Nie jesteś zalogowany na forum.
Przeżył i nawet w jego słowach nie doszukał się szpili, więc było dobrze. Zresztą, nawet gdyby nie było, to pewnie niewiele by z tym zrobili. Frederick nie miał wyjścia, w jego sytuacji trzeba było brać to, co się ma, więc kwestia tylko tego, jak miała wyglądać ich relacja. Hannibal wolał jednak, by nie była zła.
Skinął głową i zerknął krótko na Doriana, który wybył z nowym poleceniem. Zaraz też oni wszyscy opuścili gabinet. Hann chwilowo wolał milczeć i posłuchać rozmowy, jaka się wywiązała. Nie miał ochoty wzdychać na niesprawiedliwości świata, zresztą kwestia Bractwa była znacznie bardziej interesująca. Niby resztki, a tak kurczowo trzymające się życia i swoich głupich zasad.
Weszli do kolejnego gabinetu, a jego wzrok natychmiast wylądował na kobiecie o płomiennych włosach i niespotykanej przy takich barwie oczu. Ale znacznie bardziej przykuwał uwagę ogół, wyglądała rzeczywiście na specjalistkę.
— Mnie również — odparł na powitanie nieznacznym uśmiechem, który po chwili raczej znikł. Popatrzył na siostrę i znów na Sabinę z lekkim powątpiewaniem. — Raczej powierzchownie, choć właściwie to nic nowego. Tak, można powiedzieć, że wygląda ładnie — odparł, choć dało się wyczuć, że to stwierdzenie niewiele dla niego znaczy. Może nawet przeciwnie, było w tej sytuacji swego rodzaju wadą.
Sama Ruda Dama zdawała się to trochę ironizować, co akurat po namyśle przypadło mu do gustu.
Offline
MG = Mirabell Kneynsberg, Evan Black, Frederick O'Dhall, Sabina Rosier
Sabina uśmiechnęła się szerzej, choć ten wyraz mówił, jakby rozbawiły ją ich słowa.
-Chociaż tyle można powiedzieć o tym mieście. Ale w końcu, przed nami masa pracy. Może nareszcie postawimy krok do przodu.
Podjęła, a wtedy Mentor zauważył nieobecność Blacka.
-Sabino, Violett jest pewnie w swojej pracowni, zaprowadzisz ich do niej i przyjdziecie do sali? Ja już się tam udam z Evanem.
Zapytał, co jasno wskazywało, że nie był to rozkaz, nawet jeśli odpowiedź z jej strony była więcej, niż oczywista.
-Oczywiście, Mentorze.- Odparła, a wtedy mężczyzna założył ręce za plecy i powolnym chodem zniknął w przejściu. Rudowłosa obdarzyła rodzeństwo swoim spojrzeniem. -To będzie ciekawe, przygotujcie się.
Dodała z uśmiechem, sugerującym coś interesującego, po czym poprowadziła ich przed siebie. Mirabell ruszyła prędko za nią, a nie trzeba było długo czekać, aż dotarli do niższego piętra, oraz komnaty, po otworzeniu której usłyszeli… huk.
-Na Boga!
Podjęła Rosier, chwytając się za serce, sama Kneynsberg też z początku nie pojmowała co się dzieje, lecz zaraz dym w pracowni zaczął opadać.
-Sabino, to nie tak, źle uwarzyłam proporcje! Wcale nie chciałam nas zabić!- Usłyszeli obcy, przestraszony, choć stłumiony głos kobiecy, a jej właścicielką okazała się postać w pobrudzonych szatach z kapturem i ptasią maską, z ciemnymi goglami. Gdyby nie jej kobieca sylwetka, ciężko byłoby ocenić z kim mają do czynienia. -C...co?! Nowi?! Już dziś?!- Dopytała przestrzaszona na ich widok, odkładając miksturę i dociskając dłonie do piersi, lekko się garbiąc. -Przepraszam, przepraszam! Nie chciałam Was wystraszyć! Nie myślcie o mnie źle!
Wręcz błagała, a jej głos się załamywał. Sabina westchnęła, zaś Mirabell zbliżyła się, ewidentnie zmartwiona jej zachowaniem.
-Ej, spokojnie, nic się nie stało… jestem Mirabell Kneynsberg….
-Tak, a Twój brat to Hannibal, wiem, dwa dni uczyłam się Waszych imion… j...jestem Violett… Violett Goldberg…
Uniosła dziób, patrząc zaraz na Łowcę, choć nie sposób było nawet ocenić jaki mogła mieć kolor oczu.
