Nie jesteś zalogowany na forum.
100 lat przed unicestwieniem Samaela...
PROLOG: KORESPONDENCJA Z PIEKŁA
"Nicolasie,
Piszę po raz wtórny, o wsparcie naszych jednostek w Arteusie, wiedząc o stabilnej sytuacji w Stolicy i braku tamtejszego zapotrzebowania na Łowców. Zagrożenie jest realne, jak już mówiłem, zdaje się, że nasz błąd, jakim było pozostawienie tego miasta na własny los, dał tylko szansę Bractwu Cieni, aby zakorzenić się w każdej dzielnicy i filarze społecznym tychże obywateli. Mówi się, że kultyści zostali wyplenieni z całego Allanoru, ale to nieprawda. Arteus stał się ich ostatnim bastionem, a dalsza ignorancja reszty Rady Starszyzny, może mieć fatalne skutki. Zakon zdaje się, z każdym dniem traci wpływy w mieście, za co możemy podziękować też wojnie króla Roberta, z Kościołem. Ta nowopowstała Inkwizycja, to religijna farsa, utrudniająca nasze działania, a prości ludzie, żyją w strachu przed gilotyną. Nie zdziwiłbym się, jeśli Cienie mają z tym związek.
W dodatku mam podejrzenie, że Wielki Mistrz Cornwell, poszukuje świętego artefaktu, Xaanderbeergara. Wszyscy wiemy, co stałoby się z nami wszystkimi, gdyby to osiągnął. Możemy mówić, że to mit, lecz tonący brzytwy się chwyta. Ambicja Cornwella, trzyma Arteus w jednym, niebezpiecznym szyku. Ostatnią nadzieją, jest Zakon, a ten, ku moim obawom, zmaga się z problemami we własnych szeregach. Jeśli nic się nie zmieni w Arteusie, to nasze położenie w Allanorze ulegnie zmianie.
Twój przyjaciel,
Frederick O'Dhall.
******
ROZDZIAŁ I: LOT W NIEBIOSACH
Stolica
MG = Mirabell Kneynsberg, Omael
To był słoneczny dzień dla Allanoru, zachwiany może tylko kilkoma chmurkami, lecz lato miało to do siebie, że każdy wychodził na spacery lub na targ. To zjawisko było powszechne w Dzielnicy Handlowej, gdzie swoje towary rozstawiali liczni kupcy, zachęcając do specjalnych ofert, które są tylko u nich, no gdzieżby inaczej.
Lecz nie dla każdego był to czas tak spokojny. Przykładowo dla rogatego demona, który w swej szczurowatej postawie, nieco zgarbionej i towarzyszącemu temu stukotowi własnych kopyt, uciekał przez główną ulicę, strasząc tylko ludzi swoim szpetnym, zębatym pyskiem, bo ciężko to było nazwać twarzą. Nawet straż miejska, wydawała się mu schodzić z drogi, jakby nie chcąc się narażać na starcie z nieśmiertelną istotą. Tylko jedna osoba wysunęła się na sam środek, blokując mu dalszą drogę.
-Omaelu, nigdy nie byłeś specjalnie bystry, co?- Rozbrzmiał gładki, kobiecy głos, który należał do młodej, brązowowłosej dziewczyny, odzianej w długi ciemny płaszcz, z elementem peleryny, oraz metalowych rękawic. -Zgubiłeś mojego brata? Oh, będę miała co mu wypominać, gdy już Cię odeśle.
Dodała z uśmiechem, wysuwając zaraz szablę z pochwy, która błysnęła w promieniach światła, a demon cofnął się o krok.
-Ty głupia wiedźmo!- Charknął rozwścieczony i zestresowany. -Wygarbowałbym Cię!
Ryknął, a wtedy, Mirabell uniosła lewą dłoń, gdy światło jej symbolu łowcy przebiło się przez czarny materiał. Omael na ten widok skręcił w bok, zaczynając uciekać w węższą alejkę.
-Eh, nigdy się nie nauczą.
Westchnęła i ruszyła za nim.
Offline
Kolejny piękny dzień życia w Allanorze. Słońce urokliwie przypiekało ludzi na ulicach, bezpańskie psy kradły ze straganów, gołębie czekały na niewinne ofiary, a on prawie wywalił pucybuta, który nieostrożnie postanowił przebiec przez ulicę. Biedaczek rozsypał swoje szczotki i notes, chyba nie do końca rozumiejąc, co się właśnie stało i czy nie był to przypadkiem kolejny potwór. Ale to dobrze, zamieszanie jasno wskazywało, w którą stronę ma biec, jak zawsze zresztą, jeśli jest spokojnie, to znaczy, że idziesz złą drogą.
Buty równo odbijały się od krzywego bruku, kiedy gonił swego przerośniętego zająca. Dlaczego to bydle musi być takie szybkie? Złapał ostry zakręt na latarni ulicznej, już słysząc chrapliwy krzyk demona, który najwyraźniej natrafił prosto na Mirabellkę. A potem zaczął uciekać boczną uliczką, na co Hannibal natychmiast skręcił w równoległą do niej, lecz bliższą sobie. Aktywował symbol i przyspieszył kroku, by mieć szansę nadrobić dzielący ich dystans i zaskoczyć demona u wylotu jego jakże sprytnej drogi ucieczki. Jak dobrze, że orientował się w ich rozkładzie co najwyżej równie dobrze, co i Kneynsberg.
