Sesje RPG

Nie jesteś zalogowany na forum.

#1 2022-11-29 17:06:32

Arcymistrz Gry
Administrator
Dołączył: 2018-10-26
Liczba postów: 582
WindowsOpera 92.0.0.0

De Conquestu Liriumme

W dawnych baśniach chwalebnie wspomina się mistyczne i tajemnicze Cesarstwo Amarant, rozległe i potężne, władane przez legendarnego nieśmiertelnego władce Cesarza Lir, który zjednoczył walczące ludy ku wspólnej czci Boga Słońce i Bogini Księżyca. Cesarstwo Amarantu poprzedzało wszystkie krainy którymi się otaczało, zaś jego cuda i wynalazki do teraz pozostają wielką zagadką dzisiejszych badaczy. Niestety, po mocarstwie pozostały już tylko ruiny, zapomniane wspomnienia i pieśni powtarzane przez trubadurów. Jak coś tak pięknego mogło obrócić się w pył? Wystarczyła zazdrość. Gdy boski Cesarz Lir zniknął w odmętach historii, jego potomkowie przekazywali tron z ojca na syna, aż do roku 554, gdy zmarł cesarz Ravelin, pozostawiając tron dwóm bliźniakom, Sedricowi i Loganowi. Bracia nie mogąc dojść do ugody o podział władzy, zwrócili własnych obywateli przeciw sobie. Tak też Cesarstwo Amarant pochłonęła wojna domowa, tragiczna i niszczycielska, po której skutkach nie można było zawrzeć pokoju, ani pogodzić ustępstw. Amarantowe ziemie zostały podzielone, na Zachodnie Cesarstwo Amarantu, którego cesarzem został Sedric, oraz Wschodnie Cesarstwo Amarantu, u władzy Logana. Ten drugi został jednak dość szybko zamordowany przez własnych rodaków w 581 roku, zaś tron przypadł rodowi Scrymgeour, który odpowiadał za zamach. Wtedy też doszło do wielkich zmian, co sprawiło, że Wschodnie Cesarstwo odrodziło się jako Królestwo Kordowia, od pierwszego króla Kordowa Scrymgeoura. Choć przeciwnie wyglądało to u sąsiedniego państwa, Zachodnie Cesarstwo Amarantu będące prawowitym spadkobiercą dawnego mocarstwa, słusznie bądź też i nie, zostało przekształcone w Królestwo Lirium, na cześć legendarnego Lira, a władza pozostała w rękach potomków Sedrica, który założył ród Kenrick, co miało oznaczać “Władców Królewskiej Krwi”.
Od tych wydarzeń minęły stulecia, a władza Kenricków zaczęła słabnąć w obliczu wpływów szlachty i mości lordów, coraz częściej popadających w spory. Jednak gwoździem do trumny dla Lirium miało być fatum, które już wcześniej nawiedziło Amarant. W 1288 roku król Kace Kenrick zaczął zmagać się z buntem swej własnej siostry, Kayci Kenrick, która namaściła się królową, uznając za niesłuszną decyzję lordów o przekazanie korony jej młodszemu bratu. Konflikt wewnętrzny był idealną okazją dla wpływowych możnowładców, aby prosić o łaski u swego faworyta walki o tron, lecz wszystko to zaczęło źle wpływać na ziemie królestwa, które bez stabilnej władzy mogły powoli popadać we własne konflikty. Żaden obywatel nie mógł być już pewny swej przyszłości, kiedy to królestwo Kordowia w cieniu obserwuje szerzący się chaos na granicy. Ale czy z pewnością polityka powinna wszystkich zaprzątać? Czy może zupełnie inne, niedostrzegalne zło, o którym mówią magowie, lecz nikt ich nie słucha…?


********


Prolog: Wiosenne porządki


18 kwietnia 1289r. - Dworek Gallagher, Hrabstwo Kimdhel


MG = Balfour Marlo


W powietrzu robiło się coraz cieplej, jednak niosło to ze sobą odwilż po długiej zimie, która zmieniała trakty w prawdziwe tory przeszkód, więc bez porządnych butów lepiej było się nie zapuszczać, nie mówiąc o wierzchowcach, których kopyta czasem tonęły w brei. Balfour nie lubił tej pory roku, zawsze jakoś bolały go stawy, choć taki już był urok starzenia się. Był to mężczyzna o gęstej siwej brodzie, włosach przylizanych pod kapeluszem i lekkiej nadwadze ciała, choć niejeden powiedziałby, że to tusza dobrobytu. Ubrany jak zwykle w futro z czerwonymi dodatkami wyróżniał się od byle wędrowca. Jego oczom ukazał się stary dworek należący do rodu Gallagher, lecz swoje najlepsze lata świetności miał daleko za sobą. Przejechał bramę wjazdową i zatrzymał wierzchowca tuż przy stodole.
-Czekaj… no czekaj… chcesz mnie zabić…?
Zadukał przy próbie zejścia z ogiera, który jak zwykle wiercił się, bowiem pan Marlo lekki mu nie był. Ale udało się, a samemu przywiązał juki lejce do słupka. Poprawił mosiężny pas i obejrzał się na wejście do tego niegdyś zacnego przybytku, kładąc rękę na brzuchu. Zastanawiał się jak się czuła panna Eislyn, był to bowiem tylko tydzień od śmierci jej ojca. W dodatku wszystko pozostawił jej w spadku, w tym długi. Nie był to łatwy początek dla niejednego, a co dopiero kobiety, to aż martwiło starego Balfoura.
Mężczyzna udał się do drzwi wejściowych, po czym wszedł do środka, jak do siebie. Zresztą, mógł tak też mówić. Był dawniej przyjacielem seniora Gallagher oraz zarządcą ziem mu podległych. Choć ciężko władać czymś, co nawet nie prosperuje. Liczba hektarów i brak rolników, którzy mogliby coś z tym zrobić. Wszystko chyliło się w złym kierunku.
-PANNO EISLYN! MAM WIADOMOŚĆ OD LORDA JANNONA KEYANA!
Krzyknął, wyjmujął zza pazuchy zmiętolony świstek, kolejno przechodząc do spiżarni połączonej z kuchnią. Strasznie było tu chłodno, więc poprawił futro i usiadł przy stoliku, kładąc papier na blat. Do lorda Jannona należały ziemie sąsiadujące z tymi Gallagherów, więc skoro pisał teraz, to zapewne z czymś interesującym.
-Gdzie ta dziewucha…

