Nie jesteś zalogowany na forum.
Przepych pałacowych komnat i najbliższych okolic niewiele miał wspólnego z szarą rzeczywistością socjalistycznego państwa kaedweńskiego, na którego czele stał stary wódz Irvin Terazias. Nikt tu jednak, włącznie z Alexandrem, nie miał odwagi wyrażać podobnych opinii, jeżeli nie chciał stracić życia lub w najlepszym razie wolności. Tu, w tym państwie, nie było miejsca na bunt. Tutaj wszystko pracowało jak w zegarku, każdy ruch był monitorowany przez tajne służby, tutejszy wywiad i kontrwywiad był silny, o wielu rzeczach zresztą tak naprawdę nie wiadomo. Ilekroć Alexander tutaj wita, stara się mieć oczy i uszy szeroko otwarte, choć ci co na niego spoglądają z ukrycia zmysły mają jeszcze czulej wyczulone. To państwo to utopia, ten ustrój to utopia, światopogląd Irvina to utopia. Tak Alexander uważał od przeszło dwudziestu lat i jego opinia na ten temat nie zmieniła się, niezależnie od stopnia zażyłości stosunków z kaedweńskim wodzem. Tak samo jak Alexander nigdy nie przestał być zwolennikiem monarchii, choć w niektórych kwestiach jego poglądy nieco się zliberalizowały i uważa absolutyzm za charakter monarchii daleki od doskonałości.
Nie postarzał się za wiele, praktycznie wcale dzięki zmutowanym genom. Co najwyżej ściął włosy i przylizał pomadą i zmienił styl bródki. Oprócz tego charakterystyczny czarny uniform z peleryną, rękawice i duży kapelusz z białym pióropuszem. Taka to teraz w Republice moda się ukształtowała. Broń mu rzecz jasna odebrano na samym wstępie, lecz to była absolutna norma, wymóg niepodlegający dyskusji. Przez te dwadzieścia lat nie spadła jego tężyzna fizyczna, dbał o siebie i nadal kształtował w kierunku bojowym, choć funkcja którą pełnił daleka była od jego ambicji i marzeń.
Na widok wodza ukłonił się lekko, podnosząc kapelusz, lecz nie za głęboko, po czym uścisnął dłoń wodza, jak to tutaj było w zwyczaju. Dla kontrastu - uściśnięcie dłoni monarchy było czymś nie do pomyślenia.
- Witam cię Wielki Wodzu i pozdrawiam. - rzekł na sam początek, odwzajemniwszy uśmiech. - Zdrów, w zupełności, robi to, co wychodzi mu najlepiej. - dodał krótko, zaś wzmiankę o Peloku skwitował kiwnięciem głową z pełną aprobatą. Przyjąwszy z dobrze ukrywaną niechęcią szklankę czystej począł słuchać co też starzec ma do powiedzenia. A propos wódki jeszcze, serwowano ją z przyjemnością wszystkim dlatego, że bardzo łatwo rozwiązywała język, jak to alkohol. I do tego jeszcze szybko. Do tego abstynencja była tu uważana za olbrzymi nietakt, więc nawet kto nie chciał, ten pić musiał... nie było w tym wiele gościny, po prostu liczono na potok informacji z ust pijanego. Alexander dawno to przejrzał i trochę miarkował się z alkoholem. Co wypił to przetańczył na licznych i hucznych kolacjach u Irvina, przejadł, wypocił... byle się nie narżnąć. Standardowa taktyka.
- Zgadza się. Niestety świat jest skonstruowany na monarchii, która trzyma prosty lud pod batem, nie dając mu dojść do głosu. Król instancją i autorytetem największym i ostatecznym, do tego jakiś organ doradczy, szlachta. Tak było przez setki lat i wydawałoby się, że w monarchii wszystko poukładane jest zupełnie porządnie. Lecz tak nie jest i świat, jak widać, dojrzewa do tego. Republiki kończą zbytkiem, monarchie ubóstwem. Monarchowie zawsze zresztą popełniali ten błąd, że gnali ludzi przed sobą, a nie kroczyli przed nimi, prowadząc ich, jak ty wodzu. - łgarstwa było w tym mniej niż połowę. Alexander krytykował monarchię też szczerze. Stare monarchie nie liczą się z ludem, stoją i uważają, że są ponad nim. Tak być nie powinno, nie w wizji Alexandra, który krytykował także republikę, uważając na przykład, że rządzący nią nie są żadnym autorytetem.
