Sesje RPG

Nie jesteś zalogowany na forum.

#1 2020-12-06 17:45:01

Arcymistrz Gry
Administrator
Dołączył: 2018-10-26
Liczba postów: 582
WindowsChrome 86.0.4240.198

Wspomnienia Salvadora

1/5

PART I: NOCNE ODWIEDZINY


Nad Stolicą nastała noc, której chmury jak zwykle, skrawkiem odsłoniły tajemniczy księżyc, mający władzę silniejszą od słońca. W złotym pałacu zaś, w swej komnacie, wciąż nie spała pewna duszyczka, o popielatych włosach, rozczesywanych grubą szczotą, a w lustrze zdobionej toaletki, odbijały się czerwone oczy, które chyba zagubiły się w pustce, pokrytej myślami, jakie chodziły po głowie Księżnej Daisy. Ostatnimi dniami, mało sypiała, z powodu zmartwień, z każdym dniem, coraz większymi. Jej sytuacja się nie zmieniała, a nic nie mogło pchnąć parlamentu, do podjęcia działań mających ustabilizować politykę Allanoru. To było… przytłaczające…
Wtem rozległo się pukanie do okiennicy, przez co lekko podskoczyła na krześle, upuszczając szczotkę na blat. Zerknęła szybko w kierunku okna, lecz przez wszystkie te ozdoby na szkle, nie mogła zobaczyć nic więcej, niż jakiś kształt. Znów usłyszała pukanie. To było dziwne, na tej wysokości…? Jednak, odważyła się by wstać i bardzo powoli podejść. W końcu, ułożyła dłoń na klamce, lekko się wahając. Trzecie pukanie, już wolniejsze, zmusiło ją, aby przekręcić uchwyt i otworzyć okiennicę. Dostała zawału i zamknęła oczy, kiedy ukazał jej się uśmiech Salvadora, który jedną ręką trzymał się gzymsu, w drugiej coś trzymał, a nogami, zapierał o gargulca.
-Mogę wejść, Wasza Wysokość?
Zapytał, jakby nigdy nic, a ta się cofnęła, dając mu miejsce na to, więc szybko wykorzystał szanse, ładując się do środka, zamykając za sobą swoją “drogę wejścia”.
-Salvadorze… jak… nie rozumiem…
Wymawiała pogubiona, a ten uniósł lekko brwi, kładąc na pierwszy lepszy mebel, pewien pakunek.
-Cóż, pomyślałem, że gwardziści mnie nie wpuszczą bez zaproszenia, więc postanowiłem wykorzystać mój wrodzony talent, jak i ten ładny symbol, skoro już go po coś mam. Choć zapewne, nie takie miało być jego zastosowanie.
Wyjaśnił, a Księżna zamrugała kilkukrotnie czerwonymi ślepiami, próbując to chyba jeszcze raz przetworzyć i upewnić się, że nie przebywa we śnie.
-To… obłęd… ta wysokość… ale czemuż chciałeś się widzieć ze mną teraz, a nie… na audiencji?
Zapytała, wciąż zbierając myśli, zaś Salvador zaśmiał się cicho, zaczynając otwierać pakunek i machnięciem ręki wskazując, aby się zbliżyła. Daisy to zrobiła i zerknęła do środka, ale zobaczyła… stare podarte szmaty. To był niecodzienny prezent. Spojrzała na niego oczekując wyjaśnień.
-Obiecałem przedstawić mój pomysł, Pani, abyś mogła lepiej zrozumieć potrzeby swego ludu, prawda? Ale nie zrobisz tego, Pani, będąc w pałacu, ani nawet złoty powóz i piękna suknia nie pomogą, mogą wzbudzić jedynie niechęć. Najlepiej więc poznać własnych obywateli… stając się ich częścią. Są poszarpane, ale sam je zniszczyłem, nie śmierdzą i jest tu spory szal z kapturem, który skryje…- Spojrzał na nią, lekko niepewnie. -...piękne, lecz zbyt charakterystyczne, cechy wyglądu, Waszej Wysokości.
Wytłumaczył, a wtedy ich spojrzenia się spotkały. Doceniła ten komplement, który tak zwinnie w to wszystko wmieszał, jednak teraz myślała o samym pomyśle, który był absurdalny, szalony i chyba sama nigdy by na niego nie wpadła.
-Rozumiem, że mam udawać… prostą kobietę i wyjść na miasto?
Dopytała, aby mieć pewność, że dobrze zrozumiała Łowcę, który z kolei też się nad tym zastanowić, a potem kiwnąć głową.
-Tak, to powiedziałem. Nikt nie może o tym wiedzieć, bo nikt nie pozwoliłby jedynej kandydatce na tron, wyjść do ludzi w takim czasie… lecz mogę obiecać, że zadbam o bezpieczeństwo Waszej Wysokości. Pokażę każdy aspekt życia w Allanorze. Pomogę, jak obiecałem. Ale muszę wiedzieć, czy Wasza Wysokość się zgadza.
Odpowiedział, dalej ją obserwując, zaś czerwony wzrok Popielatej, biegał między nim, a podartym odzieniem, które miałoby ją zamaskować. Stanęła przed dylematem, bo było to zbyt nagłe. Jednak… coś jej mówiło, jakby nie powinna tego odrzucać lekką ręką. Zwłaszcza, że Łowca włożył wiele trudu, aby jej pomóc, choć wcale nie musiał.
-Pozwolisz, że to przemyślę, Salvadorze?
Zapytała, z lekkim uśmiechem, w którym mimo wszystko była wdzięczność. De Rune dostrzegł to i odpowiedział też lekkim uniesieniem kącika ust w górę.
-Oczywiście, Wasza Wysokość. Tak, więc… powinienem już iść…


