Nie jesteś zalogowany na forum.
MG = Dwórka Izyda, Paratheo Kimberish
Paratheo zacmokał ustami, jakby nie do końca podzielał poglądu Hannibala na skalę problemu.
-I tutaj jest stosowną różnica między nami. Ty widzisz problem teraz. Ja zaś jestem dalekowzroczny i szukam rozwiązania, które przyczyni się dla dobra większości.
Skomentował, ale nie sądził nawet, aby miało to jakkolwiek wpłynąć na ocenę Łowcy. W końcu stali po przeciwnych stanowiskach, mogli jedynie debatować między swoimi uwagami.
Problem pojawił się w momencie zdecydowania o losie Hannibala. Cóż za impas, którego Kneynsberga nie chciał zmienić. Może grał na czas, to też przeszło przez myśl Paratheo. Izyda może była jak ta irytująca mucha, ale słusznie ich poganiała. Pałac nie był bezpieczny.
-W sądzie… też widzisz tą zależność? Nasza wojna jest ponad prawem, to tak jakbyśmy… wszyscy walczyli o coś więcej, o coś znacznie ważniejszego…- Wyszczerzył zęby, po czym wyprostował się, aby wyjąć nożyk zza pazuchy. -Ale nic więcej tutaj nie wniesiemy.
Dodał, po czym zaszedł Kneynsberga od tyłu, aby… zacząć rozcinać jego więzy.
-Co Ty robisz?!
Spytała Izyda, wyraźnie zaskoczona tym obrotem spraw. Lecz Kimberish po chwili znów stanął na równych nogach, gdy ostatni węzeł opadł na dywan.
-Nie chciałem plamić podłogi.- Rzucił lekceważąco, po czym skierował się do Łowcy. -Za Inkwizycję odpowiada Arcybiskup, ale też namiestnik Mercell Teriell, jest głową Korony…
-PARATHEO!
Krzyknęła Izyda, zezłoszczona jego działaniem, w którym nie mogła doszukać się logiki.
-Teriell jest jednak wysoko postawiony, odpowiada za całe Arteus, nie ma żadnego dowodu, którym mógłbyś go obciążyć… ani nas…- Odwrócił się od Hannibala, aby zbliżyć się do skonfundowanej Izydy. -Nie traktuj tego jako pomocy… ani tym bardziej sojuszu… niech Zakon zadowoli się jednak baronem i nazwiskiem zarządcy. Wydaje mi się to lepszym rozwiązaniem dla zadowolenia ogółu… bo widzisz, myślę przyszłościowo.
Założył ręce na piersi, gdy kobieta postanowiła się z nim skonfrontować.
-Co Ty wyczyniasz…?!
-Jak to powiedział… słowo przeciw słowu. Przyznaj, że sama wpadłaś w sidła tej intrygi… jego nie miało tu być.- Zwrócił się zaraz do Kneynsberga. -Jesteśmy w dyplomatycznym impasie. Żadna ze stron nie ma korzyści w śmierci drugiej. Czyż nie…?
Offline
Nie był przekonany i to było bardzo widać w jego oczach. Dobro obecnie było ważnym elementem dobra przyszłego, zwłaszcza, że to na to właśnie mogli wpływać najbardziej, a drugiego nawet nie przewidzieć. Z pewnością też nie uważał, by działania Bractwa miały mieć dobre skutki w przyszłości. Prędzej będą kolejną niechlubną kartą w historii. Nie skomentował tego jednak, nie było powodu się powtarzać.
I znów musiał przyznać mu rację. Zaskakujące jak wiele sensownych rzeczy może powiedzieć ktoś uznawany za heretyka i zdrajcę Korony.
Skinął głową na potwierdzenie. Prawo jest kulawe. I nie potrzebował odkrywczych uwag Cienia, by to zauważyć. Hannibal wiedział o tym od wielu lat, dłużej niż by chciał. Allanorskie prawo nigdy nie było idealne, ale może żadne nie było, w końcu tworzyli je tylko ludzie.
Zerknął na nóż i na twarz lorda, póki ten nie znalazł się za bardzo z boku, a potem i z tyłu. Nie bał się. Choć nie był pewien jego intencji, to jednak naiwne byłoby sądzić, że nagle zmieni zdanie i pośle za sobą nagonkę. Zaraz też zgrzyt sznura i luz na więzach go w tym upewnił. Hannibal wstał niespiesznie, rozmasowując nadgarstki.
Ponownie jego wzrok utkwił w twarzy lorda. O arcybiskupie już wiedzieli, ale Paratheo tego nie zaznaczył. Może pominął, a może nie zdawał sobie z tego sprawy, a to byłoby interesujące. Ale namiestnik... będzie trzeba przyjrzeć się jego osobie. Reakcja Izydy sugerowała, że mówi prawdę. Z drugiej strony nadal pozostawała kwestia dowodów. Na barona może i je mieli, gorzej z namiestnikiem. I kto by go zastąpił? Może lepiej, aby nie był to Paratheo.