Upił nie duży łyk, krzywiąc się lekko.
- Mocna, jak zawsze.
Offline
MG = Irvin Terazias
Alexander wiedział jak zachowywać się w tym miejscu. W końcu kult wodza był silniejszy w tym państwie od jakiegokolwiek rozsądnego myślenia. Irvin złamał Imperium i kształtował je wedle nowych poglądów na idealny świat. Choć mało kto wie, to nie on rozpoczął ten kult, lecz jego poddani. Pomimo równości obywateli, musieli ukierunkować swoją potrzebe posiadania władcy na konkretną personę. A że już zaszło to za daleko, to inna sprawa...
-Zgadza się, Alexandrze. Zresztą spójrz do czego monarchia doprowadziła w Cesarstwie Nilfgaardzkim. Albo w Imperium Kaedweńskim. A propos tego drugiego... Gdy tylko uda mi się scalić dawne Kaedwen, mam zamiar przekształcić Imperium Kaedwen w Związek Kaedweński. Dzięki temu porzucimy naszą trudną przeszłość, stawiając na pierwszym miejscu naród i obywateli. Wpierw jednak trzeba złamać Króla Zachodu i Króla Wschodu. Przez nich jeszcze wielu Kaedweńczyków żyje w złych warunkach. Jako patriota i miłośnik mego narodu nie mogę na to pozwalać.
Zapowiedział swe dalekie plany, jakby bez żadnego strachu. Zresztą dobrze zdawał sobie sprawę, że Nilfgaard jest już zbyt daleko ze swoimi granicami, aby miał tu jakiekolwiek wpływy.
-Potem zastanowię się nad Kovirem, Redanią i Elfami. O ilę dożyję tych czasów. Taki młody już nie jestem. Nie mam tej jurności jak w czasach, gdy obalałem Córę Wilka, Anne.
Zaśmiał się jakby sam do siebie, po czym wypił duszkiem całą szklanke wódki. Można by powiedzieć, że popełnia głupotę zbyt szybkim upihaniem się, ale słynął z najmocniejszej głowy w całym Kaedwen.
-Alexandrze, powiedz mi, tak całkowicie szczerze... Jak wasze relacje z Koalicją Zeph'de? Dalej Nilfgaard ma za złe tym księstwom? Liczę, że sytuacja nie jest tak naogniona jak tutaj, u nas.
Uśmiechnął się jak to zwykle on. Jego uśmiech był wizerunkiem szczęścia jakim była ta maszyna. Maszyna zwana narodem idealnego państwa.
Popatrzył po opróżnionej szklance po wódce.
-Słaba wódka to nie wódka, Towarzyszu Alexandrze. Tylko w tym kraju napotkasz najlepszą czystą jaką w życiu wypijesz. Przejdź się ulicą, a zostaniesz przez wszystkich nią obdarowany. U nas alkohol jest praktycznie za darmo.
Offline
Alexander z uwagą słuchał tego, co mówił Irvin. Rzadko można było usłyszeć jak przywódca obcego państwa rozpowiada o swoich planach. Rzecz jasna, już wcześniej coś takiego było w zupełności oczywiste, to że któreś z państw kaedweńskich będzie dążyło do zajęcia głównej pozycji i że najprawdopodobniejszym pretendentem jest właśnie Centralne Kaedwen. Alexander przeczuwał to już dwie dekady temu, a teraz to się w stu procentach potwierdzało. Alex obawiał się jednak, że mocarstwowe zapędy Irvina mogą zaburzyć względną równowagę panującą na północy. Świat wszakże bowiem był rozdrobniony, każdy dysponował mniej więcej równą siłą, toteż nie było mowy o swobodnym najeżdżaniu sąsiada czy dyktowania mu swoich warunków jak to było przed laty. Jeżeli taki układ siły by się zmienił, zaistniałaby nowa groźba wojny także dla południa. Bo czyż Irvin nie chciał nieść rewolucji także poza granice swojego kraju i na cały świat? Cóż...