Offline

#2 2022-11-29 20:10:09

Kojot
Użytkownik
Dołączył: 2020-03-01
Liczba postów: 315
WindowsOpera 92.0.0.0

Odp: De Conquestu Liriumme

To był fatalny dzień, ale właściwie dlaczego miałby być dobry? Od tygodnia próbowała uporządkować sprawy jej ojca, który najwyraźniej nie był na tyle rozgarnięty, by to zrobić. Może przemawiała przez nią złość, bo z pewnością próbował, nie należał wszak do osób, które siedzą na ziemi i użalają się nad sobą, ale w jej mniemaniu do tego również miała prawo. Jej złość czuł cały dworek i może lepiej, że nie było już tu ludzi, bo pewnie niejednemu by się oberwało tak samo jak pewnej nieszczęsnej wazie. Spadła przypadkiem, ale jej kawałki się rozmnożyły już z pełną premedytacją. Dzisiaj jednak wydawało się spokojnie, papiery trafiały na podobne sobie sterty, korespondencja została przejrzana, głównie stara, Eislyn musiała rozeznać się w sytuacji i jej historii. Nie miała tylko siły sprzątać, więc kurz powoli i spokojnie zalegał po kątach, a między nogą a blatem kuchennego stoły zaczęła rodzić się pajęczyna.
Nie odpowiedziała na jego krzyki, ale wstała i ruszyła do swego gościa, którego zdążyła poznać po głosie. Zeszła z góry, cicho sunąć czarną suknią po schodach, by energicznym krokiem zjawić się w kuchni.
— Oby to nie były żadne dyrdymały — fuknęła, kierując irytację zdecydowanie bardziej do nadawcy listu niż swego kuriera. Zerknęła przelotnie na Balfoura i sięgnęła po list, by przemknąć wzrokiem po treści.
Jedno Marlo musiał przyznać. Choć wokół panował chaos, panna Gallagher nie wypadła z roli szlachcianki. Jej twarz była czysta, włosy ułożone, choć bardzo prosto, suknia bez plam, a na dłoniach rękawiczki z długimi rękawami. To nie były nowe rzeczy, ponuro czekały w szafie już od dawna, w końcu nie tylko na osobiste pogrzeby wypada zjawiać się odpowiednio. Nie przypuszczała jednak, że wykorzysta je w taki sposób i to tak szybko.

Offline

#3 2022-11-29 20:44:36

Arcymistrz Gry
Administrator
Dołączył: 2018-10-26
Liczba postów: 582
WindowsOpera 92.0.0.0

Odp: De Conquestu Liriumme

MG = Balfour Marlo


Eislyn faktycznie potrafiła wciąż zachować klasę, która była jej należna, nawet jeśli warunki temu nie sprzyjały. Trochę martwiło to jednak Marlo, bowiem czy ktoś kto buja w obłokach, gdy rzeczywistość jest inna, ma szanse racjonalnie podejść do życia? Nie jemu to jednak sądzić, toteż w milczeniu przekazał list. Znał jego treść, właściwie nie musiał go czytać, bo wieść została przekazana mu na miejscu…


“Szanowna Lady Gallagher,

Chciałbym złożyć kondolencji z powodu śmierci Twego ojca. Słyszałem, że zdrowie już nie pozwalało mu nawet spłacać daniny względem korony. To przykre, ale każe mi zwrócić uwagę na fakt w jakim położeniu stawia to jego jedyną dziedziczkę. Jesteś Pani bowiem w trudnym położeniu, mimo bogactwa rozległych włości. Nie chciałbym, abyś zmuszona była sprzedawać swe włości, dlatego proponuję uczciwe rozwiąznie. Doszły mnie wieści, żeś piękną kobietą się stała, a ja, jako lord o dobrej pozycji w Myrna, wciąż pozostaje kawalerem. Moją propozycją są zaślubiny, dzięki którym byłbym w stanie znów tchnąć życie we włości Gallagherów. Wiem, że ta propozycja musi Panią oczarować, przecież zwracam się z tym sam, choć niejedna kandydatka chciałaby móc liczyć na małżeństwo z jedną z najwybitniejszych person hrabstwa Kimdhel.
Oczywiście, polegam na rozsądku głowy Gallagher. Przecież w tych trudnych czasach nikt nie chciałby mieć więcej problemów na głowie.

Czekam na pilną odpowiedź,
Lord Jannon Keyan.”


Gdy tylko Eislyn przestała czytać, Balfour wypuścił powietrze.
-Nadęty, ale… z jednej strony faktycznie to okazja. By po prostu z tego wszystkiego wyjść.- Oparł się o krzesło. -Z drugiej strony martwi mnie to co może uczynić za odmową. Jest świadomy, że… w obliczu obecnej sytuacji w kraju, prawo ziemskie jest mało przestrzegane. Nie chciałbym, aby panience coś się stało.
Zaznaczył, co było jasnym przekazem. Czym jest spalenie dworku dla bandy najmitów za sowitą opłatę, byle tylko wymusić na samotnej kobiecie ożenek. Mało kto przepadał za Lordem Keyanem, jednakże musieli się z tym liczyć.
Nagle jednak rozległ się dziwny dźwięk z podwórza, jakby przewróconych wiader w stodole. To podniosło czujność zarządcy, który wstał z krzesła.
-Koty harcują, czy nieproszeni goście...
Mruknął, idąc w kierunku drzwi.