Pokiwał głową, ale nic nie odpowiedział na jego sugestie i zapewnienia. Zdecydowanie nie była to współpraca, jedynie osobliwa zbieżność poglądów, jeśli chcieć mu wierzyć. A jednak, jaka była alternatywa? Zabić wszystkich jak leci, skazać na gilotynę? Czym różniliby się wtedy od Inkwizycji forsującej własne racje?
Zerknął na Izydę, która dalej gorączkowała się przez zboczenie z ich planu. Przeszło mu przez myśl, że jak na szpiega, myślała bardzo prostolinijnie, ale to tym lepiej dla nich. Jednak co miało znaczyć stwierdzenie, że nie miało go tu być?...
— Taką mam nadzieję — odparł lordowi, bo on sam również nie zamierzał zakładać zbyt wiele. Konfrontacja czy chwilowy rozejm, wciąż opierali się na słowach. Pustych groźbach albo pustych obietnicach. Teraz w jego gestii leżało, by je wypełnić. — Możesz odłożyć świecznik — rzucił do dwórki. Byłoby bardzo niedobrze, gdyby ktoś ją tak tu zastał. — Bywaj... lordzie Paratheo — dodał i wyszedł na zewnątrz.
Teraz musiał bardzo szybko wyklarować swój plan i podjąć kilka decyzji. Tę parę chwil z gabinetu do pozostałych wydawało się mgnieniem oka.
— Skoro twoja rola dobiegła końca, lepiej by było, gdybyś została w stolicy — mruknął w międzyczasie do Izydy, o ile ta wybrała się razem z nim. Ciężko było zgadnąć, co dokładnie kryje się za tymi słowami, ale Hann zdecydowanie nie pałał do niej sympatią. Ani do całej sytuacji. Powinien się zorientować, co właściwie mówił baron...
Offline
MG = Dwórka Izyda, Paratheo Kimberish, Cathria La'Valliet, Frederick O'Dhall
Izyda zaskoczona spojrzała na Hannibala, gdy przypomniał jej o świeczniku, który tak długo zaciskała w dłoni, zapominając o towarzyszącym bólu od ucisku opuszków palców. Zaraz odrzuciła ten przedmiot na bok, jak zwykły śmieć. Paratheo odwrócił się do nich plecami, kiedy tylko usłyszał pożegnanie Łowcy, na które dyskretnie przywołał uśmiech.
-Udanych… łowów!
Rzucił z machnięciem ręki, a zaraz jego goście opuścili gabinet, czym skłonili go do samotnej refleksji. Wszystko stało teraz pod znakiem zapytania. A może nawet jego obecność w pałacu. Ale w jak kłopotliwej sytuacji znalazła się przecież dwórka…?
Izyda znów zbiegła wzrokiem na Kneynsberga, kiedy tylko poruszył temat jej… kolejnych działań.
-W celi? Bo tak nie brzmisz.- Mruknęła. -Nie będę wybielać Bractwa, ani siebie usprawiedliwiać. Gdybyś tak naprawdę znał Wielkiego Mistrza…- Podjęła, nim nie dostrzegli na końcu korytarza Cathrię i Fredericko. -...czasem zaś prawdziwie przeraża mnie to co widzę w oczach O'Dhalla…
Wyszeptała i ruszyła pierwsza w ich kierunku. Co miało się stać, to się stanie. Miała swoje przeczucia, ale to musieli odłożyć, gdy ich kroki dotarły do uszu reszty.
-Oh, Hannibalu, Izydo… mam nadzieję, że rozmowa z Paratheo była bardziej owocna… a może nie, skoro nie widzę go z Wami.
Podjął, zaś Cathria podparła łokieć o przedramię.
-Evan został z Vorlefem… aby go przypilnować. Baron zarzekał się, że nic nie wie, ale… no cóż, Black dosyć krótko trzymał smycz, a możny zaczął się buntować i wygrażać… ale przynajmniej potwierdziła się korespondencja z Arcybiskupem. W dodatku kilka dziwnych listów bez adresata dotyczące spotkań, przekazu zbrodni Inkwizycji… idiota tylko trzyma coś takiego, zamiast zniszczyć… ale no… to tylko poszlaki, niby wystarczające by mieć coś na sumieniu, ale żaden jasny dowód. Mógł po prostu sponsorować Kościół…
Poinformowała, a Izyda spojrzała na Hannibala. Najpewniej wszystko zostało wcześniej przygotowane. Narzędzia czekające na ich użycie…
-Nie możemy odejść z pustymi rękoma, jesteśmy zbyt blisko, w dodatku śledztwo bez skutku zniecierpliwi Roberta…
Zaznaczył O'Dhall tworząc z dłoni piramidkę.
Offline
Paratheo wrócił do żartów i to chyba była nieodzowna część jego osoby. Zaskakujące, że dawał się z tym lubić, mimo że Hannibal nadal uważał go za irytującego. A może po prostu bardziej drażniła go teraz dwórka.
