Nie jesteś zalogowany na forum.
MG = Evan Black, Sabina Rosier, Frederick O'Dhall, Wielki Mistrz Cornwell
Atmosfera była gęsta, a Sabina zapewne miała ochotę to zakończyć z pomocą herbaty lub kawy, lecz nie należało zapominać, że to pieprzony Cornwell, największy wróg Zakonu, człowiek którego nienawidził cały ówczesny Allanor. Ostatni, który mógł jeszcze zrobić wiele złego, dlatego sam Evan nie rozumiał, czemu Frederick po prostu nie każe go zabić, teraz, gdy był odsłonięty. Ale sam O’Dhall wiedział, że zabicie Wielkiego Mistrza nic tu nie da, bo na ich miejsce przychodza kolejni, póki Bractwo Cieni wciąż ma siłę walczyć. A niestety, choć Allanor należał do Łowców, Arteus zdawało się jako jedyne temu przeczyć. Historia już niejednokrotnie udowodniła, że niedoceniając przeciwnika, ten może urosnąć w siłę i zmienić układ władzy.
Cornwell spojrzał na Hannibala, gdy ten zadał pytanie, aby założyć zaraz ręce za plecy i zwrócić się bardziej do niego.
-Po prostu przyszedłem sprawdzić co porabiacie. Nic złego, prawda? Bynajmniej, ocena sytuacji. W przeciwieństwie do Starszyzny Zakonu…- Zerknął na Fredericka. -...uważam, że jeśli coś ma być zrobione dobrze, najlepiej zrobić to samemu. Nie ukrywam się.- Powrócił zmęczonym wzrokiem na Łowcę. -Przysłali Ciebie i Twoją siostrę ze Stolicy, prawda?- Spytał, może zaskakując skąd on to wie, ale z drugiej strony nikt nie był pewien gdzie Cienie mają uszy. To w końcu wojna na informacje. -Zapewne tam już uważają, że wygraliście. Szkoda tylko, że głupcy prowadzą Was na złą ścieżkę…
-Skończyłeś? To wypierdalaj.
Wtrącił Black, na co Cornwell opuścił głowę, przysłaniając oczy grzywką i uśmiechając się lekko.
-Black’ów nie zmienisz, idealny twór Zakonu. W porządku. Miłego dnia.
Skinął głową i udał się do wyjścia, odchodząc w ciszy, aż drzwi nie zamknęły się z charakterystycznym dzwoneczkiem.
-To było… ciekawe doświadczenie.
Skomentowała Rosier.
-Hannibalu, śledź go. Chcę wiedzieć dokąd zmierza.
Rozkazał Mentor, splatając dłonie.
Offline
Chyba nie do końca spodziewał się, że jego pytanie spotka się z tak sensowną odpowiedzią. Choć z drugiej strony była ona na tyle banalna, że nie dowiedzieli się wiele więcej ponad to, że Cornwell ma wszędzie oczy i uszy. Hannibal nic nie powiedział, ale nie mógł się nie zgodzić z jego oceną Starszyzny. Bractwo czuło się tu zupełnie bezkarne, podczas gdy oni szykowali się do ważnej wizyty w pałacu z mnóstwem wina i potraw. Chyba też na swój sposób zaimponowało mu podejście Wielkiego Mistrza do rozwiązywania spraw i problemów. To wyjaśniało jego cichy sukces.
Znów popisał się wiedzą, a Kneynsberg zerknął kątem oka na Mentora. Właściwie i tak było to niejakim przytaknięciem, więc uznał odpowiedź za zbędną. Ale ta wzmianka o złej drodze... Nie brzmiało tak, jakby miał na myśli po prostu śmierć, a coś znacznie głębszego. Brzmiało na tyle tajemniczo, że na chwilę pochłonęło myśli Łowcy, póki nie wywiązała się kolejna wymiana powarkiwań, a Wielki Mistrz wyszedł pożegnany złotym dzwoneczkiem kawiarni.
— Taa... — Zerknął na Rosier, a zaraz przeniósł wzrok na Fredericka i lekko skinął głową. — Tak, Mentorze — odparł i zarzucił kaptur, kierując się do drzwi.
Nie tracąc czasu, Hann wyszedł z kawiarni i rzucił okiem po przechodniach na ulicy, by wyłapać zapewne już trochę oddaloną głowę Cornwella. Pod nosem zagościł mu drobny uśmiech, kiedy ruszył dyskretnie jego śladem. To było coś jak powrót do korzeni, nie jakaś heroiczna walka z potworami, tutaj miał człowieka z krwi i kości, sprytnego i niebezpiecznego, którego śladami przyszło mu podążać. To było całkiem miłe uczucie.
W międzyczasie naciągnął cienkie rękawiczki, chowając pod nimi symbol Łowcy.