- To brzmi jak zapowiedź wojny, rozumiem zatem, że oczekuje pan jednoznacznego stanowiska Republiki w tej sprawie? - zapytał bardziej retorycznie, niż oczekując odpowiedzi. Nilfgaard stracił wpływy, to owszem, dysponował co najwyżej rozbudowaną siecią handlową, ale mimo wszystko Irvin musiał się liczyć ze zdaniem każdego gracza na arenie międzynarodowej lub być chociaż ciekawym jak owo zdanie brzmi.
Zanim Alexander przybył do Ard Carraigh, rozmówił się w swojej stolicy z arcysenatorem i najwyżej postawionymi urzędnikami państwowymi. Mówiono o tym, czego można się spodziewać o Irvinie, jakie żądania mógłby postawić i jak reagować względem jego działań, toteż Alexander wiedział po których krach po zamarzniętym jeziorze stąpać. Musiał jeno ważyć słowa, jednocześnie nie sprawiając wrażenia bycia stroną uległą.
- Republice nic do roszczeń terytorialnych Centralnego Kaedwen czy któregokolwiek z państw północy, toteż nie możemy mieć o takowe pretensji... lecz wszelkie nilfgaardzkie spółki handlowe, prawa udzielone republice do eksploatacji tamtejszych dóbr, placówki dyplomatyczne mają pozostać nienaruszone. Zależy nam jedynie na obopólnym dobrobycie. - rzekł, choć zapewne nie wypowiedział wszystkiego, na razie chyba badał teren. Takie warunki w zamian za wolną rękę w szerzeniu rewolucji na północy wydawały się błahe i w rzeczywitosci takie były. Dlaczego jednak takie ważne to było dla Republiki Nilfgaardu? Otóż po upadku cesarstwa Nilfgaard jak wiadomo został okrojony z większości prowincji, poza tymi centralnymi, najbogatszymi. W ciągu dwóch dekad nowe państwo zostało silnie scentralizowane, rozbudowane gospodarczo, zaczęto szukać i odkrywać wiele nowych bogatych złóż naturalnych, co było naturalnym skutkiem utraty wartościowych prowincji. Także dzisiaj Republika stanowi niejako centrum pieniądza, wykształcił się system, który nazwano kapitalizmem, obywatelom faktycznie żyje się dobrze. Można rzec, że Cesarstwo skurczyło się, skupiając w sobie całe swoje bogactwo.
W takim razie wódz jednak musiał liczyć się z Republiką, była dla niego wszakże pieniądzem, którego sam niewiele posiadał.
- Zeph'de... - przeciągnął wyraz - Lepsze niż dwadzieścia lat temu, ale wciąż nie takie, na jakie by liczono. Tak długo jak żyją ostatnie pokolenia, tak długo nikt nie pogodzi się z utratą Cesarstwa, lecz staramy się kształtować nową przyszłość. W samej koalicji jednak nie dzieje się tak dobrze. Elekcyjność arcyksiążęcego tronu sprawia, że staje się on celem politycznych gier. Każdy bowiem chce rządzić, być ponad wszystkimi, dyktować, zapisać się na kartach historii. Za każdym razem kiedy umiera arcyksiąże, a tych w tym niekrótkim czasie już kilku było, w koalicji wrze i wydaje się, jakby miała się rozpaść. W końcu jednak może dojść do sytuacji, w której tak się stanie. Zawartość tego rozgrzanego kotła może się rozlać... - zakończył z enigmatycznym uśmieszkiem.
Offline
MG = Irvin Terazias
Irvin był całkowicie świadom, że Alexander zachowywał przed nim pozory, zresztą każdy to robił od dwóch dekad. Nikt przecież nie chciał skończyć w kaedweńskim obozie pracy, gdzieś we wschodnych i północnych górach. Nikt stamtąd nie wracał żywy, czy zdrowy.
-Chciałbym zwyczajnie wiedzieć, kto dla Republiki jest prawdziwym sojusznikiem...
Skwitował krótko, nie zagłębiając się w ten temat. W końcu przecież czemu miałby mu coś mówić? Jeśli Terazias rozpęta piekło, nikt tego nie ugasi. Woli być jednak pewny, a uchodzi za nieufnego człowieka.
Przechodząc jednak już od razu do tematu koalicji, zaśmiał się na początek.