Offline
Uśmiechnął się pod nosem, ale tylko na moment, bo zaraz ich temat wrócił na bardziej poważne tory. Jednak uwagę Hanna miało przykuć coś jeszcze. Czyżby Sabina była aż tak wysoko w hierarchii? Czy może raczej była to odrobina ludzkiej przyzwoitości, by nie rzucać rozkazami w trywialnych rzeczach... Chyba wolał tego teraz nie rozstrzygać. Jeszcze by się zawiódł.
— Nie wiem, czy jeszcze coś mnie dzisiaj zdziwi... — odparł i poszedł za nią, notując sobie w głowie nowe imię. Chyba nie spodziewał się, że dwójka pozostałych będzie kobietami. Jakoś tak nie przyszło mu to do głowy w pierwszej kolejności.
Zeszli w dół, co już samo w sobie mogło być oznaką czegoś innego, może bardziej niebezpiecznego, ale z pewnością nie spodziewał się eksplozji po otworzeniu drzwi.
Hann drgnął raptownie i zmrużył oczy przed dymem, który na chwilę wypełnił przestrzeń przed nimi. Chyba ciężko byłoby się na to przygotować, i zaskoczenie dało się łatwo znaleźć na jego twarzy. A za chwilę też zmieszanie, kiedy odnalazł wzrokiem tę drobną ptaszynę odpowiedzialną za bałagan.
— Zabić? — powtórzył cicho, bo chyba niewielu tutaj by w to uwierzyło, a ona... Sam nie był pewien, czy żartowała, wydawała się strasznie przejęta, a jeszcze bardziej, kiedy ich zobaczyła.
Już chciał zaprzeczyć, że wcale ich nie wystraszyła, kiedy panienka dobiła go kolejnym zdaniem, przez które już nie wiedział, co ma powiedzieć. Miałby o niej źle myśleć? Przez to? Kompletnie nie umiał znaleźć związku. Mirabellka była nieco bardziej rozgarnięta w tej chwili i jej słowa trochę go obudziły, choć i na nie odpowiedź była osobliwa.
— W takim razie miło cię poznać, Violett. Nie przejmuj się, nikt tu nie zamierza źle o tobie myśleć — odparł z lekkim uśmiechem. Po chwili też rzucił okiem po pracowni, zatrzymując wzrok na co ciekawszych sprzętach, by wrócić do niej wzrokiem, kiedy zdał sobie sprawę, że przecież stała najbliżej. — Co właściwie wybuchło?... — zapytał z ciekawości.
Offline
MG = Mirabell Kneynsberg, Sabina Rosier, Violett Goldberg
Rudowłosa obserwowała scenę z drobnym rozczuleniem i chyba nie wyglądała na zaskoczona całym przebiegiem tej rozmowy. Violett była dosyć specyficzną członkinią Zakonu, a im przyszło tego doświadczyć.
-Violett… jakie ładne imię.
Uśmiechnęła się Mirabell, zwracając na siebie nieśmiała uwagę ptaszyny.
-Na...naprawdę…?
Dopytała z początkowym niedowierzaniem, które ustąpiło zawstydzeniu, gdy nagle odezwał się Hannibal, znów skupiając ją na sobie. Uśmiechnął się i to wcale nie tak złośliwie, czy nikczemnie jak niektórzy. A jego słowa ja uspokajały, przynajmniej trochę.
-Ja… ja… też się cieszę, że się poznaliśmy… to nie tak, że długo na to czekałam i byłam przez to zamyślona…- Zakłopotał się znowu. -Znaczy, znaczy…!- Zamachała rękoma, znowu je kuląc. -To miłe, że chcecie spróbować mnie lubić, ja to doceniam, nie chciałabym, abyście się na mnie gniewali…
Dodała smutno, uciekając dziobem gdzieś na bok. Mirabell skłamałaby mówiąc, że nie miała teraz ochoty jej przytulić i pocieszyć, choć ciężko powiedzieć, po czym.
-Cala panna Goldberg, nasza mała wrona.
Zaśmiała się Sabina, która oparła się o ścianę.
-Przepraszam, nie chciałam zwracać uwagę wszystkich, to jest Wasz dzień, wychodzę na samolubną, ale to nieprawda…- Znów głos się jej załamał, gdy nagle padło pytanie Łowcy, wytrącające ją z tego stanu. -Co…? To… gliceryna… bardzo nowatorski związek chemiczny…
-Violett to nasza medyczka i trucicielka.