— Niespodzianka, skurwielu — sapnął, rzucając w jego stronę świetliste lasso, bo ochota na dalszą zabawę zdecydowanie mu już przeszła. Zresztą nigdy nie miał specjalnie dużo cierpliwości do nich wszystkich.
Offline
MG = Mirabell Kneynsberg, Omael
Demon biegł jak szalony, lecz Mirabell nie wyglądała, jakby się śpieszyła, raczej stawiała kroki dosyć powoli, spodziewając się, że Omael daleko nie zajdzie. Jej uśmiech powiększył się, gdy dostrzegła brata na drugim wylocie alejki.
Stwór w ostatniej chwili zorientował się, że boskie lasso pędzi w jego strone, czym zasłonił się przedramieniem, na którym boleśnie lina obwiązała się, paląc go dotkliwie. Kroki Omaela zrobiły się krzywe, lecz pomimo wszystkiego, rozpędził się jeszcze bardziej, wpadając na Hannibala, z którym zaraz upadł na bruk.
-DRANIU, BĘKARCIE!
Darł się chwytając jego krtani, lecz długo ten stan nie potrwał, bo szabla młodszej Kneynsberg cięła jego plecy, obalając go na ziemię.
-Jak zwykle trzeba ratować Ci dupę.- Sapnęła do brata, by zaraz wściekły Demon odbił się od podłoża, próbując ją zaatakować, co zwieńczyła odcięciem mu spaczonej ręki. -Mentor to chyba robi sobie z nas żarty, dając nam takie proste zadania.- Zerknęła na Hannibala. -Choć jak patrzę na Ciebie…
Zaśmiała się, a Omael w tym czasie upadł na kolana, chwytając się kikuta.
-To boli…
Zajęczał, a Łowczyni zerknęła na niego bez wzruszenia.
-Trzeba było wrócić. Kto Cię wezwał?
-Gówno Ci powiem!
-W porządku…
Wtedy, uderzyła go w pysk z rękojeści rapiera. Ten nie wyglądał na bardzo prędkiego do ucieczki, więc pozwoliła sobie wyciągnąć rękę do brata, aby pomóc mu wstać. Nie zdawała sobie jednak sprawy, że Omael już zakradał się do jej pleców, gotów na zemstę...
Offline
Jego plan zadziałał niemal wzorowo, ale już chwycenie Demona za rękę miast szyję czy tułów, było pierwszym ostrzeżeniem. Problem w tym, że nie miał czasu wymyślić nic lepszego jak próba uniku, co w wąskiej uliczce na niewiele się zdało. Jego plecy boleśnie spotkały się z brukiem, a Hann szybko pochwycił łapę Demona, którą sięgała mu do szyi.
— I kto to mówi... — wycedził na moment przed tym, jak cios Mirabell zepchnął z niego poczwarę. Hannibal zakaszlał i chyba tylko dlatego nie odpowiedział na jej pierwsze zaczepki. — Tylko nie popadnij... w samozachwyt... Jeszcze trochę ci do mnie brakuje — prychnął, zaraz zerkając w stronę Omaela, który odmówiwszy zeznań dostał z rękojeści. To był ładny cios, bardzo zgrabny. Ale jej tego nie przyzna, potem przez miesiąc nie dałaby mu spokoju. Zresztą, teraz i tak nie da.
Przez moment chciał skorzystać z jej pomocy, kiedy widok Szczura za jej plecami raptownie zmienił plan. Hann podciął jej nogę i pociągnął mocniej, by upadła i tym samym zniknęła z zasięgu szponów. Sam zerwał się na jej miejsce, wyciągając ostrze, którym ciął po jego drugiej ręce.
— Radzę ci odpowiedzieć na pytanie — rzucił, kierując rapier w jego stronę. Jednym uchem uważał na poczynania siostry. Lepiej, by się pozbierała możliwie szybko, ale o to chyba nie musiał się martwić. Zdecydowanie wolał skupić się na tym, by nie wylądować znów na ziemi.
Offline
MG = Mirabell Kneynsberg, Omael
Oczywiście, musiał się nieco obronić słownie, ale nie winiła go. Jak na starszego brata, czasem zdawał jej się tym młodszym, za którego to ona odpowiadała.
Jednak sytuacja szybko się zmieniła, gdy ku jej zaskoczeniu, Hannibal podciął jej nogi, przewracając ją na tylek. Steknęła, gotowa go zwyzywać, lecz pojęła co się działo.
Raniony Omael wycofał się powarkujac.
-Nie wiem! I tak już nie żyje!
Zaśmiał się, a zaraz coś szarpnęło jego nogę, jak rozżarzony węgiel, szarpiąc go do przodu i obalając na ziemię. Była to młodsza siostra, która użyła lassa, wciąż zbierając się na czworaka z ziemi.
-Odeślij go!
Pogoniła Hanna, a jeśli ten pospieszył się, aby wystarczająco przypalić stwora, ten nie był w stanie długo walczyć, nim nie poddał się, porwany przez czerwony błysk.
Cisza zapadła, której pomagała pusta ulica, z której ludzie zostali przepędzeni przez strach o własne życie. Lecz do czasu, aż usłyszeli klaskanie.
-Widzę, że rodzeństwo Kneynsberg jak zwykle w formie.- Rzucił jeden z Łowców, idący w ich stronę, kiedy Hannibal i Mirabell z wolna zbierali się z ziemi. -Mentor ma nowe rozkazy dla Was.
Dodał, wyjmując list, a brunetka jako pierwsza go pochwyciła, od razu otwierając i czytając wytyczne. W końcu jednak przeniosła wzrok na brata.