Offline
ROZDZIAŁ V: TAJEMNICZY KOT
Arteus - Śródmieście
MG = Wielki Mistrz Cornwell
Hannibalowi nie pozostało nic innego jak zatopić się w tłum, by powoli śledzić swój cel, który sam w sobie nie zwracał niczyjej więcej uwagi, co mogło świadczyć o tym, że Cornwell nie był osobą publiczną, ani rozpoznawalną po przez profesje. To wiele musiało ułatwiać, nikt nie posądziłby go o kierowanie wielką organizacją, ani tym bardziej, nikt nie szukałbyś Wielkiego Mistrza wśród tłumów prostych obywateli Śródmieścia.
Mężczyzna raz po raz zatrzymywał się, aby się odwrócić, ale nie spojrzeniem w kierunku Łowcy, a raczej dachówek, jakby miał dziwne wrażenie, że coś słyszał z góry, lecz poza zwykłym gwarem ulicy, nic więcej nie dawało teraz o sobie znać. W końcu zaszedł w jedną z zawijanych uliczek, gdzie nie kręcił się nikt inny, lecz kiedy tylko Łowca zdecydował się odbić w bok tuż za Cornwellem, tym razem dźwięk dachówki dosięgł uszu Hannibala, wraz z mokrym kaszlnięciem, lecz nim nawet zdążył spojrzeć w górę, poczuł uderzenie.
Kiedy mężczyzna otworzył oczy po pierwszym wstępnym szoku, zdał sobie sprawę, że z jego ciała próbowała podnieść się kobietą o potarganych blond włosach, a jej czarny płaszcz cały się wygniótł, choć wydawał się mimo to elegancki. Spróbowała się wyprostować, ale brak sił spowodował, że zaraz obaliła się na bruk, obok niego. Kobieta ledwo otworzyła piwnobrazowe oczy, kiedy zdała sobie sprawę, że spadła z dachu na człowieka, ale na całe szczęście, on chyba też żył.
-Gdzie jest…
Sapnęła, szukając dłonią trójkątnej czapki z piórem, leżącej góra do dołu przy Hannibala. Jeśli był uważny, dostrzegł wyszyte od środka "Cathria". Był to jednak moment, bo blondynka czapnęła ją i wcisnęła na głowę, zbierając się do bardziej udanej próby wstania.
-Gdzie on poszedł…
Wyszeptała, próbując znaleźć Cornwella, ale ten przepadł. Zaszła nawet trochę dalej, podpierając się ściany, ale też go nie znalazła. Zniknął gdzieś w tłumie, który rozciągał się nieco dalej.
Offline
Widział, że ten rozgląda się wokół, ale najwyraźniej za czymś innym. To go trochę uspokajało, jednak nie mógł tracić czujności. Zwłaszcza, że nadal nie był pewien, czego Cornwell szuka na dachach kamienic. Wraz z wejściem w uliczkę, zjawiła się w myślach potrzeba większej czujności i ostrożności względem jego celu. Taka uliczka aż prosiła się o pułapkę czy chociażby uświadomienie mu, że wcale nie jest niewidzialny, jednak zaraz jego uwagę odwrócił dźwięk dochodzący z dachu, którego źródła nie zdążył nawet dostrzec.
Skrzywił się w pierwszej chwili, kiedy jego zmysły odzyskały pełnię władzy. To raczej nie była długa chwila, sądząc po bolesnym obiciu się o bruk. Jego wzrok wylądował na tym, co na niego spadło. Kobieta? To brzmiało absurdalnie. Spojrzał po jej stroju, kapeluszu, twarzy, kiedy już go zabrała.
— Co to miało być? — mruknął, raczej nie łudząc się, że zobaczy tu jeszcze Cornwella. Ale fakt, że i ona go śledziła...
Hannibal zerwał się również na nogi i podążył za Cathrią. Jakiego trzeba mieć pecha, żeby podczas misji spadła na ciebie dziewczyna z dachu? To będzie z pewnością jedno z jego najgłupszych tłumaczeń. Jeszcze dodać to ironiczne spojrzenie dowolnego Mentora. Do diabła, gdyby chciał kłamać, wymyślałby coś bardziej wiarygodnego.
— Nie byłby taki głupi, żeby pozostawać teraz na widoku — rzucił podchodząc do niej. Również spojrzał po tłumie, ale nie łudząc się na efekt. — Dlaczego go śledziłaś? — zapytał zaraz, zerkając uważnie po jej twarzy.