Offline

#4 2022-11-30 01:59:25

Kojot
Użytkownik
Dołączył: 2020-03-01
Liczba postów: 315
AndroidOpera 71.3.3718.67391

Odp: De Conquestu Liriumme

Wzrok panny Gallagher spokojnie i surowo sunął po kolejnych słowach. To było boleśnie oczywiste, że kondolencje miały stanowić tylko ładny wstęp. Wstęp do czegoś, czego nie mogła zostawić bez nazwania po imieniu.
— Jak on śmie?! Bezczelny buc! — Lady szurnęła listem na blat stołu i przeszła się szybkim krokiem po kuchni.
Swego czasu był to problem. Ojciec bardzo chciał dobrze wydać ją za mąż, niestety nie miał odpowiednio dobrego posagu dla córki. Nic poza upadającymi włościami, a tego niewielu chciało. Mimo to, potrafiła przyciągać spojrzenia. Może było w tym trochę jej własnego narcyzmu, ale tym bardziej gryzł ją fakt, że właśnie takiej treści listu się spodziewała.
— By z tego wyjść! — powtórzyła za Balfourem, jakby ratunek finansowy miał być obrazą. Przystanęła i wbiła mężczyznę wojownicze spojrzenie. — Oczywiście, że ten pies posunąłby się do czegoś takiego, śmierdzi tchórzem na milę. Aż dziw bierze, że zaczął od listu, żebym nie musiała oficjalnie błagać go o ratunek — prychnęła głosem pełnym pogardy. Myśl, że miałaby z kimś takim dzielić życie, napawała obrzydzeniem.
Dyskusję jednak przerwał nieoczekiwany hałas, a uwaga Eislyn natychmiast przeniosła się na niego. Kobieta bez wahania ruszyła śladem Marlo, niewiele robiąc sobie z tego, że może pobrudzić suknię. Tę uniosła nieznacznie, zaczepiając fragmenty o pas, sztuczka, której zdążyła się nauczyć jeszcze jako dziecko.

Offline

#5 2022-11-30 11:26:05

Arcymistrz Gry
Administrator
Dołączył: 2018-10-26
Liczba postów: 582
AndroidChrome 107.0.0.0

Odp: De Conquestu Liriumme

MG = Balfour Marlo


Reakcja kobiety była spodziewana, przez chwilę nawet przypominała swoją własną matkę, choć bidula już dawno została zabrana parę zim temu. Jednakże nie to było ważne, a sama odmowa. Może nie powiedziała tego wprost, ale Balfour dałby sobie dwie nogi uciąć, że prędzej Eislyn ruszy na smoka, niżeli zgodzi się na ten mariaż.
-Wydaje mi się, że to jakaś zaczepka. Jeśli mu Pani nie odpowiesz, może chcieć przybyć tu osobiście.
Podjął jeszcze w kwestii tematu lorda, a jednak ta kwestia pozostawała teraz mało istotna, gdy coś działo się na zewnątrz. Dworek nie znajdował się przy głównym trakcie, toteż ciężko było tu po prostu zabłądzić. Gorzej, Marlo spodziewał się wszystkiego, nawet szabrowników myślących, że to miejsce jest opuszczone. Ale przecież wierzchowiec jasno wskazywał, że to nieprawda.
Balfour poprowadził, z palcami ułożonymi na głowni swego miecza zaczepionego o pas. Nie uważał za rozsądne, by pani tego domu też wychodziła, ale nie oponował.
Wyszedł pierwszy na zewnątrz, a choć spodziewał się wszystkiego, to nie tego.
-Przepraszam… jest tu kto…?
Padł kobiecy głos, należący do kobiety w głębokich szatach, zaś na jej głowie spoczywał kaptur przysłaniający jej oczy. Buzię miała młodą, ale co najciekawsze, wyglądała jednoznacznie.
-Co sprowadza tu kapłankę księżyca?
Zapytał, kiedy ta po omacku próbowała znaleźć wiaderka, które przypadkiem strąciła z gwoździa wbitego w belce. Gdy jej się udało, ostrożnie je odwiesiła.
-Mów mi Siostra Conwenna.- Przedstawiła się, powoli wiodąc głową w kierunku skąd wcześniej padły do niej słowa. Marlo odniósł wrażenie, że ona… była niewidoma. -Bogini doprowadziła mnie do tego miejsca…- Podjęła, ale zaraz coś wywołało w niej zmieszanie, w kolejno postawiła krok do przodu. Jakby zwróciła się w stronę Eislyn. -Jest tu jeszcze jedna osoba…?
Zadała pytanie, a skonsternowany mężczyzna zerknął na panią tego domu i znów na kapłankę.
-Siostro… to ziemie Gallagherów, jestem zarządcą, pani Eislyn nie przyj…
-Ale to właśnie jej poszukuje. Popielate włosy jak w gwiezdnej łunie blasku skąpane...

Rzuciła nagle. To było dziwne...
-Czegóż chcesz…?
Zapytał, jakby nie chcąc by Eislyn się w to mieszała. Kapłani księżyca zawsze byli dziwni, a brakowało im domokrążcy.
-Nie wiem… Bogini zesłała mi we śnie ten dom… tu czułam, że powinnam przybyć. Nie znam woli mej pani…
Wyszeptała, opuszczając głowę. Balfour miał coraz większą ochotę odgonić mieczem tę wariatkę. Tego tu jeszcze brakowało, religijnych oszołomów. A nawet ten strzał z włosami wydawał się nijaki. Równie dobrze ktoś mógł ją tak opisać na gościńcu.

