Sesje RPG

Nie jesteś zalogowany na forum.

#1 2019-04-20 12:53:35

Arcymistrz Gry
Administrator
Dołączył: 2018-10-26
Liczba postów: 582
WindowsChrome 73.0.3683.103

Ballada o łańcuchach (PART IX)

*1523 rok, 5 czerwiec - Rakverelin / Kovir i Poviss*


MG = Valentain, Elizabeth Scorn


Przez dwa lata wiele się pozmieniało. A zwłaszcza na południu kontynentu, skąd dochodziły wieści, jakoby Nilfgaardczycy przesuwali linię frontu na północ, coraz bardziej uszczuplając Koalicję z którą byli w stanie wojny. Przeszło rok temu, Cesarz Alexander Sidereal siłą wchłonął Księstwo Meacht, oraz Ebbing, które zresztą przysporzyło mu wiele trudności związanych z uwarunkowaniem terenowym. Wojska zatrzymały się na granicy z Geso, oraz Mettinie, gdzie obie strony konfliktu w 1522 roku musiały tymczasowo zawiesić broń na mocy porozumienia Cesarza z podupadłym na reputacji Arcyprincem Gollio Olltunem. Od tego wydarzenia, zwanego końcem Wojny Południowej, minął rok, ale żołnierze wciąż pilnie stacjonują na granicach, ponieważ atmosfera była piekielna. Każdy spodziewał się wybuchu drugiej wojny, lecz przynajmniej teraz nadszedł czas spokoju, w którym Cesarstwo mogło lizać rany i odbudowywać ekonomię na wzór tej mającej miejsce jeszcze przed Wojną Ostateczną. Sytuacja na Północy była za to niezmienna, ze względu na to, że każdy chciał, a bał się wykonać ruch. Potężne Imperium Wschodniego Kaedwen i Dol Blathanna łasiły się na Mniejsze Zachodnie Kaedwen, lecz te ostatnie miało wsparcie ze strony Redanii, której księżna Delaina Jednorożec, wydała na świat przyszłego dziedzica tronu, zarazem potomka Gariona I Podróżnika. Ale to nic w porównaniu z szambem, jakie panowało w Kovirze i Poviss, państwie połowicznie bogatym i na schyłku wojny domowej, gdzie król Hortion Thyssen próbował zapanować nad chaosem, lecz nieudacznie, ponieważ Kovir dalej żył swoim życiem. Ze względu na to, że Namiestnik Rakverelin, Portio, tracił grunt pod nogami, zatracał również względy monarchy. Stawał się słabym punktem nie tylko problemu tego państwa, ale również dla nielegalnych interesów Laurence'a, który dostał srogi awans, obecnie pełniąc funkcję Ministra Skarbu Państwa w Pont Vanis.
Valentain, Eliza, Gilgarn, jak i Arthariel byli już słynni w mieście, jako osoby z którymi nie warto było zadzierać, gdyż coraz częściej szerzyły się plotki, jakoby oni byli winowajcami wszystkich złych rzeczy, które natrafiały się łowcom niewolników, czy "Panom". Wiedzieli, że zaszli już zbyt daleko, aby można było z czymkolwiek zwlekać. Dlatego skończyli już z łatwymi najazdami na konwoje, przechodząc do następnej fazy planu, na którą czekali latami. Słaba sytuacja Namiestnika Portio odsłoniła jego czułe punkty, więc był to idealny czas na atak w jego stronę, który miał ruszyć efektem domino, prosto na samego Laurence'a. Niestety wciąż pełnił on urząd głowy miasta, dlatego wiedzieli, że potrzebują silnego sojusznika, którego nawet Elizabeth nie potrafiła zdobyć swoimi wpływami. Ale za to zabrał się Valentain, śląc pewien list, do pewnej osoby, którą uznał za najlepsze rozwiązanie. Musieli jednak czekać na odpowiedź, lecz nie robiło im to już różnicy po tylu latach walki z niewolnictwem. Każdy zajmował się swoimi sprawami. Gilgarn prowadził wciąż interesy kupieckie, które nawet zaczęły się rozkręcać, kiedy ktoś wpadł na to, że Sękate Wzgórza mogą kryć jakieś nowe źródła kamieni szlachetnych, a bomby były lepsze od kopaczy. I tańsze. Arthariel na bieżąco korespondowała z królem Alenvirem, otrzymując rozkazy kontynuowania swojego zadania, a w wolnych chwilach zajęła się ogrodnictwem. Na prawdę. Jak się okazało miała rękę do roślin, więc jej kwiaciarnia przynosiła dochody, oczywiście wykorzystywane w konkretnym celu. Co jakiś czas pomagała też dostarczać zioła Elizabeth, która nadal prowadziła klinikę uzdrowicielską, choć już bardziej hobbistycznie, niż zarobkowo, ponieważ nie mogła narzekać na wsparcie swoich przyjaciół, którzy odpłacali się za mieszkanie w jej posiadłości (zresztą wyremontowanej przez Gilgarna, bo uznał że chujowy miała ten granit w ścianach).