Offline
MG = Cathria
Jego pytanie pozostało bez odpowiedzi, najpewniej przez pierwsze rozkojarzenie kobiety, ale ta była teraz zaabsorbowana czymś innym. Chociażby utrzymaniem pionu i wyglądanie zza Wielkim Mistrzem. Wydawała się być pozbawiona sił, może zmagać się z lekkimi zawrotami głowy, ale dłuższe podpieranie ściany i branie oddechu pomagało w powrocie do właściwego stanu. Toteż zaraz jej piwne oczy skierowały się na Hannibala, który też się zebrał z ziemi. Spartaczyła to śledzenie nie tylko sobie, ale też jemu, mógł czuć irytację.
-Zapewne usłyszał hałas i uciekł… za długo żyje w cieniu, aby tak teraz dać się łatwo namierzyć. Już teraz spodziewał się bycia obserwowanym. Paranoja lub doświadczenie.- Skomentowała spokojnie i oparła się plecami o ścianę, oraz głowę odchylając w tył, aż nie padło kolejne pytanie, tym razem dobrze usłyszane. -To Wielki Mistrz Arteuskiego Bractwa Cieni, powodów jest wiele by szukać jego stałego miejsca pobytu. Cel raczej miałeś ten sam, Łowco.- Odpowiedziała, a choć w jej głosie brzmiało to, jakby nie mówiła o niczym niezwykłym, to waga słów była niewspółmierna z jej stonowanym wyrazem twarzy, kiedy bacznie obserwowała zakapturzonego. -Nazywam się Cathria La'Valliet i w imieniu całej Gildii Skrybów przepraszam za ten niezamierzony incydent. Ale może to też szczęście. Niejako chciałam skontaktować się z kimś z Zakonu w Arteusie.- Odbiła się z wolna od ściany. -Chodzi o Pastorał Michaela. Masz chwilę?
Offline
Czuł się trochę dziwnie po tym nagłym spotkaniu z ziemią, ale miał do niej zdecydowanie bliżej, więc i problemów zjawiło się znacznie mniej. Przemknął uważniejszym spojrzeniem po niej całej, jakby chcąc się upewnić, że nic widocznego sobie nie zrobiła, a może tylko, że nie sięga ukradkiem po broń. Jej odpowiedź była dość oczywista. To, że Cornwell miał świadomość bycia śledzonym, to można było łatwo zauważyć. Dlaczego tak było, to już inna sprawa.
— Teraz też mam doświadczenie. — Pora zacząć rozglądać się po dachach. Jednak jej dalsze słowa odsunęły daleko na bok ten nieśmieszny żart, a uważne spojrzenie spoczęło na twarzy kobiety. — Skryba... — wymruczał do siebie, na moment też zatrzymując myśli przy Pastorale. To był bardzo... ciekawy zbieg okoliczności. — Hannibal Kneynsberg — przedstawił się zaraz i lekko skinął głową. — Teraz już mam. Chodźmy w jakieś bezpieczne miejsce — odparł, właściwie otwarty na jej propozycje, jeśli jakieś tu miała. Jeśli nie, to była też inna opcja, która może wypadłaby lepiej z nią niż bez niej. — Mogę cię też zabrać do Mentora, powinien wciąż być na mieście — dodał spokojnie, trochę jakby incydent sprzed chwili nie miał miejsca. To nie do końca była prawda, nadal był na nią zły, jednak kwestia Pastorału była o wiele ważniejsza, a on już nauczył się szybko godzić z wizją reprymendy. To chyba jedna z niewielu zalet płynących z nauk Nikolasa.
Offline
MG = Cathria La'Valliet
Jego żart odebrała z delikatnym podrygiem kącika usta w górę, który jednak szybko opadł.
-No tak.- Mruknęła tylko w odpowiedzi, ale jednak musiała brać uwagę fakt, że pewnie zakpił z tej sytuacji. Nic dziwnego, ale o zrządzeniu losu śmiało mogli mówić, to dopiero szczęście tak na siebie wpaść, mniej więcej w podobnym celu. -Nie brzmisz na tutejszego.- Zauważyła, ale z czego to wywnioskowała, ciężko stwierdzić. Mówiło się, że między mieszkańcami miast oddalonymi od siebie setkami, jak nie czasami tysiącami kilometrów, powstają zróżnicowane akcenty. Teraz jednak skupiła się na tym, że faktycznie uliczka to nie jest dobre miejsce na rozmowę, lecz rzucona przez niego propozycja przeszła gdzieś przez jej myśl, odciągając wzrok. -Może później, nie zebrałam wystarczających informacji, aby dawkować nimi waszego Mentora. Gdy Gildia Skrybów spróbowała się z nim skontaktować, odmówił pomocy. Uważał, że idziemy za mrzonką.- Poprawiła kapelusz, odchodząc parę kroków. -Udajmy się do Caspiana Roxenhausa. To znany rzeźbiarz Arteusu, oraz bliska mi osoba. Jest zapoznany z tym tematem. Tam będzie bezpiecznie. No i to dosyć blisko, w centrum miasta.
