Nie jesteś zalogowany na forum.
Pokonanie schodów było zarówno małym wyzwaniem, jak i dobrym momentem na rozruszanie skołowanego ciała. Rzucił okiem na stojących wokół połamanych wrót zbrojnych, ale nie skomentował ich wahania. Ciekaw był tylko, czy przez cały czas tu tak stali i gapili się. I na co przede wszystkim się gapili.
Głos Flawiusza kazał mu na nowo postawić się w pełnej gotowości, ale jak się zaraz okazało, niepotrzebnie. Katedra była zdemolowana, jak należało się spodziewać, a sam Wielki Inkwizytor krwawił obficie na ziemi. Wzrok natychmiast powędrował do pozostałej dwójki. Widok Evana na nogach był teraz jedynym, czego chciał i to właśnie dostał, w tej jednej sekundzie ulga i spokój na nowo rozgościły się w sercu Łowcy.
Zaraz za nimi zakradło się ciche ukłucie zazdrości, ale wymierzone jedynie w samego siebie.
Ruszył z wolna przez salę, słuchając jęków Arcybiskupa i odbijających się od posadzki własnych kroków. Nie włączył się w ich dyskusję, niewiele mając do dodania. Zresztą, skamlenie w takiej chwili wydawało się żałosne. Zerknął gdzieś w kąt, nad ramieniem Flawiusza, mając wrażenie, że gdzieś tam przebiega robak, ale chyba rzeczywiście był jego kolejnym złudzeniem. Takie właśnie ma o sobie mniemanie? Hannibal nieznacznie uniósł kącik ust. Całkiem adekwatne.
— Nareszcie... — Słysząc werdykt Blacka, wsadził koniec miecza między płyty pancerza przy obojczyku i jednym płynnym ruchem wbił pod zbroję Wielkiego Inkwizytora. I taki właśnie był jego koniec, równie żałosny, jaki on sam chciał zgotować jemu. Kneynsberg musiał szarpnąć nieco mocniej, by wyjąć ostrze niemal całe ubroczone w świeżej krwi, która teraz radośnie wypływała stworzonym otworem. Jego wzrok spoczął na świętym ołtarzu u szczytu podestu.
Licz na siebie, Hann, bo Bóg nie sprzyja mordercom.
— Chodźmy — rzucił cicho, by przerwać milczenie i sam ruszył do wyjścia, gdzie gromadziła się ich publiczność.
Offline
ROZDZIAŁ XVII: POKUSA
Arteus - Centrum
MG = Sabina Rosier
Arteus rzadko zastawała zła pogoda, ale tego późnego popołudnia ciemne deszczowe chmury zebrały się nad miastem, płoszcząc mieszczan do domów. Z tego powodu Hannibal mogl poczuć się osamotniony podczas przemierzania głównej ulicy w centrum, choć miał ku temu istotny powód. Chciała spotkać się z nim Sabina, uznając że jest to pilne i nie może odbyć się w katakumbach, czy nawet kawiarni. Dziwnie rosło napięcie względem całej ich sytuacji. Arteus dobrze pamiętało niedawne czystki, które przekształciły place i rynki w mogiły śmierci, zaś zdewastowanie i brud pokrywało niegdyś piękne alejki. Wszystko się zmieniało, ciężko było ocenić, czy na dobre. Z każdym kolejnym martwym Cieniem wydawał się zatracać sens ich głównej misji. Czy miało się coś zmienić?
-Hann…- Padł głos rudowłosej Łowczyni, która skrywała głowę pod kapturem, stając pod balkonem, który choć trochę chronił przed deszczem. -Chodzi o Mentora. Nie ma nikogo z Tobą?
Spytała dla pewności, sama się rozglądając, by zaraz podeprzeć plecami ścianę kamienicy. Wydawała się jakaś niemrawa, jakby coś zaburzało jej spokój ducha.
-O'Dhall ma jakiś plan, gdy pytałam w czym rzecz, mówił tylko, że to wszystko może zmienić. I chciał… rozmawiać tylko z Tobą. Kazał mi poinformować Cię, żebyś przyszedł. Coś wiesz?- Spytała, ale sama wątpiła w to, aby udzielił satysfakcjonującej odpowiedzi. -Czeka na Ciebie na balkonie, na szczycie ratusza.- Wskazała najbliższy budynek, którego imponujący rozmiar i gotycki wygląd mógł wydawać się nieco niepokojący. Taki pusty zarazem, a jednak, oczekujący. -Hann.- Chwyciła go za ramię i ściągnęła brwi. -Coś mi tu nie pasuje, czemu chciałby z Tobą rozmawiać z dala od katakumb?- Puściła go. -Nie zatrzymuję Cię już, wybacz.
Offline
Ostatnie strony dziennika nie mogły wyjść z głowy najbardziej ze wszystkich. Choć żadnych też nie wyrzucał, co innego z ewentualnymi notatkami, którymi posługiwał się głównie z początku, zanim czytanie szyfru zaczęło przychodzić bardziej naturalnie. Jak słusznie zakładał już wtedy, Zakon niekoniecznie powinien znać jego treść, a zwłaszcza O'Dhall. Raczej nie przez niewiedzę, a przeświadczenie, że sprowadzi zamęt w umysłach młodych Łowców. Ich Mentor najpewniej by go skonfiskował. Wraz z tym kilka innych klocków wypełniło luki układanki, tym razem dotyczące samego Cornwella. Jego podejścia do niego i do wszystkiego po drodze. Jego sposobu bycia, choć przyznał, że jeszcze niedawno daleki był od takich założeń. Teraz zaś znał jego życie, ale czy mógł powiedzieć, że jego także poznał? Z pewnością lepiej, niż bez dziennika.
