Zakon, co i Ciebie będą musieli zmienić niektóre nawyki. Nikt tu nie był niewinny, a jednolite struktury... być może stały się zbyt archaiczne jak na ich czasy, w każdym razie każdą strukturę kiedyś trzeba ustalić.
Przeniosła wzrok na Salvadora i w miarę jak mówił, na jej twarzy zjawił się cień uśmiechu. Choć kilka razy miała wcześniej ochotę na niego nawarczeć, to cieszyła się teraz, że tego nie zrobiła, bo właśnie udowodnił, że rozumie idealnie to, co chciała przekazać. Cóż, to właśnie twierdziła od początku, kto jak nie on miał potrafić spojrzeć z różnych punktów widzenia.
A więc jeden głos za. Potem ugiął się również Winston. Azazel wciąż szczerzył się jak do narady serów. Constantin wyraził zainteresowanie, zaraz jednak dorzucając zastrzeżenie, którego ponury nastrój zdawał się i jej udzielić. Zresztą pewnie nie tylko jej, kilkoro tutaj dobrze znało Felixa. Beatrycze skinęła głową i przeniosła wzrok na Księżną.
— Dziękuję, Wasza Wysokość. Rozmówimy się zatem z Bractwem po wyeliminowaniu ich dawnej "arystokracji", która zapewne też nie podeszłaby do tego entuzjastycznie...
Ciężko powiedzieć, czy chciała kontynuować, ale umilkła, kiedy doszedł ją głos Josepha. Co on tutaj robił? I... Legion? To brzmiało jak propozycja, ale zaraz jej uwagę bardziej przykuły jego słowa oraz skrzynia, którą odłożył na blat. Dobrze wiedziała, o czym mówił, nie od parady miała te wszystkie książki pod nosem, ale... czy to przypadek, że wszyscy o nim ostatnio wspominają?
Fakt, że Gabriel się odezwał, był teraz na tyle niespodziewany, że na moment wyrwał ją z myśli.
— Członek Zakonu Starożytnych z Lucii wybrał się do Allanoru, by szukać informacji o Pastorale — przypomniała. — Jeśli faktycznie gdzieś tu jest, lepiej, by nie wpadł w nieznajome ręce. — Zerknęła po Azazelu, by zaraz przenieść wzrok z powrotem na Josepha. — Właściwie... Co przyniosłeś?
Offline
MG = Anthony Winston, Salvador de Rune, Constantin de Vez, Księżna Daisy, Azazel, Gabriel, Joseph Rickards
Beatrycze nie wydała żadnych zastrzeżeń względem słów Daisy, więc chyba wszystkim przyszło przytaknąć w milczeniu. Winstonowi nie podobało się to, że Felix miał być sądzony, bo jak już długo siedział w sprawach Oxygenu, dawno zwątpił w sprawiedliwość w Allanorze. Całe jego powołanie do milicji okazało się jednym wielkim kłamstwem, a teraz niby mieliby uczciwie osądzić chłopaka? Wprowadzić motywy łagodzące? To raczej zwykły pokaz kozła ofiarnego, ale… nie mógł z tym zrobić nic.
Szczęściem było pojawienie się Josepha, który zagadał wszystkich, wywołując też rozmowę boskich braci, zakończoną surowym spojrzeniem Gabriela na Azazelu, który jak zwykle grzebał w rzeczach, których nie powinien. Lecz szybko uwagę na sobie skupiła Saville, kiedy wspomniała o przedstawicielu z Lucii.
-Co? Nosiciel symbolu cudzoziemiec?
Dopytał Anthony, bo choć słyszał o innych odłamach Zakonu poza Allanorem, to jednak byli oni czymś tak odległym jak eksplozja słońca. Mimo to, dało to wszystkim do myślenia, że Lucia interesuje się Allanorem, bądź jego skarbami. Mimo to, Azazel skupił się na nieco innej części, kiedy jego wzrok spotkał się z Beatrycze.