Minęło kilka godzin, nawet ciężko powiedzieć, kiedy ten czas zleciał, lecz księżyc znikał już powoli z nieboskłonu, zaś w komnacie, wciąż rozbrzmiewały śmiechy rozbawienia…
-...a ja mu wtedy “Słuchaj, Hans, jesteś tak pijany, że zaraz pomyli Ci się do której kobiety miałeś podejść”!
-I co zrobił?

Spytała rozbawiona Księżna, siedząc naprzeciwko niego w fotelu.
-No tak jak myślałem, podszedł do tej co nie miał. Do żony, choć z pewnością zdawało mu się, że to Melania.
Wzruszył ramionami, a Popielata zakryła usta dłonią.
-Co za niemoralny człowiek!
-To prawda, ale to właśnie moi ludzie. Dobre chłopaki, wszystkie.

Odparł, zakładając nogę na nogę, zaś Daisy popatrzyła na niego zaintrygowana, gdyż rozmowa dla niej z kimś takim była niezwykłą, przyjemną odmianą. Był taki… prosty, ale zarazem niebagatelny.
-I w dodatku jesteś członkiem Zakonu. Tak dużo w jednej osobie, podziwiam Twoje poświęcenie, zwłaszcza, że też robisz to dla Allanoru…
-Nie dla Allanoru, Wasza Wysokość. Dla ludzi.-
Wyjaśnił natychmiast, co lekko ją zaskoczyło, ale zaraz zerknął na okno, dostrzegając, że nadszedł świt. -To chyba już moja pora, Pani. To był zaszczyt i przyjemność.
Wstał powoli, a zaraz, Daisy, która wciąż go obserwowała. Tak, z pewnością był bardziej zawiły, niż powłoka na to wskazywała.
-I dla mnie, Salvadorze. Ale proszę, wyjdź drzwiami...

Offline

#2 2020-12-13 22:22:37

Arcymistrz Gry
Administrator
Dołączył: 2018-10-26
Liczba postów: 582
AndroidChrome 87.0.4280.101

Odp: Wspomnienia Salvadora

2/5

PART II: IMPERIUM


Dom publiczna witał wszystkich, zazwyczaj, choć tej nocy, był zamknięty dla każdego, kto nie pracował dla pana de Rune. Czyżby Salvador zabawiał się w tym urokliwym miejscu? Oh nie, Łowcę zwabiły tu sprawy służbowe…
-Oczekuję, że wrócisz szybko i nie dasz się zadźgać na brudnym bruku.
Zażyczyła sobie burdelmama, szczupła, w kwiecie wieku, lecz dobrze trzymająca się, jak na swe lata. Salvador widząc jej uśmiech, poprawił cylinder na pożegnanie.
-Jestem okazem anielskiego spaczenia, co to dla mnie.- Wyszczerzył się i spojrzał na Bobby'ego, którego chyba pochłonęły rozmowy z trzema prostytutkami, którym chwalił się swoimi ramionami. -Ej, kolego. Przeproś te piękne damy i do roboty. WSZYSCY, IDZIEMY! POTEM BĘDZIE CZAS NA ZABAWĘ!- Krzyknął do swoich ludzi, którzy rozpierzchli się po przybytku, zmuszając ich do opuszczenia go. Jeszcze ostatni raz zerknął na właścicielkę domu uciech. -Gdyby znów dokuczali, daj mi znać.
Polecił, a ta uśmiechnęła się szerzej, gdy sam kierował się do drzwi.
-Myśliwi zawsze są mile widziani. To będzie owocna współpraca.
Rzuciła za nim, aby zaraz, Salvadora powitał przyjemny chłód i cała zbieranina bandziorów w czerwonych kurtkach. Jego grono z każdym dniem poszerzało się, o zbuntowane Kojoty i nowych, którzy szukali szansy, by wyjść z dołka życiowego.
-Dżentelmeni! Złóżmy wizytę Rupertowi Flintowi!