-Hann! Mentor wysyła nas jako wsparcie do placówki w Arteusie!
Oznajmiła z nieukrywanym entuzjazmem. Zresztą, każdy wiedział, że miała dość Stolicy, a to była okazja na wybicie się i zaznanie czegoś nowego.
-Ja bym się tak nie cieszył, podobno jest tam niezła chujnia, a naszych ludzi na miejscu i tak mniej, niż powinni być. Mentor raczej wysłał Was tam, aby nieco odpocząć.
-Bardzo zabawne.
-Tak, czy inaczej, śpieszcie się. Balon czeka tam gdzie zawsze, a zaraz odlatuje.
Oznajmił, a ta otworzyła szerzej oczy.
-Tak już?!
-Ta, podobno będziecie mieli wszystko zagwarantowane na miejscu, a sytuacja jest pilna. To do zobaczenia. Lub nigdy.
Zamachał i odszedł z wolna. Mirabell westchnęła, czując się, jakby zostali wygnani za kare. Tak się kończy pyskowanie Nicolasowi.
-Ulicami, czy dachami?
Zapytała brata, przywracając na twarz uśmiech.
Offline
Chyba był jednak przygotowany na kolejny komentarz z jej strony, ale jednak zrezygnowała. To dobrze, znaczy oboje wiedzieli, że lepiej mieć obity tyłek, niż złamany kręgosłup. Demon oberwał jak powinien i zaczął się znowu wymigiwać od odpowiedzi, choć wymówka brzmiała wiarygodnie. Co za absurd. Niezależnie od tego, czy powiedział prawdę, czy nie, on wolał nie dowierzać obu opcjom.
Szczur zaraz został szarpnięty za nogę i spotkał się znowu z brukiem ulicy. Nie musiała mu dwa razy powtarzać, sam oplątał jego tułów i szyję świetlistym lassem.
— Wynoś się z tego świata — prychnął, pażąc go, póki jego plugawego ciała nie zabrała czerwona łuna.
Kneynsberg wygasił symbol i spojrzał bacznie w stronę nowego dźwięku, jakim było klaskanie. Świetnie. Dobrze, że chociaż jedna osoba się tutaj bawi. Choć i tak cieszył się, że nie był to Nicolas. Zerknął na Mirabell i pomógł jej wstać, by zaraz znów przenieść wzrok na Łowcę. Rozkazy? Myślałem, że nowy opierdol...
Już miał wziąć list, kiedy jego siostra wyskoczyła przed szereg, a on został z wyciągniętą ręką, którą po chwili opuścił z ironicznym uśmiechem. Ten jednak zniknąłb kiedy dowiedział się w końcu, o co chodzi.
— Arteus... Niezła wycieczka... — wymruczał i zerknął na ich kolegę. — Na jego miejscu pewnie też bym od siebie odpoczął. — Skrzywił się lekko, zaraz jednak umilkł, kiedy padło, że to decyzja w trybie natychmiastowym. Cudownie, to będzie jego najlepsza przeprowadzka w życiu.
Prychnął cicho na to pożegnanie, które chyba miało brzmieć złośliwie, a jemu zawiało nadzieją. Bo czy mogło być coś gorszego, niż ten pozorancki burdel w stolicy? Cóż, będą mieli okazję to sprawdzić.
Uśmiechnął się pod nosem na pytanie Śliwki.
— Hm, to może wyścig? — rzucił i ruszył biegiem bez ostrzeżenia. Jego trasa nie była właściwie ani jednym ani drugim, wybierał najkrótszą drogę, a czy wiodła górą czy dołem, to już jakby nieod niego zależało. Hann się dostosował, wymijając przeszkody jak na wzorowego ulicznika przystało i wbrew pozorom, traktował to nawet poważnie. W tej robocie nigdy nie wiesz, co ci się nagle przyda.
W końcu też otworzyło się przed nimi lądowisko dla balonów, więc mógł spokojnie zwolnić. No właśnie, balon. Przynajmniej jedna zaleta tego wszystkiego.
Offline
MG = Mirabell Kneynsberg
Skłamałaby mówiąc, że nie zmartwiły ją słowa jej brata. Czuł się niedoceniony przez Mentora, o czym zdawała sobie sprawę, kiedy ten ciągle na niego wyskakiwał. A teraz to? Lecz z drugiej strony, jeśli to miała być kara, to nie wysłaliby jej też. Może po prostu im ufali, mimo wszystko. W to chciała wierzyć.
-Wyścig?
Spytała, lecz zaraz zauważyła, że ten oszukiwał, bo już zaczął biec do celu. Ta ruszyła za nim, aktywując swój symbol. Wybrali ulice, musząc wymijać przechodniów, lecz nic im do tego, gdzie tak pędzą, lepiej żeby zeszli z drogi.
Po jakimś czasie, znaleźli się na ładnym placu z ogrodami, gdzie były balony lotnicze. Szybko zbliżyli się do tego, który już niejako znali.
-Oszukiwałeś!- Oskarżyła go, dobiegając druga, ale już westchnęła. -Pożegnaj się ze Stolicą, wątpię abyśmy szybko wrócili. Słyszałam, że Arteus to miasto zakochanych. Musi być tam ładnie.
Zaśmiała się i razem z Hannibalem weszli do kosza, zaś osoba odpowiadająca za lot, rozpaliła mocniejszy ogień, który zaczął wznosić ich balon w powietrzu, co wiązało się z łapaniem za wszystko co było pod ręką. Za kilka chwil, byli już wystarczająco daleko, aby nawigować lot i z oddali, obserwować oddalającą się od nich metropolię. Mirabell czuła po kościach, że otwierały się przed nimi nowe perspektywy i zupełnie inne życie… nie chciała się przeliczyć.