-Koalicja się nie rozpadnie mimo wszystko. Osobno księstwa są bezbronne. A wspólnotą są od wieków, niezależnie od władców. A fakt, że każdy jej skrawek jest kuszący dla sąsiadów. Nie musisz mi tego mówić, ale wiem, że Darius jest zainteresowany księstwem Vicovaro i Etolią. Ciekawi mnie kiedy ta cienka granica waszego pokoju zostanie złamana...
Skomentował sytuacje polityczną południa, odkładając szklanke na stoliku i stając za Alexandrem, przez co Sidereal znalazł się pomiędzy Wielkim Wodzem, a oknem.
-Powiedz mi jeszcze... Alexandrze... Jak się czujesz? To już chyba dwudziesta rocznica śmierci Twych przyjaciół... Erogona Sterne i Mjornora. Pewnie czujesz się okropnie żyjąc z myślą, że oddali za Ciebie życie na tym nieszczęsnym koloseum...
Offline
Gra. Alexander grał. Grał też Irvin Terazias i umiał to robić. Sidereal znał go już trochę i zdążył go poznać jako przebiegłego i inteligentnego wodza. Politykowanie się z nim nie przychodziło z łatwością nikomu, szczególnie wtedy, kiedy przebywało się na jego terenie.
- A kto jest nim dla Centralnego Kaedwen? - odciął się niewygodnym pytaniem na równie niewygodne pytanie. Jasne było, że przedwcześnie było na wyciąganie takich wniosków. Wszystkie kraje były powiązane jakimiś sojuszami, z czego wiele nie o charakterze wyłącznie wojskowym, ale pytanie brzmiało kto jest tym PRAWDZIWYM sojusznikiem... mógł to być każdy i nikt, a Irvin oczekiwał, że Republika w pełni stawi się za nim. Nie mógł być tego pewien, podobnie jak Alexander nie mógł udzielić takiej gwarancji.
Na wypowiedź wodza o koalicji, ambasador uśmiechnął się, mając w głowie odpowiedź na to, której jednak nie zdecydował się wypowiedzieć. A brzmiała ona tak: ,,Dobry polityk musi umieć przepowiedzieć, co będzie się działo jutro, za tydzień, czy za rok i musi umieć wytłumaczyć, dlaczego nie zaszło to, co przepowiedział.'' Co z pewnością zostałoby uznane za zniewagę i lekceważenie. Tutaj należało umieć stąpać tak by się nie utopić.
Jednak to, co Kaedweńczyk wypowiedział za plecami Nilfgaardczyka, sprawiło, że źrenice zawężyły mu się wściekle. Terazias sprawdzał Sidereala, widocznie w celu czystej rozrywki. Alexander nie dał nic po sobie poznać, choć był to dla niego bardzo drażliwy temat nawet po tylu latach.
- Czas leczy rany i płynie dalej. Staram się nie rozpamiętywać przeszłości, inaczej nie będę mógł skupić się na teraźniejszości i przyszłości, a te są priorytetem. - mówiąc to, odwrócił się pokazując harde, ale spokojne oblicze. Polityka miała to do siebie, że przypominała nie tylko teatr, ale i grę karcianą, podczas której należało zachować kamienną twarz, w przeciwnym razie okazywało się, że stoi się na przegranej pozycji. A w tej grze kto przegra... ten traci wszystko.
Offline
MG = Irvin Terazias
Pytanie Alexandra wprawiło Irvina w chwilowe zamyśle, lecz skwitował to uśmieszkiem. Był dobrym graczem.
-Każdy kto nie ma wrogiego interesu wobec naszego narodu. Reszta zaś to prawdziwa brać. Należy zapomnieć o dawnych konfliktach, którymi władał pieniądz.
Odparł bardzo dyplomatycznie. Umiał to robić. Był osobą charyzmatyczną, złotomówną. Przy nim nawet dostojni władcy miękli. Dlatego granice były pozamykane.
Czy Irvin bawił się nilfgaardzkim ambasadorem? Możliwe. Możliwe też, że czerpał przyjemność z cierpienia innych. Jednak nikt mu tego nie udowodni. A widok odważnego lica Sidereala, spowodował,że spojrzenie Teraziasa stało się jakby poważniejsze. Jakby mroczniejsze...