Mężczyzna w meloniku, z bokobrodami, wąsikiem i z okularami na nosie, siedział w swoim gabinecie, notując coś w papierach. W pewnym momencie zrobiło się jednak głośno, poza kantyną, więc zerknął na okno. Nie poświęcił mu chwili, bo zaraz ktoś wtargnął przez jego drzwi.
-Co to kurwa ma znaczyć?!
Zapytał, a chłopak był ewidentnie zdyszany.
-Panie Flint, coś się dzieje na dole!
Poinformował, a mężczyzna zmarszczył brwi i pchnął chłopaka, aby wyjść na pomost, z którego miał dobry widok na całą fabrykę. Jego ludzie sformowali pseudoszyk przed hangarowym wejściem do środka, skąd szedł marsz czerwonych kurtek, a na jego czele, jegomość w czarnym płaszczu i gustownym nakryciu głowy.
-Panie Flint, mamy do pogadania!
Zawołał Salvador, zatrzymując swoich ludzi. Rupert wytężył wzrok, za moment chwytając swoją automatyczną strzelbę.
-Wypierdalać, to teren prywatny!- Odkrzyknął, lecz zaraz spostrzegł charakterystycznego osiłka. -Co?! Arcadia Cię przysłała?!
Zapytał, na co kontrrozmówca parsknął śmiechem, kiwając głową z rozbawieniem.
-Nie, Rupercie! Ale ja w jej sprawie! Zapamiętaj moje imię! SALVADOR DE RUNE!
Wykrzyczał i machnął ręką, po czym armia czerwonych kurtek ruszyła biegiem do przodu, rzucając się na Kojoty w postaci ochroniarzy, jak i sprzęt znajdujący się w środku, który zaczęli dewastować. Oddech Flinta zrobił się płytki, szybko wycelował w Salvadora i oddał strzał, lecz niecelny, przez drżące dłonie. De Rune wyczuwając szanse, dobył swój rewolwer, z którego zaczął strzelać do Flinta, ale ten przerażony padł, kryjąc się za barierkami. Nagle ktoś wytrącił pistolet z jego ręki, lecz nim zdążył go uderzyć, Łowca aktywował symbol, aby wykonać unik i zwinny cios, powalający gangstera.
-ZEMSZCZĘ SIĘ! POPAMIĘTASZ MNIE!
Wykrzykiwał Flint, choć pozostawał w ukryciu. Salvador postanowił szybko ruszyć w jego kierunku, wymijając bijących się ze sobą oprychów, choć chyba prowadzili. Dostał się na drabinki, schował składamy cylinder i ruszył na górę, na stalowe mostki. Za moment był już nad całym tym starciem, zaś zielone oczy zbystrzyły leżącego Ruperta. Gość znów próbował go postrzelić, ale aktywny symbol mu to uniemożliwiał.
-To koniec Twojego biznesu z Bractwem Cieni.
Powiedział spokojnie, wysuwając ostrze z rękawa, krocząc w jego kierunku. Rupert zawiesił wzrok na uszczelnieniach i śrubach, trzymający złączenie pomostów.
-Zobaczymy, Łowco!
Wysyczał i znów oddał dwa strzały, ale nie w niego tym razem, a w oba metalowe umocnienia. Po chwili, de Rune usłyszał trzask, a podłoże osunęło mu się pod nogami. Pomost zawalił się połowicznie, a on, w ostatniej chwili chwycił się wypustki, aby zawisnąć nad ziemią, wraz ze stalową konstrukcją. Flint wykorzystał ten moment, aby szybko uciec zapleczem. Odgłosy bijatyki stopniowo malały, bo Myśliwi nie mieli już przytomnych przeciwników do walki.
-Jebany tchórz.- Puścił uchwyt i miękko zeskoczył na ziemię. -Bobby, weź kilku i wyprowadźcie stąd ludzi. Reszta niech rozlewa nafte.
-Się robi, szefie.


Jakiś czas później, fabryka stanęła w ogniu, kiedy pożar pochłonął cały budynek, zaś pokonani, dostali propozycję zmiany frontu. Sprytna zagrywka rekrutacyjna. Skrytki Ruperta zostały obrabowane, coby było z czego wypłacić dolę Myśliwych. Salvador natomiast, stał samotnie, patrząc na ten pożar, powoli kończąc papierosa.
-Szefie, ostatecznie Rupert zwiał. Co teraz?
Zapytał Bobby, jego prawa i silna ręka.
-Flint mnie gówno obchodzi, po prawdzie. Jego interes poszedł z dymem, stracił pracowników. Chodziło tylko o wstrzymanie dostaw dla Arcadii i jej Cieni. Niech się ukrywa. Ja swoje zrobiłem.- Szturchnął go kostkami w pierś. -To wielki dzień, Bobby. Tworzymy imperium.
Uśmiechnął się i skierował w swoją stronę, co za tym szło, chłopacy mieli fajrant.