-Zawiedzie się, ponieważ go nie znajdzie.
Odparł, a Gabriel zerknął na Upadłego.
-Co masz na myśli?
-Nawet ja nie wiem gdzie on obecnie jest. Michael zresztą pewnie też, nie zaingerował w ten świat od mileniów. Wiem jedynie kto był jego ostatnim posiadaczem.
Wytłumaczył.
-Więc kto?
Dopytał Salvador, a zaraz, miał wtrącić się Joseph:
-Pierwszy Łowca. Nie mylę się, prawda?- Spytał, patrząc na Upadłego Anioła, na co ten skinął głową w potwierdzeniu. -Jeśli przejrzelibyście nieco stare księgi Zakonu, dobrze wiedzielibyście, że Pierwszy Łowca dzierżył dwa najpotężniejsze artefakty znane ludzkości, z pomocą których zakończył panowanie demonów. Miecz Boga, oraz Xaanderbeergar. Z nimi, był niezwyciężony. Mieczem był w stanie zabijać demony, a Pastorałem władać ich umysłami i zmuszać do posłuszeństwa.
Wytłumaczył, nie mogąc się chyba od tego powstrzymać, zaś Constantin zerknął na Azazela, oraz de Rune.
-Z ostrzem już styczność mieliśmy.
Mruknął psychiatra.
-Tak, jest bezpieczny u mnie. Właściwie, należał do mnie…
Zaśmiał się Azazel.
-Nie. Nie należał.- Warknął Gabriel, uciszając tym brata, a zaraz, spojrzał po reszcie. -Czemu nikt nie wie co ten człowiek zrobił z Pastorałem?
-Bo…- Podjął Rickards, nieco niepewnie. -...bo nikt nie wie co się stało z Pierwszym Łowcą. Wedle podań, po prostu pewnego dnia zniknął, gdy wojna dobiegła końca. Miecz oddał Zakonowi, który pozostał u nich, aż nie wrócił w ręce Azazela. Xaanderbeergar podobno zabrał ze sobą. Było to tak dawno temu, że wielu autorów książek zwątpiło, aby w ogóle istniał.
Wszyscy wtedy spojrzeli po Azazelu, jakby miał być ich odpowiedzią, ale ten westchnął zrezygnowany.
-Nie wiem. Nigdy nie dał mi się mi opętać, nie siedziałem w jego głowie. Byłem zajęty, kiedy ten zdecydował się zniknąć. Był zaskakujący nawet jak na śmiertelnika.
-A więc ukradłeś boskie artefakty, oddając je śmiertelnikowi, z czego jeden zabrał nie wiadomo dokąd?!
Spytał rozgniewany Archanioł.
-To bez znaczenia. On już dawno nie żyje, a nie słyszałem, by ktokolwiek padł ofiarą mocy Pastorału.
Zapadła cisza. Właściwie, mogli się wykłócać o to bez końca, lecz bez żadnych poszlak, nawet wspomnień starej istoty, na nic im była ta wiedza. Wtedy też, Joseph przypomniał sobie o pytaniu Beatrycze i otworzył skrzynkę, wyjmując z niej zestaw karwaszy, trzy sztuki.
-Linka z hakiem. Automatyczna. Możecie się teraz szybko przemieszczać po dachach i innych dużych wysokościach. Testowałem, wszedłem na wieże zegarową. Narazie tylko tyle zrobiłem, więc macie po jednym.
Uśmiechnął się, a de Rune pierwszy dopadł do karwasza.
-Niebywałe! Lepsze to od jakiegoś Pastorału!- Wyszczerzył się. -Gdybym miał to wcześniej, nie męczyłbym się tak z wchodzeniem na wieżę…
-Jaką wieżę?
Spytał Constantin, a wtedy Daisy zalała się rumieńcami, a Salvador uciekł wzrokiem.