A Valentain? Aby nie siedzieć jako utrzymanek Elizy, wrócił do profesji, którą parał się mieszkając w Attre, lecz bardziej selekcyjnie dobierając sobie zlecenia, aby i tutaj nie stać się "Rzeźnikiem z Rakverelin", bo wystarczył mu już ten cintryjski przydomek. Zabijał morderców i rabusiów, co jakiś czas panów niewolników, choć ci ostatni byli już jego własnymi zleceniami. Starał się żyć z dnia na dzień, czując że jest coraz bliższy pozamykania wszystkich drzwi, które wieki temu pozostawił otwarte. Zaczął też ufać już swoim towarzyszom, choć nie mógł ich równać do "Kompanii Sidereala", to nawet przepadał za rubasznością krasnoluda, irytowaniem elfki, czy obecnością samą w sobie, przemiłej jak kwiat pani ich domu. Valentain i Elizabeth w ciągu tych dwóch lat nauczyli się na nowo ze sobą obcować, czy nawet dobrze spędzać czas, choć ani razu znowu nie zbliżyli się do siebie. Ich wspólna noc sprzed dwóch lat była tematem tabu, choć kiedyś Gilgarn powiedział jedną rzecz, bardzo prawdziwą. Że dziwnie na siebie momentami patrzyli. Jedno jednak nie powiedziało na ten temat nic drugiemu...
Jednak pewnej letniej nocy, elf przebudził się, zdając sobie sprawę z faktu, że Panna Scorn nie powróciła do posiadłości przed zmierzchem, a mówiła, że udała się na targ. Valentain czuł się bardzo dziwnie, możnaby powiedzieć, że poraz pierwszy w życiu zaczął odczuwać stres, czy niepokój o kogoś. Dlatego bez informowania innych domowników, szybko się ubrał, nakładając swoją ciemnoczerwoną kamizelkę ze skóry (prezent gwiazdkowy od Arthariel, która miała uwidaczniać tatuaże elfa na długości całych odkrytych ramion i klacie, aby ten przestał się ich w końcu wstydzić, bowiem podobno dodawały mu seksapilu) i na wszelki wypadek zabrał ze sobą swój Loa'then. Przeszukał całe Górne Miasto, czym trochę niepokoił o tej porze strażników z pochodniami, lecz bez rezultatów. W końcu jednak wpadł na trop kobiety w Dolnym Mieście, kiedy znalazł na ziemi czerwoną wstążkę...
-Gdzie jesteś...
Mruknął biorąc ją ze sobą. Wstążka wcześniej była własnością Valentaina, bo podobno przynosiła mu szczęście, lecz że jest kiepski w dobieraniu prezentów, oddał ją Elizie na święta. Nie rozstawała się z nią...
Kilka alejek dalej rozbrzmiały krzyki i odgłosy szarpaniny. Zielone oczy od razu dostrzegły Panne Scorn, broniącą się przed dwoma opryszkami, przypuszczalnie rabusiami i gwałcicielami.
-Nooo małaaa, pokaż co masz pod gorsetem i spódniczką...
Mówił jeden, a drugi cieszył ryja. Do czasu, bo nagle twarz tej cieszynki rozpłatała się w pół, a nim ten zboczeniec zorientował się co stało się z jego kolegą, dostał kopniakiem w jaja od Elizy, a następnie dobrym cięciem cesarskiego ostrza w plecy.
-Nic Ci nie jest?
Zapytał Valentain, wyjmując miecz z truchła, po czym Elizabeth go przytuliła. Jednak nie odwzajemnił tego, tylko po prostu sterczał jak kołek, aż go puściła.
-Dziękuję Ci. Powinnam bardziej uważać. Z targu poszłam do znajomej i się zasiedziałam, a tu nagle oni...
Tłumaczyła mu się, a elf po otarciu Loa'thena z krwi, zawiesił go na sprzączce na plecach.
-Nie kłam. Nie masz koleżanek w Dolnym Mieście.
Odparł, lustrując ją dogłębnie. Kobieta zrobiła wielkie oczy i westchnęła.
-Za dużo o mnie wiesz, co nie? Eh, szłam do wyjścia z miasta. Na cmentarz. Do rodowej krypty Scornów. Zatrzymali mnie.
Odpowiedziała, w co już skłonny był uwierzyć. Choć nie zdawał sobie sprawę, że odwiedza co jakiś czas nieboszczyków. Poza tym nigdy nie mówiła nic o swojej rodzinie, a on nigdy o nią nie dopytywał.
-Mogę Cię tam zaprowadzić i odprowadzić.
Zaproponował, woląc mieć ją na oku, gdyż Rakverelin nie było bezpieczne za dnia, a co dopiero nocą. Ona zaś uśmiechnęła się i kiwnęła głową.
-Niech będzie, mości rycerzu i obrońco niewiast.
Zaśmiała się i wyminęła dwa trupy, a Valentain udał się zaraz za nią...