Offline

#3 2021-10-17 21:05:57

Arcymistrz Gry
Administrator
Dołączył: 2018-10-26
Liczba postów: 582
WindowsChrome 93.0.4577.82

Odp: Wspomnienia Salvadora

3/5

PART III: KSIĘŻNA BIEDY


Trzeba było nadłożyć przygotowań i ubłagać służbę, która wyprowadziła Księżną Daisy z pałacu wyjściem, o którym mało kto zdawał sobie sprawę, nawet ona sama. Ale bardzo szybko, podjechała karoca, która zatrzymała się tuż przed nią. Woźniczy w czerwonym kubraku zdjął melonik, lekko opuszczając głowę na jej powitanie, po czym wrócił do obserwowania otoczenia. Daisy zaciągnęła bardziej kaptur na swoje białe włosy i weszła do powozy, gdzie powitać miał ją szeroki uśmiech dżentelmena w cylindrze, jakże charyzmatycznego, Salvadora.
-Niewiarygodne!
Podjął z entuzjazmem, kiedy ta zamykała drzwiczki.
-Co?!
Spytała zaskoczona i może nieco tym wystraszona.
-Wasza Wysokość jest piękna nawet jako włóczęga!
Zaśmiał się, na co Księżna zareagowała z niemałą dezorientacją, nie wiedząc jak potraktować ten komplement.
-Dzię...kuję…?- Podjęła najpierw, spoglądając w okiennice, kiedy ich powóz ruszył z miejsca. -Słyszałam, że wygraliście stracie z dwoma demonami… winszuję zwycięstwa.
Uśmiechnęła się do niego, na co ten zdjął kapelusz.
-Dziękuje, Pani, lecz nie myślmy teraz o tym. Dzisiaj, mała wycieczka.


W pierwszej kolejności, karoca zatrzymała się przed jednym z kolosalnych kościołów, których niemało było w samym Allanorze. De Rune zbliżył się do okiennicy, którą odsłonił.
-Widzisz, Wasza Wysokość? Kościół.
-Tyle to wiem, Salvadorze. Ale czemu mi go pokazujesz?
Dopytała, zerkając na niego czerwonymi oczyma.
-Ładnie zdobiony, prawda? Ufundowany przez wierzących, oraz ten kraj.- Gwizdnął, a wtedy, woźnica zakręcił w inną alejkę. -A to tereny tuż przy nim.
Dodał wtedy, zaś Daisy oparła się o szybę, by zaraz otworzył łagodnie usta, patrząc na obskurną uliczkę w którą się zagłębili. Była ona ciasna, przez co karoca musiała mocno zwolnić, aby nikogo nie potrącić. To dało Księżnej czas, aby dokładnie zobaczyć twarzy ludzi, którzy leżeli na ziemi lub oparci byli o ściany, na których zaschły już płyny wszelakiego pochodzenia. Gdzieś mignęła jej prostytutka z obrażeniami twarz, druga zaś ledwo już toczyła się na własnych nogach. Tym więcej Daisy widziała, tym bardziej jej świat po prostu rozsypywał się, zaś usta skrywały za palcami.
-To nieprzyjemny widok szarej codzienności tego miasta. A to tylko jedna uliczka.- Podjął Salvador, opierając się bardziej w rogu, choć białowłosa nie odklejała się od szyby, wciąż to wchłaniając, nie mogąc nawet przestać na to patrzeć. -Podobnie jest z sierocińcami, oraz szpitalami, w których brakuje miejsc, albo personelu, jeśli trafi się jakikolwiek kompetentny. Widziałaś, Pani, splendora jednego z kościołów, nawet własne ogrody, czy pałacu. Lecz czy to nie straszny kontrast, leżący tak blisko siebie? Allanorem włada Inkwizycja, nie oszukujmy się, bez konkretnego nadzoru, religia jest państwowa, wspierana ze wszystkich stron…- Nachylił się. -...lecz gdzie miejsce dla ludzi, którzy faktycznie pomocy potrzebują…? Tutaj nawet nie ma milicji, jeśli chcesz przeżyć, walczyć o to nożem. Bo nikogo nie obchodzi ich los. To jest właśnie rzeczywistość, którą chcesz władać.
Dokończył, a wtedy, Daisy powoli zmieniła sposób siedzenia, by bardziej zwrócić się w jego stronę. Jej twarz wyrażała setkę myśli, ale przede wszystkim, strapienie.
-Dziękuję, że mi to pokazałeś…
-Nie ma za co, Wasza Wysokość.