Offline
Skinęła głową na wątpliwości Winstona.
— Cesare Pallvacini — rzuciła tylko dla ich wiadomości. Dobrze, że przypomniała sobie to nazwisko, bo było na swój sposób okropne. To znaczy było ładne, ale jakoś źle leżało na jej allanorskim języku.
Za chwilę uwagę przejął na siebie Azazel, przyznając się do swej zupełnej niewiedzy w tym temacie. To było zaskakujące, zastanawiające nawet, bo zazwyczaj był pierwszym, który wtykał nos w najważniejsze sprawy w okolicy. A co mogło być ważniejszego niż los artefaktu, który pozwoliłby stworzyć sobie armię z piekieł? Spojrzała na Josepha, kiedy wtrącił kawałek historii Zakonu, na co nieznacznie pokiwała głową. Ukrycie takiej rzeczy było rozsądne. Bez śladów, bez jakiejkolwiek wskazówki u kogokolwiek, nawet własnych podwładnych. Co ją teraz niepokoiło, to gniew w oczach Gabriela, którego rozmowa z bratem brzmiała... Miała dziwne wrażenie, że oni rozmawiali w ten sposób na co dzień.
— A my nie mamy czasu, by go szukać — podsumowała, skracając nieco zapadłą ciszę, by skierować znów wzrok na Josepha. Jej ślepia nieco się poszerzyły, a na ustach zjawił się ponownie cień uśmiechu, kiedy zaczął tłumaczyć, a Salvador dorwał się do swej nowej zabawki. — Brzmi fantastycznie — skomentowała, biorąc do rąk własny egzemplarz. Za moment zerknęła na Constantina, kiedy zadał pytanie. To sprawiło, że jednocześnie mignęła jej Daisy. Kiedy wróciła wróciła wzrokiem do de Rune, był to ostatni alarm dla kobiecej intuicji. Jednak Beatrycze uśmiechnęła się dość beztrosko. — Albo dachy. Bieganie za Cieniami bywa wymagające — zażartowała, nawiązując do ich wycieczki po własny gang. Ile mieli w mieście wież? Na pewno sporo, Constantinie, wybierz sobie. Szybko też skupiła się z powrotem na karwaszu. — Jak dużo jest w stanie udźwignąć? — zapytała, oglądając widoczne części mechanizmu.
Offline
MG = Anthony Winston, Salvador de Rune, Constantin de Vez, Księżna Daisy, Azazel, Gabriel, Joseph Rickards
Salvador i Daisy spojrzeli na Beatrycze w zaskoczeniu, które jednak zaraz przeniosło się na Constantina, który wchłaniał ten żart.
-Rozumiem.
Odpowiedział tylko, zaraz patrząc na Księżną, która uśmiechnęła się szeroko, niczym głupie dziewcze, które nie wie co się dzieje wokół, ale ładnie wygląda. Przynajmniej, taki wizerunek już dobrze nauczyła się odgrywać. De Rune z kolei popatrzył na Winstona, który badał karwasz z każdej strony.
-Jestem chyba za stary na takie wynalazki…
Sapnął Anthony, ale wtedy Joseph skupił się na beatrycze, kiedy zadała mu pytanie.
-Sądzę, że do 100kg na spokojnie. Może więcej, ale na własną odpowiedzialność. Mechanizm wyciągowy jest dość mocny, tak jak druciany sznur.
Wyjaśnił. Salvador już miał przed oczami jak skopie Kojoty, Anthony zaś bał się, że się tylko na tym połamie, ale mimo wszystko, Rickards się spisał.
W końcu jednak obrady miały dojść do końca, a każdy musiał wracać do swoich zajęć.