Zerknął na nią, kiedy podjęła temat siebie i Bractwa, a zaraz przewrócił oczami. Gdybyś naprawdę znał Wielkiego Mistrza. Brzmiała, jakby byli małżeństwem od pięćdziesięciu lat, a kobieta sama pewnie miała ledwo ponad połowę z tego. Poza tym, nie wierzył jej w to kompletnie. Nie szukanie usprawiedliwień jest jednym z bardziej nieszczerych prób wybielania siebie. Wspaniałomyślne przyznawanie się do błędów.
— Nie znasz go — odparł w międzyczasie, a zaraz znów na nią zerknął, tym razem z większym zrozumieniem. Może nawet ciekawością, że to zauważyła. Wiedział dobrze, że O'Dhall był fanatykiem, większym nawet niż Evan. Wiedział też, że jeśli wypowie mu wojnę, stanie się jednostką do zlikwidowania, dodatkowo obrzucaną mianem zdrajcy. Nie zamierzał go jednak demonizować.
Nie odpowiedział jednak na to, kierując się razem z nią do pozostałej dwójki. Brak Evana z nimi mógł o czymś świadczyć, mógł o niczym, zresztą, teraz bardziej zastanawiało go, dlaczego Paratheo był gotów poświęcić namiestnika. Możliwości było parę.
— Mentorze. — Skinął głową i oparł jedną rękę o biodro, przenosząc wzrok na Cathrię. Podejście Blacka ani trochę go nie dziwiło, ani tym bardziej to, że niewiele nim uzyskał. Nawet gdyby coś mógł. Ale dalsze nowiny były ciekawe. To miała być ta łatwość, o której mówił lord? Znając prawdę, brzmiało to trochę naiwnie. — Po co sponsor miałby korespondować o zbrodniach Inkwizycji? — rzucił trochę retorycznie. Zerknął na Mentora i musiał przyznać mu rację. Irytowanie króla mogłoby zagrozić ich planom związanym z Bractwem Kościelnym. — Wiemy, że baron jest podejrzany. Lord wspominał, że miesza się w brudne sprawy — odparł za moment. — Wskazał też Mercella Teriella jako głowę tego odłamu. To by mogło wyjaśniać swobodę Bractwa... z drugiej strony mamy problem w postaci braku dowodów. Ale... — Zastanowił się przez moment. — Jeśli się nie znajdą, może wystarczyłoby go na razie wygodnie odsunąć? Tak, by nie mógł bruździć.
Nie był pewien, czy dało się to zrobić, prawdopodobnie potrzebowaliby do tego współpracy Roberta. Ponownie. A Hannibal nie znał ich relacji, mogła wyglądać podobnie jak w przypadku Izydy i O'Dhalla. Ale była jeszcze jedna opcja...
Offline
MG = Dwórka Izyda, Cathria La'Valliet, Frederick O'Dhall
Cathria zwróciła się do Hannibala, by zaraz przyłożyć palce do podbródka w zamyśleniu.
-Jeśli miał w tym udziały… lub jeśli musiał być na bieżąco. Tak szczerze, nie znamy struktur działań Korony, same Bractwo jest łamigłówką…
Odparła, ale mogła tylko zgadywać tak jak i on. Na ślepo kogoś oskarżać też niedobrze, z drugiej sama współpraca z Inkwizycją mogła podpadać pod zdradę stanu, jeśli kolidowało to z interesem króla.
O'Dhall słuchał uważnie Kneynsberga, gdy ten zaczął podawać informacje uzyskane od Paratheo, zaś Izyda skrycie zachowała swe zaskoczenie, kiedy ten zdecydował się na mniej szczere zagranie. Czyżby Kimberish i Cornwell nie mylili się co do niego? Mimo to, ciężko było zgadnąć co tak naprawdę myślała o Mercellu, jednak łatwo można było wyczytać z twarzy Fredericka, że ten z entuzjazmem przyjął informacje.
-Sam namiestnik… jedna z najważniejszych osób w Allanorze… tak, mógłby nadawać się na filar. Zaskakujące, że łapy Bractwa sięgnęły aż tam. Jednak jego osoba jest nie mniej niewygodna jak Cartaphilus, czy wcześniej Harridan. W przeciwieństwie do reszty, nie ma dowodów, ani chwilowo możliwości zwrócić się przeciwko niemu. Jednakże… osłabienie Korony i baczną obserwacja poczynań… wiele nam powiedzą. Evan niech zaaresztuje barona. Jeśli jest Cieniem to odpowie za to…
Zaznaczył O'Dhall. Prawdę powiedziawszy, wystarczyłaby mu głowa Teriella na talerzu, aby móc zajrzeć w oczy Cornwella, jednak przed nimi stało inne jeszcze wyzwanie do przeskoczenia, ostatnie może, nim przejdą do części planu, który utworzył we własnej głowie.