Wtrąciła Sabina, na co Goldberg zasłoniła gogle rękoma.
-Zabrzmiało to, jakbym była zabójcą…
-Oj, Goldberg. Powinniśmy iść do sali.
Offline
Była na swój sposób rozbrajająca, jak taki przestraszony króliczek, którego ma się ochotę pogłaskać po pluszowych uszkach. Z drugiej strony jej reakcje były co najmniej nieintuicyjne i nie do końca wiedział, jak powinien się zachować.
Kiedy odpowiedziała na jego powitanie i sama zaczęła się w tym kłopotać, było wcale nie lepiej. Miał ochotę jakoś ją z tego wyplątać, ale zwyczajnie nie wiedział, jak, więc tylko nie zdejmował z twarzy lekkiego uśmiechu, aż nie skończyła mówić.
— Nie mamy o co... — odparł na tę ostatnią jej prośbę i zerknął na Sabinę. A więc ona tak zawsze, to musi być dla niej męczące, tak bez przerwy patrzeć sobie na ręce i wszystko poprawiać. Chyba by zwariował.
I znowu zaczęła to robić. Znaczy nie złościło go to, zwyczajnie nie rozumiał, powodów. Jednak pytanie o wypadek chyba choć na chwilę odwróciło jej uwagę od przepraszania, a to dobrze. Gliceryna. Niewiele mu to mówiło, choć chyba nie mógłby jeszcze o niej słyszeć. W głowie zaplątało mu się pytanie, czy to jej dzieło, ale to chyba wróżyłoby dłuższą rozmowę, na którą nie mieli czasu.
— Tak, nie każmy im czekać — odparł Sabinie, po czym zaczekał, aż wszystkie panie opuszczą pomieszczenie, by udać się ich śladem.
Offline
MG = Mirabell Kneynsberg, Evan Black, Magnus Dorian, Frederick O'Dhall, Sabina Rosier, Violett Goldberg
Goldberg niemo zaakceptowała jego słowa, zaś kolejny zmysł dedukcji Mirabell kazał jej zasugerować, że zachowania tego typu nie biorą się znikąd. Brzmiała jak jakaś ofiara losu, podobnie jak to było z dziwnym zamknięciem się na otoczenie ze strony Evana. Tutejsi Łowcy naprawdę mogli dużo przeżyć.
Reszta Łowców dotarła do przestronnej sali, wyłożonej czerwonym dywanem, zaś wzdłuż ścian stały stare posągi, przedstawiające rycerzy, z symbolami na dłoniach. Evan i Magnus już byli na miejscu, zaś Mentor stał przy rozpalonym kominku, zwracając się zaraz do reszty.
-Jesteście już, to dobrze. Liczę, że się wszyscy polubicie.- Podjął, gdy Rosier, oraz Goldberg dołączyły do luźnego szeregu, zaś Mirabell trzymała się blisko brata, dostrzegając że Black na słowa O'Dhalla odwrócił wzrok. -Przejdźmy już do rzeczy. Wiecie dobrze, że głównym problemem Arteus jest Inkwizycja, z którą korona jest w sporze. To jednak tylko wierzchołek góry lodowej. Naszym problemem jest Bractwo Cieni. Wielu sądzi, że zostali wybici, ale to tylko zgubne myślenie. Przywódcą kultu Demonów jest Wielki Mistrz Cornwell, który jako ostatni, nosi na barkach swoją nieświętą misje, a póki działa, oraz truje to miasto, ludzie nigdy nie będą bezpieczni.- Postawił kilka kroków na bok. -Ale Cornwell nie działa sam. Niedobitki Cieni dobrze przyjęły swoje nowe role w społeczeństwie. Wytępienie każdego może być niemożliwe, lecz Wielki Mistrz ma swoje dwie ręce do pociągania za sznurki. Evanie, bądź tak uprzejmy…
Zmierzył go bacznym wzrokiem, a wtedy Black zwrócił się bezpośrednio do rodzeństwa Kneynsberg.
-Arcybiskup Cartaphilus jest głową tutejszego Kościoła, oraz założycielem Inkwizycji. Odpowiada za manipulacje prostym ludem, oraz szerzeniem terroru. Wiemy już dobrze, że służy Bractwu.