Uśmiechnął się, jakby nawet nie miał jej za złe dotychczasowej niewiedzy. Pochodzili w końcu z dwóch różnych światów.
Jednak, gdy tylko ich karoca wyjechała z alejki, wracając na główną i szeroką ulicę, padły wystrzały.
-Na ziemię!
Krzyknął Salvador, ściągając Daisy na najniższy poziom powozu, który nagle przyśpieszył.
-To Kojoty! Chyba ludzie Flinta!
Krzyknął woźnicy popędzając rumaki, aby zaraz samemu wyjąć rewolwer, oddając strzały w kierunku nadciągającego w ich stronę powozu. Cywile na ulicy zaczęli uciekać w popłochu, a inne wozy się rozjeżdżać.
-A to skurwiel.- Sapnął Salvador. -Wasza Wysokość tu poczeka.
Uśmiechnął się i otworzył drzwiczki pędzącej karocy.
-Co?! Czy Ty oszalałeś?!
Krzyknęła za nim Księżna, trzymając się nisko podłoża, lecz Łowca już jej nie słuchał, bo ten wspiął się na dach karocy, zamykając za sobą drzwiczki.
-Podjedź jak najbliżej!
Rozkazał woźniczemu, a wtedy ten zwolnił rumaki, aby Kojoty zbliżyły się do nich. De Rune uśmiechnął się, aktywując symbol łowcy, by zaraz przeskoczyć z dachu swojego powozu, na wóz atakujących, natychmiast łapiąc za fraki prowadzącego lejce i wyszarpać go z nieludzką siłą prosto na bruk, o który się brutalnie zderzył. Towarzyszący mu rewolwerowiec spróbował strzelić Łowcy w twarz, lecz ten zareagował od razu, wybijając mu z ręki broń palną, co też spotkało się z odwetem, kiedy Kojot wyjął nóż, nacinając jego ramię, co zmusiło Salvadora do wycofania się. Dosyć odważny gangster też wspiął się na dach powozu, który jechał już sam z siebie.
-Rupert kazał pozdrowić Pana de Rune.
Uśmiechnął się, machając nożem, lecz Łowca wciąż w pozycji leżącej, nie wyglądał jakby śpieszył się do zrobienia czegokolwiek.
-Tak, Rupert ma u mnie już umówioną wizytę. A poza tym, kryj głowę.
-Co?

Spytał tylko, bo zaraz uderzył w niskie zadaszenie wiaduktu, który zabrał go ze sobą. Gdy tylko wyjechali spod niego, Salvador wyprostował się i odczekał chwilę, aż Myśliwy podjedzie ze swoim powozem, na który przeskoczył z powrotem, otwierając drzwiczki, oraz ładując się z powrotem do środka.
-Tęskniłaś, Pani?
Spytał z zawadiackim uśmiechem, a Daisy podniosła się do sadu, blada jak ściana.
-Mogłeś zginąć!- Strzeliła go z liścia, a zaraz chwyciła za jego twarz, oglądając ją z każdej strony, by po chwili, przerazić się widokiem cieknącej krwi spod jego rękawa. -Na aniołów!
Zaczęła ściągać jego płaszcz, a de Rune zamrugał dwa razy.
-To znaczyło “tak”?
Dopytał, lecz nie odpowiedziała nic, zaczynając rozrywać swoje ubrania, które tak jak zaznaczył jej wcześniej Łowca, były mimo wszystko czyste, więc mogły posłużyć jako opatrunek tymczasowy.
-Dlaczego tak zaryzykowałeś?!
-Zawsze chciałem popisać się przed damą, a co dopiero przed księżną.
-Nie zgrywaj idioty!

Warknęła władczym tonem, który chyba odziedziczyła we krwi, a co jego samego mocno zaskoczyło. Pierwszy raz się z tym spotkał.
-Przepraszam. Chcieli skrzywdzić mnie, ale równie dobrze mogłaś ucierpieć, Wasza Wysokość…
Odpowiedział w końcu, co zatrzymało na nim czerwone oczy Daisy, lecz tylko na moment, by zaraz wróciła do wiązania tkaniny.
-Kim byli…?
-To prywatny spór podwórek. Jak mówiłem, każdy stara się żyć jak tylko może w tym mieście.

Na moment zapadła cisza, aż Księżna odsunęła się, wracając na miejsce siedzące. Łowca utkwił wzrok na jej dłoniach, które całe pokryte były jego krwią.
-Ta dzisiejsza przygoda… naprawdę dużo mi powiedziała o Allanorze. Jestem Ci wdzięczna dwojako.- Uśmiechnęła się. -Ale chciałabym już wracać.
Zaznaczyła, błądząc wzrokiem gdzieś najdalej od niego. Nie wiedział sam dlaczego, ale mimo to, kiwnął głową, na którą założył cylinder. Chyba faktycznie tyle wystarczyło wrażeń.