Tymczasem Sabina prosiła o rozmowę i nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie niecodzienne miejsce, jakie wybrała. I brak świadków, to już samo w sobie dawało do myślenia, ale zgodził się. Co innego miałby zrobić.
Pogrążone w deszczu Arteus zdawało się łapać smętny oddech po wszystkim, co je spotkało. Zmywać krew z chodników, choć ta z pewnością zostanie tu jeszcze na długo. Puste ulice sprawiały, że czuł na sobie wzrok, choć nie umiałby wskazać jego właściciela. Znalazł za to sylwetkę Rosier pod dachem, do której podszedł.
— Sabino... Co się dzieje? — zapytał spokojnie, a zaraz pokręcił głową. — Nikogo... — O Mentora. To jedno zdanie już zdążyło nakierować go na myśli pełne obaw i wątpliwości. A jak zaczęła mówić dalej, to nie było lepiej. — Być może... — wymruczał z wahaniem. Mógł domyślać się różnych rzeczy, bardzo skrajnych rzeczy, ale właściwie niczego nie był tu pewien.
Zerknął na ratusz i znów na nią.
— Dziękuję — odparł dla tych ostrzeżeń i skierował się do budynku ratusza.
To był rzeczywiście dziwny wybór, nie tylko z dala od katakumb, ale i cóż, od ziemi. Balkon na szczycie brzmiał bardzo wyniośle, ale i obrazowo. I dziwacznie na swój sposób. Miejsce śmierci Parisy. Czy to mógł być przypadek? A jeśli nie... to co to miało oznaczać? A może nawet Sabina wie więcej, niż mówi...
Zjawił się w końcu na balkonie, niespiesznie zamykając za sobą drzwi.
— Mentorze, chciałeś ze mną rozmawiać...
Offline
MG = Frederick O'Dhall
Ciężko było stwierdzić ile myśli przebiegało przez głowę Hannibala, związanych z prawdziwym właścicielem dysku, jak też Wielkim Mistrzem Cornwellem, który okazał się być mu zarazem obcy, jak też bardziej bliski niż mógłby założyć. Bo tak jak Kneynsberga pomyślał, w rękach Łowców mógłby stanowić niebezpieczne narzedzie. Słowa, które mają wielką moc.
Hannibal miał długa wycieczkę po schodach ratusza, ale udało mu się dostać na balkon, którego deszcz nie oszczędzał, ale widok z niego na całą panoramę miasta był doprawdy nieziemski. Głównie w oczy mogła rzucić się mu dobrze znana postać, a możr… kto wie, czy wciąż tak dobrze znana.
Federick zadumał się wpatrzony w deszczowy horyzont, a ta chwila mogła trwać ciut za długo, jakby rozwlekał coś w czasie. Nawet powitanie Hannibala wydawało się temu uchodzic. Ale wiedział, że dłużej nie można czekać.
-Bractwo Cieni jest o krok od unicestwienia… nigdy nie byliśmy tak blisko zwycięstwa… jestem z Was dumny. Z Ciebie zwłaszcza.- Uniósł kąciki ust. -Lecz wciąż nie możemy czuć się bezpiecznie. Oni zawsze wracają. Istnieje jednak rozwiązanie, które tak długo mieliśmy pod nosem.- Zwrócił się już bezpośrednio do Hannibala, przypominając mu o rozmowie w pałacu. -To co zawsze hamowało pełną dominację wpływu Zakonu na Allanor to jego wewnętrzny podział. Winna temu jest Starszyzna i dobrze zdajesz sobie z tego sprawę, chłopcze. Widziałeś na własne oczy tę dekadencję i ignorancję.- Odwrócił głowę w kierunku skąd zdawał się rozbłysnąć burzowy piorun. -Masz kolejną misję. Może najważniejszą. Przyniesiesz mi Xaanderbeergar. Wiem, że z La'Valliet czyniliście postępy w jego sprawie. Z mocą Pastorału możemy być niepowstrzymani. Pozbędziemy się zepsutej rady mentorskiej, a ostatecznie zgnieciemy Cienie tak, aby już nigdy nie wypełzły na powierzchnię.- Zerknął na Kneynsberga i przyłożył pięść do piersi. -Wiem, że mój rozkaz i pomysł brzmi drastycznie. Ale zdajesz sobie sprawę z czym się mierzymy. Dawno temu przez naszą bierność prawie przypłaciliśmy upadkiem. Widziałem śmierć wielu mych bliskich. Wiesz jak umarł Magnus. Nie dopuszczę do tego ponownie. Możemy coś naprawdę zmienić z tym boskim narzędziem…
Uśmiechnął się, jakby wierząc, że jego droga jest tą najwłaściwszą. Lecz, czy liczył się z obiekcjami? W pewnym sensie. Ale gdzieś tam tliła się w nim nadzieja, że Hannibal pojmie jego punkt patrzenia. Że też pragnie potęgi Zakonu Łowców, przed którym klękną nawet Demony, największe zło tego świata. Że nie jest tym kim wydawać się mogło, że dostrzega w jego oczach. A może gdzieś wewnętrznie przerażało go, że właśnie on takową osobą być może…
Offline
Sylwetka na balkonie rzeczywiście była znajoma, a on gdzieś w środku poczuł drobne ukłucie rozczarowania z braku własnego błędu. Ale to nie było teraz ważne. Hannibal podszedł nieco bliżej do balustrady i założył ręce za plecami, podziwiając panoramę miasta skąpanego w deszczu. Woda szumiała spokojnie, wręcz przyjemnie, nawet jeśli na dłuższą metę sprowadzała chłód i wilgoć.