******
ROZDZIAŁ II: NAWET BÓG TU NIE ZAGLĄDA
Arteus
MG = Mirabell Kneynsberg
Ich balon wznoszący się na niebie, za kilka chwil wyjrzał zza chmur, odsłaniając przed sobą panoramę prężnie rozbudowanego miasta, choć mniejszego od ich znanej metropolii.
-Hann, widzisz te jeziora?!
Wskazała palcem na statki, które cumowały na nabrzeżu, a stąd też rzucała się w oczy cała siatka rzek, które nic sobie nie robiły z miejskiej architektury. Było tu po prostu kolorowo. Żywiej. Napawało to optymizmem.
W końcu balon wylądował, a sterujący nim osobnik całkiem zmniejszył nadmuch ognia, aby posadzić kosz, oraz związać wszystkie liny. Rodzeństwo z kolei wyszło na grunt, mogąc się napawać chwilą spokoju.
-Czy ktoś nie powinien nas odebrać…?
Spytała lekko zdezorientowana Mirabell, rozglądając się zewsząd.
-Ano, powinien.- Rozbrzmiał obcy im głos mężczyzny, który powoli podszedł do nich w porządnym, czarnoczerwonym uniformie, z różnymi sprzączkami w kształcie czerwonego krzyżyka. Jego twarz skrywała ciemna chusta, sięgającą do nosa, a na niej, znalazł się kolejny znak Zakonu. Jego brązowe włosy związane były w kucyk, a przez łuk brwiowy, przechodziła mu pociągła blizna po szabli. -Miło widzieć wsparcie po tak długim czasie.- Zsunął z twarzy chustę, odsłaniając gładką, choć surową twarz, zawieszając na nich brązowe oczy. -Evan Black. Łowca.
Przedstawił się i wysunął w ich kierunku rękę. Mirabell zastygła na moment, wpatrując się w mężczyznę, z miłym zaskoczeniem. Było w nim coś intrygującego.
-Mirabell Kneynsberg. A to mój brat.- Uścisnęła mu dłoń, pozostawiając bratu własne przedstawienie się. -Przepraszam, "Black"? Z tych Blacków?
Dopytała zaciekawiona, ewidentnie kojarząc słynny i stary ród łowczych. Evan delikatnie kiwnął głową.
-Chcąc niechcąc.
Odparł nieco lakonicznie, budząc w siostrze Hanna lekkie zdziwienie, ale zaraz pojawił się czwarty osobnik, blondyn z lekkim zarostem i błękitnymi oczami, kilkoma szramami na twarzy, odziany w czerwonobiały kaftan, oraz z trójkątnym kapeluszem na głowie.
-Przybyli nasi pechowcy.- Zaśmiał się, zatrzymując obok Evana. -Magnus Dorian. Wasz towarzysz na tym tonącym statku.
Uścisnął im dłonie.
-Ej, raczej nie może być tak źle.
Odparła Mira, ale Black odsunął się od nich, spoglądając w stronę następnych uliczek.
-Pokażemy Wam miasto, to sami ocenicie...
Offline
Lot balonem zawsze był atrakcją, nawet jeśli przymusowy, choć przez większość czasu myśli Hannibala krążyły dość daleko od i tak oddalonych horyzontów. Nie wyglądał na przybitego, może nawet wbrew temu, jak brzmiał wcześniej, nie miał wielkiego żalu za wyrzucenie go ze stolicy. Nicolas zawsze go wkurzał, czasem zdawał się lubić to robić, ale czasami chyba rozumiał jego frustrację, kiedy kolejny idiota uskarżał się na niewygody swego jakże ważnego życia, a on musiał tego wszystkiego wysłuchiwać. Nawet jeśli listownie. Mimo wszystko był dupkiem, nawet jeśli dało się go w jakimś stopniu zrozumieć, Hannibal od pewnego już czasu nienawidził z nim rozmawiać. Miał wrażenie, jakby z każdym słowem tylko pogrążał się w przygotowanym mu bagnie bycia gorszym. Wielokrotnie zastanawiał się, jak to wyglądało w przypadku innych, ale jedyne dostępne porównanie stanowiła Mirabell, idealna uczennica i zdolna Łowczyni. I dobrze. W przeciwnym razie wyleciałby stąd już dawno. I kiedy tak dumał nad wątpliwie istotnymi sprawami, obracając w dłoniach metalowy krzyż, w tle zjawiło się miasto o wiele bardziej przykuwające oko niż ponura stolica. Hannibal wyprostował się z wolna przy barierce i przemknął wzrokiem po nierównych, strzelistych dachach i przystrojonych kamienicach w pajęczynie ulic. Oto miejsce, które wszyscy uznają za karny obóz pracy. On chyba chciał dostrzec w tym coś więcej. A może raczej, przez pryzmat Arteus, w samym sobie.
Podziwianie widoków nie trwało długo i wkrótce znów mogli stając na stabilnym gruncie. To było dziwne uczucie, kiedy ziemia nagle przestawała ci się jakkolwiek ruszać pod nogami. Szybko jednak o nim zapomniał, kiedy odezwała się siostra, a zaraz nowa twarz.