-Tutaj moja rola się kończy, mentorze. Jestem potrzebna królowi, zwłaszcza kiedy grunt jest tak niestabilny…
Zwróciła się Izyda z lekkim ukłonem, akceptując szansę, która dał jej Hannibal na wcześniejsze zejście ze sceny. O'Dhall skinął jej głową.
-Dziękujemy za Twą pomoc. Przysłużyłaś się Zakonowi, Izydo…
******
ROZDZIAŁ XVI: KOŚCIÓŁ NA GLINIANYCH NOGACH
Zamek La Moussir
MG = Evan Black, Król Robert Allanorski
Całe tereny wokół zamku La Moussir zostały opanowane przez królewskie wojska i machiny oblężnicze, które próbowały burzyć solidne grube mury fortecy, pamiętającą jeszcze minione wieki. Inkwizycja stawiała silny opór, broniąc swoich interesów w imię Boga i Arcybiskupa, lecz musieli mierzyć się z przewyższającą ich liczbą jednostek, która jak plaga szarańczy, nie miała swojego końca.
-Przejdę do historii…
Wymruczał monarcha, który obserwował całe zdarzenie z najbliższego wzgórza, gdzie miał rozstawiony już namiot i wygodne siedzisko. Zapewne byłby chętny dołączyć do swoich żołdaków, bowiem nawet jakby zginął żadna strata w jego odczuciu, pozostawił dziedziców, ale mimo to jego wiek już nie pozwalał sprawnie władać bronią. Może winił się trochę za ten zastyg, lecz Allanor nie pamiętał już zbyt dobrze prawdziwych zbrojnych starć, nie licząc potyczek z Lucją, lecz to były głupie przepychanki.
-Nie wiem, Wasza Wysokość, czy ekskomunika jest chwalebnym tytułem dla potomnych…
Zauważył dworzanin, który stał tuż u jego boku, niezbyt uradowany tym wszystkim. Robert machnął ręką, jakby tylko gdakał mu nad uchem.
-A zamknij się. Co mnie obchodzą te klechy, Allanor należy do mnie i jeśli rozkażę zamknąć każdą ich świątynię, to tak się stanie.
-Mój Panie, to oburzyłoby poddanych…
Pouczył mężczyzna.
-Małe protesty jeszcze nikomu krzywdy nie zrobiły… wykrzyczą, wyszumią i zapomną…
Odparł, ale dworzanin chyba zaniemówił. Monarcha bardzo niebezpiecznie traktował takie tematy, ale ci w których płynęła demoniczna krew nigdy do normalnych nie należeli…
W tym czasie Evan i Hannibal przedarli się przez jedną wyrwę w murze, natychmiast odpierając atak przypadkowych obrońców, lecz anielskie symbole zapewniały im przewagę w walce na otwartym dziedzińcu. Byli mimo to sami, choć z drugiej strony Black nie narzekał. Jeśli ktoś miał zginąć to albo on, albo Kneynsberg. Nie żeby życzył mu tego, lecz byli wojownikami, w przeciwieństwie do reszty, jeśli któryś poplącze się o własne nogi to widocznie zaliczenie zgona byłoby w tym wypadku należyte.
-Nigdzie nie widzę Flawiusza, a więc pewnie strzeże głównej katedry…
Sapnął, gotowy przelać więcej krwi. Bractwo Kościoła leżało im na tacy.
Offline
Może i dobrze, że nie wiedział, co dokładnie działo się w międzyczasie w Arteus, to byłoby bardzo rozpraszające. A teraz jak nigdy potrzebował skupienia i doskonałej orientacji. To była pierwsza prawdziwa bitwa, w której brał udział, w dodatku oblężenie, ekscytacja i stres razem wzięte brały górę nad niemal wszystkim. Na szczęście Hann miał jeszcze rozsądek. Czasem dysfunkcyjny i szalony, ale jednak.
Przejście przez mur było osiągnięciem, nawet jeśli wokół nadal wrogowie biegali jak oszalałe mrówki między atakującymi. Raz za razem ciął mieczem w tę czy inną stronę, niewiele robiąc sobie z pospolitych żołdaków kościelnych. Zdobyczne ostrze pięknie przystroiło się ich krwią.
— Raczej próbuje uciec — rzucił bez namysłu. Wysoko postawiona ekscelencja nie sprawiała nigdy wrażenia kogoś, kto stawiłby czoła realnemu zagrożeniu. Umiał tylko gnębić mieszczan, a i to cudzymi rękoma. Tak czy inaczej, musieli się do niego dostać, czyli do stołpu.
Korzystając z chwili, rozejrzał się wokół. Główne wrota wciąż były daleko, ale jeśli po drodze nie znajdzie się lepsza opcja, to nadal pozostaną jedyną. Flawiusz mógł się tam spokojnie zabarykadować. Starał się jednak nie tracić Evana z oczu. Razem byli skuteczniejsi i rozdzielanie się w bitwie nie byłoby rozsądnym wyjściem.