Nie pospieszał O'Dhalla, raz po raz jedynie zerkając w jego stronę, by nie przegapić tego, co mógłby mu chcieć przekazać bez słów, lecz ten po prostu milczał. W głowie Łowcy rodziło to coraz więcej pytań, aż Mentor zaczął mówić i nakierował je wszystkie na stosunkowo jednolity tor. Kąciki ust delikatnie drgnęły mu ku górze, lecz był to bardziej przemyślany ruch, niż mimowolny uśmiech. Może podziękowanie, a może tylko zbycie Fredericka tym, co chciał zobaczyć, bo Kneynsberg wiedział lepiej niż ktokolwiek, że znając całą prawdę, wcale nie byłby z niego dumny. I to było tu najbardziej zastanawiające.
Zawsze wracają. To była prawda. W czym więc mogło pomóc unicestwienie jednego odłamu? Wieczna wojna frakcji, którą sam Wielki Mistrz zdawał się tak bardzo zmęczony.
— Jakie? — Hannibal delikatnie uniósł brwi. Nie zapomniał, że ich Mentor najpewniej posiadał nadal dysk ze świątyni, jednak myśl, że postanowi go jednak wykorzystać, wydawała się tą ostatnią. W końcu, tyle razy powtarzał im, że to nieistotna legenda...
Zwrócił się jednak przodem do niego, słuchając dalej, a jego oczy delikatnie szerzej się otworzyły. Słuchając o planach zdominowania Allanoru, przeprowadzenia czystek we własnych szeregach, wymordowania wszystkich członków Bractwa Cieni i wytarcia ich z ludzkiej pamięci. Potrafił wyobrazić sobie ludzi władanych Pastorałem, wydających własnego sąsiada i brata, przeszukujących domy... Choć nie chciał sobie tego wyobrażać.
Mimowolnie przytaknął lekko na jego słowa o postępach w poszukiwaniu, gdzieś w międzyczasie własnych przemyśleń i jego monologu. Zerknął na jego gest pełen oddania dla sprawy, a potem znowu na twarz. On naprawdę w to wierzył, taki stan wydawał się najgorszą z możliwych opcji. Bo w końcu jak człowiek wykorzystałby pokusę bycia niepowstrzymanym? Czy to właśnie była słabość O'Dhalla? Potęga, za którą gonił od samego początku, ślepo zapatrzony wpierw w rozkazy, a potem własną rację. Lecz dlaczego tyle zwlekał, skoro od zawsze znał prawdę i posiadał klucz?
— Możemy coś zmienić... — powtórzył w lekkim zamyśleniu. Z pewnością była to racja, ale czy byłaby to zmiana na dobre? — Tak, śmierć jest największym złem tego świata... nie jedynym, ale jednak... Ale jak okiełznać tak potężne narzędzie? — Spojrzał na niego i odetchnął cicho, zbierając myśli. — Ciężko nazwać to postępem. Ustaliliśmy domniemane miejsce, ale by się tam dostać, potrzebny jest klucz... Klucz, którego żadne z nas nie ma, a który pewnie zaginął dekady temu — odparł spokojnie, trochę ze zmartwieniem, w czym pomogło drugie dno ich rozmowy. W głowie nastawiał się na to, że Frederick mógł go właśnie przynieść ze sobą. I powinien być tym zaskoczony. Lepiej jednak było otrzymać dysk, niż zostawić go w rękach O'Dhalla, który mógł wysłać kogoś innego. Kogoś, kto się nie zawaha.
Offline
MG = Frederick O'Dhall
Fredericka przepełniała spychana na bok obawa, że Kneynsberg natychmiast odmówi, lecz wydawał się mu, ku jego własnej uciesze, rozsądniejszy. Może faktycznie widzieli świat w tych samych kolorach? Może właśnie takich reformatorów Zakon od tak dawna potrzebował.
-Przez długi czas Pastorałem władał Pierwszy Łowca. Był kimś wielkim, lecz bez boskich narzędzi nie dokonałby tak wspaniałych czynów jakimi go opiewamy. Jeśli on był w stanie, samotnie, to śmiertelnik może właściwie kontrolować taką moc, aby wykorzystać ją w słusznym celu.- Założył ręce za plecami, aby uśmiechnąć się do siebie, jakby przepełniony wizjami przyszłości, którą ułożył we własnej głowie. -Miejsce to dobry początek. A klucz… mówisz o dysku.- Opuścił podbródek. -Lata temu ten dysk został skradziony i nigdy nie powrócił już na swoje miejsce. Odzyskałem go i chroniłem, wierząc że nigdy nie stanie się potrzebny. Że te legendy pozostaną legendami… ale ostatnie miesiące… upewniły mnie w tym co obserwowałem przez lata. Nie ma ratunku bez stanowczych działań. Może za długo lękałem się tej prawdy.- Zwrócił swój lewy profil w stronę Hannibala. -Otrzymasz dysk. I ktokolwiek by Cię nie próbował zatrzymać, choćby La’Valliet, czy sam Cornwell, odzyskasz boskie narzędzie.