Offline

#4 2021-10-21 17:18:07

Arcymistrz Gry
Administrator
Dołączył: 2018-10-26
Liczba postów: 582
WindowsChrome 93.0.4577.82

Odp: Wspomnienia Salvadora

4/5

PART IV: WYROK ULICY


Pan Rupert Flint po raz ostatni zadarł z Salvadorem, jeszcze nie wiedząc, że atak na szefa gangu Myśliwych, oraz na Księżną Allanoru, choć nie do końca świadomy, w biały dzień, niósł gromkie konsekwencje.
De Rune zebrał sporą grupę swoich uliczników, z Bobby'm na czele, aby zajechać powozami na teren rezydencji tego szczura. Śnieg na drodze nie był przeszkodą, ani sam mróz, bowiem zaraz porządnie się rozgrzeją. Wyszedł z własnej starej dorożki, wyjmując z kieszeni kastet, przez który przełożył palce.
-Dżentelmeni! Czas pokazać co się dzieje z tymi, którzy podnoszą na nas rękę! Osobiście dopilnuję, by tym razem się nie wywinął! Ruszamy!
Wykrzyczał, a wtedy jego gangsterzy dobyli pałek, scyzoryków i pistoletów, idąc jednym marszem za Łowcą. Nie musieli długo czekać, aby przy bramie wjazdowej, zastać pierwszych członków Kojotów, na których zaszarżowali jak rozjuszone zwierzę. Padły pierwsze ciosy po szczękach i noże w brzuch, a po nich strzały, które zaalarmowały ochronę. Myśliwi przebili się przez bramę, przedostając się na dziedziniec, gdzie doszło do dużo większej batalii z wrogiem, który wysypał się jak lawina z domostwa na wzniesieniu. De Rune nie tracił czasu, szybkim biegiem wzmocnionym o aktywność symbolu łowcy, ruszył do rezydencji. Zatrzymał się jednak, gdy w połowie drogi usłyszał ryk silnika. Znał ten dźwięk, to automobil.
-Znowu ucieka?!
Sapnął poirytowany, ale omiótł teren wzrokiem. Droga wyjazdowa była jedna, biegła przy stadninie dla koni. Wtedy wpadł na genialny pomysł, biegnąc w stronę stajni, dobywając pistolet, z zadziornym uśmieszkiem.
Flint wyjechał z garażu, przyśpieszając i potrącając po drodze własnych ludzi, którzy nie zdążyli nawet dobiec w centrum walki.
-Z DROGI! WYPIERDALAĆ!
Krzyczał cały zestresowany, ale widząc bramę w oddali, już świętował swój sukces, gdy padły strzały. Myślał wpierw, że w jego stronę, lecz nie, te skierowane były w niebo. Za chwilę przyszło mu ostro hamować, kiedy stado rumaków, spłoszonych przez Łowcę, wybiegło z zagrody, szukając ucieczki.
-MOJE KONIE!
Wrzasnął, nie mogąc przejechać. Wtedy też, drzwi od strony kierowcy otworzyły się.
-Uszanowanie.
Uśmiechnął się mężczyzna w cylindrze, po czym chwycił Ruperta za kudły i uderzył jego twarzą w kierownicę, aby zaraz, wyszarpać go z automobilu na ośnieżony trawnik. W tym samym czasie, Bobby otworzył bramę, aby rumaki wybiegły przez nią, unikając tym traktowania uliczników.
Szczurowaty Flint zaczął czołgać się po ziemi, czując jak krew cieknie mu z nosa, ale nim zdążył wstać, Salvador zaszedł go od tyłu i ukrytym ostrzem dźgnął go w łydkę, wywołując jego krzyk.
-Dokąd to? Zabawa się zaczyna.- Wtedy kilku Myśliwych podeszło z linami do Ruperta, zaczynając go związywać. Łowca zwrócił się do uspokajającego już harmideru. -Słyszycie?! To koniec! Rupert przegrał, ale to nie znaczy, że Wy też!- Wskazał na nich palcem, stawiając dziarskie kroki. -Macie szansę założyć nasze kurtki i lać się po pyskach w słusznej sprawie, oraz z godnymi warunkami pracy! No chyba, że zawsze pociągało was bezrobocie?!
Zatrzymał się, a szczurka zaczęto ciągnąć w stronę jego automobilu.
-NIE SŁUCHAJCIE GO IDIOCI, ZABIJCIE ICH!
Wykrzyczał w akcie desperacji, ale wtedy, Kojoty zaczęły ściągać swoje znoszone płaszcze, aby w zamian otrzymać czerwone kubraki, które Myśliwi przynieśli ze sobą. Za chwilę dziedziniec zaczął zalewać się solidarną czerwienią jednej armii.
-Widzisz? Nikt nie lubi krzykaczy.- Podjął rozbawiony Salvador, podchodząc do Flinta, który skrępowany linami, został jednym sznurem przywiązany do tylniego zderzaka swojego auta. -Ale spokojnie, jeszcze dostaniesz szansę na jazgot.
Dodał, wyjmując papierosa z kieszonki wewnętrznej płaszcza.
-CO TY ROBISZ, PRZESTAŃ, LA TOUCHE CIĘ POĆWIARTUJE, ROZUMIESZ CO MÓWIĘ?!
Krzyczał dalej, kiedy to de Rune odpalił tytoń zapalniczką benzynową, a kiedy tylko zobaczył zbliżającego się osiłka, podszedł do niego.
-Prowadziłeś kiedyś automobil?
-Nie, Szefie.