Zaproponowała i jeśli nie miał przeciwskazań, ruszyła przodem, w przeciwnym kierunku, niż udał się Cronwell. Po drodze mijali dużo ludzi, gdyż popołudnie było szczytem, kiedy mieszczanie zapuszczali się na ulice. To tworzyło w sumie otoczkę względnego spokoju, gdzie gwar gawiedzi i tak zagłusza sam siebie.
-Caspian to też wynalazca, którego pomysły są niezbyt dobrze postrzegane przez Inkwizycję. Uważają, że nie działa w intencji Boga. Ten świat jest zepsuty.
Skomentowała, ale chyba nawet nie mieli wiele czasu na rozmowę, bo faktycznie nie kłamała w kwestii dystansu. Na placu, gdzie stała fontanna z rzeźbą syreny, znaleźli jeden z warsztatów, gdzie już przez szybę widać było wszelakie posągi, wiele niedokończonych, ale niektóre obierały piękne oblicza szlachetnych rys, którym bliżej było do postaci z legend, czy powieści, niżeli szarej rzeczywistości. Tam też, wchodząc do środka, zastali blondyna z upiętymi włosami, oraz młodej twarzy, choć towarzyszących jej podkrążonych oczach, który w swoim czerwonym fartuchu rzeźbił dłutem swoje kolejne dzieło. Przerwał pracę, dopiero kiedy ich zobaczył.
-Cathria! I… nieznajomy!
Powitał ich z uśmiechem, nieco jednak zmieszany przybyszem w kapturze, ci jakoś nigdy nie wyglądali ufnie. Kobieta w kapeluszu przeszła na bok, aby wskazać mężczyznę.
-Hannibal Kneynsberg, Łowca Demonów. A to właśnie Caspian Roxenhaus.
Przedstawiła ich sobie, a wtedy blondyn wstał, chwytając ścierkę, by otrzeć dłonie z pyłu, przyglądając się mu.
-Miło mi, ale… Łowca…? Tutaj nie ma demonów, co najwyżej anioły…
Zaśmiał się, zerkając na jedną z rzeźb, która nie posiadała twarzy, choć jej tors i skrzydła wskazywały na formę, którą miała obrać…
Offline
Jej uwaga o pochodzeniu trochę go zaskoczyła, choć jak się zastanowić, to może były jakieś różnice. Ciężko mu było powiedzieć, nie doszukiwał się tego.
— Nie jestem. Pochodzę ze stolicy — odparł krótko.
Chyba spodziewał się, że jednak odmówi spotkania z Mentorem. Z jednej strony przyznawał jej rację, zawracanie mu głowy w tej sytuacji strzępem niepewnych wieści byłoby głupotą. Z drugiej jednak tracił żywy dowód swej wymówki, chyba. Choć może to i lepiej? Mniej osób, które zobaczą tę głupią sytuację. Nie znosił takich.
Zaraz jednak wzmianka o Fredericku zajęła myśli. No właśnie, zaprzeczał istnieniu Pastorału, chociaż mógł to zrobić ze względu na ludzi z zewnątrz.
— W porządku — rzucił i ruszył w ślad za nią, słuchając o swym przyszłym nowym znajomym. — Inkwizycja chyba lubi szukać sobie ofiar — mruknął tylko, nim weszli do środka warsztatu.
Powitały ich liczne kamienne twarze, wśród których łatwo było zgubić wzrok. Nie znał się na rzeźbiarstwie, ale rzeczywiście wyglądały pięknie, bardzo naturalnie. Jednak na widok samego Roxenhausa na jego twarzy zjawił się cień zdziwienia. Chyba inaczej go sobie wyobrażał, ale ta pomyłka działała na korzyść artysty.
Cathria ich przedstawiła, toteż pozostało mu tylko się przywitać. Na słowa Caspiana uśmiechnął się pod nosem. Ten gość prezentował się całkiem swojsko.
— I dobrze, w Arteus przyda się kilka aniołów... — odparł, sunąc wzrokiem po rzeźbach, by zaraz wrócić do ich stwórcy. — I mnie jest miło poznać. — Wyciągnął do niego rękę. — Właściwie przyszliśmi omówić kilka spraw bez dodatkowych uszu — wyjaśnił i zerknął po towarzyszce.
Offline
MG = Cathria La'Valliet, Caspian Roxenhaus
Rzeźbiarz zaśmiał się na odpowiedź Hannibala, a choć nie była ona wcale taka zabawna, Caspian mógł ironicznie temu przytaknąć.
-Masz rację. Jak to głosi Kościół? "Orszak zastępów perlistych żołnierzy o skrzydłach niczym grom rozstąpi sklepienie niebieskie, gdy w dniu końca Pan powróci, aby przywrócić dzieci na swe ojczyste łono i ofiaruje im bezkresną miłość…"
Zamachnął rękoma, zaś Cathria spojrzała na Łowcę, za moment opuszczając głowę.
