Nie jesteś zalogowany na forum.
Strony: 1
MG = Pierre Ladrin, Parisa Layta, Alice Jenkens
Parisa udała się w stronę ratusza, zaś Pierre pozostał w punkcie obserwacji, na dachu jednej z kamienic, gdzie mógł ją pilnować z daleka. Właściwie otoczenie, bo to istotniejsze. Layta jednak w pewnym momencie odwróciła się, aby dyskretnie mu pomachać z uśmiechem, nim nie wznowiła drogi. Ladrin też uśmiechnął się odruchowo, wypuszczając zaraz cicho powietrze. Była niemożliwa. Ale ufał jej, miała gadane. Poza tym potrzebowali pleców na wyższych stołkach w mieście, zaś te biurokratyczne świnie nadawały się najlepiej…
-Nic się nie zmieniło, jak zwykle na dachu…
Padł głos zza jego pleców, na co instynktownie odwrócił się dobywając broni i wycelowując. Jak się miało okazać, w mysiowłosą kobietę, która mimo jego reakcji, nawet nie drgnęła, jakby wiedziała, że ten nie strzeli.
-Alice…?
Zapytał z zaskoczeniem, nie spodziewając się, że ta odnajdzie go od tak. Ani tym bardziej, że nie zabije go z miejsca. Po co więc się tu pojawiła?
-Kiedy usłyszałam, że wstąpiłeś do Bractwa Cieni, sądziłam że będziesz wyglądać… inaczej. A jednak wciąż przypominasz tego chłopaka z głupią grzywką…- Podjęła, skracając powoli dystans między nimi. -...jednak, kiedy powiedzieli mi o tym, że zabiłeś Herberta… nie mogłam w to uwierzyć.
Dodała, kładąc dłoń na lufie jego pistoletu, którą powoli opuściła, patrząc mu w oczy. Pierre czuł się jak zaczarowany, nie potrafił zrobić nic, a jej widok odbierał mu mowę. Ona też się nie zmieniła, nic a nic. Choć teraz stali po dwóch różnych stronach, a od incydentu z klifem minęło trochę czasu.
-A uwierzyłabyś w to, że gotów był mnie zabić, gdybyś nie była tego świadkiem…?
Spytał w końcu, wykonując kilka kroków w bok, aby ją otoczyć i oddalić się od krawędzi dachu. To nauczka, którą poznał w przykrym doświadczeniu. Jednak Jenkens nie protestowała, jedynie z wolna śledziła go wzrokiem.
-Nie sądziłam, że zdradziłbyś nas i Starszyznę… dla tego dysku…- Zauważyła, jakby to miało tłumaczyć to co przeszedł, jakby to wciąż była jego wina. Kurwa mać. -...ale nie przestałam wierzyć, że mimo wszystko działałeś w dobrej wierze. Znałam Cię jak nikt… nie zrobiłbyś tego lekkomyślnie…
Dodała, a Ladrin zatrzymał się, opuszczając głowę i zaciskając palce na kolbie pistoletu. Czemu próbowała mu teraz mieszać w głowie? Przecież Richter powiedział wystarczająco.
-Zgadza się, Alice. Zrobiłem to dla Allanoru. Dla wszystkich ludzi. Zbłądziliście. Zbłądziliśmy wszyscy. Jeśli muszę nieść piętno zdrajcy i głupca, aby tylko uchronić ten świat, będę niósł. Po prostu zejdź mi z drogi!- Jego wargi zadrżały, a Jenkens uniosła brwi. -Po prostu odejdź…
Wyszeptał, a wtedy kobieta opuściła głowę. Może nie w zawodzie, jakby spodziewała się tego. Ale wiedziała, że pod jednym względem jest już za późno.
-Nie jesteś bohaterem, Pierre. Pewnych zmian nie da się zatrzymać. Ani Ty nie możesz. Ani Bractwo.
Odparła cicho, a Ladrin spojrzał na nią w niezrozumieniu. O czym ona…?
Nagle nastąpiła silna eksplozja na tle Alice, a budynek ratusza rozniósł się w powietrze trawiony ogniem. Cień zamarł.
-Nie…
-Ten bój się nie skończy, Pierre. Ale Bractwo zostanie unicestwione.
Wyszeptała Alice, lecz były Łowca wyminął ją i zeskoczył po dachówce, aż przedostał się na ulicę, aby pobiec w stronę pogorzeliska.
-PARISA!
Krzyczał, przebijając się przez zbierające się tłumy zaniepokojonych gapiów. Jednak kiedy znalazł się dostatecznie blisko, ktoś go pochwycił, a kolejna gorąca fala eksplozji obaliła ich na ziemię.
-Boże, tam byli ludzie! Boże nikt nie mógł przeżyć!
Krzyczała jakaś zrozpaczona kobieta, a jej słowa powoli przebijały się do jego świadomości. Wysadzili w powietrze cały ratusz, razem z cywilami, byle tylko dorwać Parise. Parise… Parise… PArise… paRise… PArise… PARiSE… ParISE… pa… ri… se…
PAAAAAAAAAAARISOOOOOOOOOOOOOOOOOOOO!!
PAAAAAAAAAAAAAARIIISOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOO!
PAAAAAAAAAARISOOOOOOOOOOOOOOO!
PAAAAARR…RIIISOOOOOOOOO!
Pa…riso…. zawiodłem Cię…
Offline
Strony: 1