Powtórzył, aby nie umknęło to uwadze Hannibala. Stawienie misji na najwyższym szczeblu bezpieczeństwa, tajna misja o poważnych konsekwencjach. Lecz czy ufał mu tak naprawdę jak mówił…?
-Myślałem nad tym skąd lord Paratheo wiedział, że filarem Korony był Mercell Teriell, a Izyda po prostu odeszła. To zabawne, że dowody na barona były podsunięte nam pod nos.- Odwrócił się już całkiem w jego stronę, bacznie mierząc go wzrokiem, choć na twarzy wciąż gościł delikatny uśmiech. -Dlatego chcę wierzyć, że nie jesteś... zdrajcą. I dowiedziesz, że wiesz po której stronie stoisz...
Offline
Z lekka pokiwał głową na to tłumaczenie. Samo w sobie miało sens, ale wokół dochodziło tyle drobnych różnic, że ciężko porównywać ich osoby. Inne czasy, inne realia, zupełnie inne przeżycia, nawet jeśli O'Dhall również stracił wiele. Wciąż nie był tak samo zdesperowany jak samotny człowiek stający naprzeciw zrujnowanego świata. Frederick miał jeszcze ambicje. Wizję lepszej przyszłości, jednak w całej tej pięknej historii pozostawało jedno zastrzeżenie.
— Tak — potwierdził kwestię dysku i słuchał uważnie jego domniemanej historii. Właściwie Mentor nie przeinaczył faktów, pominął tylko te, które były niewygodne. Choć z drugiej strony, nie dziwił mu się aż tak. Pewne wspomnienia potrafią boleć nawet po wielu latach.
Zaraz i przyszedł powtórzony rozkaz, na który ponownie lekko skinął głową.
— Zrozumiałem — potwierdził to, jak i ostrzeżenia, ale za moment O'Dhall powiedział coś, co kazało mu się zawahać.
Nie był pewien, co powinien powiedzieć, bo i właściwie nie znał pewnej odpowiedzi, mógł jedynie liczyć na to, że nie został okłamany. Nie odpowiedział jednak nic, czując, że to nie koniec i słusznie. Choć wiedział, że według zasad Zakonu przynajmniej dwukrotnie zasłużył już sobie na miano zdrajcy, to jednak usłyszenie tego głośno na swój sposób bolało. Nawet jeśli większość jego wyborów była kalkulowana, to przecież wciąż mógł ich wszystkich porzucić i sprzedać. Nie zrobił tego. Nie do takiego końca dążył. O'Dhall po prostu by nie zrozumiał.
— Zapewniam, Mentorze, że daleki jestem od zdrady Zakonu. Tym bardziej też swoich bliskich — odparł spokojnie i zgodnie z prawdą, bo choć nie pałał sympatią do Starszyzny i paru osób, to nie zmieniali oni słuszności idei. Zdecydowanie też nie potrafiłby stanąć przeciwko Mirabell, coś takiego nie przyniosłoby niczego dobrego.
Offline
MG = Frederick O'Dhall
Słowa Mentora mogły zaboleć Hannibala, choć ten znał brzemię własnego sumienia, cienko balansując na niebezpiecznej granicy. Wybrał jednak ostatecznie zadowolenie O'Dhalla. A może było ono na tę chwilę bezpieczniejsze.
-Wiem. Przyczyniłeś się do wielu zmian. Dlatego niedługo ujrzymy rezultat naszej pracy. Może tajemnice Pierwszego Łowcy wkrótce odpowiedzą nam na wiele pytań…
******
ROZDZIAŁ XVIII: DZIEDZICTWO
Arteus - Katakumby
MG = Mirabell Kneynsberg, Evan Black, Sabina Rosier, Violett Goldberg, Caspian Roxenhaus
Katakumby wydawały się teraz takie ciche i puste, jakby zabrakło w nich ducha, a mimo to wciąż byli tu ich mieszkańcy, nawet jeśli nie w tym samym składzie jak dawniej, to jednak obecni. Pochłonięci różnymi myślami. Stali w końcu przed ważnym pytaniem. Co teraz, gdy Arteus sypało się przez wzgląd na ich działania…?
Wszyscy zebrali się w salonie, bez wiedzy nieobecnego Fredericka, zajmując kanapy, czy fotele, nawet nie zabrakło Caspiana, który na zaproszenie Sabiny zawitał do nich, choć ten pierwszy raz, bez żadnego żarciku i komentarza. Sama Rosier raczej wpatrywała się w kominek, a obok niej Violett, która skulona zamknęła się w sobie. Ciężko przechodziła przez ostatnie traktowanie jej jak coś odrażającego. Evan przy stoliku otworzył butelkę starego wina, znajdując zajęcie w alkoholu. Magnus zawsze tak robił i nie tracił humoru, a nuż zadziała. Zabrakło tylko Naamy i Cathri, ale Hannibal nie mógł długo rozwodzić się nad ich brakiem obecności - z czego w przypadku tej drugiej, dość długiej - bowiem zaraz zaczepiła go Mirabell, która wydawała się dziwnie zła. Może nie na niego. Ale z pewnością na Mentora, którego nie było w katakumbach od jakiegoś czasu.