-Caspian bardzo lubi księgę wiary…
-Albowiem, pozwolę sobie wtrącić, rozbudza ona wyobraźnię…
Zaczął tłumaczyć, lecz kobieta tylko wyminęła mężczyznę, aby podejść do rzeźby myśliciela, sięgając za jego plecy, gdzie też odnalazła stare woluminy.
-Mam coś dla…- Urwała, czym wzbudziła zainteresowanie Roxenhausa, lecz szybko do nich powróciła że zwiniętym rulonem starego pergaminu. -Zasłoń.
Poleciła, zaś blondyn od razu odpalił świece i zaciągnął kotary na szklane witraże, coby przechodnie nie mogli wiele widzieć. La'Valliet w tym czasie rozłożyła na stole warsztatowym długi wolumin, który przedstawiał ryciny przedstawiającą coś jak pastorał kapłański. Lecz nie zabrakło też wielu dopisek z niezrozumiałego języka.
-To demoniczna mowa. Chyba spisana przez "Zapomnianego z Imienia"...
-...lub po ichniejszemu, Pierwszego Łowcę. Podobno operował tą mową…
Zauważył Caspian, zakładając ręce na piersi.
-To nie takie dziwne, jeśli się zastanowić. W Mrocznym Wieku byle niewolnik mógł znać język plugawych panów. Znaj wroga.- Pogładziła palcami ostrożnie ryciny. -Niestety nie znam nikogo kto by nim operował, a wyznawcy wiary, czy Zakon zwyczajnie palili księgi uczące czegoś tak zakazanego jak czarcia mowa. Ale mam trop, który może być odpowiedzią gdzie szukać artefaktu. Ile wasz Zakon o nim wie?
Spytała Hannibala, lecz wzrokiem pozostała na pastorale.
Offline
No dobrze, takiej odpowiedzi się nie spodziewał. Hann spoglądał na niego z lekko uniesionymi brwiami i wyraźniej zarysowanym rozbawieniem na twarzy, kiedy rzeźbiarz recytował niczym na scenie teatralnej. Zerknął krótko na Cathrię i przez ten moment miał wrażenie, jakby starała się go wytłumaczyć, ale to było bardziej niż zbyteczne.
— Powinieneś pomyśleć o teatrze — rzucił z nutą rozbawienia, choć nie była ona kpiąca. Zaraz też ponownie przeniósł uwagę na Cathrię, do której podszedł, spoglądając na to, co miała do pokazania.
Rycina choć nieopisana, to jednak nie pozostawiała wątpliwości, że tak właśnie mógł wyglądać cel ich poszukiwać. A wyglądał na naprawdę niezwykły, aż chciałoby się chwycić to w dłoń...
— Prawda — przyznał w kwestii języka. Swoją drogą to trochę upiorne, władać mową bestii, które chce się zgładzić. Ale przecież tym właśnie byli, od początku, mrocznym środkiem do osiągnięcia celu. Niezależnie od tego, co opowiadali ważniacy z Allanoru. — Cóż... — Zerknął na Cathrię. — Mniej niż by chciał, inaczej żywiej by się tym interesowali. Słyszałem nawet, że to bajki. Ale, co to za trop? — spytał z zaciekawieniem. W głowie już siedziała mu myśl, czy będzie to zgodne z dziennikiem i co powinien wtedy uczynić, ale obecna taktyka była chyba najbezpieczniejsza.
Offline
MG = Cathria La'Valliet, Caspian Roxenhaus
Caspian uśmiechnął się lekko zmieszany.
-Mam już wystarczająco profesji, aby bawić się w teatr. Ale spokojnie mógłbym być ministrantem…
-Nawet nie próbuj.
Wymruczała Cathria, dalej bardziej skupiona na schemacie, a właściwie niezrozumiałych napisach. Faktycznie, władanie tym językiem było na swój sposób upiorne, lecz Pierwszy Łowca żył w zupełnie innych, gorszych czasach. Oni sami nawet sobie nie wyobrażają przez co musiał przechodzić, on i zwykli ludzie. A to właśnie oni sami sprowadzili na świat zagładę przez zwykłą pychę i chęć władzy. Tego chcą wszyscy, niezależnie od noszonych symboli i głoszonych sentencji.
-Co za ironia. Zakon nie wierzy we własne dziedzictwo.- Podsumowała, odsuwając się od stołu. -Miecz Pierwszego, Pastorał Michaela… święte atrybuty, którymi zgładzono zło. Jak mogą wątpić w jedno, mając w rękach drugie.