Przedstawił jedną stronę, a zaraz Magnus załóż ręce na biodrach.
-Drugi poważny problem to Abigail Harridan, przywódczyni arteuskich wampirów. Kryje się w Starym Arteus i z tego co nam wiadomo, pozyskuje krew dla kultystów. Szczęście dla nas, że nie jest Lordem, inaczej byłoby to karkołomne wyzwanie.
Dopowiedział resztę. Mirabell przeanalizowała w głowie rzucone imiona. Ta dwójka faktycznie brzmiała jak ciężkie do zburzenia filary.
-Prz...przepraszam…- Wtrąciła nieśmiało Violett. -...jeszcze jest kwestia… Xaanderbeergara…
-Zgadza się.- Odparł Frederick. -Wielki Mistrz wierzy, że wie gdzie szukać legendarnego artefaktu, a jeśli się nie myli, niezależnie od tego w jakim jesteśmy położeniu, to istnieje bardzo duże zagrożenie… dlatego, musimy go powstrzymać…
Zapowiedział z powagą na twarzy.
-O ile ten faktycznie istnieje.- Rzuciła nagle rudowłosa. -Nie on pierwszy wiedzie za plotkami. Grobu Pierwszego Łowcy nigdy nie znaleziono.
-Dlatego warto upewnić się, aby ten stan się utrzymał.
Wtrącił Evan. Mirabell spojrzała na Hannibala i znów na Mentora.
-Od czego powinniśmy zacząć…?
-Najlepiej od przygotowań. Nakreślić położenie, strategie, a przede wszystkim, wzmocnić pozycję Zakonu w mieście. To pozostawiam już w inicjatywie panny Rosier...
Offline
Zebrali się w końcu wszyscy w pięknym, krzywym rzędzie, by wysłuchać przemowy Mentora. Jaki ten widok był... mizerny w porównaniu z Parri La Noise. Taka szczypta, garstka straceńców udających, że wciąż mogą zrobić wszystko, do czego zostali stworzeni. Z drugiej strony, to był widok, który ostatnimi czasy chyba najbardziej do niego przemówił. Ludzie, którzy nie porzucą swej misji, nawet jeśli ich właśni bracia się od nich odwrócili. To było budujące, nawet jeśli sytuacja miała być beznadziejna.
Wsłuchał się w słowa Fredericka. I jak też dobrze przeczuwał, pod barwnym przykryciem Inkwizycji, chowało się coś znacznie gorszego, żerując na strachu ludzi i niedostępności pewnych obszarów miasta. Oczywistym zdawało się, że choć Cienie ukrywają się wśród ludzi, to mogą też zaglądać do Starego Arteus. O ile wampiry im na to pozwolą. Tu pojawiało się pytanie, w jakiej relacji znajdują się obie te grupy.
W każdym razie, jego główni ludzie mieli stanowić wyzwanie, a jak się za chwilę przekonał, większe, niż mu się z początku wydawało. Arcybiskup. Źle, bardzo niedobrze, w dodatku może legalnie pozbywać się ludzi, którzy mu nie pasują.
A no i za chwilę rozwiała się wątpliwość co do wampirów, a Hannibal zaklął w myślach. Nienawidził mieć rację. Z wolna pokiwał głową. W całej tej sytuacji chyba można nazwać to szczyptą szczęścia, że nie była ona nikim więcej ponad przeciętnego krwiopijcę.
Nazwa, jaka padła za chwilę, miała poruszyć dawno zakurzony trybik w głowie. Ostatnim razem chyba słyszał tę nazwę gdzieś w bibliotece, w dziale, który w większości zawierał niepotwierdzone plotki i bajeczki, które przez wieki utraciły swoją wartość. A teraz Cornwell chciał go odzyskać? Niby jak...
Zerknął na Evana, po czym z wolna pokiwał głową.
— To prawda — rzucił spokojnie, bo czy tego chcieli czy nie, nie stać ich było na taką pomyłkę. Zaraz jego wzrok padł na Mirabell i Mentora. — Jeśli pozbędziemy się Harridan, znajdziemy się na celowniku Inkwizycji. Likwidując w pierwszej kolejności Arcybiskupa, spowodowalibyśmy zamieszanie, które wampiry mogłyby łatwo wykorzystać, by rozpanoszyć się po Arteus. Aczkolwiek i to można by wykorzystać, a pozostali Inkwizytorzy nie postrzegaliby ich przyjaźnie... O ile wampiry w ogóle zareagują — rozważał, by zaraz spojrzeć po nich. — Ile właściwie jest wejść do starego miasta?