-Myślisz o przyszłości... O swojej przyszłości, byle byłaby ona bezpieczna i dobra... Twój ród... Nie Siderealów, lecz Sterne... Od wieków pociąga za sobą ofiary... Ci którzy byli bliscy Tobie i Twoim przodkom, zawsze ginęli tragicznie... Król Garion, syn Adriena, Alexander, doradca Thalion Rahelin, seneszal Percival Sargon... Żelaznoplecy Mjornor, męczennik Erogon Sterne, biedna Lelayna, czy Valestill... Wszyscy umierają przez Waszą przeklętą krew, przez WASZE CHORE AMBICJE,PRZEZ PRÓŻNOŚĆ BYCIA BOHATERAMI! OBUDŹ SIĘ SIDEREALU, OBUDŹ SIĘ WRESZCIE!
Wykrzyczał, po czym z niewiarygodną siłą pchnął Alexandra, który swoimi plecami rozbił szklane okna i wyleciał przez nie. W ostatnich chwilach ambasador mógł zdać sobie sprawe, że spada z najwyższej wieży zamku Ard Carraigh, aż w końcu wraz ze szkłem, uderza w ziemie...
____________________
*Powrót do rzeczywistości...*
MG = Mjornor
-OBUDŹ SIĘ! ALEXANDRZE OBUDŹ SIĘ WRESZCIE!
Krzyczał Mjornor potrząsając ciałem Alexandra, aż ten w końcu otworzył oczy. Skelligijczyk poczuł ulgę.
-W końcu. Myślałem, że odleciałeś na dobre. Też miałeś takie pojebane sny? Te miejsce jest popierdolone...
Skomentował blondyn siadając na kamiennej podłodze. Sidereal mógł się zorientować, że jest w jaskini do której dotarli szybem kopalnianym. Wokół niego było pełno rozkojarzonych wojaków, wracających do pełnych świadomości umysłowych. Cokolwiek to spowodowało, wyzwoliło już wszystkich...
-Mieliśmy i tak szczęście. Udarlykowi ktoś poderżną gardło...- Wskazał na ciało mięśniaka leżące w bezruchu. -...nas zaś zostawił w spokoju. Chłopaki się zastrzegają, że to żaden z nich,choćby chcieli. Ktoś tu jeszcze jest. I raczej znajdziemy go idąc głębiej kopalni... Ale czy powinniśmy? Mamy to co chcieliśmy...
Offline
Zerwał się gwałtownie, oddychając ciężko i wodząc otumanionym wzrokiem przed sobą. Nie wiedział dokładnie, co się właściwie stało, dlaczego tak nagle i przez co. Lecz wydawał się przerażony tym, co zobaczył i nie ukrywał tego jakoś. Spojrzał na Mjornora i wpatrzył się w niego, jak gdyby chcąc upewnić się, że nie śni, że ma przed sobą kompletnie żywą osobę. Uspokoił się po chwili, powoli pojmując słowa, które usłyszał. Widok zamordowanego Udalryka dodatkowo go otrzeźwił, przez co zerwał się na równe nogi i przetarłszy twarz rzekł
- Sny... tak, miałem je. Lecz bliżej im było do koszmaru. Mjornorze... ja byłem tam całkowicie sam, opuszczony przez wszystkich, zdany wyłącznie na siebie jako pionek w wielkiej grze... widziałem siebie z przyszłości. I jeżeli ujrzałem moje faktyczne przeznaczenie, moją przyszłość, to może nie warto zawracać sobie głowy zemstą... może lepiej poprzestać. - mówił, jak gdyby lekko przytłoczony.
Schylił się po swoją włócznię i sprawdził, czy nie zgubił jakiejś części swojego ekwipunku. Wtedy raz jeszcze spojrzał na Udalryka.
- To pewnie Valentain. - po tych słowach poszedł wgłąb szybu. Pytanie czy dobrze zrobił, zdając się tym razem na przemożną ciekawość tego, co go doświadczyło przed kilkoma chwilami. Był gotowy na najgorsze, w końcu takimi sytuacjami obdarzał go los od conajmniej kilku lat. Szczęście Alexandra skończyło się, kiedy wybrano go na hegemona...
Offline
MG = Mjornor, Valentain
Mjornor popatrzył uważnie na swego druha, jakby sprawdzając, czy aby na pewno nie majaczy.