— Chcesz, to masz — mruknął cicho, by zaraz przesunąć spojrzeniem po nowoprzybyłym Łowcy. — Hannibal Kneynsberg. — Uścisnął mu dłoń, darując sobie komentarz na temat nazwiska, choć nie uszło ono jego uwadze. Kto w końcu nie słyszał o rodzie Blacków, pokoleniowo zajmujących się polowaniem na demony. W swoim własnym mieście mógł być albo jeszcze większą sławą, albo też znikomą. To było nawet zabawne.
Jednak brzmiał, jakby myślał kiedyś o innym zawodzie. Zerknął na nią. Czy to było dziwne? Chyba nie dla niego.
No i kolejny spóźnialski. Ciekawe co ich zatrzymało, choć może nie chciał wiedzieć.
— To brzmi pocieszająco — mruknął na wzmiankę o pechowcach, po czym przywitał się również z nim. Towarzysz. Nie nastawiał się na jakikolwiek dogodny wybór towarzyszy, ale ci nie wydawali się źli. — Nie zwracaj uwagi, to optymistka — rzucił półżartem, by zaraz skinąć ręką, by poprowadzili. — Zamienam się w słuch.
Offline
MG = Mirabell Kneynsberg, Evan Black, Magnus Dorian
Prychnęła na jego komentarz.
-Optymizm jeszcze nikogo nie zabił.
Odparła od razu, a Evan zerknął z nich z lekkim, prawie niezauważalnym uśmiechem.
-Dobrze, że mamy tu optymistkę. Oby udzieliło się reszcie.
Wtrącił i ruszył do przodu. Mirabell spojrzała na Hannibala z triumfem w oczach, zaś Magnus za chwilę zbliżył się do nich nieznacznie.
-Musicie przywyknąć do niego. Czasem zapomina, że można mieć dobry nastrój.
Rzucił z rozbawieniem, po czym już chyba wszyscy udali się za Blackiem, który zaraz zaciągnął chustę na nos. Z początku Mirabell zastanawiało, dlaczego to robił, lecz odpowiedź otrzymała, kiedy tylko ludzie na drodze zaczęli schodzić mu z drogi, na widok czerwonego krzyża. Ten symbol budził respekt, nawet jeśli w samym Arteus jego znaczenie stosunkowo opadło. Właściwie, w mniejszym mieście lepiej było dostrzec co myślą ludzie. Tutaj nikt nie pędził nigdzie na gwałt.
Po upływie krótszej chwili, dotarli na większy plac, który otworzył się przed nimi, wraz z pierwszym tłumem zebranym. Do ich nosów uderzył zapach spalenizny, a nim się zorientowali, dostrzegli zwęglone stosy i… widok, który zmusił Mirabell do zakrycia ust.
-To codzienność.- Nadmienił Black, mrużąc oczy, spoglądając na wykręcone ciała, których skóra złączyła się z drewnem, z którym zostali złączeni. -Palenie heretyków to najlepsza atrakcja tutejszych. Wszystko zawdzięczamy Inkwizycji.- Dodał zaraz, zwracając ich uwagę na mężczyzn w czarnych zbrojach, z białymi malunkami oka w słońcu. Zdawali się rozpędzać gapiów po widowisku, sprawując pieczę nad całym terenem. -Nic tu po nas. Przejdziemy boczną drogą.
Zaraz Evan wykręcił w inną trasę, zaś młodsza Kneynsberg jeszcze chwilę obserwowała ten makabryczny spektakl, nim kontynuowała chód. Jeszcze chwilę temu byli na pięknym lądowisku, a tuż za rogiem… to.
-Nie myśl o tym za dużo. Można dostać bólu głowy.- Westchnął Dorian, za moment przenosząc błękitne oczy na Hannibala. -Inkwizycja włada tym miastem. Kościół robi co chce. To nasz największy problem. Powiedzmy… największy.
Offline
Przewrócił oczami na jej odpowiedź, która wcale nie wydała mu się wybitna. Wiele rzeczy nie zabijało, a przynajmniej nie w oczywisty sposób. Był pewien, że ktoś kiedyś umarł przez zbyt optymistyczne myślenie i była to bardzo głupia śmierć.
W każdym razie słowa Evan i Magnusa wcale nie brzmiały pocieszająco.
— I obawiam się, że ma ku temu powody... — mruknął w odpowiedzi i podążył za nimi.
Miasto przedstawiało się z dołu mimo wszystko inaczej, niż z góry. Zdawało się bardziej plątaniną korytarzy aniżeli barwną mozaiką, ale takie podobało mu się chyba jeszcze bardziej. Do czasu, aż nie wyszli na plac. Hannibal zwolnił i przystanął na moment, ogarniając wzrokiem pale wraz z przywartymi do nich ciałami, których stopy tonęły w zwęglonym chruście. Ciężko powiedzieć, co wyrażała jego twarz w tym momencie, niepokój, rozczarowanie, zrozumienie dla faktu, że to wszystko się pojawiło. Jakby upiorne zbiorowisko umęczonych trupów było równowagą dla pogodnego miasta.
— Długo trwa ta codzienność? — Zerknął za Evanem, by zaraz też spojrzeć na towarzystwo w czarnym rynsztunku. Już z daleka było widać, że nie jest to ktoś, z kim chciałby się zadawać.
Hann na moment obejrzał się na siostrę, kiedy zamarudziła, ale w końcu i ona ruszyła za resztą. Poszli więc dalej, zostawiając za sobą nieprzyjemną woń spalenizny. Nie zgadzał się z Magnusem, ale przemilczał to, zaraz zresztą Łowca zwrócił się do niego samego.
