Nie jesteś zalogowany na forum.
Strony: 1
*1523 rok, 23 lipiec - Rakverelin / Kovir i Poviss*
MG = Valentain, Elizabeth Scorn
Od powrotu do posiadłości, Valestil zamknął się w swojej komnacie, próbując obmyśleć plan działania, z wykorzystaniem sekretnego tunelu o którym się dowiedzieli. Gilgarn postanowił się zwyczajnie najebać, aby być lepiej przygotowany na nadchodzące wydarzenia. A Valentain cały poraniony i ociekając krwią, dotarł do sypialni, znajdującej się na piętrze, aż w końcu z wyczerpania lub utraty czerwonego nośnika energii, zwyczajnie stracił przytomność, padając twarzą na zimną posadzkę...
Powoli otworzył oczy, walcząc z promieniami słońca, które przedostawały się do jego komnaty. Bolały go chyba wszystkie mięśnie, lecz czuł coś miękkiego pod plecami. Pościel. Był na swoim łóżku. W dodatku jego pocięty tors, jak i pozgniatane knykcie na dłoniach, były pozwijane bandażami. Ktoś go opatrzył, oraz przeniósł, kiedy był nieprzytomny. Chyba zdawał sobie sprawę kto to był. W końcu w ich bazie była tylko jedna uzdrowicielka...
Z dużym trudem wstał z łóżka, po czym skupił swoją uwagę na otwartych drzwiach tarasowych i powiewających czerwonych zasłonach. Długo nie trzeba było czekać, aż Valentain wyjdzie na taras, gdzie dostrzegł Elizabeth, opierającą się o balustradę i obserwującą panoramę miasta. Uśmiechnął się sam do siebie, a po chwili i ona go zauważyła...
-Val! Powinieneś leżeć!
Zwróciła mu uwagę i podeszła do niego pośpiesznie. Najwidoczniej czuwała nad nim, dlatego wciąż tu przebywała.
-Znalazłaś mnie, prawda?
Zapytał ją, a ona westchnęła, wiedząc że jest zbyt uparty, aby od tak posłuchać zalecenia.
-Tak. Nigdzie Cię nie było, więc poszłam do Twojej komnaty i zobaczyłam jak... leżysz cały we krwi... Tak bardzo się wystraszyłam...
Odparła zmartwiona, nie wiedząc nawet, czy powinna patrzeć mu w oczy, czy gdziekolwiek indziej.
-A potem mnie opatrzyłaś...
Dokończył za nią, sprowadzając w końcu jej wzrok na tor swojego spojrzenia. Jej twarz wyrażała smutek, co go zaniepokoiło.
-Boję się o Ciebie. Ze wszystkich, to Ty dostajesz i cierpisz najbardziej. To o co walczysz... to Cię w końcu zabiję! Zawsze wracasz w coraz gorszym stanie! Nie dopuszczam myśli, że mogłabym... Cię stracić...
Wyznała w końcu, co budziło jej wszystkie obawy. Elf opuścił głowę, co miał w zwyczaju, kiedy zawsze nad czymś wewnętrznie dewagował. Niestety, przy Pannie Scorn bardzo często mu się to zdarzało.
-Wiedziałaś od początku jakie jest ryzyko...
Mruknął, nie podnosząc wciąż głowy. Kobieta głęboko westchnęła, chwytając się za policzki, po czym opuszczając bezradnie ręce.
-Valentain... lata temu, gdy zbliżyliśmy się do siebie... powiedziałeś mi, że zrobiłeś to, aby być przez chwilę szczęśliwym, natomiast nie możemy tego kontynuować, bo nie chciałeś mnie skrzywdzić. Ale nie rozumiesz, że krzywdzisz mnie za każdym razem, gdy patrzę na Ciebie... rannego... a nawet nie mogę dotknąć...?- Zaczęła mówić co leżało jej na sercu, co wielce zszokowało jej rozmówcę, bo ten temat zawsze stanowił tabu, po raz pierwszy przełamane... -Za każdym razem mnie odpychasz. Tworzył wokół siebie mur, którego nie pozwalasz mi przejść, a potem widzę jak samotnie cierpisz i krwawisz... To mnie boli. To mnie rani! Nie skrzywdzisz mnie bardziej, niż tak jak to robisz od trzech lat...
Dokończyła, a Rzeźnikowi z Attre, aż opadła szczęka, nie mogąc w to uwierzyć. Wcześniej nie mówiła mu to co czuje, zawsze pozostawały domysły. Lecz nie potrafił jej zaprzeczyć. Za każdym razem trafiała w czuły punkt. To go drażniło.
-To nie powinno się stać!
Warknął nagle, zaciskając pięść.
-Co nie powinno...?
Spytała, szukając zrozumienia.
-Nigdy nie powinnaś stać się moją słabością...
Odpowiedział, choć ton głosu coraz bardziej, z każdym słowem, cichł...
-Więc pozwól mi stać się Twoją siłą. Pozwól mi zniszczyć Twoje mury... nie będziesz ich potrzebował... Bo nie będziesz już sam...
Powiedziała kładąc palce na jego dłoni. Elf spojrzał w jej oczy, jakby próbował coś powiedzieć, lecz nie potrafił.
-Ja...
Zaczął, lecz położyła mu palec na ustach, po czym zastąpiła go swoimi własnymi, łącząc się z nim w namiętnym pocałunku. Valentain poczuł przyjemne ciepło, którego nawet nie potrafił ostudzić chłodny wiatr, kontrolujący powiewające zasłony, które powoli ich otoczyły, zatapiając ich w delikatnej czerwieni...
Elizabeth objęła go, delikatnie odchylając głowę od jego twarzy, a uśmiech nie mógł zejść z jej ust.
-Nie chcę byś tego żałowała...- Zaczął Valentain, jakby dziwnie zmieszany, czy zakłopotany. -...w końcu jestem byłym niewolnikiem, bez domu i w dodatku nieobliczalnym, jak to mówią...
Dokończył, a Panna Scorn położyła mu dłoń na policzku.
-Twoja przeszłość mnie nie obchodzi. A mój dom jest teraz Twoim domem. Poza tym bardziej obawiaj się mnie.
Zaśmiała się cicho, czym także u niego wywołała niezgrabny uśmiech. Czuł się znowu szczęśliwy. Bezpieczny i spokojny. Wiedział, że to nie będzie trwać wiecznie. Że nadchodzą nieuniknione katastrofy, czy cierpienia. Lecz w tej chwili... w tej chwili liczyło się tylko to. Potem świat może się znowu walić...
Offline
Strony: 1