-Świat jest pełen sprzeczności, Cathrio. Przypomnę Ci o niechlubnym incydencie ubiegłego wieku…
Złożył palce w piramidkę, a blondynka spojrzała na niego spod czapki.
-Pojmanie Azazela.- Odpowiedziała sama sobie, co mogło zaskoczyć Hannibala, skoro Gildia Skrybów posiadała taką wiedzę. Ale to w końcu ich praca. Badać historię i jej nie zapominać. Nieważne jaka była. -Wpierw sądziłam, że Evermoon będzie odpowiedzią. Tam w końcu doszło do zdrady Zakonu. Wybacz. Do zwrócenia się przeciwko Demonom. Myślałam, że to ważne miejsce dla waszej organizacji. Tak brzmiało, idealna lokalizacja, miasteczko pośrodku niczego. Ale to było za proste, zwłaszcza że Zakonowi też niewiele mówi ten temat. Prześledziłam stare zapiski i była wzmianka o zatopionej świątyni na północ od Arteusu. Proponuję wypłynąć statkiem na otwarte wody i sprawdzić to. Podobno w Mrocznym Wieku brzeg Arteusu był wysunięty dużo dalej.- Zerknęła na niego piwnymi oczyma. -Piszesz się? W zamian możesz liczyć na pomoc Gildii w kwestii Bractwa Cieni. Cornwell wadzi harmonii świata.
Zapytała, właściwie zaproponowała wspólną przygodę, choć jak można było sądzić, jej poszlaki były czystymi strzałami na ślepo. W końcu nigdy nikt nie napisał gdzie spoczął Pierwszy, ani gdzie jego grobowiec. Ale zatopiona światynia brzmiała jak coś do czego mogli potrzebować. Lecz…
-Jak zamierzasz sprawdzić coś głęboko pod wodą?
Zapytał zdziwiony Roxenhaus, ale kobieta założyła ręce na piersi, patrząc na niego z politowaniem.
-Mam sposoby. Jestem Skrybą, jedną z nielicznych już użytkowniczek magii. Jest kilka możliwości…
Offline
Tak, to była ironia godna pożałowania, ale co zrobić? Czasy Pierwszego było coraz odleglejsze i nie sposób nikomu powiedzieć, co dokładnie się wówczas działo. Artefakty równie dobrze mogły być innymi, chyba nie zdziwiłby się zbytnio. Mogły też zostać zniszczone, o ile... Cóż, Hannibal wierzył, że to wykonalne. Raczej nie dla człowieka, ale w tamtych czasach nie tylko oni swobodnie spacerowali po ziemi.
Zaraz też zerknął na Caspiana, kiedy ten wspomniał o uwięzionym demonie. Rzeczywiście wiele wiedział, zarówno on, jak i Skrybowie. To ułatwiające i niepokojące zarazem, on sam mógł jedynie o tym słyszeć, a ci gotowi jeszcze opisać mu wygląd więzienia. Nie skomentował jednak tego, słuchając dalej kobiety, która po z lekka niezręcznym wstępie zaczęła przedstawiać swoje informacje. Swoją drogą Kneynsberg nie zamierzał oceniać, kto kogo zdradził, ale patrząc na demony, to pewnie był to całkiem zapobiegawczy ruch.
Spojrzał znów na rycinę.
— Na północ od Arteus... — wymruczał, próbując sobie przypomnieć, czy słyszał o czymś w tej okolicy, ale nie. Zresztą w stolicy nikt się tym nie zajmował. — Hm? — Podniósł wzrok znów na nią, kiedy rzuciła kuszącą propozycją. Z wielu powodów, nie tylko Cornwella. Nie sposób zaprzeczyć, że chciał mieć oko na temat Pastorału. — Cóż... to brzmi jak dobry układ — stwierdził zaraz, po czym ich wspólną uwagę odwrócił rzeźbiarz ze swoim trafnym pytaniem. Miał nadzieję, że są to przetestowane możliwości. — Zakładam, że masz już jakieś wstępne plany — zwrócił się do Skryby. — Myślę, że współpraca to już coś, czym warto zawracać głowę pozostałym, nawet jeśli kwestia Pastorału jest niepewna.
Offline
MG = Cathria La'Valliet, Caspian Roxenhaus
Kobieta zawiesiła na nim wzrok, gdy wysunął swoje spostrzeżenia na temat ich współpracy na tle Zakonu. Prawda to, że zaoferowała się w kwestii Bractwa, ale oczekiwała chyba czegoś innego.
-Wystarczy mi jeden otwarty umysł z możliwościami, niżeli banda niedowiarków. Zresztą mogę się przydać Tobie, to chyba wystarczy. Zakon już dawno zasłonił uszy…
-Cathrio.