W końcu znaleźli się w ciemnej i ponurej krypcie, gdzie nie brakowało grobowców przodków Elizabeth. Ta jednak podeszła tylko do dwóch. Jej rodziców. Valentain natomiast obserwował ją w ciszy, czując, że jeśli ma coś powiedzieć, to sama go o to poprosi...
-Thomas i Elizabeth. Tak się nazywali. Mam imię po matce. Podobno wygląd też. Ojciec mówił, że ją wręcz skopiował. Gdy oni jeszcze żyli, byliśmy zamożnym rodem. Scorn w połowie zbudowali Rakverelin. Kiedy jednak miasto zaczęło podupadać, a szlachta znalazła sobie nowy sposób na zarobek, trzeba było, albo w tym siedzieć, albo chociaż milczeć. Oni nie umieli. Głośno sprzeciwiali się niewolnictwu, a czasem nawet grozili interwencją sił zagranicznych państw za łamanie traktatu o wolności każdej jednostki żyjącej. Zdaniem arystokracji stali się po prostu przeszkodą. Ktoś wynajął skrytobójcę, aby nas zabić. Do teraz nie wiadomo kto, niektórzy powiadali, że ojciec Laurence'a, inni zaś że sam król Thyssen, lecz prawda nigdy nie wyjdzie na jaw.
Powiedziała, gładząc dłonią powierzchnie zimnego grobowca ojca. Jej słuchacz podszedł bliżej, aby przyjrzeć się tym wszystkim wyrytym napisom na ich mogiłach. Zrozumiał, że chyba i ona mu zaufała.
-Jak przeżyłaś?
Zapytał, co go najbardziej nurtowało.
-Skrytobójca bez problemu zabił młode małżeństwo, lecz nie był na tyle silny psychicznie, aby zrobić krzywdę dziecku. Po prostu mnie pozostawił. Twarzy i tak nie widziałam, bo miał maskę, więc nie martwił się o to, że go wydam, a zapłatę miał pewnie z góry. Po prostu zniknął. Potem wychowywał mnie znajomy taty, miejscowy lekarz, wraz z pomocą swojego przyjaciela, Gilgarna. Stąd go znam i przez to czasem zachowuje się jak mój ojciec. Majątek rodowy uszczuplał się z dnia na dzień, to na moje wychowanie, to na koszt pogrzebu, a z czasem na odnalezienie zleceniodawców śmierci moich rodziców. Zostałam bez grosza, jedynie z zaniedbaną posiadłością i pustym nazwiskiem. Mój opiekun przynajmniej przekazał mi w spadku swoją klinikę, gdzie mogłam praktykować to, czego mnie nauczył i jakoś wyżyć.- Opowiedziała dokładnie, po czym otarła łzę i spojrzała na Valentaina. Była silna, podziwiał to. -Ale to przeszłość, którą czasem muszę rozpamiętywać. Teraz, odkąd od prawie trzech lat, Ty, Arthariel i Gilgarn, jesteście ze mną, mieszkacie u mnie, a posiadłość jest odremontowana... czuję, że znowu mam rodzinę i ktoś zawsze na mnie czeka z ciepłem rozpalonego kominka. Dziękuję Wam za to, że jesteście w moim życiu. Tobie zwłaszcza, bo od Ciebie to się zaczęło. Nigdy nie uważałam Cię za potwora, którego w sobie widzisz. Ja dostrzegam anioła, z podciętymi skrzydłami, ostrym mieczem i wciąż z wolą walki, która dodaje mi otuchy. Bez Ciebie nie wiem jak by to było.
Wyznała, ostatnie zdanie mówiąc już szeptem, który rozchodził się jednak echem po zamkniętej krypcie. Byli bardzo blisko siebie, patrząc sobie w oczy. Lecz to nic nie zmieniało. Między nimi wciąż stała bariera, której Valentain nie był w stanie zdjąć, niezależnie jakby chciał...
-Będę przy Tobie i pomogę Ci pomścić pamięć po rodzicach, realizując ideę Twojego ojca. Przynajmniej tak spłacę wszystko co dla mnie zrobiłaś.
Powiedział, odwracając głowę w stronę kapliczki, natomiast Panna Scorn przez chwilę go obserwowała w ciszy, po czym się uśmiechnęła.
-Chodźmy już rycerzu, czas wracać, bo czeka nas nowy dzień.
Powiedziała wesoło, po czym ruszyła do wyjścia z krypty, za to elf jeszcze chwilę patrzył na wielki wyryty napis: "Żyć dla idei, umrzeć za sprawę"...

Offline

Użytkowników czytających ten temat: 0, gości: 1
[Bot] ClaudeBot

Stopka

Forum oparte na FluxBB

Darmowe Forum
kursy projektowania wnętrz | studnie głębinowe limanowa | lab laser przedstawiciel | balustrady szklane warszawa | tanie przeprowadzki warszawa