-Czym jest ta tajemnicza misja O'Dhalla, którą Ty dostałeś…?
Zapytała, czym zwróciła na rodzeństwo uwagę całej reszty. Nie ciężko było zgadnąć, że Rosier wygadała się przed pozostałymi o sytuacji w związku z ratuszem, choć szczegóły znać mógł tylko nasz bohater.
-Staruszek zachowuje się coraz dziwniej, jest jeszcze mniej przystępny… ale ma swojego pupila.- Zauważył Black, nim nie pociągnął głębokiego łyka z butelki. -Zostaw go, Mirabell. Nie jesteśmy dość godni, by ingerować w te sprawy.
Rzucił z sarkazmem i zgorzknieniem, bo chyba nawet taki oddany sprawie weteran jak on, mógł mieć swoje granice, aby dostrzec rodzący się problem.
-Chyba sobie żartujesz…
Odparła młodsza Kneynsberg.
-Sądzę, że nie ma co na sobie wieszać psów…
Wtrącił się Caspian, próbując zasiać trochę dobrej atmosfery.
-Arteus żyje w strachu, w dodatku namiestnik robi się coraz bardziej problematyczny, Inkwizycja jak się panoszyła, tak się panoszy. Mentor wydaje się ignorować problem, choć chwilę temu pchał nas na noże. A teraz znalazł sobie takiego Hannibala i ukrywa coś przed nami. Nie, nie widzę w tym żartu.
Wypowiedział się Evan, zaraz posępnie lustrując Łowcę, lecz Mirabell weszła im w drogę.
-Martwimy się po prostu… o to dokąd to wszystko zmierza. O to co dzieje się z Mentorem. Ta święta misja… nie ma w tym wszystkim za grosz świętości. Mordujemy się wzajemnie, czym przynosimy jeszcze więcej ofiar. Czy my jeszcze pamiętamy kim byli Łowcy…?
Spytała cicho Sabina, która do tej pory milczała. Caspian ściągnął brwi w dół, chyba rozumiejąc co ma na myśli. Tutaj nawarstwiło się więcej problemów…
Offline
To był nadwyraz dziwny dzień w jeszcze dziwniejszym czasie. Zdawać by się mogło, że deszcz, który wtedy padał równymi strugami, wcale nie przestał. Ponura atmosfera ulewy snuła się wciąż, zwłaszcza w ciemnych katakumbach Łowców. W powietrzu czuć było napięcie. A może tylko mu się zdawało, kiedy miał coraz więcej do ukrycia, a coraz mniej możliwości. Coraz mniej dobrych rzeczy, które mogłyby odwrócić uwagę od niebezpiecznej gry, którą zdecydował się prowadzić.
Milczący salon był zwieńczeniem tego, choć z drugiej strony on sam nadal tu był, to Fredericka nikt nie zaprosił. To nie powinno go dziwić, w końcu nie mieli wielu powodów, by mu nie ufać, choć każde z nich wiedziało o różnych interesujących szczegółach. Jednak to były kolejne myśli, których powinien pilnować, może nawet bardziej niż reszty, by samemu nie popaść w paranoję. Siedział na tej samej kanapie co Evan, choć trochę bardziej z brzegu, oparty o podłokietnik, podpierając twarz na ręku w zamyśleniu. Dlaczego O'Dhall bawił się w te tajemnice? Wydawało się, że chciał wprowadzić we wszystko Cathrię, choć to dość logiczne...
Podniósł wzrok na Mirabell, kiedy zadała pytanie, ale nie zdążył jej odpowiedzieć. Hann usiadł prosto i spojrzał na Blacka, z początku całkiem zwyczajnie, ale szybko pojawiła się tam z lekka zrezygnowana nuta. Evan i zazdrość? Tego połączenia chyba się nie spodziewał, choć poniekąd musiał przyznać mu rację, to nie było w porządku.
— Zdecydowanie nie powinieneś pić — podsumował tylko. — Albo przynajmniej się podziel. — To nie miał być żart, raczej przytyk w jego stronę, bo i Hann nie był wcale w wesołym nastroju.
Zerknął na Mirabell, potem na Caspiana, do którego te słowa pasowały bardziej niż kogokolwiek innego. Zawsze nastawiony pozytywnie. Niesamowite, że tacy ludzie jeszcze istnieli. A potem wrócił uwagą do Evana, choć jego wzrok szybko wylądował na ogniu w kominku. Miał rację, zwłaszcza ze swojego punktu widzenia, ale z tego drugiego wcale nie wyglądało to lepiej. Wyłapał jego wzrok i wtedy też zaczęło do niego docierać dobitnie, że słowo "zdrajca" może mieć bardzo wiele znaczeń. A to było jedno z tych, których nie chciał zaliczać.
— Macie rację. Oboje — odparł po słowach Sabiny i to nawet bez namysłu. Doszła dokładnie do tych samych wniosków, do których on dotarł całkiem niedawno. — Całe Arteus pogrążyło się w tej bezsensownej wojnie frakcji, a teraz wszystko zatacza koło... — Rozważył przez moment wzięcie butelki od Evana, ale zrezygnował. — Mentor nie ignoruje problemu, on się w nim zatracił. I w swoich wyidealizowanych wizjach przyszłości. A może też zemście. — Zawiesił wzrok na płomieniach. — Jego obecny plan jest kompletnym szaleństwem. Kazał mi odnaleźć i przynieść Xaanderbeergar, od samego początku posiadał dysk, klucz do komnaty w świątyni. — Zerknął na Caspiana. — Pamiętasz, jak Cathria o tym wspominała. — Z lekka opuścił brwi, wracając uwagą do reszty. — Wszyscy też wiemy, czym jest Pastorał. Nie wyniknie z tego nic dobrego... — Pewnie nie powinien tego mówić zdaniem O'Dhalla, ale może nie było to takie złe wyjście. Nie dostał nakazu milczenia. Mógł mieć w nich sojuszników, wierzył, że tak będzie. A jeśli nie, to przynajmniej będzie tego świadom.