Offline
MG = Evan Black, Wielki Inkwizytor Flawiusz
Evan nie wdawał się specjalnie w polemikę, gdy zewsząd nadchodził wróg, dlatego jedyne co mogli robić to ruszyć do przodu, wraz z falą królewskich żołnierzy, którzy przedostawali się przez wyrwę w murze jak rozlana woda z przewróconej szklanki. Inkwizycja znalazła się w defensywie, zmuszona stopniowo cofać się i odpierać ataki. Black nie dostrzegł innych alternatyw, niżeli rozległe schody wiodące do głównej katedry. Jednak na ich szczycie stały liczne garnizony kościelnych obrońców, którzy byli największą przeszkodą do przedarcia się przez grube wrota.
-ZA KRÓLA!
Krzyknął Black, a zaraz za nim żołnierze, którzy ruszyli schodami do góry, zderzając się z przeciwnikiem. Hannibal pozostał na chwilę w tyle, by zorientować się, że wokół niego powstał bitewny chaos, z którego wyłoniła się masywna sylwetka ciężko uzbrojonego mistrza Inkwizycji. Zupełnie jakby ich okrążył.
-Znów się spotykamy, Łowco.- Wybrzmiał Flawiusz, a jego ciężkie ostrze opadło w dół, by odrzucić od siebie krople krwi. Jego twarz skrywana pod przyłbicą niewiele mogła powiedzieć, ale w głosie zachował pełną pewność siebie. Lecz skoro był tu, a nie w katedrze, to… gdzie Arcybiskup? -Ostrze które dzierżysz należało do Myrthii. Udowodnij więc, że jesteś jego godnym posiadaczem…- Rozłożył ręce szeroko. -...i walcz.
Offline
Szum kroków i szczęk ostrzy rozbrzmiewał dookoła, zdając się oplatać go szczelnym kokonem. Oganianie się od ciosów i wymierzanie własnych w nadarzające się okazje przerwał dopiero krzyk Evana. Na krótki moment Hannibal spojrzał w tamtą stronę, na falę żołnierzy ruszającą do wrót głównej katedry, nim znowu nie pozbył się jakiegoś wrogiego żołdaka. Ten kazał mu się odwrócić i wtedy też Kneynsberg dostrzegł sylwetkę aż nazbyt wybijającą się z tłumu. Jego obecność zdawała się odsunąć całą resztę za umowną granicę ich wspólnej teraz przestrzeni.
— Wielki Inkwizytorze — odparł na to powitanie, choć ciężko powiedzieć, żeby miał do niego szacunek. Prędzej respekt przed umiejętnościami, które ten zdecydowanie posiadał i nie należało ich lekceważyć. Z drugiej strony całym sobą gardził Flawiuszem.
Nie spojrzał na miecz, a jedynie pewniej zamknął dłoń na rękojeści. Wielki Inkwizytor brzmiał wzniośle, zupełnie nie w jego stylu, ale skłamałby, gdyby powiedział, że nie chciał mu tego udowodnić.
— A więc też chcesz zginąć — odparł z nie mniejszą pewnością siebie. Uniósł miecz, oddając przeciwnikowi pierwszy ruch. Nie było sensu na niego szarżować.
Offline
MG = Evan Black, Wielki Inkwizytor Flawiusz
Hannibal wydawał się zachować większą ostrożność, choć to nie zdziwiło Flawiusza. Oceniał go, analizował przeciwnika. I czekał na błąd.
-Długo myślałem o Tobie. Gdy zjawiłeś się niczym intruz w katedrze Najświętszego Zbawienia, wpierw wziąłem Cię za pchłę, która skacze i drażni.- Opuścił ręce, by powoli zacząć stawiać kroki w kierunku Kneynsberga. -Zabicie księży nie wydawało się wielkim wyczynem. Lecz gdy usłyszałem o pojedynku Myrthii… pomyślałem sobie… kim Ty jesteś…? Ona przecież nigdy nie przegrała…
Mówił wciąż, a ich dystans zmniejszał się, lecz Łowca nie mógł długo zachować pełnej kontroli nad tym co widział przed sobą, gdy do jego uszu dotarły okrzyki zza pleców, kiedy to czterech zbrojnych inkwizytorów próbowało zakłócić ich starcie, atakując Hannibala z zaskoczenia. Reakcja mogła być szybka, ale wciąż jednak musiała opierać się na uniku nie jednego, a czterech ostrzy. Wtedy też, Kneynsberg mógł poczuć chwyt, który szarpnął go do tyłu i przewrócił.
-Zrozumiałem że była po prostu przeceniana.
Padły cierpkie słowa Wielkiego Inkwizytora, zaś Łowca mógł poczuć jak z jego barku sączy się krew. Wtedy też, dosyć szybko doszły do tego zawroty głowy. Miecz Flawiusza tylko go naciął, co zdawało się być zamierzonym zabiegiem.