Kiedy wszyscy zebrali się do wyjścia, Gabriel jako jedyny ostał się jeszcze dłużej w sali narad, spoglądając po mapie, lecz w końcu i on zebrał się do drogi. Poprawił swoją szatę, którą musiał nosić w tej ludzkiej formie, aby zaraz, przedostać się na zewnątrz, na korytarz, gdzie padły przebłyski zachodzącego słońca, przebijającego się przez chmury. Ruszył przed siebie, kierując się na przeciwko kobiety, która szła w jego stronę, aż ta nagle zwolniła swój krok, zatrzymując się całkiem. Archanioł nie patrząc nawet na nią, wyminął rudowłosą.
-Black…
Wymówiła, a wtedy, ten zatrzymał się. Stanął jak wryty, by powoli, ostrożnie, odwrócić się w jej stronę. Wtedy coś go przeszyło. Zielone oczy, zatopione w burzy włosów w barwach jesiennych liści, kobieta okalana piękną suknią, która podkreślała jej wdzięk, a sama twarz, pomimo że po trzydziestce, wciąż gładka, piękna. Annabell patrzyła na niego, w jego oblicze, które wyglądało jak Bartholomeow, choć oczy i włosy się nie zgadzały. Choć widziała go już wcześniej, na przemowie, nie dane jej było go napotkać znowu. Aż do teraz. Zdawało się, że oboje nie potrafili wymówić słowa. Przynajmniej do czasu.
-Mylisz mnie, Annabell Lethis. Nie jestem człowiekiem o którym wspomniałaś. Me miano… Gabriel.
Odpowiedział, łagodnie mrużąc oczy, a te słowa, tak bardzo nie pasowały do jego twarzy, nie tej którą zapamiętała. Poczuła się trochę, jakby coś ścisnęło jej płuca. To wszystko wróciło. Wspomnienia. Lecz jeśli nie był nim, jeśli to prawda co mówią, jeśli Bartholomeow nie żyje… to dlaczego przyszedł do niej tamtej nocy, w swej anielskiej postaci? Czemu odebrał jej cały ból i chorobę?
-Nieprawda.- Odezwała się w końcu, a zaprzeczenie zaskoczyło Archanioła. -Czymkolwiek jesteś, Gabrielu, jesteś też Bartholomeowem. Jesteś jego ciałem, umysłem, wspomnieniami i myślami…- Próbowała mówić, lecz czując, jakby miała trudności z wysławianiem się, bo jej serce biło za szybko. -...jesteś nie tylko wskrzeszoną istotą, jesteś też osobą, która powołała Ciebie na ten świat… jesteś Ostatnim Łowcą, nawet jeśli wypierasz się teraz…- Pokręciła głową, paznokciami skrobiąc rąbek sukni. -...masz też jego twarz… to takie niesprawiedliwe…
Wydusiła, a czerwono-niebieskie oczy boskiej istoty zrobiły się większe. Niesp...rawiedliwe…? Był… niepożądany…? Nawet przez nią? Nie pojmował do tej pory czym było to dziwne uczucie, które mu towarzyszyło… lecz chyba już wiedział. Śmiertelnicy nazywali to bólem. A więc poczuł… ból.
-Zapomnij o istnieniu osoby, o której mówisz. Rozpamiętywanie nie uczyni Twojego życia szczęśliwszym.
Odpowiedział chłodno, jakby w jego głosie kryła się chęć mściwej zemsty za te przykre słowa, lecz z drugiej strony, musiał też to zrobić, bo nie zmieni postaci rzeczy, ani, samego siebie. Nieważne jak bardzo chciałaby, żeby rzeczywistość była inna. Black oddał siebie, aby żyła. Więc mogła zbierać owoce jego ofiary.
Wtedy, w milczeniu zwrócił się znów w dalszą drogę, lecz Lethis nie powiedziała już nic, odprowadzając go wzrokiem, aż powoli podeszła do ściany, o którą się ciężko oparła...