-Stary, nieźle Cię wzieło. Ale nie martw się, to Twój umysł płata Ci figle. Ja zaś widziałem przeszłość. Baty. Tylko że te odrywały mi żebra. A wszystkiemu przyglądał się Garion i Emhyr popijając temerską żytniówke. Brrr.
Otrząsł się, jakby chcąc wypędzić wszystkie złe myśli. Jednak nim się spostrzegł, Alexander już analizował truchło Gniota, którego klątwa Serenos w końcu dogoniła. Sam zresztą też chciał je ponownie obejrzeć.
-To na pewno Rzeźnik. Ten skurwiel to maszyna jeszcze większa od Ciebie i tych Twoich kończyn. On tylko idzie przed siebie, a za nim spływa krew.
Skomentował na spokojnie, jednakże Sidereal już ruszył w głąb kopalni, nie czekając na reszte. Skelligijczyk przetarł ręce o swoją pierś.
-Dobra gnojki, na co czekacie, za nim, nim się chłopak potknie o kamyk.
Rozkazał i cała grupa poszła na przód. Nie ciężko było dogonić Alexandra bo następne korytarze nie były już tak wąskie. Co więcej, zaczęły one przypominać celowo stworzone kamienne zabudowy.
-Krasnoludzka robota. A jebane krasnale mówiły, że nie ma już żadnych z ich tuneli, że wszystkie wejścia zawalone. I tak właśnie należy im ufać...
Po chwili zamilkł, bo znaleźli się w dużej komnacie przypominającej krwawą kaźnie. Wszędzie leżały poćwiartowane ciała elfów, a na samym środku pomieszczenia stał białowłosy Rzeźnik. W jednej dłoni trzymał ramie, bezwolnie na wpół leżącej elfki, a w drugiej... jej serce w garści. Po chwili można było się zorientować, że wyrwał je jej z klatki piersiowej za pomocą metalowej rękawicy której palce przypominały noże. Jej wyraz twarzy pokazywał przedśmiertne przerażenie...
-Ty skurwysynu... Nie wiedziałem, że elfy zabijają elfy...
Zaczął Mjornor, a Valentain zębami poprawił czerwoną opaskę na nadgarstku.
-Jedyne co nas łączy to uszy. Więc nie wiem skąd te zdziwienie...
Odparł puszczając jej ciało na ziemie, a serce chowając do torby.
-Czego chcecie? Dokończyłem za Was robote...
Offline
- To dobrze, niech sobie będzie tym kim jest, ja nie z tych, co lubią zostawiać za sobą pożogę i krew niewinnych. Zawsze lubię się pocieszać tym, że jestem zły, ale nie najgorszy. - odparł Alexander Mjornorowi, jakby kontent, że nie porównał go do białowłosego elfa. Po tym podążył przed siebie, przysłuchując się przy okazji temu, co szeptali ci z tyłu. Mjornor wydał niepochlebną opinię o kłamliwych krasnoludach, czemu Alexander przytaknął... ale
- Nawet jeśli wiedzieli o tym tunelu, to mogli go zignorować z jakiegoś powodu. Może ich zdaniem jest nawiedzony, tudzież przeklęty. Tak jak ludzie nie wchodzą do pewnych miejsc z powodu przesądów. Przesądy to lęki, a lęki to strach. Każdy trzyma się z dala od tego, czego się boi, a przynajmniej tak sugerują zawsze zdrowe zmysły. Już zresztą doświadczyliśmy czegoś dziwnego... - wydał swoją opinię. Należało znaleźć jej potwierdzenie, nie bacząc na zdrowe zmysły, bo nikt nie zapuszczałby się przecież w tak mroczne miejsce. Każdy widząc ziejące mrokiem wejście do kopalni ominąłby je szerokim łukiem... chyba, że komuś życie niemiłe.
Gdy weszli do komnaty uderzył go w nozdrza odór krwi, ten charakterystyczny zapach ulatującego życia... widok zaś na pewno nie był miły. Rozegrała się tu rzeź, której sprawcą był właśnie białowłosy elf. Alexander nie mylił się zatem. Krocząc między ciałami, stąpając po ich krwi z niesmakiem patrzył na to, co robi Valentain. Dla Alexandra było to absolutne bestialstwo, czyn niewybaczalny, niczym nieuzasadniony.
