Nie jesteś zalogowany na forum.
Strony: 1
MG = Pierre Ladrin, Frederick O’Dhall
Przedostanie się do świątyni było najmniejszym problemem. Gdy dziesięcioosobowa grupa Łowców dostała się do jej pustego wnętrza, nie znalazła… nic. Kompletnie nic.
-Puste sale, stare piedestały, czarcie posągi! Nic!
Krzyknął rozzłoszczony Pierre, zaś jego przyjaciel zaraz do niego podszedł.
-Mentor nie mógł się mylić.
-To była tylko poszlaka, a Mentor nie jest wszystkowiedzący…
Sapnął zrezygnowanie Ladrin. Już chciał się ruszyć do wyjścia, aby odetchnąć świeżym powietrzem, gdy nagle wszystko się zatrzęsło.
-Co jest?!
Spytał, a Frederick chwycił się jakiegoś filara.
-Trzęsienie ziemi?!
Spytał przestrzeni, obserwując jak inni członkowie Zakonu próbują się złapać za cokolwiek.
-Przepraszam, ja tylko..!
Krzyknął jakiś Łowca, trzymając w ręce urwaną dźwignię, która okazała się imitować jeden ze świeczników wbitych w ścianę. Nim się zorientowali, płyty pod ich stopami zaczęły się rozwalać, a cała podłoga zapadła się, porywając ich ze sobą z dzikim krzykiem szoku, oraz przerażenia, gasnąc w ciemności…
Dalej było gorzej. Gdy tylko sześcioro Łowców, w tym Pierre i Frederick, ocknęło się na dole, mogli zdać sobie sprawę, że pozostała czwórka zginęła, albo od krzywego upadku lub nadziania na wystający stalagmit. Szybko zorientowali się, że podłoga pełniła rolę windy na łańcuchach i pradawnych mechanizmach, lecz upływ czasu uszkodził je, a oni tylko dobili gwóźdź dla tej konstrukcji. Dalej mogli tylko iść przed siebie, przez zapomniane i ciemne korytarze podziemi świątyni…
-Olbrich!
Krzyknął Pierre, dopadając do jednego z Łowców, który zaczął sinieć na ziemi, kiedy jedna strzałka wbiła mu się w szyję. Aktywował on pułapkę, następując na złą płytę.
-Pierre, szybciej!
Krzyknął O’Dhall, szarpiąc Ladrina ze sobą, a reszta zakonników zaczęła biec za nimi. Kolejny nie zdążył, trafiony trucizną. Została ich czwórka…
Wycieńczeni Łowcy dotarli pod wielkie wrota, na których wyryte były nieznane im inskrypcje. Na samym środku, wydawała się widnieć pieczęć z włożonym kluczem, na kształt okrągłego dysku, nie pasującego nigdzie indziej.
Frederick podszedł powoli, kładąc dłonie na wyrysowanych liniach w kamieniu.
-To klucz, mamy szczęście… jeśli pchniemy, powinny się otworzyć… Pastorał pewnie jest po drugiej stronie…
Powiedział uradowany i odwrócił się w stronę reszty. Pierre wpatrywał się jednak w ryciny naścienne, przedstawiające owy artefakt, otoczony czymś na kształt łuny, a pod nim, klęcząca armia łysych postaci, ludzkich, jak też… uskrzydlonych.
-Jak działa Pastorał…?
Spytał nagle Ladrin, nie patrząc nawet na resztę.
-Podobno włada umysłami Boskich Istot...
-Czyli też naszymi… to urządzenie do kontroli umysłów… można nim kazać zrobić wszystko… a więc to chciał Mentor…
Wymruczał, zaś O’Dhall odbił się od ściany i podszedł do niego.
-Skąd te wątpliwości…?
-Bo przez to zginęli inni Łowcy! I po co to Mentorowi?! Wiesz co to może zrobić nam wszystkim?!
Wydarł się kasztanowłosy, ogarnięty gniewem i bezsilnością na minione zdarzenia.
-Widocznie była to strata konieczna! Nie wątp w cele Zakonu! Służymy wolności!
Odparł równie głośno rozwścieczony i zmęczony już Frederick. Pierre nie mógł uwierzyć, że to powiedział, bo jak mogli służyć wolności, pozyskując broń do jej odebrania…? Lecz z tego stanu zdumienia wyrwało go kolejne trzęsienie, gdy obaj zorientowali się, że jeden z Łowców wyjął dysk z pieczęci.
-Głupcze!
Warknął Frederick, lecz nagle jedna ze skał odpadła z sufitu, zgniatając tego, który wywołał działanie kolejnego, nieznanego im mechanizmu. Dysk odbił się od kamienia, zaraz tocząc po ziemi. Drugi z Łowców próbował go złapać, lecz i na niego zawalił się stos gruzu, chlapiąc podłogę jego własną krwią. Oczy Pierre zaszkliły się. To był jakiś bezkresny horror…
O’Dhall nie wytrącony niczym innym, pochwycił ostatecznie dysk, lecz przejście przed nimi zaczęło się kurzyć, a skały wciąż spadały. Jedna ze ścian runęła, a piach, ziemia i żwir wsypały się do środka, wraz z utworzoną dziurą, wpuszczającą światło dzienne.
-Jest nas za mało! Wracamy!
Frederick chwycił wciąż zszokowanego Pierre za rękę i szarpnął go w stronę dziury, w celu ucieczki. Ich jedynego światełka w tunelu, dzięki któremu mogli opuścić świątynie, wciąż żywi, lecz bez Pastorału, bez powodzenia, bez ludzi z którymi jeszcze rano jedli śniadanie… bo ile może kosztować błąd…?
Offline
Strony: 1