Offline
MG = Mirabell Kneynsberg, Evan Black, Magnus Dorian, Frederick O'Dhall, Sabina Rosier, Violett Goldberg
Wszyscy wysłuchali Hannibala, który zaczął bardziej rozmyślać nad strategią działania, choć Mentor był jednak przekonany, że wypadałoby wybadać grunt, wtedy wiedzieliby o realnych szansach. Lecz mimo to…
-Masz rację. Skłaniam się do tego, że dużo prostsze może być zmierzenie się z wampirami, niż całym instytutem, jeśli wiecie co mam na myśli. Obawiam się, że też bez wsparcia króla Roberta niewiele możemy zrobić Arcybiskupowi, aby nie narażać istnienia Zakonu w tym nieszczęsnym mieście. Mogę wystosować też pisma o audiencje u Jego Wysokości, lecz wolałbym nie pojawiać się tam z pustymi rękoma i wyłącznie dobrym słowem.
-To zrozumiałe…
Mruknęła Mirabell, podsumowując słowa O’Dhalla. Zaraz jednak przeszło do kwestii Starego Arteus, a w tym wypadku, bardziej zaznajomiony wydawał się Magnus.
-Są dwie możliwości. Mostem lub okrętem. W obu wypadkach, wampiry będą wiedzieć, że nadchodzimy. Chyba, że jest jakiś tunel podziemny, ale… dalej badam tę sprawę. Właściwie, Violett bada.
Wskazał na ptaszynę, a ta speszyła się, dociskając ręce do piersi.
-T...tak… ja… szukam starych zapisków i wytycznych w archiwach, bo… kiedyś natrafiłam na wzmiankę o prawdopodobieństwie istnienia tajnego przejścia…
Wyjaśniła, zaś Mentor wskazał na Sabine, zerkając na Hannibala.
-Na początek, Panna Rosier będzie miała dla nas propozycję w swoim czasie, od czego dobrze byłoby zacząć. Jak wspomniałem, odbudować wpływy. Ale nie chciałbym zamęczać Waszych głów pierwszego dnia. Wszystko w swoim czasie. Na dziś to wszystko, wypocznijcie.
Odwrócił się w stronę kominka, zaś wszyscy zaczęli powoli opuszczać salę. Nawet młodsza Kneynsberg spróbowała zagadać do Evana, który wyznał jej, że bardziej obchodzi go Arcybiskup, niż Harridan. Lecz uwagę Hannibala szybko odwróciła Sabina, która zaczepiła do na korytarzu.
-Poświęcisz mi chwilę?- Uśmiechnęła się, chwytając jego ramienia, by zaraz, wręczyć mu starą książkę, lekko poszarpaną. -Znalazłam tę książkę w bibliotecę, ale jest zapisana… szyfrem. To dziwne, a żadne z nas nie było w stanie tego złamać. Może Ty będziesz miał więcej szczęścia, jeśli będzie Ci się chciało. Albo ją wyrzuć, bo już nie mam do niej pomysłu.
Zaśmiała się cicho i kontynuowała swoją drogę, pozostawiając go z tą dziwną książką...
Offline
Oczywiście tak czy inaczej zaczną od informacji, lecz Hann lubił mieć jakieś pojęcie o tym, co chce zrobić i czego właściwie szuka. Zresztą, nie zakładał, że ma słuszność, nietrafione pomysły też pomagają znaleźć właściwe.
Pokiwał głową na słowa Mentora, a Mirabell wypowiedziała na głos to, co siedziało mu w myślach. Nikt nie wziąłby ich na poważnie i to w najbardziej optymistycznym scenariuszu. Oskarżanie kogokolwiek o członkostwo w Bractwie jest ryzykowne, a co dopiero, kiedy tym kimkolwiek jest arcybiskup despota.
Przeszło do kwestii Starego Arteus, czego również słuchał uważnie. Zapomniane przejście podziemne brzmiało dobrze, pod warunkiem, że wampiry jeszcze o nim nie wiedziały.
— To brzmi obiecująco — rzucił i w sumie szybko pożałował, bo niewiele to wnosiło. Zaraz jednak Frderick przejął znów głos, więc zwyczajnie się nie wcinał. Wolny dzień chyba dalej dodawał niepokoju zamiast pozwolić się odprężyć, ale Kneynsberg skinął tylko głową, by po chwili ruszyć za siostrą. A przynajmniej kawałek za nią, bo ta dopadła biednego Blacka. Chyba się tego spodziewał.