- Zszedłem tu, by przekonać się co było przyczyną tego, co zobaczyłem gdy byłem nieprzytomny. Teraz jednak nawet nie wiem jak zapytać o powód, dla którego dopuściłeś się takiego bestialstwa. Zapytam więc krótko i wprost: Dlaczego? - w jego głosie na próżno było szukać złości. Prędzej tonu zdziwienia dla takiego okrucieństwa.
Offline
MG = Mjornor, Valentain
Wojownicy nie wiedzieli, czy szykuje się pogawędka, czy może walka. Dlatego stali w bezruchu, oczekując na rozwój wydarzeń. Ale nawet Valentain nie wyglądał na kogoś kto ma zamiar w tej chwili rzucać się na nich...
-To alchemicy. Miałem na nich zlecenie. To im zawdzięczacie halucynacje spowodowane trującymi roztworami dymnymi. Więcej już nikogo nie oszukają...
Odparł wystarczająco jasno, aby zrozumieli co im się przytrafiło. Raczej nie wyglądali na wojowników, prędzej możnaby stwierdzić, że mogli handlować z Udarlykiem i jego ekipą. Choć fakt, że sam Gniot padł ofiarą ułudnej pułapki mogło znaczyć, że Smocze Wybrzeże było przypadkowym miejscem spotkania tych wszystkich... trupów.
-Ale dlaczego miałeś na nich zlecenie. Co takiego zrobili?
Zapytał Mjornor.
-Nie wiem. I nie interesuje mnie czym zawinili. Nigdy nie pytam moich zleceniodawców o powód zamiarów. Po prostu wykonuję zadanie. Wy najemnicy powinniście to zrozumieć.
Odparł chłodno, bez żadnej skruchy.
-W Twoim zleceniu było też, aby ich wszystkich tak pozarzynać?
-Po części tak. Miałem przynieść "trofeum" po każdym z nich. A ciężko jest ciąć z precyzją, gdy cel biega we wszystkie strony.
Uśmiechnął się lekko. W tym skrawku ust, można było wyczuć nie tylko bezlitosność, ale także psychopatie. Ten elf był wypruty ze wszystkich skrupułów. Jedyny w swoim rodzaju.
-Skoro już zaspokoiłem Waszą ciekawość... Żegnam.
Powiedział po czym ruszył do wyjścia z kopalni, po drodze uderzając z bara jednego ze Skelligejczyków, który próbował mu stanąć na drodze. Cała reszta jakby w milczeniu mu na to pozwoliła...
-Mam ochotę wydłubać mu oczy, pomimo że wykonuje tylko swoją pracę i nie czyni nic na naszą szkode... Eh, mniejsza. Sprawa Attre jest zakończona. Pewnie będziesz teraz Dariusa informował o wykonaniu zadania. Jeśli chcesz, możemy zabrać się z Tobą. My i tak nie mamy już... domów. Nie wrócimy na wyspy póki trwa to gówno. Masz może jakieś plany?
Offline
Alexander wysłuchał wyjaśnień elfa, które wydawały mu się logiczne i przekonywujące... w miarę, bo zawsze zachodziło podejrzenie, że blefuje. Na wszelkie osądy było już jednak za późno, toteż Sidereal wstrzymał się z nimi, choć był równie obrzydzony tym mordem jak Mjornor. Może te osoby zasłużyły? Kto wie, świat jest brutalny, kto nie potrafi przetrwać, ten ginie... ta maksyma była tak oczywista że aż głupia. W spokoju dał odejść temu psychopacie. Nic do niego nie miał, a gdyby stoczył z nim walkę, to mogłaby się skończyć bardzo niepotrzebnymi stratami. Zacisnął tylko pięść gdy jeden ze skelligijskich chojraków zaszedł elfowi drogę. Alex błyskawicznie skarcił go za to wymownym, surowym spojrzeniem.
- Taak, muszę teraz zawitać do Dariusa. Robota wykonana. Możliwe, , że od razu wyruszę na południe, a wy wraz ze mną... lecz liczę na spotkanie tutaj kogoś jeszcze. - mrugnął porozumiewawczo do Mjornora, chcąc mu dać do zrozumienia o kogo może chodzić. Znajdowali się w Cintrze i jeżeli Żelaznoplecy nie miał amnezji, to szybko powinien zrozumieć o kogo chodzi. Lecz wypadałoby ulotnić się stąd i podjąć dalsze kroki. Alexander jak bardzo humanitarny by nie był, nie uznał za stosowne marnowanie czasu na urządzanie pogrzebu tych elfów. Dlatego w milczeniu udał się w kierunku wyjścia.