Upomniał ją rzeźbiarz, a ta tylko przekrzywia głowę na bok jak zaskoczony piesek, by zaraz odpędzić to co gotowa byłaby powiedzieć.
-Jeśli to czego się dowiem będzie wymagało udziału waszego Mentora, uśmiechnę się do niego, spokojnie. Chodźmy, to jest pilniejsze.
Rzuciła i zwinęła pergamin, a w tym czasie Roxenhaus trochę posprzątał, by odprowadzić ich do drzwi, kiedy tylko byli gotowi.
-Skryba i Łowca, to niesie kłopoty!
Rzucił za nimi w rozbawieniu. Mimo to zaraz zmarkotniał. Mimo wszystko miał złe przeczucia.
******
ROZDZIAŁ VI: UPADŁA DAMA
Arteus - Zatoka Bezkresu
MG = Cathria La'Valliet
W słonecznej zatoce przeważnie ciężko szukać złej pogody, lecz otwarte wody mają to do siebie, że ciągną ciemne chmury. Ich rozciągający się widok na horyzoncie nie przestraszył jednak kapitana małego okrętu, który zapuścił się głębiej w nieznane, gdzie też wskazywały współrzędne Skryby. Kiedy byli na miejscu, puścili kotwice, a załoga zaczęła powoli przygotowywać statek na nadciągający deszcz. Mieli tylko nadzieję, że to nie zapowiedź gwałtownego sztormu. Jednak nie myśląca o tym Cathria cały czas ślęczała na krawędzi łajby, wymachując ręką dosyć kuriozalnie dla całej reszty, w dodatku coś mamrotała, ale nie działo się nic. Przynajmniej widzialnego dla nich.
-Chyba muszę zejść pod wodę…
Wymruczala, a wtedy usłyszeli grzmot, który był tylko zaczątkiem deszczu, który lunął na ich pokład. Fale zakołysały całym okrętem, więc kobieta złapała się swojej czapki i poręczy. Odnalazła wzrokiem Hannibala.
-Ujrzałam przez wodę ruiny! Ale niczego się nie dowiem w ten sposób, trzeba się zbliżyć! Zejdę tam! Musisz poczekać!
Wykrzyczała, zagłuszana przez marynarzy, którzy łapali lin lub wywracali się na śliskich deskach.
Offline
Wyjście na morze to było coś zupełnie nowego dla takiego mieszczucha jak on. Dużo nowości ostatnio, balon, teraz statek, ale nie miał na co narzekać. W przeciwieństwie do okoliczności. Stał przy burcie nieopodal Skryby i wpatrywał się w ciemniejący horyzont, od którego oddzielała ich przepaść zielonkawej głębi. Fale piętrzyły się ostro niczym rzędy rybich zębów, raz po raz płatając oczom figle, jakby coś miało się pod nimi kryć.
Przeniósł wzrok na Cathrię. Nie pierwszy raz, jej dziwaczne wyczyny należały do kolejnych nowości i były znacznie trudniejsze do ogarnięcia nawet tak powierzchownie.
— To raczej nieuniknione... — mruknął i za moment obejrzał się w stronę błysku, jaki przemknął po niebie. Hann złapał za kaptur, by zrywający się wiatr mu go nie ściągnął z głowy. — Powinienem iść z tobą, tutaj się nie przydam! — odparł, zerkając po biegających marynarzach. Zaczęło go martwić przez chwilę, co będzie, jeśli puści kotwica albo coś, ale chyba nie wiało tak mocno... Chyba nie będzie. — We dwoje będzie bezpieczniej! — dodał zaraz. Nie bardzo uśmiechało mu się powierzenie życia tym czarom, ale siedzenie pod pokładem i nieprzeszkadzanie jeszcze bardziej.
Offline
MG = Cathria La'Valliet
Skryba obserwowała morską toń, która wydawała się teraz czarna jak na moczarach, nieprzejrzysta i skrywająca sekrety, które nie zawsze chciało się odkryć. Co tam żyło? Co pływało? Wiele pytań, a jednak wiedziała, że to jej jedyny trop i teraz nie może się cofnąć.
Spojrzała w kierunku Hannibala, który rzucił swoją uwagą, a raczej propozycją, brzmiącą bardziej na naleganie. Zwątpiła przez chwilę we wszystko.
-Nie chciałam ryzykować, że coś Ci się stanie!- Odkrzyknęła, jako argument, lecz jeśli Łowca był pod tym względem uparty, chyba nie pozostawiał jej wyjścia. Raczej starała się nigdy nie narażać osób postronnych, ale w rzeczywistości może jego obecność mogła przynieść korzyści. -W porządku, tylko się nie wystrasz! -Dodała w końcu i uniosła w jego kierunku wolną rękę, zapierając się o poręcz plecami. -Dartaras xerteu artilhartar! Dartaras xer…!