Offline

#6 2022-11-30 14:30:50

Kojot
Użytkownik
Dołączył: 2020-03-01
Liczba postów: 315
WindowsOpera 92.0.0.0

Odp: De Conquestu Liriumme

Szła za nim na obejście, w głowie wciąż mając słowa Balfoura. Oczywiście, że musiała odpowiedzieć temu bucowi, nie mogła w żadnym wypadku podejmować ważnych gości w takich warunkach. To tylko dodałoby mu głupiej pewności siebie i powodów, by z niej szydzić, by ją zlekceważyć. Nie zamierzała być jego zabawką na żadnym tle. Teraz jednak, przynajmniej chwilowo mieli inny problem na głowach.
Nie bała się. To był jej dom, JEJ i cokolwiek czaiło się w stajni, była gotowa stawić temu czoła. Ta rozsypująca się stajnia była wszak jedną z niewielu rzeczy, jakie jej pozostały, więc będzie o nią walczyć, nawet dosłownie, jeśli będzie taka potrzeba. Pani przystanęła więc zaskoczona, dostrzegając w cieniu korytarza drobną sylwetkę w kapturze. Jej złość ustąpiła bardziej stonowanemu, gniewnemu wyrazowi, kiedy spoglądała na przybłędę w milczeniu i słuchała rozmowy między nią a Marlo. Z każdym kolejnym zdaniem wydawała się jednak spokojniejsza i chyba zaciekawiona jej "sprowadzeniem przez boginię", na które delikatnie przechyliła głowę. Być może zdradził ją oddech, ale nie przejęła się wykryciem.
Pozwoliła mówić Balfourowi, zawieszając uważne spojrzenie na kapłance. Jej słowa brzmiały jak opis snu, zupełnie abstrakcyjnie, patrząc na realia, w jakich wszyscy się znaleźli. Sądziła, że zaraz przyjdzie jej podjąć kolejną decyzję i... właściwie tak było, ale decyzja nie była taką, jakiej się spodziewała. Brwi panny Gallagher nieznacznie powędrowały do góry. To dziewczę nie wiedziało, co tu robi. Świetnie. Bogowie i ich gierki. Pod warunkiem, że w ogóle była to prawda.
— Siostro — zaczęła spokojnie, wręcz niespodziewanie łagodnie. — Zbłądziłaś do stajni. Chodź z nami do domu, tam porozmawiamy — zarządziła i odwróciła się natychmiast do wyjścia, nie dając Marlo czasu na protesty. Choć wydawała się opanowana, to Balfour mógł dostrzec, że po prostu stara się taką być. Nie było powodu besztać kapłanki, była tu ostatnią osobą, jaką mogła obarczać winą za swoją niedolę.
Eislyn zaprowadziła ich do kuchni, gdzie szybko zabrała list ze stołu, złożyła go i wsunęła do sakiewki przy sukni. Poszłaby do salonu, by wygodniej usiąść, jednak jego stan nie do końca na to pozwalał. Tego typu meble bywają drogie i dobrze się sprzedają.
— Przychodzisz w złym czasie, nie mam czym cię ugościć... — podjęła z wolna, przenosząc na nią wzrok. — Chyba że nie oczekujesz wiele.
Dziwnie czuła się z takimi słowami, ale i tak miała wrażenie, że były one lepsze od udawania. Bo co mogłaby udawać? Chyba tylko to, że nie uważa kapłanki za godnego do podjęcia gościa. Ta natomiast wyglądała mizernie i coś w Eislyn kazało jej się upewnić, że droga nie była dla niej zbyt męcząca.

Offline

#7 2022-11-30 15:58:32

Arcymistrz Gry
Administrator
Dołączył: 2018-10-26
Liczba postów: 582
WindowsOpera 92.0.0.0

Odp: De Conquestu Liriumme

MG = Balfour Marlo, Conwenna


Choć chwilę to zajęło, nim sama Eislyn zdecydowała się zabrać głos, pierwsza wzmianka nakazała kapłance zwrócić głowę w kierunku nowego dźwięku. Młodego, kobiecego. Więc to by się zgadzało, to najpewniej była popielata. Lecz szybko do niej dotarły same słowa, a właściwie, ich sens.
-Stajni…?- Powtórzyła, splatając ze sobą dłonie i poruszając głową w różne kierunku, choć niewiele mogło jej to pomóc w orientacji w terenie. -To tłumaczyłoby zapach siana i konia.
Wymruczała, zaś Pyszałek, rumak Balfoura zerknął na nią, czego już nie dostrzegła, a może tylko usłyszała szarpnięte lejce przez jego pysk, gdy odwrócił łeb.
Marlo przetarł twarz. No tak, ślepa kapłanka udowodniła, że zmysł orientacji ma nieziemski. Niezbadane są drogi boskie.
-Jestem jednak pewna, że to właściwe miejsce, a nuż jestem blisko…
Zaznaczyła, zaraz idąc za jej głosem, na co zarządca zrobił jej miejsce.
-Proszę uważać na stopnie.
Poinstruował, chyba niezbyt zadowolony z gościny tej osoby. Jednak Conwenna bez żadnego komentarza podparła się belki i ostrożnie weszła, wyczuwając nogami koniec schodków, a następnie powiodła do wejścia. Dalej przesuwała dłońmi po ścianach, coby nie wpaść na nieprzewidziane zagrożenie po drodze, cały czas kierując się za odgłosem kroków szlachcianki. W końcu jednak udało jej się dotrzeć do kuchni, a oznajmiło do zderzenie się bioder ze stołem, który szybko pochwyciła płaską dłonią.
-Na bogów…
Sapnął cicho Marlo, a w tym czasie kapłanka odnalazła krzesło.
-Nic Pani nie oczekuje, nawet nie wypoczynku, bowiem jest mi on zbędny…
-Zbędny?

Wtrącił zarządca, który oparł się plecami o ścianę, zakładając ręce na piersi.
-Łaska bogini zmyła ze mnie potrzebę snu, toteż nie muszę wypoczywać.- Wyjaśniła, a lekko zdziwiony mężczyzna spojrzał na jej zabłocone i zniszczone buty. Sama tutaj dotarła pieszo? Faktycznie była niestrudzona, w dodatku jeśli nie sypiała, to mogła rzeczywiście cierpieć na omamy. -Przyszłam tu w konkretnym celu…- Pobłądziła dłonią po blacie, jakby coś rysowała niewidzialnym piórem. -...przybyłam ostrzec przed ciemnością, która zawita w to miejsce. Proroctwo które zostało nam zesłane mówi o popielatowłosej, w łunie skąpanej blaskiem, którą mrok zapragnie pochłonąć, albowiem przyszłość niesie jej zwycięstwa… lecz ku czyjej chwale…?
Spytała jakby samej siebie, zaś Marlo lekko pobladł.
-Ta gościna to był zły pom…
-Tej nocy… nadejdzie zapowiedziany Czarny Rycerz… i zniszczy wszystko co stanie mu na drodze… należy stąd odejść… jak najszybciej… Pani nie jest gotowa...

Wtrąciła.