— A jakie są inne? — zapytał z marszu, bo na ten moment na działania Inkwizycji i tak mogli sobie jedynie patrzeć. Powiódł wzrokiem po mijanych budynkach, jakby miało znów ukazać się coś paskudnego.
Offline
MG = Mirabell Kneynsberg, Evan Black, Magnus Dorian
Z pewnością palenie heretyków było nieprzyjemną częścią wycieczki turystycznej. Evan wydawał się nawet milczący, co chyba najbardziej gryzło Mirabell, bo nie przywykła do takich osób. Lecz jeszcze bardziej nabrała przeświadczenia, że widok sprzed paru chwil pogorszył ten stan.
-Chyba jesteś… mocno tym dotknięty…
Zauważyła, jakby oczywistością nie było, że taka makabra może komuś zajrzeć w duszę, lecz Black nawet nie odwrócił się do niej.
-Uznajmy to za sprawę osobistą.- Mruknął niemrawo, aby zaraz zerknąć na Hannibala, kiedy zadał pytanie. -Od zbyt dawna.
Dodał, nie za bardzo precyzyjnie, ale chyba był to jasny przekaz, że nie ma sensu zagłębiać się w takie szczegóły. Istotne, że trwa to teraz i tyle. Magnus poprawił lekko kołnierzyk, jakby go uciskał.
-Sądzę, że nie ma co rozmawiać o tym na ulicy. Nie odbierajmy tej przyjemności Mentorowi.
Odpowiedział na kolejne pytanie Łowcy. Mirabell tylko zerknęła na brata, niezbyt to wszystko pojmując, ale skoro tak chcieli, skupili się na drodze.
Wbrew oczekiwaniom, było już nawet spokojnie. Minęli kilka kawiarenek, parków, przeszli przez liczne mostki nad płynącymi odnogami rzek, tworzącymi kanały, a także mieli okazję zobaczyć prężne kościoły, czy bazyliki. Natknęli się nawet na kilku żebraków, oraz kaleki, choć ta druga grupa, podobno była ofiarami przeróżnych ataków Inkwizycji, którzy otrzymali “pouczenie”. Rzeczywiście, Arteus miał ewidentnie nowotwór.
W końcu ich wycieczka dobiegała końca, kiedy znaleźli się przed wielkim kamiennym mostem, który oddzielał ich od małej wysepki, na której zbudowana została reszta miasta. Ta jednak wydawała się zrujnowana. Sam most natomiast, zamknięty barykadą.
Evan zatrzymał się, odwracając w ich stronę.
-Nie pójdziemy tam, bo nie zastaniemy nic poza zgliszczami. To Stare Arteus.
Wyjaśnił, zaś Mirabell zawiesiła oczy na panoramie ruin.
-”Stare”? Więc to co widzieliśmy…
-Tak, na logike to “Nowe Arteus”, choć obecnie przyjmuje się po prostu nazwę “Arteus”, jako to właściwe miasto. Powstało później, a ruina dalej majaczy za oknami.
Wtrącił Dorian.
Offline
Kto by nie był dotknięty takim widokiem? Taką właściwie codziennością, Hannibal potrafił sobie wyobrazić, jak bardzo może to niszczyć człowieka od środka, chociaż pewnie jego wyobraźnia daleka była od rzeczywistości. Ale słowa Blacka przykuły jego uwagę na moment. Sprawy osobiste są jeszcze podlejsze, może nawet się domyślał, choć to nie temat na teraz. A pewnie nawet nie na jego osobę. Pokiwał głową na uzyskaną odpowiedź dla siebie. Nie była wybitna, liczył chyba na szczegół, choć może i faktycznie niewiele by ta wiedza zmieniła. Przez chwilę zastanawiał się, jak długo taki stan może trwać, nim ludzie zaczną się burzyć, ale przypomniał sobie zaraz, że ludzie jak te owieczki i barany, będą siedzieć cicho, póki tylko ktoś ich samych nie wytarga za rogi z pastwiska.
Odpowiedź i samo zachowanie Magnusa nie wydawało się też przyjemne. Może wynikało z czego innego, ale zestawienie go ze słowem "Mentor" wywołało raczej nieciekawe skojarzenia. I przewidywania, choć już wcześniej nie nastawiał się na nic bardzo wybitnego. Dziura czy nie dziura, ludzie potrafią być paskudni w każdym kącie świata. W każdym razie ruszyli dalej, a Arteus nie zechciał ich zaskakiwać ponurością, nie większą niż każde inne miasto, aż nie dotarli do kamiennego mostu. Nie, właściwie praktyki z obcinania ludziom kończyn w ramach kary nie uderzyły go już tak bardzo, dorzuciły tylko worek piasku na wagę pogardy dla Inkwizycji, ale zaraz Kneynsberg skupił się na zruinowanych budynkach na rzecznej wyspie. I zmarszczył lekko brwi. Coś tu w tym wszystkim zaczęło mocno śmierdzieć.
— Po co budować nowe miasto, skoro można odnowić stare? — rzucił i spojrzał na Doriana, bo ten wydawał się znacznie bardziej wylewny w słowach. — To nieekonomiczne — dodał, jakby na potwierdzenie swojej teorii. No i na co komu ta ruina? Wszystko wyglądało tak, jakby nikt nie chciał się tam zapuszczać z jakichś dziwnych powodów. Katastrofa? Jeśli tak, to musiałaby przez przynajmniej dziesięciolecia budzić lęk w sercach mieszkańców.
Offline
MG = Mirabell Kneynsberg, Evan Black, Magnus Dorian
-Dobre pytanie, panie Kneynsberg.