Odmruknąl Bobby, a wtedy ten wcisnął mu klucze w dłonie i poklepał po ramieniu.
-Świetnie, to super zabawa, gwarantuje. Naciesz się nim, jest Twój.
Wyszczerzył zęby, na co łysy wielkolud uścisnął go, prawie dusząc.
-Dziękuję, Szefie!
-Bobby…! Ja… umieram…!

Wydusił, a wtedy ten go puścił, pozwalając nabrać wdechu. Bobby od razu pognał do pojazdu, w który się wpakował, ledwo mieszcząc, ale cieszył się jak dziecko.
Za moment, odpalił silnik.
-PRZESTAŃ! NIECH TEN GORYL TO ZGASI! ZABIJESZ MNIE!
Wykrzyczał Flint, rzucając się na lewo i prawo, zaś Łowca stanął nad nim, robiąc zaskoczoną minę.
-Niedowiary. Przejrzałeś mnie, Rupercie.
Powiedział iście dramaturgicznie, a wtedy, automobil ruszył z impetem, ciągnąc za sobą Flinta.
-AAAAAAAAAA!
To był ostatni jego krzyk, który sprawił, że Myśliwi zaczęli biec za autem, aby zobaczyć jak najwięcej z tego przedstawienia, zaś de Rune zdjął z głowy cylinder, machając nim w powietrzu na pożegnanie.
-Będę tęsknił! Jak za febrą.
Westchnął, po czym ruszył wolnym krokiem w stronę rezydencji. Jak już tu są, warto się obłowić.

Offline

#5 2021-10-25 13:56:49

Arcymistrz Gry
Administrator
Dołączył: 2018-10-26
Liczba postów: 582
AndroidChrome 94.0.4606.85