Offline

#8 2022-12-02 16:04:55

Kojot
Użytkownik
Dołączył: 2020-03-01
Liczba postów: 315
WindowsOpera 92.0.0.0

Odp: De Conquestu Liriumme

Słyszała ją gdzieś za sobą, ale nie była pewna, czy powinna w ogóle reagować na te słowa. Brzmiały jeszcze bardziej obłąkańczo w swojej oczywistości. W każdym razie nie szli daleko, dało się to przemilczeć. W końcu nawiedzana przez boginię kapłanka nie może być zupełnie normalna. W dodatku była ślepa. Co na to jej bogini? Kolejny przykład rozbieżności w całym morzu podobnych.
Weszli do kuchni, a słysząc stuknięcie o stół, Eislyn obejrzała się i obrzuciła Balfoura spojrzeniem, jakby to była jego wina. Właściwie tak było, on tu był mężczyzną, powinien pomóc niedołężnej niewiaście w ich domu, ale... yh, wszystko musiała robić sama. Mógłby chociaż darować sobie komentarze. Zaraz jednak jej uwagę odwróciły słowa kapłanki, które stawiały ją w jeszcze bardziej zagadkowym świetle.
— Zadziwiające — skomentowała te wyjaśnienia i sama usiadła na krześle nieopodal, składając dłonie na kolanach. Słuchała jej uważnie, ale jako że nie musiała dbać o kontakt wzrokowy, to zaczęła przyglądać się jej ubiorowi, twarzy, aż w końcu i dłoniom. Wstała zaraz i wyjęła książkę z przepisami, z której wyrwała pustą kartkę. Położyła ją na blacie, a w dłoń kapłanki włożyła kawałek węgla. Zerknęła na Balfoura, a potem na nią... — I dokąd miałabym pójść? — rzuciła, jakby to było zupełnie absurdalne, ale w jej oczach zjawiło się wahanie. — Kim ma być twój Czarny Rycerz? — zapytała, choć nie spodziewała się sensownej odpowiedzi. Z pewnością też nie był to Keyan, jego list dopiero do niej dotarł.

Offline

#9 2022-12-02 18:32:57

Arcymistrz Gry
Administrator
Dołączył: 2018-10-26
Liczba postów: 582
WindowsOpera 92.0.0.0

Odp: De Conquestu Liriumme

MG = Balfour Marlo, Conwenna


Niespodziewanie Conwenna poczuła dotyk kartki pod swoja dłonią, a za chwilę kawałek węgla włożonego w jej dłoń. Nie powstrzymało jej to jednak na dłużej przed wznowieniem czynności, tym razem tworzącym na białym tle czarne smugi. Balfour dalej uważał to wszystko za absurd i to bardziej od Eislyn, ale nie jemu decydować. Siostra z kolei skupiła się raczej na zadanym jej pytaniu, choć to nie przeszkadzało jej w szkicowaniu, jakby robiła to mimowolnie.
-Gdziekolwiek będzie bezpiecznie, Pani… nie jesteś gotowa…
Rzuciła znów, może wymijająco, cokolwiek to miało znaczyć, lecz równie dobrze wybrzmiało jak “nie wiem”. Przyszła więc ostrzec, czy wskazać drogę? Ciężko było ocenić, a może nawet jej samej. Po chwili jednak panna Gallagher zadała istotne pytanie, na które wtrącił się zarządca, drapiąc po zarośniętym policzku.
-To taka… stara legenda, panienko…Czarny Rycerz to uosobienie mroku i ciemności, straszy się nim dzieci… powiadają, że był rycerzem i przyjacielem samego Cesarza Lira, w czasach pradawnego Amarantu, lecz… uległ pokusie mrocznej, złej czarnej magii, która go przeżarła.- Opuścił rękę i zaraz też głowę, zerkając na okno, jakby coś tam miało być, a może bardziej dawało to chwilę na zastanowienie. -Sam Cesarz Lir zgładził Czarnego Rycerza, lecz ten niby nie umarł tak naprawdę… miał wedle bajarzy powrócić kiedyś, aby zniszczyć to co Lir stworzył i zapanować nad, hah, ruinami.- Parsknął, bo w jego ustach i mniemaniu brzmiało to bez sensu. -Ale to bajki…
-Zło nie jest w stanie stworzyć nic nowego, a jedynie wypaczyć to co dzięki dobru powstało.- Wtrąciła nagle kapłanka, wstrzymując ruch ręki. -”Lesley Kimball”... tak się zwie… “Wódz wojenny fortecy z szarego kamienia”...- Przedstawiła, a zaraz oboje mogli dostrzec na kartce rysunek, który przestawiał ponuro wyglądający szereg mrocznej rycerskiej kawalerii szarżującej do walki. -A wraz z nim przybędą zastępy wiernych mu potępionych i wypaczonych…
Dodała, zaś Marlo zjeżyły się wszystkie włosy. Sposób w jaki to mówiła… jakby w to całkowicie wierzyła. Ale to normalne? Gdyby to była prawda, przecież byłoby to ogłoszone, magowie wiedzieliby… a nie tak, że jakaś ślepa kapłanka przynosi im informacje. To się nie składało w całość, ale… powinni wierzyć w coś takiego?
-Ehm… Siostro, sugeruję mimo wszystko poprosić boginię o możliwość odpoczynku po tak długiej drodze… za pozwoleniem…- Zerknął na Eislyn. -...pani tego domu…
Zasugerował, a jeśli faktycznie kobieta zgodziła się pozwolić ulokować kapłankę w jednym z pokoi gościnnych, ta powoli wstała, wycierając brudną od węgla dłoń w swoją szatę.
-Nie powinni…
-Jedna noc, w porządku…?

Wtrącił, narzucając jej pozostanie jednak tutaj. Nie zamierzał jej zawierzać, zaś Conwenna nie musiała go widzieć, by dotarła do niej aluzja. Nie wierzyli. W porządku.
-Dobrze…


Reszta dnia przebiegła już spokojnie, bez niezapowiedzianych wizyt, zaś nic nie dawało znaków, aby nadciągało jakiekolwiek zagrożenie. Siostra pozostała w pokoju, kiedy to Balfour zajął się swoimi sprawami, ciągle pod nosem rzucając jakieś słowa poirytowania. Ta kobieta i jej słowa… to za dużo. Panna Eislyn jego zdaniem miała już wystarczająco problemów na głowie, by zacząć zawierzać w takie bajki. Młode to i romantyczną miała duszę, już wiedział, że pewnie i jej ta myśl nie da spokojnie spać.
Wielce jednak się nie mylił, bo gdy tylko zapadł zmrok, a Gallagher odpoczywała we własnej sypialni, dziwne dźwięki docierały z zewnątrz, zbyt głośne, niczym harmider w środku miasta niosący się aż tutaj. Co jednak działo się poza jej pokojem…? Wszystko jednak jakby w jednej chwili zamarło…