Podjął Dorian, zakładając ręce na piersi, zaś Evan tylko cicho zwrócił uwagę na Mirabell, która wciąż obserwowała panoramę ruiny, nim w końcu Magnus zdecydował się powiedzieć coś więcej.
-Wiesz, dawno temu w Arteus wybuchł pożar, który pochłonął doprawdy wiele istnień. Chciano odbudować miasto, lecz bardzo szybko zrozumiano, że to na nic...
-Na nic? Dlaczego?
Wtrąciła Mirabell, na co zdecydował się odpowiedzieć Evan.
-Wampiry. Ich ogień się nie ima, przetrwały pogrom.
-Zaraz. Czyli to wampiry chciano spalić? A miasto...?
-Miasto poświęcono, Mirabell.- Zamilkł na moment. -Ta głupia decyzja nie przyniosła skutku. Z czasem, po prostu władze zdecydowały się zbudować nowe miasto, nie mogąc wyplenić zagrożenia. Teraz to dom dla piekielnych istot. Próbowaliśmy z tym walczyć, lecz w efekcie, wielu Łowców tam po prostu poległo.
Wyjaśnił, aby za chwilę, Magnus wysunął się do przodu, zakładając ręce na biodrach.
-Dobra, na wszystko przyjdzie pora. Wracajmy do kryjówki. Trzeba odpocząć. Nasze rodzeństwo zwłaszcza powinno, po takiej podróży.
******
ROZDZIAŁ III: ARTEUSKI ZAKON
Arteus - Katakumby
MG = Mirabell Kneynsberg, Evan Black, Magnus Dorian, Frederick O'Dhall
Czwórka Łowców dotarła do portu, gdzie też zaszli do mniej odwiedzanej części nabrzeża. Gdy kamienny bruk zniknął pod ich nogami, ustępując żwirowej ścieżce, znaleźli się przy wgłębieniu w murze, a jak się miało okazać, były tam schody prowadzące na dół.
-To nasza siedziba. Nazywamy je katakumbami.
Oznajmił Magnus z uśmiechem, wchodząc pierwszy. Mirabell spojrzała na Hannibala.
-Zakon chyba to lubi.
Rzuciła żartem i też ruszyła za nim. Evan poczekał jeszcze, aż Hannibal zejdzie, aby podjąć się tego ostatni. Zaraz Dorian otworzył przejście, które przypominało kamienną płytę. Wtedy, powitały ich długie podziemne korytarze. Wszędzie rozłożone były dywany, na suficie zwisały żyrandole, na ścianach rozwieszone były obrazy… przypominało to trochę podziemia Parri La Noise w Stolicy, tyle że było tu… przerażająco pusto. Ich kroki, aż nazbyt odbijały się echem.
-Nasze przytulne gniazdko, ale powinniście się odnaleźć. Była nas tu piątka… ale z Wami, jest nas siódemka.
Oznajmił blondyn w kapeluszu, zaś Mirabell otworzyła szerzej oczy.
-Co? Tylko tylu?
-Dawniej było nas więcej.- Wtrącił Black, zsuwając chustę z twarzy. -Obecnie to najbardziej opustoszała placówka w Allanorze. Nawet Evermoon liczy sobie więcej Łowców.
Dodał, co zgadzałoby się z informacją o zapotrzebowaniu na wsparcie. Lecz dlaczego tak przedstawiała się sytuacja? Czemu teraz było ich mniej? Te pytania nawiedzały jej głowę, ale nie odważyła się ich jeszcze zadawać.
W końcu cała czwórka weszła do większego salonu, który przepełniony był księgami, a w centralnym punkcie stało biurko, zapełnione przeróżnymi papierami. Oparty o nie był mężczyzna w średnim wieku, z dłuższymi kręconymi brązowymi włosami, odziany w doprawdy elegancki uniform, jak na modłę ich czasów. Evan i Magnus wysunęli się do przodu, przykładając pięści do swoich piersi, opuszczając głowy.
-Mentorze.
Podjęli obaj, a wtedy Mirabell zatrzymała się i uczyniła podobnie. Mężczyzna odwrócił się do nich. Jego mina była trochę zatroskana, lecz widok nowych twarzy znacząco ją pobudził.
-Witajcie, Łowcy. Dziękuję Wam za przybycie. Jestem Frederic O’Dhall, Mentor Arteusu i przyjaciel Nicolasa, u którego wcześniej pełniliście służbę. Mam nadzieję, że się odnajdziecie.
Uśmiechnął się życzliwie, co pchnęło uśmiech na twarz młodszej Kneynsberg.
-Dziękujemy, Mentorze. To wszystko było bardzo pośpieszne i możemy być nieco zagubieni… Jestem Mirabell Kneynsberg.
Offline
Tak, to było świetne pytanie i dobrze o tym wiedział. Szkoda tylko, że ludzie zwykle nie chcą na takie odpowiadać. Nie inaczej było i tym razem, co nieco go wewnętrznie frustrowało. Chyba tym bardziej, kiedy milczenie Mirabell przyniosło znacznie większy efekt. Z druguej strony...
Wzrok Hannibala spoczął znów na ruinach, kiedy Łowcy wzięli się za opowieść. Czy mógł ich winić? Nie jest łatwo mówić o śmierci, a co dopiero masowym mordzie niewinnych obywateli na rzecz wyższego celu, który i tak nie został osiągnięty.
