Nie jesteś zalogowany na forum.
MG = Pierre Ladrin, Mormont Keil
Wrota Katedry Najświętszego Zbawienia zamknęły się tuż za Wielkim Mistrzem i Pierre’m, gdy tylko ją opuścili, mogąc wrócić na główne ulice miasta. Ich rozmowa z Arcybiskupem okazała się sukcesem, jak zresztą wampiry. Ladrin musiał przyznać, że Keil był charyzmatyczny, umiejąc zjednać ze sobą osoby, które nie sposób wyobrazić sobie po jednej stronie. Cieszył się więc, że i Cartaphilus nie pozostał głuchy na słowa prawdy, jak to określał Mormont. Mimo to, w sercu Pierre coś iskrzyło. Miał przeczucie, że szykowali się na coś większego…
-Czasy się zmieniają… Arteus jeszcze nie upadło.- Podjął z uśmiechem, a Pierre spojrzał na niego nie przerywając kroku. -Mamy wystarczającą siłę, aby mierzyć się z Zakonem. Niedługo przejdziemy do bardziej zdecydowanych działań.
Wyjaśnił, na co Ladrin opuścił brwi. Zdecydowane działania… dosyć życia w cieniu? Atak frontalny…? Niepokoiło go to.
-Rozumiem, Wielki Mistrzu. Pozostaje nam wierzyć, że…
Urwał, bo zdał sobie sprawę z faktu, że od pewnej chwili szedł sam. Kiedy tylko się odwrócił dostrzegł stojącego Mormonta, który niemo wpatrywał się w jego stronę. Chłopak tego nie rozumiał i już chciał podejść, gdy zauważył, że przechodnie odsuwali się od Keila, który zaraz przyłożył dłoń do własnej szyi. Była cała we krwi, a wystający z niego nóż do rzucania tamował większy krwotok. Ciemnowłosy wielkolud po chwili upadł na kolana, na co Pierre podbiegł do niego, aby go chwycić.
-Wielki Mistrzu! Mormoncie! MORMONCIE!
Wymawiał przez zęby, patrząc przerażony na narzędzie zbrodni, ale Keil tylko chwycił go za rękę, jakby chciał mu coś powiedzieć samym spojrzeniem, lecz tracąc wszelkie siły bezwładnie oparł się o chłopaka, który przytrzymał go, z ciskającymi się do oczu łzami. Dlaczego…? Dlaczego to się ciągle działo?!
DLACZEGO?!
Chłopak odruchowo powiódł spojrzeniem na dach, gdzie dostrzegł… Fredericka, który wpatrywał się w niego z rozgoryczeniem na twarzy, nim nie zaciągnął na siebie pelerynę i nie zniknął oddalając się. O’Dhall… O’Dhall….
Pierre zacisnął palce, chowając twarz we włosach Mormonta, nie zważając na krzyki ludzi wokół. Cały świat wokół przestał właśnie istnieć, gdy umarł największy geniusz jaki mógł zdarzyć się ludzkości. Zakon odebrał mu już wystarczająco wiele. O’Dhall…
O’DHALL!
Offline