Offline

#10 2022-12-03 14:02:21

Kojot
Użytkownik
Dołączył: 2020-03-01
Liczba postów: 315
WindowsOpera 92.0.0.0

Odp: De Conquestu Liriumme

Wzrok Eislyn przez chwilę wodził za powstającymi na kartce liniami. Może to tylko przypadek, ale była prawie pewna, że nie. Zresztą, nic nie stało na przeszkodzie, żeby to sprawdzić. Mogło być ważne, a jeśli było, wyszłaby na głupią, gdyby to zignorowała. W końcu, kto oskarży ją o postradanie zmysłów, Balfour? W to chyba nie wierzyła.
— Nie jestem gotowa na co? — podjęła tę myśl, bo kwestia Czarnego Rycerza niszczącego wszystko na swojej drodze brzmiała jak jedna wielka przenośnia.
Podniosła wzrok na Marlo, który sam postanowił odpowiedzieć na to kluczowe pytanie. A więc miała rację, walka z ogólnie pojętą ciemnością. Cudownie. Zerknęła również na okno, ale tylko na krótki moment.
— A tak... chyba pamiętam tę bajkę... — wymruczała w zastanowieniu. Bardzo dawno i bardzo mętnie, ale umiała odszukać w głowie coś takiego. Spojrzała znów na kapłankę i zmarszczyła brwi. — Słucham? — Miała wrażenie, że dziewczyna zaczęła ten temat od środka. Wtedy też jej wzrok padł na pergamin. Wzięła go do rąk i przyjrzała się uważniej. To było zadziwiające, że kapłanka narysowała całą scenę zupełnie bezwiednie. — Mówisz, że duchy przybędą nas zniszczyć? — rzuciła z wahaniem i niedowierzaniem w to wszystko. Brzmiało absurdalnie. Ale faktycznie jej ton głosu był... inny. Siał niepewność w głowie.
Pochwyciła wzrok Marlo i lekko skinęła głową. Jeśli potrzebowała wypoczynku, to nic nie stało na przeszkodzie. I tak nie mieli innych gości. Ani nikogo. Spojrzała znów na obraz.


Przebudziła się i z początku myślała, że to tylko pogłos myśli po burzliwym śnie. Nie mogła zapomnieć tego rysunku, niczym uchwycona na papierze mara. Ale dźwięki trwały jeszcze dłuższą chwilę, kiedy była całkiem przytomna. A więc to nie był sen?
Wstała ostrożnie z łóżka, a raczej zdążyła tylko usiąść, nim wszystko ucichło, a ona ponownie zamarła, nasłuchując. Cisza była nienaturalna, miała wrażenie, że dzieje się coś dziwnego. Eislyn nie traciła wiele czasu na głupstwa, nie zwykła tego robić, zamiast nich chwyciła długi sztylet spod poduszki, zerknęła za okno dla pewności i ruszyła do drzwi, by ostrożnie wychynąć na korytarz.

Offline

#11 2022-12-03 14:42:27

Arcymistrz Gry
Administrator
Dołączył: 2018-10-26
Liczba postów: 582
AndroidChrome 107.0.0.0

Odp: De Conquestu Liriumme

MG = Balfour Marlo, Conwenna


Nastała cisza była bardziej uciążliwa od hałasu, zwłaszcza dla Eislyn, której obawa nakazała pochwycić sztylet, jedyną broń na jaką mogła liczyć. Jej zgrabne przejście pod drzwi i opuszczenie pokoju pozostało niezauważalne, do czasu aż niespodziewanie pojawił się przed nią Balfour, o włos nie nadziewając na sztylet jego pani…
-Panienko, uciekamy, już!
Rozkazał i bez żadnych tłumaczeń szarpnął popielatą, ciągnąc ją w nocnej sukni w kierunku schodów. Sam miał narzucone byle łachmany, cały spocony w pośpiechu i stresie.
To była chwila jak zarządca z hukiem otworzył drzwi wejściowe wyprowadzając Gallagher na zewnątrz, zaraz wiodąc ją w kierunku stajni. Wtedy też oczom kobiety mogła ukazać się dziwna smuga na horyzoncie, która zaczęła prędko przyspieszać, a z charakterystycznym stukotem kopyt, przybliżać się do nich. Zaraz temu zaczęły towarzyszyć potworne ryki wojenne, ale jakby nie ludzkie, a brzdęk ostrzy tylko doprawiał całą kompozycję.
-Panienka musi jechać do Myrna, głównym traktem, jak najszybciej! I powiadomić o wszystkim hrabiego Glenwood!- Nakazał, a kiedy otworzyli drzwi do stajni, Pyszałek już wierzgał cały poddenerwowany, a na jego grzbiecie zasiadała już kapłanka, która nie wykazywała żadnych emocji. -Jedź…
Urwał, bo wtedy usłyszeli zniszczenie bramy, ale to nie upiorna armia ją wyrwała z zawiadów, bowiem ta zaczęła momentami objeżdżać dworek, pozostając na jej obrzeżach. Marlo dobył ostrza i wyszedł na środek podwórza, gdzie też dostrzegł przed sobą tajemniczą postać rycerza w czarnej, znoszonej zbroi, którego kolczuga na głowie była zdobiona koroną, zaś lico skrywała surowa przyłbica. W dłoni dzierżył masywny miecz, który dla zwykłego wojownika byłby on dwuręcznym. Balfour zastygł w miejscu, a strach go przeszedł, jakby wszystkie te legendy i bajki urzeczywistniły się w prawdziwym koszmarze.
-Eislyn Gallagher…
Wmówił niskim i ochrypłym głosem Czarny Rycerz.
-Lesley Kimball… przybył…
Wyszeptała siostra Conwenna. Balfour zerknął w kierunku stajni. Pyszałek i tak nie uradziłby ich wszystkich, zaś kobiety same miały większe szanse. Powrócił wrogim spojrzeniem na Czarnego Rycerza, wysuwając ostrze w jego kierunku.
-Nie pozwolę Ci się zbliżyć!
Krzyknął, a wtedy Czarny Rycerz jak na zawołanie ruszył w jego stronę, obracając wielkim mieczem w jego stronę i wykonując zamach, który nawet obroniony klingą sprowadził Marlo do ziemi.
-EISLYN, UCIEKAJ!
Wrzasnął, a Pyszałek robił się w swoich ruchach coraz agresywniejszy, nie mogąc ustać w miejscu, co odczuła Conwenna, chwytając się czego mogła i cicho wypuszczając powietrze przez usta. Sama przyznałaby mu rację. Nie mogli zostać. Eislyn nie była gotowa…