Już planował wycieczkę po katakumbach, kiedy głos Sabiny kazał odwrócić wzrok na jej twarz.
— Pewnie, o co chodzi? — rzucił, może trochę z wahaniem, bo nie mógł się oprzeć wewnętrznemu pytaniu, czego właściwie kobieta oczekuje. Jego wzrok wylądował na książce, którą zaraz pochwycił w dłonie. Na pewno nie tego się spodziewał. — To wiara we mnie czy desperacja? — zaśmiał się cicho. — Zobaczę, co da się zrobić — odparł, choć ona już szła swoją drogą.
Uśmiechnął się pod nosem i podążył wpierw do swojej kwatery. Dalej chciał pozwiedzać, ale przynajmniej ma już zajęcie na resztę wieczoru.
Offline
ROZDZIAŁ IV: BIZNES I HERBATA
Arteus - Śródmieście
MG = Evan Black, Sabina Rosier, Frederick O'Dhall
Minął może ponad tydzień, od zadomowienia się rodzeństwa Kneynsberg w Arteusie, gdzie codzienność tu stała się bardziej przejrzysta. Jednak tego dnia, Mentor i Sabina mieli pewien plan, aby zabrać ze sobą Hannibala, oraz Evana, niejako w formie obstawy, lecz nie tylko. Ale dokąd? Wstępnie, na spacer.
Czwórka Łowców przemierzała pięknie zdobione uliczki, których rozciągające się kamieniczki miały swój nieśmiertelny urok. Gdzieniegdzie zdobienia, oraz rzeźby, w oknach kwiaty, a na wyłożonej kostką drodze, niejeden biegnący kot, czy bezpański kundel.
-Pogoda nam dzisiaj dopisała.- Podjął Frederick, który z założonymi rękoma za plecami, nieco prowadził ten luźny marsz. -Nie myślcie sobie, że Was wyciągam dla zdrowia.- Zaśmiał się cicho. -Choć przydałoby Ci się trochę słońca, Evanie.
Dodał zaczepnie w stronę Łowcy z naciągnięta chustą na nos, lecz ten tylko na moment zawiesił brązowe oczy na nim i wrócił do otoczenia.
-To tutaj.
Odezwała się w końcu Rosier, dociskając do piersi aktówkę z papierami, a srebrne oczy kierując na nieco zapuszczony budynek na rozwidleniu uliczek, który kształtem przypominał trójkąt. Szyby były nieco brudne, a szyldy zdarte. Samo wejście zaś, prowadziło przez trzystopniowe schodki.
-Gdy byłem młody, razem z innymi żakami jadaliśmy tutaj pyszne ciasta. Teraz to takie zapuszczone miejsce...- Skomentował O'Dhall, wpatrując się w budynek, nim obejrzał się na rudowłosą. -Masz klucze?
-Tak, możemy wejść.
Odparła, po czym wyjęła kluczyk, którym otworzyła drzwi. Zaraz po ich uchyleniu, usłyszeli stary dzwonek, zawieszony nad framugą. Sabina zniknęła wewnątrz, a zaraz po niej, Mentor. Z kolei Black zatrzymał się, zerkając na Hannibala.
-Przypomnij mi, gdy znów zapyta o towarzyszenie na spacerze, abym się na to nie zgadzał.
Mruknął posępnie i zrezygnowanie dla całej tej idei, aby w końcu samemu wejść do środka.
Offline
Spacer po mieście był ciekawą nazwą dla ich wyjścia, w dodatku zachowanie Mentora nieraz pozwalało rzeczywiście poczuć się jak na przechadzce krajoznawczej. To było trochę dziwne uczucie, ale nie narzekał, korzystając również z obserwowania otoczenia, choć w przeciwieństwie do Evana nie ignorował toczących się luźnych rozmów.
— Mamy więc dwa pożytki w jednym — odparł zamiast Blacka, uśmiechając się pod nosem.
Za chwilę jednak do towarzystwa wróciło więcej powagi, kiedy stanęli przed opuszczonym już budynkiem. Zastanawiał się, co tu kiedyś było, tym bardziej, kiedy Mentor wspomniał o ciastach. Co ważnego mogło być w piekarni? Na dobrą sprawę wszystko, takie niepozorne miejsce aż się prosi o bycie przykrywką.