Odp: Wspomnienia Salvadora

5/5

PART V: DWA ŚWIATY


Bycie królową, to brzmiało dla niej tak nieprawdopodobnie. Choć nie było jej to pisane, tak też się stało. A jednak, teraz stojąc przed lustrem we własnej komnacie, z delikatną koroną na głowie, czuła się dziwnie. Może nawet na swój sposób… jakby coś ją dusiło? Ciążyło? Pragnęła chronić swoich obywateli, zadbać o Allanor, być lepsza od swojej poprzedniczki, a jednak czuła, że zamknęła siebie w klatce, z której już nigdy więcej nie dane będzie jej wyjść… zwłaszcza teraz, gdy Bractwo Cieni podupada, Zakon nabiera siły, a ostateczne rozstrzygnięcie problemu z demonami, jest tuż za rogiem. Jednak, jakby tego było mało… jeszcze jedna myśl ją trapiła. Może nieco bardziej, niż cała reszta. Bo już dawno była gotowa zrezygnować z wolności, już dawno wiedziała, jaką drogą pragnie podążać. Lecz nie chciała chyba tracić jednej z nielicznych chwil, w których poczuła, że naprawdę żyje…
Jej zmęczone, czerwone oczy, spoczęły zaraz na zdjętej koronie, którą odłożyła na toaletkę. Wtedy jednak do jej uszu dobiegł dźwięk pukania do drzwi. Zdziwiła się bardzo.
-Wejść.
Odparła i wtedy do środka wszedł gwardzista, a za nim… Salvador, na którego widok oniemiała na moment.
-Wasza Wysokość, ten Łowca twierdzi, że go Jaśnie Oświecona wezwała.
Poinformował, na co ta zerknęła na de Rune, który uśmiechał się niewinnie. Szybko wyłapała to kłamstwo, za które mógł nawet zapłacić głową.
-Tak… to prawda. Możesz nas zostawić.
Złożyła ze sobą ręce na wysokości brzucha, a wtedy gwardzista zwyczajnie zamknął za sobą drzwi. Salvador skupił się na Daisy.
-Wasza Wysokość…- Kiwnął głową. -Bardzo chciałem użyć linki z hakiem, ale uznałem to za niestosowne w obecnej sytuacji, więc skorzystałem z drzwi.- Zaśmiał się krótko, zakładając rękę za głowę, by jednak szybko się opamiętać, znów nabierając wyprostowanej postawy, co tylko tworzyło kolejne dziwne wrażenie na czerwonookiej, bo nie przywykła do takiego zachowania z jego strony. -Chciałem pogratulować koronacji. Słyszałem o postulatach, które… chwyciły mnie za serce. Sądzę, że okazałem się przydatny i cieszą mnie takie plany…
Królowa uśmiechnęła się łagodnie.
-Dziękuję, Salvadorze. Byłeś dla mnie niejaką inspiracją, oraz lekcją życia.
Odparła, może trochę niepewnie, a co też zakłopotało Łowcę.
-Naprawdę…?- Zaraz jednak jego mimika wyrażała dziwne przygnębienie, które próbował zamaskować nieszczerym uśmiechem. -Ja… chciałem też podziękować za wspólnie spędzone chwile. To naprawdę wiele dla mnie znaczyło.
Dodał zaraz, a oczy Daisy zrobiły się większe.
-Nie rozumiem… to brzmi jak pożegnanie…
Mruknęła, opuszczając brwi.
-Niejako nim jest…- Parsknął krótko. -...em… jesteś teraz królową, Wasza Wysokość. Masz teraz wiele wyzwań przed sobą. A w takim życiu nie ma miejsca dla… Łowcy i to w dodatku oprycha, niewartego nawet stać w Twej obecności, Pani.- Urwał na moment, obserwując tylko, jak na twarzy białowłosej maluje się niezrozumienie i zwątpienie. -Dlatego to tyle! Chciałem tak tylko przyjść i… życzyć wszystkiego co najlepsze…
Dodał jeszcze i nieznacznie zwrócił się w kierunku drzwi, lecz Daisy wyglądała nawet na wystraszoną tą perspektywą.
-Jestem Twoją królową i nie pozwoliłam Ci odejść!- Rzuciła stanowczym i władczym tonem, bo tylko na tyle mogła się powołać w tej sytuacji, choć wstyd jej było, że tak zrobiła. Niejako podziałało, bo zagubiony nieco Salvador cofnął się do niej. -Myślisz, że możesz od tak… wchodzić do czyjegoś życia i… świata, pokazać temu komuś inne perspektywy… a potem po prostu sobie wyjść…?!
Spytała, cała się plątając, tracąc pewność siebie, co tylko budziło w de Rune poczucie zmieszania, nakłaniając go do nieznacznego zbliżenia się.
-Królowo… Daisy… jak to widzisz…?
Spytał tylko, opuszczając brwi i sprowadzając na siebie już dużo spokojniejsze spojrzenie czerwonych oczu.
-Jestem królową, więc mogę robić co chcę. I nie oceniam Cię po tym co nosisz na ręce, czy z kim się tam zadajesz, bo ja… cenię Ciebie. Po prostu…
Odparła, a jej głos zdawał się załamywać, zrezygnowany, zdesperowany. Sama nie rozumiała, czemu się zachowywała tak nieracjonalnie i nieprofesjonalnie, ale jemu to nie przeszkadzało. Mało tego, nie pamiętał kiedy ktoś powiedział mu coś tak miłego jak to.
-Byłem kiedyś Cieniem…
-To też jest bez znaczenia.

Odpowiedziała z marszu, pewna tego co myśli. Ten uśmiechnął się.
-Jesteś urocza, kiedy się kłopotasz…
Wyszeptał, co podniosło jej spojrzenie i łagodnie otworzyło usta. Urocza? Była dla niego urocza? Tak ją postrzegał? Jednak jego uśmiech i spojrzenie rozczulenia, jasno temu przytaknęły.
Dolna warga Daisy lekko zadrgała, gdy zaraz, podniosła ręce, aby objąć jego szorstką szczękę w dłonie. Powoli zbliżyła twarz, aby tak zastygnąć tuż przed jego, patrząc mu w oczy. De Rune wydawał się znowu pogubiony.
-Pani… co… czynisz…?
Spytał, chcąc chyba pojąć tę sytuację.
-Próbuję Cię pocałować.
Miauknęła, nieco zawstydzona. Chyba bardziej, niż sens tych słów, skonfundowało go to, że wymówiła je na głos.
-Nigdy nikogo… nie całowałaś, prawda…?
-Tak…

Mruknęła, dalej nie wiedząc co robić. Salvador zaśmiał się cicho i samemu zbliżył twarz, topiąc się w jej ustach, by dłonie królowej zaraz spłynęły na jego szyję. Na pewno nie takiego finału pożegnania się spodziewał. Czy będą z tego kłopoty? Jakieś pewnie tak, zawsze są, ale co go to teraz...

Offline

Użytkowników czytających ten temat: 0, gości: 1
[Bot] ClaudeBot

Stopka

Forum oparte na FluxBB

Darmowe Forum
kursy projektowania wnętrz | studnie głębinowe limanowa | lab laser przedstawiciel | balustrady szklane warszawa | tanie przeprowadzki warszawa