Offline

#12 2022-12-05 15:51:25

Kojot
Użytkownik
Dołączył: 2020-03-01
Liczba postów: 315
WindowsOpera 92.0.0.0

Odp: De Conquestu Liriumme

Drgnęła gwałtownie w tył, kiedy pojawił się Balfour. Ten widok trochę uspokajał, ale tylko pod tym względem, że mężczyzna nadal żył, bo cała reszta wciąż nie chciała się dobrze ułożyć. Wręcz przeciwnie.
— Co się dzieje? — rzuciła, ale nie traciła czasu na oczekiwanie wyjaśnień, bez wahania podążając za nim. Zbyt dobrze wiedziała, że cokolwiek to było, to nic dobrego.
Wypadli na zewnątrz, a potem w stronę stajni pogrążonej w półmroku, ale jej uwagę przykuło wtedy co innego. Obejrzała się na niebo, nie wiedząc zupełnie jak ma zinterpretować to, co właśnie widzi, jakby rząd kawalerii lśniący trupim blaskiem, lecz bez sylwetek koni i jeźdźców, chyba bez, a może sama dopowiadała sobie ich zarysy. I te głosy, jakby znalazła się w sercu bitwy, pośród zdziczałych od krwi ludzi...
Spojrzała znów na Marlo, jakby obudzona z tego transu, kiedy to stanęli już przy stajni.
— Do Myrna? A ty? — rzuciła przelotnie, chyba niewiele zastanawiając się nad tymi słowami, może nawet jakaś dużo młodsza część niej przez nie przemawiała. Ale teraz koń, siodło, kapłanka. Eislyn niemal machinalnie wykonywała kolejne czynności, jakby jej rozsądek i myśli stanowiły dwa odrębne byty w głowie, ale kontrolę trzymał ten pierwszy. — Odnajdź nas w drodze — odpowiedziała na polecenie, chyba nie mogąc się jednak pogodzić z tym, że tak po prostu miały go zostawić. Miały. Obecność siostry Conwenny była prawie niezauważalna dla Gallagher, nieistotna.
Rumak się spłoszył i prawie poniósł, kiedy czarniejsza od nocy sylwetka zjawiła się na podwórzu, niepodobna do niczego, co znała pani, a już na pewno nie człowieka, choć kształty mówiłyby co innego. Była jak nie z tego świata i nawet nie z zaświatów, a miejsca o wiele mroczniejszego, innego, a otchłanny wzrok spod hełmu wżerał się do serca pierwotnym strachem, jakiego jeszcze nigdy nie czuła.
Pochwyciła lejce i pognała konia przez bramę.
— Marlo... — szepnęły jej wargi, lecz nie obejrzała się nawet, starając się ze wszystkich sił zapanować nad przerażonym wierzchowcem, uciec z tego miejsca. Przeżyć.
Co to było?

Offline

#13 2022-12-05 16:41:42

Arcymistrz Gry
Administrator
Dołączył: 2018-10-26
Liczba postów: 582
WindowsOpera 92.0.0.0

Odp: De Conquestu Liriumme

Eislyn na całe szczęście posłuchała mężczyzny i Pyszałek natychmiastowo ruszył w kierunku, który tylko uznał za właściwy, bezpieczny. Czarny Rycerz skierował przyłbicę w kierunku wierzchowca, po czym postawił krok do przodu w jego stronę, aż poczuł ostrze wbijające się w jego żebra. Był to nagły ruch leżącego pod nim Balfoura. Lesley wydawał się tym jednak nieporuszony, ponieważ bez przeszkód uniósł wielki miecz i wbił go w brzuch starca. Ten stęknął z bólu i resztką siły dobył sztylet, wbijając go w stopę oponenta, przyszpilając do ziemi.
-Uci..ekaj…
Zadławił się krwią, a za chwilę jego spojrzenie zrobiło się puste. Kimball tylko ryknął zezłoszczony, chwytając za sztylet, by oswobodzić nogę, lecz zatopiony w nim miecz nie pomagał.
Jednakże w tym czasie obie kobiety zdołały wydostać się z terenu dworku, a może ku zaskoczeniu Eislyn, żaden z umarłych nie ruszył jej śladem, jakby byli związani z Czarnym Rycerzem, nie mogąc go pozostawić. To dało im czas. Choć ile tak naprawdę go mieli…?


**********


Rozdział I: Kompania Straceńców


19 kwietnia 1289r. - Trakt do Myrna, Hrabstwo Kimdhel


MG = Conwenna, Nieznajomy


Nastał kolejny dzień, zaś Pyszałek stawiał coraz wolniejsze kroki, zmęczony swoją ucieczką, w dodatku z dwiema pasażerkami na grzbiecie. Dziewczyny znalazły się na głównym trakcie, który powinien doprowadzić je do Myrna, stolicy hrabstwa Kimdhel i siedziby hrabiego Kinkada Glenwooda. Jedynej osoby w tej okolicy, która mogła powiedzieć, że dysponowała własnym wojskiem oraz powinna odpowiadać za bezpieczeństwo w Kimdhel. Jak widać, wszystko pięknie brzmiało na papierze, ale tylko na to mogła liczyć Eislyn.
-Przykro mi z powodu Twojej straty, Pani. Ostrzegałam.
Rzuciła nagle kapłanka, a jeśli ta odwróciła się w jej stronę, mogła dostrzec, że przez ten szaleńczy bieg jej kaptur lekko osunął się, odsłaniając brązowe kosmyki włosów Conwenny, a także oczy o niezwykłej, fiołkowej barwie. Skóra wokół nich była bardziej poczerwieniała, plamkowata, jak stare blizny po poparzeniach. Aż dziw, że tak piękne oczy niczego nie widziały, ale to budziło kolejne pytania.
Na horyzoncie dostrzegły spustoszoną wieś, której domy już dawno zostały spalone, a teraz poczerniałe wznosiły kłęby duszliwego swądu. Gdzieś przebiegał pies z poczerniałym od sadzy futrem, ale szybko spłoszył się na ich widok. Pyszałek w końcu instynktownie sam się zatrzymał, tuż przed wjazdem do spustoszonej wsi.
-Dusze zostały zabrane. Tylko śmierć miła tym, którzy przetrwali…- Rzuciła tajemniczo kapłanka, zaraz jednak unosząc podbródek w górę. -On… pusty, lecz bogaty… choć jeszcze nie wiem czemu.
Wyszeptała, jeszcze bardziej brzmiąc niezrozumiale, ale instynkt Conwenny nie zawiódł jej i tym razem, bowiem tuż przed Pyszałkiem zjawiła się tajemnicza postać mężczyzny w ciemniej kolczudze i fioletowej pelerynie. Jego głowa kryła się pod rondlowatym hełmem spod którego wystawały blond kosmyki, połączonym z przyłbicą zasłaniającą całą twarz. Spojrzenie Eislyn mogło połączyć się z jego odkrytymi błękitnymi oczyma, w których widać było doświadczenie, a może lekkie zmęczenie. Mężczyzna był szczupły, choć dobrze zbudowany, a poświadczał o tym fakt, że tuż przy sobie ciągnął nielada topór wojenny.
-Kim jesteście…?
Spytał nagle, a z jego niskiego głosu można było wywnioskować, że miał około trzydziestu wiosen. To co jeszcze mogła dostrzeć Gallagher, to fakt że na jego piersi widniał herb białego jelenia, zwróconego do niej i dumnie prezentującego swe poroża. Ale nie tylko. Na materiale były też ślady krwi i nie należały do niego…