Zaczekał, aż wejdą, by zaraz zerknąć na Evana.
— Nie jest aż tak źle... Ale przypomnę — rzucił i wszedł jako ostatni, by zaraz omieść wzrokiem wnętrze. Nie spodziewał się zobaczyć nic lepszego niż na zewnątrz, opuszczone lokale prawie zawsze wyglądały tak samo.
Do głowy mu przyszło coś jeszcze. Młodość Fredericka teraz usilnie kojarzyła się z pierwszym wpisem tajemniczego pamiętnika. No i zasadnicza kwestia, co takiego znaleźli w świątyni, jeśli cokolwiek. Co było ceną, o której mówił Pierre? W naturalny sposób na myśl nasuwała się śmierć, lecz miał wrażenie, że prawda mogła być o wiele bardziej skomplikowana.
Offline
MG = Evan Black, Sabina Rosier, Frederick O'Dhall
Tak jak wedle oczekiwań Hannibala, wnętrze ugościli ich zakurzonymi meblami, typu stolikami i krzesłami, znalazły się też wysuszone kwiaty w donicach i stara lada, która służyła dla sprzedawców i najpewniej kelnerów. Okazało się, że było też półpiętro nad ich głowami, na które prowadziły spiralne schody, a tam, więcej miejsc siedzących, z dobrym widokiem na salę, obok drewnianej balustrady.
Frederick przeszedł się kilka kroków, rozglądając wokół, zaś Sabina zwróciła bardziej w stronę dwóch Łowców.
-Od dzisiaj, drodzy panowie, to kawiarnia "Salon de Chasseur". Pora wyrobić nam renomę, nie tylko przez wzgląd na krzyż. Niech kojarzą nas ze spokojem i bezpieczeństwem, jesteśmy otwarci dla każdego człowieka. Zakon służy ludziom.
Wyjaśniła, zaś Evan miał mieszane uczucia do tej idei, aż podszedł O'Dhall.
-Salon de Chasseur ma drugie dno.
-Jak wszystko…
Mruknął Black.
-Bedzie to też nasza baza wypadowa z centrum miasta. Wygodniej, niż katakumby na wybrzeżu. Dawniej Zakon miał więcej tego typu placówek w Arteusie, pomniejszych baz operacyjnych, ale dziś nie ostała się ani jedna.
-Do dzisiaj, Mentorze.- Wtrąciła rudowłosa, spoglądając zaraz na Hannibala. -Zajme się kawiarnią, ale potrzebuje partnera biznesowego do zarządzania. Uznałam, że masz tu najbardziej otwartą głowę na zarządzanie.
Uśmiechnęła się, a Frederick lekko uśmiechnął do siebie.
Offline
Omi[tł wzrokiem zapuszczone miejsce. W czasach swej świetności mogło być całkiem ładne, mógł sobie nawet wyobrazić błękitne zasłony i białe obrusy wraz z tymi wszystkimi ludźmi zebranymi nad rozmową o codziennych kłopotach czy radościach. Gdyby sam tu przychodził, pewnie lubiłby siedzieć na antresoli. One zawsze miały w sobie coś intrygującego, taki dziwaczny kaprys w budownictwie, że chcę piętro, ale nie do końca i jeszcze balkon. Szaleństwo, kto to w ogóle wymyślił.
Hannibal tknął jedną z ususzonych roślinek, a z tej natychmiast odpadł pozwijany liść. Przez moment zastygł tak w bezruchu, ale szybko odwrócił się do reszty i zbliżył nieco. Zaraz, czy on dobrze słyszał? Kawiarnia... Zakonu? Brzmiało dość kuriozalnie.
Mowa o bazie była już bardziej sensowna. Nie żeby zaskakująca, ale i tak czuł się specyficznie z tą myślą. Kojarzyła się bardziej z gangiem niż Zakonem, ale nie kwestionował. Póki jego wzrok nie wylądował znów na Sabrinie.
— Ja... Niczego nie gwarantuję, nigdy wcześniej tego nie robiłem — odparł, decydując się na zwykłą szczerość. Zarządzanie biznesem mimo wszystko różniło się od życia na ulicy, choć tu i tam trzeba było mieć konkretny dryg i zmysł. To nie była właściwie odmowa, raczej uprzedzenie jej, na co chciała się pisać. — Ale skoro tak uważasz...