-Nie wyglądasz najlepiej…- Wydusił spod przyłbicy, gdy cały obraz zaczynał się rozmywać, dwoić, niekiedy troić. Do tego pole bitwy wydawało się chaotyczne, jakby w całym tym starciu brały udział upiory, zlewające się w jedno. -...czekanie nie zawsze jest najlepszym wyjściem.
Powitały go słowa, nim Łowca nie został uderzony w twarz z metalowej rękawicy, a sylwetka Flawiusza nie zaczęła wydawać się bardziej niewyraźna. Z wypustek hełmu dostrzegł krwiste, jarzące się oczy oponenta… a może to umysł płatał mu kolejne figle…
Offline
To było na swój sposób niesamowite, jak każdy z nich musiał rozprawiać o swoich przemyśleniach i nastawieniu. Rozumiał lorda, bo też taki był jego cel, jednak Inkwizytor przyszedł po jego krew, tymczasem zachowywał się, jakby Hannibal był interesującym okazem już w bezpiecznej klatce. Poniekąd tak było, otaczali ich uzbrojeni ludzie, nie było mowy o wycofaniu się czy choćby odsunięciu na bezpieczniejszą odległość. Ruszył wraz z nim w ten wilczy taniec, niewiele sobie robiąc z jego wywodów. Większą uwagę zwracał na jego ruchy i na otoczenie, które wciąż się zmieniało.
Być może był to błąd, a być może właśnie to ocaliło mu życie, kiedy zamiast skupić się na jednym i dać zajść od tyłu, spróbował skupić się na wszystkim. Jednak rzeczy do wszystkiego zwykle bywają mierne we wszystkim.
Słysząc okrzyk atakujących, uskoczył w bok, tak, by nie wpaść przy tym na Inkwizytora, a umknąć przynajmniej połowie z nich. Czterech... pięciu na jednego? Nawet ambicje Roberta by przyznały, że to przegrana sprawa. Odbił mieczem cios, wymijając inny, lecz na trzeci zabrakło już czasu i ten właśnie pociągnął go na ziemię.
Z ust wyrwało się ciężki oddech wygnieciony przez uderzenie, w ramieniu zaognił się ból i nieprzyjemnie ciepła wilgoć krwi. Usta naszły krwią, a wokół powstał zamęt, z którego wybił się jeden drobny szczegół. Krwawe ślepia skupiły na sobie całą uwagę Łowcy. Bez zbędnego namysłu podniósł wolną rękę i zarzucił świetliste lasso, celując w szyję i korpus Inkwizytora. A jeśli choć trochę by go to rozproszyło, może mógłby się pokusić o dźgnięcie.
Offline
MG = Wielki Inkwizytor Flawiusz
Postać Wielkiego Inkwizytora mogła wzbudzać trwogę, a mimowolnie serce Hannibala biło szybciej, jakby dopadał go niewytłumaczalny wewnetrzny niepokój, który tylko narastał bez znanej sobie przyczyny. Żołnierze, którzy przed chwilą zaatakowali Łowcę spróbowali znów podjąć się zaczepnych ataków, lecz te mogły tylko rozkojarzać już i tak zmącony umysł bohatera. Lecz kiedy tylko Kneynsberg wysunął rękę do siebie, a jego symbol rozbłysł, mógł odnieść wrażenie, że lasso którym chciał się posłużyć zaczęło tylko falować w powietrzu, jak tkanina na wietrze, nie mogąc odnaleźć swojego źródła docelowego.
-HAHAHAHA!- Rozbrzmiał gromki śmiech Flawiusza, nim Hannibal zdał sobie sprawę, że ten w jednej chwili nie był parę metrów od niego, a dosłownie przed jego twarzą, choć te wnioski nasunęły się zbyt późno, by uchronić go przed kopnięciem. -Co Ty próbowałeś zrobić…?- Spytał go z nutą ironii w głosie, który też wydawał się przekształcać. Flawiusz pochwycił Łowcę za krtań, aby z wysiłkiem unieść go w górę, a mięśnie Kneynsberga zdawały się odmawiać posłuszeństwa, wiotczejąc, nie mogąc stawiać oporu postaci o krwistych oczach, których spojrzenie tylko zwiększało narastające poczucie strachu. -Bractwo Cieni zwycięży, bo z nami jest Bóg…
Puścił Hannibala, aby pozwolić mu opaść na kolana, nim czterech upiornych rycerzy nie podeszło powoli do niego, gotowych dokonać egzekucji.
Offline
Efekt był boleśnie daleki od zamierzonego, a im bardziej to do niego docierało, tym mniej Kneynsberg rozumiał. To nie był demon. Ani Upadły. Ale co w takim razie? Allanorska krew? To brzmiało bez sensu, nic takiego nie pamiętał. Ale na opętanego też to nie wyglądało. Jego głośny śmiech, który obijał się w głowie, tylko spotęgował to śmiercionośne zmieszanie.