****
ROZDZIAŁ XI: SPRZĄTANIE ŚMIECI
Pustkowia
MG = Gabriel, Lehahiasz
Ciężkie kroki potężnej, czworonożnej i zgarbionej istoty, odciskały się twardo na wyjałowionej ziemi, która rozciągała się setkami kilometrów po martwych terenach Pustkowi. Z jej długiego pyska wysunął się jeszcze dłuższy, wąski język, który niczym wąż, wił się we wszystkie strony. Blade, jakby trupie ślepia omiotły wzrokiem nieboskłon, gdy błękitne światło zapulsowało, rozdzierając fragment przestrzeni, z której utworzyła się sylwetka Gabriela, unoszącego się na swych wielkich biało-czarnych skrzydłach. Gigantyczny demon zatrzymał się, zadzierając wypełniony setkami zębów pysk w jego stronę.
-Gabrielu… a więc… wróciłeś…
Wymówił, warcząc przy tym i wylewając ślinę, która skapywała na podłoże, topiąc je niczym kwas. Archanioł zmierzył go chłodnym i czujnym spojrzeniem.
-Lehahiaszu, Twe miejsce jest we własnym świecie. Odejdź lub zmuszony będę zniszczyć Twoją esencję.
Przestrzegł go, lecz demon wykrzywił pysk w przerażający uśmiech, zaczynając się dusić śmiechem,
-WRÓCIĆ?! NIGDY! NIGDY TAM NIE WRÓCĘ! ODZYSKAM CO MI ODEBRANO! ODZYSKAM! NIGDY!
Wrzeszczał, co brzmiało jak szczeknięcia wściekłego ogara, lecz nie robiły wrażenia na Gabrielu, który wysunął prawą rękę do przodu, aby zaraz, wiązka ognia oplotła jego przedramię w płomienną nić, która zbiegła do jego dłoni, formując w niej rękojeść, a potem, płomienne ostrze Ręki Boga.
-Dostałeś szansę, Władco Królów.
Odpowiedział, aby zaraz, zamachnąć skrzydłami i znikając z pola widzenia, z niebywałą prędkością przenosząc się tuż przed Lehahiasza, którego zaatakował silnym zamachem, obejmującym jego pysk ogniem, a wtedy, błysnął niczym światło, by tak samo roztoczyć święty płomień po żebrach demona, wypalając jego skórę. Demon zawył, wściekle rzucając się za nim, pazurami, czy zębami, lecz Archanioł był szybszy.
Ostatnie błyśnięcie światło wystarczyło, aby niczym smuga, objawił się znów przed nim, a zamach w powietrze, utworzył niewidzialne nacięcie powietrza, które dotarło do samego Upadłego, rozplatając jego potworną twarz na pół, z towarzyszącym krzykiem, który rozgrzmiał na całą, samotną okolice. Wtedy też, monstrualna bestia padła na ziemie, a piach który uniósł się w powietrze, za moment zmieszał się z popiołem, w który przekształciło się ciało Demona. Cały spektakl zakończyła ostatnia łuna światła, która zabrała z tego miejsca Archanioła.
===============================
Stolica - Rynsztok
MG = Lisa Lethis, Gascon
Wiecie jaka dzielnica była najgorsza późną jesienią? Rynsztok. Tak. Woda lała się środkiem drogi, gdzie rozciągały się drewniane, rozwalone domy, w większości pustostany lub meliny. I w tym miejscu, znalazła się Saville, w towarzystwie Lisy Lethis, która ją tu przyprowadziła i… uwaga, Gascona. Wampirzy lekarz zabrał się z nimi, kiedy już tylko powoli zapadł zmrok. Była to prośba samej rudowłosej.
-To miejsce nic się nie zmienia, nieważne ile lat nie minie…
Podjął Gascon.
-To prawda. I zawsze jakiś problem. Jak nie wampir, to burdel dziecięcy, jak nie sutenerstwo, to chirurg psychopata.- Popatrzyła po Beatrycze. -Mało kto zaznał tyle cierpienia, co ludzie tutaj...
Offline