Wtedy Łowca mógł poczuć jak jego usta i nozdrza się zalepiają jakimś śluzem, przez co zaczynał tracić wdech. Chwilowy szok paniki był jak najbardziej spodziewany przez kobietę, u której efekt zaczynał się robić podobny, lecz szybko dopadła go chwytając za ramię. Zdjęła swoją czapkę i płaszcz, po czym wskazała mu taflę wody, nim do niej wskoczyła. Hannibal nie mógł oddychać, więc nawet jeśli miał opory przed zanurzeniem się w czarną toń, to mogło być jedyne rozwiązanie, zaufanie jej.
Gdy tylko mężczyzna wskoczył do wody, ogarnęła go ciemność, lecz w pierwszej chwili zdał sobie sprawę, że znów może oddychać, niczym ryba wrzucona z powrotem do jeziora. Wtedy też rozbłysło światło, wydzielane z fiolki, którą wręczyła mu kobieta. Sama miała własną, zaś jeśli się jej przyjrzał, był w niej po prostu gęsty płyn o bladej barwie światła, stworzony najprawdopodobniej z użyciem sproszkowanych kwiatów zwanych lucyferiusami. Ich magiczne właściwości były obce większości, ale Gildia Skrybów widocznie umiała znaleźć praktyczne zastosowanie.
Cathria nie czekała długo na niego, płynąc jeszcze głębiej, trzymając świecąca fiolkę przed sobą, aby móc zobaczyć to co dalej kryło się w mroku. Łowca podążając za nią mógł tylko dać się ogarnąć głuchej ciszy, która sama w sobie mogła budzić niepokój. Jakby znalazł się w kompletnej nicości, w stanie nieważkości, a jedynym co mógł dostrzec, to jego nikłe źródło światła.
Kiedy tylko obniżyli się wystarczająco, z pomocą La’Valliet, która zapuściła się nieco dalej, mógł dostrzec obrysy zatopionych ruin, przypominających zrujnowaną katedrę, albo świątynię. Prawdopodobnie stworzoną przez demony, zapewne niejedną historię słyszał o tym, jak zapomniane dzieła ludzkości, w rzeczywistości były dziedzictwem upadłych boskich istot, które powstawały w celu ich dominacji w świecie ludzkim. A teraz, nawet woda zabrała jeden z ich dzieł.
Cathria co chwilę umykała mu wzrokiem, wpływajac przez okna lub dziury, co jedynie migając mu światłem, kiedy była odsłonięta. W pierwszym rzucie oka nie było nic, co mogłoby wydać się nadzwyczajne, ani nawet magiczne. Jedynie piękno tego miejsca. Niestety, podziwianie nie służyło uważnej eksploracji, bo niespodziewanie sporych rozmiarów ryba, w wielkości bliższej jemu, “wyskoczyła” z mroku, uderzajac całym swoim cielskiem w Hannibala i wytrącając mu fiolkę z dłoni, która zaczęła siłą grawitacji powoli opadać w dół. Szczęście Łowcy zupełnie go opusciło, kiedy zwabiona tym światłem ryba, zwyczajnie ją połknęła, aby emonując światłem przebijającym się przez jej cienkie mięso i łuski, zwyczajnie się oddalić, pozostawiając go w niebezpiecznej ciemności. Zupełnie jakby zgasić światło w pokoju. Nie widział nic, stracił orientację kierunku, czując jedynie jak powoli opada, chyba opada, a może się unosi? Ciężko było wypatrzeć nawet ściany światyni, czy zrujnowany kamień. Jedyną nadzieją było odszukanie źródła światła od Cathri, lecz wtedy coś wydawało się rzucać słabą poświatę jeszcze niżej. Wiedziony wyłącznie jedynym co mógł dostrzec, zbliżał się coraz bardziej, aż blady połysk zaczął przypominać ludzki kształt, unoszący się w wodzie w pozycji leżącej, brzuchem do niego. Będąc coraz bliżej rysowała się kobieca sylwetka, aż wtedy światło dobiegające z niej samej, ukazało mu jej gładką piękną twarz, niczym u syreny z legend, lecz pozbawiona była ogona. Przypominała człowieka, lecz zaraz ten zarys rozrósł się, kiedy z jej pleców rozłożyły się wielkie skrzydła, których pióra falowały wraz z wodą. Kobieta wyglądała, jakby spała lub odpoczywała, lecz nie, jej oczy spokojnie go obserwowały, gdy był coraz bliżej i bliżej. Jej czarne i długie włosy rozmywały się na jej twarzy i wokół niej, a sama zachowywała się zupełnie niegroźnie. W końcu jednak uniosła rękę w jego stronę, jakby chciała go sięgnąć, a może dotknąć… czy zbliżyłby się do niej…?
Offline