Sekundy zdawały się uciekać szybciej, niż był w stanie zauważyć. Ubranie nasiąkało krwią, a Flawiusz przemieszczał się w nieludzki sposób, nagle zjawiając się tuż przy nim, by znów się pastwić. Co chciał zrobić? Dużo rzeczy, na przykład wydłubać mu oczy i pogrzebać ostrzem w brzuchu, ale kopnięcie zbyt skutecznie odebrało mu dech i wolał zebrać myśli, niż mu odpowiadać.
Chciał się podnieść, ale nie zdążył, zamiast tego odruchowo łapiąc wolną ręką za zbrojną rękawicę Inkwizytora. Nie był to jednak silny chwyt, nawet nie na tyle, by sensownie utrzymać go nieco wyżej i odciążyć gardło. Po raz pierwszy od dawna Hannibal naprawdę zaczął obawiać się swojej sytuacji.
— Bóg... nie sprzyja... mordercom... — syknął prosto w zakuty hełm, nim Flawiusz nie puścił go z powrotem na ziemię. Miri... Słyszał jego pomocników, którymi tak zdradziecko się wysługiwał, wiedział, że im nie umknie i miał tylko moment, by cośkolwiek jeszcze zrobić. Naamo... Zacisnąwszy rękę na mieczu, zerwał się jeszcze raz i spróbował go unieść na przeciwnika, by dźgnąć od dołu. Przepraszam...
Offline
MG = Wielki Inkwizytor Flawiusz
Wyglądał co najmniej żałośnie, nie mogąc zebrać w sobie sił, dając się poniewierać i poniżać. Zaszedł tak daleko, aby polec w tym miejscu? Na obrzeżach Pustkowia? Może nikt nie jest wyjątkowy. Może faktycznie zawód Łowcy to szereg zwycięstw i jednej porażki, która w końcu musi nadejść.
-Co Ty możesz wiedzieć, heretyku…- Padł głos oddalającego się powoli Flawiusza. -...ale wkrótce sam poznasz odpowiedź…
Dodał jeszcze, nim rycerze nie otoczyli Hannibala. Jego niemrawy ruch i atak skończył się tak jak można było zakładać. Ostrze Myrthii opadło z powrotem na ziemie, a zaraz jeden z wojowników zatopił miecz w brzuchu Hannibala, by po nim uczynił to samo kolejny, nadziewając go od boku…
[...]
Leżąc na ziemi mógł dostrzec dreptającego karalucha, który zatrzymał się tuż przy jego twarzy i wysunął czułka w jego kierunku.
-Będziesz tu leżeć jak ciota…?- Zapiszczał mały towarzysz w tej ciężkiej chwili. -Wszyscy się zabijają, a Ty leżysz tu jak dziwka na ulicy i pienisz z ust, co by Twój ojciec powiedział?- Przebieg kawałek obok, aby zbliżyć się do jego nosa. -A teraz rusz te dupsko, bo zaraz Twoje ciało trafi na kompostownik!
Wypiszczał znowu, a wtedy ciało Hannibala samo szarpnęło go do pozycji siedzącej, by mógł rozejrzeć się po zgliszczach. Nie był ranny, co jedynie lekko potłuczony od upadku. Wszędzie zaś były trupy, niektórzy żołdacy zbierali swoje rzeczy, albo dobijali rannych. Mógł rozpoznać mundury królewskie po stronie zwycięzców, a więc sytuacja wyglądała lepiej, niż mógłby założyć.
-Naćpali Cię idioto.- Wykrzyczał karaluch, który postanowił go wyminąć. -Lepiej poszukaj Evana skoro nogi znów działają.
Offline
To nie był koniec, jakiego by chciał, ale czy miał jakikolwiek upatrzony? Zdał sobie w tej chwili sprawę, że nie i to wydało się bardzo niewłaściwe. Żyć bez myśli o śmierci, a nawet bardziej oddalonym jutrze. Jakby ten dzień miał być wiecznie niewyraźnym "kiedyś", tymczasem nadszedł właśnie teraz. Niczym złodziej, bez ostrzeżenia, bez pytania, czekając tylko na jeden głupi błąd. Ale o dziwo nie miał do siebie żalu. Był pewien, że wybierał najlepiej, jak umiał, a jeśli to było za mało, to nie jest bohaterem tej historii.
* * *
Istnienie przyszło równie cicho, a wszelkie odgłosy wracały powoli, jakby musiały przebić się przez ścianę. Gdzie był? Piach nieprzyjemnie gryzł w skórę, ale widok czarnego stworzenia na moment skupił jego całą, drobną uwagę.
— Co? — rzucił cicho, zastanawiając się, dlaczego to coś próbuje go obrazić, czy to na pewno jest robak i... zaraz, co on powiedział? — Wszyscy się... — Bitwa o zamek, oblężenie, Evan, Wielki Inkwizytor. Robak. — Co jest kurwa... — Czemu robak do niego gada? Czy tak wyglądały zaświaty? To było zbyt absurdalne nawet na koncepcję życia pozagrobowego.