Offline
MG = Mirabell Kneynsberg, Evan Black, Sabina Rosier, Violett Goldberg, Caspian Roxenhaus
Evan nie odpowiedział na pyskówki Hannibala, bo był pewny, że jeśli tylko dałby się w to wciągnąć, skończyłoby się na rękoczynach, a tylko tego im teraz brakowało, burd jak u hołoty. Zresztą zaraz przyznanie racji przez drugiego Łowcę miało nieco uspokoić atmosferę, bo lepiej pogodzić różnice, niż je nawarstwiać. Ciężko było komukolwiek zaprzeczyć, że Mentor stracił jakąkolwiek kontrolę nad sytuacją, a jego rozsądek z zeszłego roku uległ zatraceniu, a sami kręcili się na karuzeli wiodącej do punktu wyjścia.
Ale wtedy miało nastąpić coś przełomowego, prawda o nasiona im przez Hannibala względem celów Fredericka. Każdy zaniemówił, a sam Black wstał, prawie wytrącając butelkę z własnych rąk.
-Kurwa! Kłamca! Mówił, że to legendy!
Warknął Evan, ale raczej nie do Kneynsberga kierował zarzut, a do O'Dhalla.
-To… to brzmi jak szaleństwo. Artefakt do kontroli umysłów…?
Spytała samą siebie Mirabell, która podparła biodra, zaczynając chodzić w kółko. Caspian z kolei zastukał palcem w podbródek.
-Teraz miałoby to sens. Sam miał dysk, łatwo mógł manipulować informacją o jego braku, czy też podważać prawdę, którą sam znał.
Zauważył oczywistość, a Violett przekręciła dziób w jego stronę.
-Mentor poczuł się tak słaby, że go potrzebuje…?
Zapytała, ale Sabina pokręciła głową.
-Nie. Poczuł się zbyt silny, by myśleć, że to przeklęte narzędzie będzie mu służyć.- Zerknęła na Hannibala. -To jest szaleństwo, od lat go obserwowałam, on… zmienił się…
Zapadła chwilowa cisza, aż w końcu Roxenhaus uniósł rękę, aby zabrać głos.
-Przepraszam, może nie powinienem się wypowiadać, ale po tym jak analizowałem z Cathrią informację o artefakcie, to cholernie niebezpieczny przedmiot i wręczenie go komukolwiek brzmi jak absurd. A co gorsze, wychodzi na to, że wasz Mentor zna jego położenie i nie poprzestanie. Skoro… wiemy o tym tylko my, to może… po prostu udawajmy, że nie wiemy…?
Zaproponował, a Evan podszedł bliżej, łapiąc na niego wzrokiem z góry.
-To czym mówisz?
-To proste. Hannibal ma przynieść artefakt, oficjalnie. Udawajmy głupków. Niech Hannibal go odnajdzie. I ukryje. Gdzieś gdzie ręką ludzka już nie sięgnie, a przynajmniej, wspomnienie o nim przepadnie na dobre. Wiecie… świątynia wystarczająco rzuca się w oczy. O'Dhall chyba nie widział nigdy artefaktu na oczy, prawda…? Nie ma dowodu, aby tam był… wilk syty i owca cała.
Założył ręce na piersi, zaś Black powoli zwrócił się w stronę Kneynsberga.
-Ale to oznacza… zaufanie jemu, aby sam nie wykorzystał Pastorału…
Offline
Przesunął wzrokiem po obecnych, którym te nowiny odebrały chwilowo mowę i nie dziwił się tym wcale. Sam byłby wstrząśnięty, gdyby nie powolna lektura dziennika, który na kilka rzeczy przygotowywał. To trwało tylko moment, bo zaraz potem Evan nie wytrzymał. Hannibal już miał się odezwać, żeby siadał i nie krzyczał, ale zrezygnował.
— Bo to wygodne — rzucił zamiast tego i spojrzał kolejno na pozostałych. Caspian zgrabnie rozwinął jego myśl. A może było w tym coś więcej, może początkowo coś do niego docierało. — Nie zawsze musiał też kłamać z tych samych powodów. — Zerknął na dziewczęta i przytaknął na osąd Sabiny. Zdesperowany i silny zarazem, to niebezpieczne połączenie.
Zresztą, Mentor zmienił się już w czasie tych ostatnich miesięcy, a co dopiero lat. Tych wszystkich lat wypełnionych śmiercią, strachem i porażką, zdradą, której nie umiał zrozumieć. Właściwie było mu żal tego człowieka. Ostatecznie on sam również miał dobre intencje.
Spojrzał znów na Caspiana i nie dało się zaprzeczyć jego opisowi. Krótko, zwięźle i na temat. Zaraz jednak padła propozycja, która skupiła uwagę wszystkich.