Czemu miał niejasne przeczucie, że przyjdzie mu tego pożałować...
Offline
MG = Evan Black, Sabina Rosier, Frederick O'Dhall
Odpowiedź Hannibala można było uznać za zdawkową, ale chyba wystarczającą. Zresztą, nie brzmiał jakby mu to tak do końca odpowiadało. Sabina zauważyła to i uśmiechnęła się przepraszająco, że został w to wciągnięty, kiedy to sam Frederick wydawał się nawet nie zauważać, w jakiej niezręcznej sytuacji postawił swojego podopiecznego. Evan dalej nie rozumiał powodu dla którego on sam został tu zaciągnięty, bo w jego opinii, nie potrzebowali teraz kawiarni, a sposobu walki z Bractwem. Ale chyba los bywał boskim komediantem.
-A więc tak teraz poczyniacie…- Padł nagle obcy głos, na który sam O’Dhall wydawał się zjeżyć włos na skórze, dopiero zaraz obracając się w kierunku wejścia. Black czujnie wyszedł bardziej do przodu, obarczając przybyłego lodowatym spojrzeniem. -Zakon Łowców postanawia serwować kawę i herbatę… to są bardzo postępowe czasy.
Dodał jeszcze mężczyzna około czterdziestki na karku, z kasztanową brodą, taką samą jak włosy, choć jego wzrok wydawał się wymęczony, jakby widział więcej, niż powinien. Z rękami w kieszeniach, z wolna przeszedł bardziej do środka opustoszałego lokalu. Mentor przymrużył oczy.
-Witaj, Cornwell. Dawno się nie widzieliśmy.
Podjął Frederick, zaś Sabina spojrzała na Hannibala, jakby chcąc zobaczyć jego reakcję. Tak, był to sam Wielki Mistrz Cornwell, we własnej osobie przyszedł do nich, jakby nie licząc się z tym, kim był, ani kim oni byli.
-Witaj, O’Dhall. Czy to Twój nowy Łowca…?
Zapytał, spoglądając na Kneynsberga, ale Black zagrodził mu drogę, wychodząc bardziej do przodu. Cornwell wyprostował się, patrząc na niego nieco z góry.
-W twoich oczach, Evanie, widzę coraz większe podobieństwo do tego, czemu przyglądam się w lustrze. To marna droga.
-Zamilcz, Cieniu.
Offline
Sytuacja faktycznie była niezręczna, czy może raczej wizja, ale nie zamierzał rezygnować tylko z takiego powodu. Ostatecznie wszystkiego trzeba się najpierw nauczyć, a skoro Sabina twierdziła, że miałby w tym najlepszy start, to nie zamierzał się wykłócać. Już miał też zapytać o coś jeszcze, kiedy nowy głos kazał odwrócić się do drzwi wejściowych.
Nie znał tego człowieka, co wcale nie było tutaj dziwne, ale sam jego sposób bycia i to, jak wszedł, już świadczyło o tym, że czuje się ważny. I sam dobrze ich znał, to stawiało mocną sugestię, a jednak Kneynsberg milczał, wodząc wzrokiem za mężczyzną, aż nie padło jego imię, a ślepia Łowcy poszerzyły się z lekka. Co jak co, ale nie oczekiwał spotkania Wielkiego Mistrza w takich bzdurnych okolicznościach. Choć może powinien zapomnieć o kanonach, Arteus lubiło je łamać. Kątem oka zerknął na Mentora, zaraz jednak wracając uwagą do przywódcy Bractwa, który zwrócił na niego uwagę. Nic dziwnego, z pewnością umiał wiele wyczytać z ludzi. Mimo wszystko Hann stał spokojnie, chyba nie widząc w tej sytuacji bezpośredniego zagrożenia. Nie tylko dlatego, że mieli przewagę, Cień po prostu nie zachowywał się tak, jakby szukał zwady, nawet nie opłacało mu się tego robić, jeśli rzeczywiście był sam.
— Po co tu przyszedłeś? — rzucił, ignorując ich małą dyskusję z Evanem. On sam również na krótki moment przykuł uwagę Łowcy. Jego protekcyjne zachowanie z jednej strony było całkiem... miłe? Z drugiej strony złośliwe szturchało męską dumę, bo to, że był nowy na placówce, nie znaczy, że... zresztą nieważne. Ważne było to, że Wielki Mistrz nie traciłby czasu na głupie pogawędki.
Offline