— Idiotyzm — prychnął cicho, zaraz przenosząc wzrok na Evana. Więc to dlatego jest ich tak mało? Nie wykluczone, ale brak rekrutów i wsparcia to jeszcze inna sprawa. A może po prostu za bardzo kombinował.
* * *
Zejście wyglądało jak do kanałów, a nazwa idealnie z nim współgrała. Nie wyglądało to bardzo zachęcająco, ale chyba takie właśnie miało być. Nie rzucać się w oczy. Zerknął na ściany i strome schody, by za chwilę zatrzymać wzrok na siostrze.
— Mieszkać w ponurych dziurach? Uwielbia... — odparł z nutą rozbawienia, choć tonem sugerującym raczej jakby mówił o sobie, niż o Zakonie.
Otworzyła się przed nimi ściana, którą odprowadził wzrokiem, by zaraz spojrzeć na korytarze. Bynajmniej nie przypominały kanału, ale chyba nie spodziewał się go tak naprawdę. Zresztą to dobrze, to świadczyło, że nie jest gorzej niż... No dobra, jednak jest.
— I widać bardzo to wszystkich obchodzi... — skomentował ostatnie słowa Blacka, bo co to właściwie miało być. Nicolas z łaski swojej posłał dwoje ludzi, a reszta zapewne nawet nie odpowiedziała. Jedność i honor Zakonu? Miał wrażenie, że to było dla nich po prostu nieopłacalne. Okrutna kalkulacja sprowadzająca się do wniosku, że lepiej stracić pięciu Łowcó niż piętnastu, skoro nad miastem i tak już nie panują.
Dotarli wreszcie do gabinetu Fredericka O'Dhalla, po którym tylko nieznacznie przemknął wzrokiem, szybko skupiając się na mężczyźnie o surowej twarzy. Wyglądał jak weteran wojenny, choć z rodzaju tych, którzy nadal trzymają broń i idą na czele swych ludzi. To było dobre wrażenie. Kneynsberg również bez zwłoki przyłożył pięść do piersi i skłonił głowę, powtarzając powitanie. Po chwili zaś znów uniósł swe szare tęczówki na O'Dhalla.
Natychmiast wyłapał imię Guise'a, które było zgrzytem całego tego zdania, ale zignorował go. No prawie. Bo skoro byli przyjaciółmi, to czemu tylko dwoje?
Zerknął kątem oka na Mirabell, kiedy podjęła rozmowę.
— Hannibal Kneynsberg — przedstawił się również. — Dziękujemy za ciepłe powitanie. Proszę się nie martwić, Mentorze, szybko się zadomowimy — odparł spokojnie, w głowie układając już kolejne zdanie. — Myślę, że możemy od razu skupić się na pracy — dodał, mając nadzieję, że nie brzmiało to zbyt... bezczelnie? Ostatecznie to nie on prowadził tę rozmowę. Dlatego też nie znosił rozmawiać z ważnymi ludźmi, czuł się trochę jak na polu minowym.
Offline
MG = Mirabell Kneynsberg, Evan Black, Magnus Dorian, Frederick O'Dhall
Mentor kiwnął głową na ich imiona, za chwilę zwracając uwagę na słowa Hannibala. Choć były śmiałe, Frederick wydawał się z tym w pełni zgadzać.
-To prawda, jesteśmy w trudnym położeniu. Pisałem wiele listów, lecz… dobrze, że choć jeden spotkał się z odpowiedzią. Mimo to, powinniście jeszcze poznać resztę. Od razu ich zbierzemy.- Odparł i spojrzał na Doriana. -Magnusie, przygotuj dokumenty w sali zebrań.
Dodał, a blondyn zdjął z głowy kapelusz.
-Tak, Mentorze.
Po czym wyszedł z sali. O’Dhall podjął kroki w kierunku wyjścia, zaś reszta za nim, zagłębiając się w korytarz. Wtedy, Mentor zerknął na młodszych Łowców.
-Evanie, pokazałeś im miasto?
-Tak. Co ważniejsze ulice. Byliśmy świadkami egzekucji heretyków. A właściwie, przybyliśmy tuż po całym procesie.
Wyjaśnił, zaś Frederick westchnął zrezygnowany.
-Przykro mi, że musieliście to oglądać pierwszego dnia, ale taka niestety jest rzeczywistość.
Skomentował ten stan rzeczy, a wtedy Mirabell wysunęła się nieco do przodu.
-To prawda, że Bractwo Cieni ma w tym udział?
Dopytała, zaś Mentor kiwnął głową.
-Większy, niż chciałoby się rzec. Za moment przedstawię Wam każdy szczegół. Tymczasem…- Otworzył drzwi, a wtedy, znaleźli się w kolejnym gabinecie. -Poznajcie Sabinę Rosier. Naszą specjalistkę biznesu.
Uśmiechnął się, zaś ich oczom ukazała się kobieta w czarnej sukni i ciemnymi okularami na nosie, spod których wyłoniły się srebrne oczy. Wyglądała jak dama o bladej skórze i krwisto rudych włosach. Zwróciła się do nich, splatając swoje dłonie.
-Rodzeństwo Kneynsberg? Miło Was poznać.- Uniosła lekko kąciki ust w górę. -Cieszę się, że widzę nowe osoby w naszych szeregach. Urzekły Was piękne faktoria i wybrzeże?
Dodała, unosząc lekko szczupłą dłoń, na której mieścił się symbol łowców. Mirabell też uśmiechnęła się i kiwnęła głową na powitanie. Evan z kolei cofnął się zaraz na korytarz.
-Arteus jest bardzo ładne.
Odpowiedziała Mirabell.
Offline