— Nie ma żadnych dowodów, nigdy nie weszli do zapieczętowanej komnaty... — przyznał, zaraz wracając uwagą do Blacka i jego zastrzeżeń. — Nie powinniśmy. Zgodziłem się na tę misję z zamiarem pozbycia się dysku, by nikt więcej nie mógł dostać się do środka... I by nie musieć go nawet dotykać. — Postukał palcami o siebie. — Ale Caspian też może mieć rację. Nie wiemy też, jak długo świątynia jeszcze postoi w jednym kawałku, jest całkowicie zalana. Jednak musiałbym znaleźć miejsce, jakiego człowiek nie znajdzie, co... samo w sobie brzmi absurdalnie. — Przeniósł wzrok na Roxenhausa. Do głowy przychodziła mu Naama. Z pomocą boskiej istoty mógłby coś takiego osiągnąć, ale to był kolejny szaleńczy pomysł. W końcu wcześniej nawet ona nie wiedziała, czego strzeże, to byłoby skrajnie niebezpieczne. Skrzyżował ręce na piersi w zamyśleniu. Ponadto, powinni się spodziewać Cornwella po drodze... O'Dhall czuł się obserwowany i zapewne słusznie, choć Hann wiedział, że Wielki Mistrz nie będzie zainteresowany artefaktem samym w sobie. — Mentor kłamał jeszcze w jednej kwestii — podjął, czując, że nie powinien dłużej milczeć w tej kwestii. — Bractwo ani przez chwilę nie szukało Pastorału. Wielki Mistrz dobrze wiedział o świątyni i miał dysk we własnych rękach przez dostatecznie długi czas, nim sam nie oddał go O'Dhallowi. — Spojrzał na Sabinę. — Taką mniej więcej historię przedstawia dziennik, który mi dałaś. — Może niewiele to wnosiło do samej sprawy, ale dawało pewne pojęcie o całokształcie. O'Dhall karmił ich własną wrogością.
Offline
MG = Mirabell Kneynsberg, Evan Black, Sabina Rosier, Violett Goldberg, Caspian Roxenhaus
Hannibal jak nikt inny wiedział, że pozbycie się samego dysku nie jest rozwiązaniem, bo ten po dwóch dekadach przemieszczania się i tak miał wrócić w pierwotne miejsce. A wiedza o tym gdzie szukać Pastorału, do tego w tak zaniedbanym miejscu, była równie niebezpieczna co sama pieczęć. Caspian kiwnął głową, gdy przyznano mu rację, a zaraz do tematu miała wejść Sabina.
-Może absurdalne, może nie, ale z pewnością nie powinien tam pozostać. To nie Miecz Azazela, to zagrożenie dla wszystkich, narzędzie władzy absolutnej. Jak dla mnie może skończyć na dnie bezkresu, byleby nikt nie wiedział gdzie.
Oznajmiła i wstała, splatając dłonie ze sobą.
-Jeśli ma to zrobić mój brat, nie boje się. Ufam mu. Zrobił dla Zakonu więcej, niż ktokolwiek. Wy też powinniście.
Podkreśliła Mirabell, na co reszta pokiwała głową z aprobatą, jakby z bezdyskusyjnym zaufaniem. Jedynie Evan pozostał chwilowo bezstronny, aż wypuścił powietrze.
-Niech będzie. Jak coś odwali to go wypatrosze.
Skomentował, ale nie brzmiał zbyt poważnie. Chyba. Tak czy inaczej byli zgodni do tej wersji planu. Ale tak, pozostała jeszcze jedna kwestia do omówienia.
Kolejne napływające informacje coraz bardziej budziły trwogę, bo w innym świetle stawiały nie tylko Cornwella, ale też Bractwo, Zakon i samego O'Dhalla. Black zacisnął pięści, z trudem zachowując spokój.
-Za to nasi ginęli…
Mruknął.
-Ich intencje względem Pastorału nie mają znaczenia, już pomijam kłamstwa Mentora. Nic nie zmienia faktu, że Inkwizycja niszczy to miasto, a Cień jest u władzy…
Rzuciła Mirabell, a Evan mruknął w zastanowieniu.
-A więc przeprowadźmy dywersję. Odwrócimy uwagę O'Dhalla oraz uderzymy ostatecznie w Bractwo Cieni. Bez zgody Fredericka. Poprowadzisz nas Mirabell.
-ŻE JA?!
Offline
Nie zamierzał nikogo czarować, on sam nie zaufałby sobie w stu procentach, gdyby miał dostać Pastorał do rąk. Albo cokolwiek o podobnej mocy, jeśli tylko by istniało. Ale czy dałby tę misję komuś innemu? Nie, chociażby po to, by nikogo więcej nie obarczać taką odpowiedzialnością i pokusą zarazem.
Podniósł wzrok na Sabinę i pokiwał głową. Nie dało się podważyć tych słów, zresztą sam to przed chwilą przyznał. Świątynia to przegrana sprawa. Swoją drogą, to dziwne uczucie, kiedy pomyśleć, jak długo służyła za nietknięte sanktuarium. Zaraz i odezwała się Mirabell, a on mimowolnie uśmiechnął się nieznacznie. Kochana siostrzyczka, świat mógłby się kończyć, a ona dalej poszłaby za nim. Przemknął wzrokiem po reszcie, zatrzymując się na Evanie.
— Będę pamiętać — odparł spokojnie, na swój sposób podbudowany tymi słowami. Nawet jeśli nie brzmiały pięknie, ale za to szczerze.