Ale kolejna uwaga stawonoga już zdecydowanie dotarła do rozsądku Łowcy, bo zdecydowanie nie chciał żeby ktoś go zbierał z ziemi. Sam mógł się zebrać. Chyba. Pod warunkiem, że rozmawianie z robakami nie świadczy o niedyspozycji ruchowej.
— Dobra, dobra — mruknął, podpierając się rękoma, by zaraz stanąć trochę chwiejnie na nogach. Zerknął na swoje ramię, które jednak było całe. Jeśli znalazł się na ziemi również jego miecz, to podniósł go i ruszył w stronę wejścia do głównej katedry, gdzie ostatnio zniknął mu Evan.
Offline
MG = Evan Black, Wielki Inkwizytor Flawiusz, Arcybiskup Cartaphilus
Posłuszny Łowca postanowił zebrać swoje rzeczy, właściwie swoje ciało z gleby i zdobioną broń, która na nic mu się tym razem zdała w walce z własnym umysłem. Gdy zaś mógł postawić pierwszy krok, zrozumiałby, że i karaluch zniknął, a obraz powoli się stabilizował. Może były to ostatnie omamy, a umysł wracał do formy. Miał szczęście, że przynajmniej w tym chaosie nikt nie wykorzystał jego stanu, a śmierć nie przyszła tak łatwo jak mogłaby.
Kiedy Hannibal wszedł po schodach, zauważyłby wyważone wrota i kilku wojowników, którzy jakby bali się wkraczać z całym uzbrojeniem do środka bardziej, niżeli powinni. W końcu brudzenie wszystkiego krwią mogłoby zostać odebrane jako bluźnierstwo. Niby człowiek wiedział co robił, ale siłą rzeczy jakieś zabobony przeważały.
-Żyjesz…- Wybrzmiał głos Flawiusza, który trzymając się za głęboką ranę podpierał jeden z filarów, zerkając ciężko spod przyłbicy na Kneynsberga. -...myślałem, że Cię zadepczą…-
Wyrzucił z siebie i osunął się do ziemi. Nikt go nie dobijał, jednakże ktoś wcześniej poważnie ranił. Szybko można było skojarzyć fakty, gdy przewracane relikwie i wazy nakazały spojrzeć w głąb wielkiej hali, by odnaleźć Evana podążającego za czołgającym się starcem w głębokich szatach…
-Jeśli mnie tkniesz…! Będziesz przeklęty! Kara boża będzie przerażająca! Zostaw mnie! Zostaw!
Wrzeszczał Arcybiskup, aż Black nadepnął butem na skrawek jego szaty, czym go sprawnie zatrzymał.
-Dawno nie widziałem, by ktoś tak bał się śmierci. Zwłaszcza klecha, który podobno jest ręką Boga…
Skomentował Evan, nim nie uniósł ostrza skierowanego czubkiem w dół, aby zaraz zatopić je w ciele Cartaphilusa…
“Pobożny człowiek każdego dnia wznosił swe modły do Boga, aby ten mu odpowiedział. Każdego dnia, aż każdej nocy klęczał przed ołtarzem jego majestatu…
-Usłysz mnie, Panie Mój…
Bóg jednak nie odpowiadał, gdy działo się tyle zła. Więc pobożny człowiek wznosił coraz większy ołtarz, ale Bóg wciąż milczał…
-Ile jeszcze śmierci mamy widzieć…? Ile mamy znieść, na ścieżce, którą nam obrałeś…
Każdego dnia pobożny człowiek budował schody, którymi mógłby wspiąć się, aby ujrzeć Boga, mimo to, ścieżka ta nie kończyła się, a trud wspinaczki coraz bardziej dawał się we znaki.
-Ludzie zabijają i gwałcą… nikt nie czuje się już bezpieczny… dlaczego więc Ciebie nie widzę…?
Człowiek pobożny w końcu zrozumiał, że Boga nie ma na szczycie schodów, nie ma w obliczu ołtarzy, będących imitacją jego majestatu. Boga każdy miał w sercu, więc mógł jedynie otwierać własne na innych.
-Schrońcie się w domu pańskim, zgubione owce… Bóg jest z nami. Nie opuścił nas. Cierpi razem z nami…
Wtedy pobożny człowiek dał przykład innym, którzy ruszyli za jego krokami, wskazując ludziom miejsce Boga w nich samych. To oni stali się schodami, po których ludzie mogli wspiąć się ku Jego obliczu.
-Niech ogień oczyści wasze serca, bo nie wiecie co czynicie.”
Starzec wyzionął ducha ostatnim tchnieniem, zaś ciemne oczy Evana wyłapały sylwetkę Hannibala. Iście spóźnionego. Czy musiał odwalać za niego całą brudną robotę jak zwykle…?
-Koniec.
Wymruczał, zaś Flawiusz skierował głowę w stronę Łowcy, który oznajmił jasny finał. Ciężko było przewidzieć co siedziało Wielkiemu Inkwizytorowi w głowie, zwłaszcza w takiej chwili, gdy zawiódł, w dodatku na dwóch płaszczyznach.
Offline