Offline

#14 2022-12-07 19:19:08

Kojot
Użytkownik
Dołączył: 2020-03-01
Liczba postów: 315
WindowsOpera 92.0.0.0

Odp: De Conquestu Liriumme

Nie była pewna, ile jechały, każda mila zdawała się zlewać z kolejną, a czas płynął w niezrozumiały sposób, ni to wolno, ni szybko. Miała wrażenie, że minęły wieki od opuszczenia posiadłości, a zarazem, że Czarny Rycerz w każdej chwili może zacząć deptać im po piętach. Na tę myśl nieprzyjemny dreszcz przebiegł po plecach pani Gallagher, ale nie dzieliła się swoimi obawami z kapłanką.
Jej słowa przywiodły przykre myśli, czy raczej wywlekły je na wierzch niedługo po tym, jak pieczołowicie próbowała je pogrzebać chociaż na chwilę. Ten mężczyzna może i denerwował ją czasem swoją prostotą, ale mimo wszystko był niemal członkiem rodziny, ostatnim, jaki jej został, a teraz... teraz była już całkiem sama.
— Nie wracajmy do tego — odparła po chwili, brzmiąc przy tym tak obojętnie, jak tylko teraz umiała. Miały pilniejsze rzeczy, niż rozpatrywanie czyjejś śmierci. Miały przeżyć.
Podniosła wzrok na wyłaniające się znad łąki domy. Widziała wcześniej dym, choć nie była pewna, co miał oznaczać, teraz jednak było to nazbyt oczywiste. Kolejna śmierć. Zerknęła na psa i rozejrzała się nieco szerzej w poszukiwaniu jakiejś żywej duszy, aż koń stanął. Miała zamiar go pogonić do marszu, ale wtedy odezwała się Conwenna, odwracając jej uwagę.
— To krótkowzroczne — odparła na jej pierwsze słowa, a zaraz zmarszczyła brwi. — On?...
Nie miała wiele czasu na przyglądanie się twarzy swojej towarzyszki, bowiem odgłos ciężkich kroków kazał jej spojrzeć przed siebie. Eislyn nigdy by tego nie przyznała, ale w jej sercu znowu zagościł strach i to tym razem dużo bardziej rzeczywisty i przyziemny. Były w końcu niemal bezbronne, a ich koń wyczerpany. Tak naprawdę przed nikim by teraz nie uciekły. Tym bardziej była wdzięczna nieznajomemu, że zaczął od rozmowy. Może w innych okolicznościach jemu przekazałaby pierwszeństwo w przedstawianiu się, ale tym razem musiała zdusić wewnętrzną dumę.
— Lady Eislyn Gallagher, nieznajomy — oświadczyła z właściwą sobie pewnością. — Moje ziemie napadnięto tej nocy i zmuszono mnie do ucieczki. To zaś... Siostra Conwenna. Szukamy schronienia — dodała zaraz, przyglądając mu się bacznie z konia.

Offline

#15 2022-12-08 16:17:00

Arcymistrz Gry
Administrator
Dołączył: 2018-10-26
Liczba postów: 582
AndroidChrome 107.0.0.0

Odp: De Conquestu Liriumme

MG = Conwenna, Nieznajomy


Czy uzbrojony mężczyzna wyczuł strach Eislyn, ciężko było powiedzieć, zwłaszcza w porównaniu z apatyczną kapłanką, która nawet nie odsłoniła wzroku. Dodatkowym dziwactwem był stan ich wierzchowca, a także lekki ubiór popielatej. Jego ręce lekko zluźniły, a topór oparł się o podłoże, kiedy jego błękitne oczy śledziły twarz Eislyn z każdym rzuconym słowem.
Kobieta mogła tego nie skojarzyć w pierwszej chwili, lecz herb na jego piersi dedykowany był Rycerzom z Carantium, biały jeleń z rozłożystym porożem, nawet jeśli sam stan tkaniny i kolczugi pozostawiał wiele do życzenia, nie wspominając o rozszczepionej pelerynie.
-Więc tej nocy tragedii było po dwukroć.- Podjął w końcu, odwracając się zaraz w stronę zniszczonej wioski, niemo stojąc na tle pogorzeliska. -Przykro mi, Lady Gallagher, lecz tutaj schronienia już nie uświadczysz. Ani kapłanka bogini księżyca. Najlepiej będzie ruszyć dalej…
Podjął, ale w końcu Conwenna postanowiła przełamać swoją i tak długą ciszę.
-Nie przedstawiłeś się.
Rzuciła, a zaraz pokryty krwią wojownik znów odwrócił się w kierunku Pyszałka, z niemym licem przyłbicy.
-Rhyland Garvey. Wędrowiec.
Odparł, a kapłanka wydawała się lekko otępiała.
-Cóż za piętno nosisz w swym imieniu.
Zauważyła, na co Rhyland opuścił głowę i cicho się zaśmiał, co jednak zabrzmiało bardziej niż ponuro.
-Nie mi znać wolę bogów, to dola kapłanów.- Odparł i znowu uniósł wzrok na Eislyn. -Przetrząsnę zgliszcza. Może znajdę ocalałe odzienie. Umarłym już nic po nim…
Dodał i ruszył w kierunku wioski, ciągnąć za sobą po ziemi swój topór.

Offline

Użytkowników czytających ten temat: 0, gości: 1
[Bot] ClaudeBot

Stopka

Forum oparte na FluxBB

Darmowe Forum
wiercenie studni głębinowych krosno | medycyna pracy ursynów | regały paletowe | reklama internetowa nikkshow | pizza dowóz kraków Bronowice