Przyszła kolej na następną niespodziankę. Jak słusznie zakładał, spotkała się z powszechnym szokiem i, cóż, gniewem. Jemu samemu chyba już przeszło, choć też nie przeżył zbyt wiele z ich walki z Cieniami. To co widział, było już bardziej obroną i wygrzebywaniem się z dołka. Poniekąd słusznym, bo już wtedy w Arteus źle się działo. Ale uwaga Mirabell była słuszna, wciąż musieli naprawić sytuację.
Spojrzał na Evana żywiej, na siostrę i na Blacka.
— Co jeśli O'Dhall spróbuje pokrzyżować wam szyki? — rzucił, na razie zostawiając na boku kwestię przywództwa. Właściwie to zgadzał się z tym wyborem, nie umniejszając reszcie, wydawał się najrozsądniejszy. — Nie wiemy, co ma w rękawie.
Offline
MG = Mirabell Kneynsberg, Evan Black, Sabina Rosier, Violett Goldberg, Caspian Roxenhaus
Szok dalej był niesamowity dla młodszej Kneynsberg, która została wytypowana do poprowadzenia zamachu na królewskiego namiestnika. Chyba sobie żartowali. Ona?
-Nie, nie, to jakaś pom…
-Pamiętam dobrze jak poradziłaś sobie podczas bitwy morskiej, gdy wszędzie trwał chaos. Zachowałaś zimną krew, czego nawet mi brakuje. Jeśli ktoś ma być liderem, to Ty.
Powiedział Evan, a te słowa jeszcze mniej do niego pasowały, niż to co do tej pory zdarzyło mu się powiedzieć w miłym geście.
-P…popieram. Mirabell jest… super.
Podjęła nieśmiało Violett.
-No to postanowione. Hannibalu, w Twoich rękach leży Pastorał. W naszych, Bractwo Cieni. Powinniśmy się przygotować, nim wszystko się zacznie.- Poinstruowała Sabina, by zaraz zabrać butelkę wina Blackowi. -A Ty już nie pij, wystarczy Ci.
Pouczyła go, na co ten tylko mruknął poirytowany, ale nie dyskutował. Mirabell chyba dalej przetwarzała te wszystkie informacje. Dopadł ją dziwny stres. Ale zarazem… zaszczyt…?
-Powodzenia, braciszku…
Uśmiechnęła się do Hannibala. Chyba faktycznie rodzeństwo Kneynsberg miało ważną rolę do odegrania w Arteusie. Tylko jak sobie z tym poradzą…?
Nim wszyscy postanowili, że należy się zbierać i podjąć działania przygotowawcze do ich małego spisku, Caspian wstał prędko z fotela, aby złapać Hannibala, nim ten opuścił salon.
-Zaczekaj…- Zebrał wdech. -Zanim zrobisz jakikolwiek krok, pozostaje ostatnia kwestia… Cathria.- Puścił go i włożył ręce w kieszenie czerwonego fartucha. -Wiesz dobrze jak jej zależało na znalezieniu Pastorału. I jestem pewien, że wcale nie robi tego dla Gildii Skrybów, a z własnych pobudek. Tym bardziej czułbym się źle, że przed nią ukrywałbym prawdę. Musisz z nią porozmawiać i przekazać jak to wygląda. Tak byłoby uczciwie, w końcu pomagała od samego początku. Rozumiesz?
Pochylił głowę zerkając na niego z ukosa, jakby oczekiwał szczerej odpowiedzi i wypatrywał wszelkich oznak zbycia go.
Offline
Nie dziwiła go reakcja siostry, a jednak miał nadzieję, że to tylko kwestia przyzwyczajenia się do tej myśli. On sam musiał do paru nowych przywyknąć, ale to nie był odpowiedni moment, teraz należało dać sobą zapewnienie, że wszystko będzie w porządku. Zwłaszcza dla Mirabell. Padały kolejne, mniej lub bardziej wylewne słowa poparcia, a stanowisko Evana w tym wszystkim było wręcz ciekawe. Ale nie było czemu zaprzeczać. I wbrew pozorom nawet uwaga Violett była ważna, bo sympatia i zaufanie są potrzebne każdemu przywódcy.
— Słusznie — przytaknął Sabinie, zaraz podchodząc do siostry, by położyć jej rękę na ramieniu. — I wam również. Wróć w jednym kawałku — rzucił, drugie zdanie kierując już ewidentnie szczególnie do niej.
Wszyscy zaczęli się rozchodzić, co obserwował przez moment, by w końcu lekko westchnąć i również ruszyć do drzwi. Zapowiadało się kilka długich i skomplikowanych dni, jak jeszcze nigdy dotąd...
— Hm? — Zatrzymał się i odwrócił do Caspiana. Miał rację, ale Hann nie krył sceptycyzmu. — Porozmawiam z nią... Ale niczego więcej nie obiecuję. Każdy towarzysz to dodatkowe ryzyko — odparł spokojnie. Nie wątpił w dobre intencje Cathrii, może nawet faktycznie w jej osobiste pobudki, ale to nie zmieniało faktu, że była zwykłym człowiekiem, bardzo łatwym do przeniknięcia, jeśli ktoś miałby taką możliwość. Poza tym, nawet nie wiedział, jak się teraz czuje, a ostatnio nie wyglądała najlepiej.
Offline