KILKA GODZIN PÓŹNIEJ
Alexander ponownie spotkał się z Dariusem, ponownie w oberży i zapewne przy towarzystwie Valestila. Nilfgaardczyk właśnie kończył zdawać relację z ostatnich wydarzeń, nie szczędząc szczegółów. Wspomniał także o swoim śnie, oczywiście równie szczegółowo i niczego nie ubarwiając. Gdy tak mówił, to wydawał się tym zaniepokojony, bo choć był to sen, to tak realistyczny, że aż proroczy.
- Chcę teraz spotkać się z królem Galahadem jeśli to możliwe. Liczę, że nie zapomniał mnie i tego, co dla niego zrobiłem... potrzebuję sojuszników... my potrzebujemy, a on jest nań idealnym materiałem. - zmienił temat.
Offline
MG = Mjornor, Darius Pavetti, Valestil
W gospodzie było tłoczno jak zwykle, zwłaszcza po przybyciu tuzina wojowników spragnionych piwa. Alexander opowiadał o wszystkim Dariusowi i Valestilowi, oczywiście po gorącym powitaniu Mjornora...
-Niesłychane jest to wszystko co mówisz. Choć nie wykluczam, że nasze polityczne rozmowy wdały Ci się w wyobraźnie. Nie stwierdziłbym jednak żeby to było prorocze. Ja konsulem? Ty ambasadorem?
Darius zaśmiał się, a lekko podpity Mjornor spojrzał po wszystkich.
-Jakoś nie wydaje mi się, aby Wielki Imperator i Wielki Cesarz mieli powstać z grobu, aby popatrzeć na moje baty. Otrząśnij się Alexandrze, wyobraziłeś to sobie!
Doradził Skelligijczyk, a Elfi Duch westchnął.
-Wątpie też w to, aby Irvin Terazias dzieliłby się z kapitalistą wódką.
Zażartował ironicznie, jak to on...
Ich pogawędki trwały, dewagacje nad realnością snów i tym podobne, aż w końcu wdepneli w temat króla Cintry...
-Galahadem? Ambitny jesteś. Wątpie jednak by chciał współpracować z obdartusami. Nie mamy wpływów w polityce Republiki...
Odparł Darius, ale Mjornor postanowił się nie zgodzić...
-Sam był kiedyś obdartusem. Poza tym znamy go jeszcze z czasów bycia zdrajcami stanu. Lepszymi nas nie zastanie.
Zaśmiał się rubasznie, a reszta wraz z nim. Atmosfera była przyjemna, jakby oderwana od rzeczywistego fatum różnych nieszczęść, aż do momentu w którym drzwi gospody otworzyły się z hukiem. W zajeździe znalazło się dwóch cintryjskich gwardzistów, którzy spojrzenie skupili na bohaterze tej historii...
-Alexandrze Siderealu, król Galahad wzywa Cię na rozmowe na zewnątrz. Opuść przybytek natychmiastowo.
Po tych słowach wyszli, a każdy spojrzał na blondyna.
-Chciałeś do króla? Król przyszedł do Ciebie.
Skomentowasł Darius.
Gdyby Alexander wyszedł na zewnątrz, zostałby otoczony przez gwardzistów, a na przeciw niemu, stałby sam król Galahad...
Offline
Może i mieli rację. Może to była tylko ułuda, w którą niepotrzebnie uwierzył Alexander, a w którą wierzyć w ogóle nie chciał. Zdał się tym razem na nich, uzmysłowili mu, że sny a rzeczywistość to dwa różne światy. Musiał przestać się użalać i wziąć los we własne ręce. Przytaknął zatem wszystkim, że to oni mają tutaj rację. Po chwili zaś, zeszli na zupełnie inny temat.
- Prawda, Galahada znam z czasów, kiedy był jeszcze rebeliantem. Dariusie, nie wiesz tego, więc ci powiem... gdybym zupełnie przypadkowo go wtedy nie spotkał po moim skazaniu, to los Cintry nie byłby dziś tak kolorowy. Pelok chciał wykorzystać ich, zdradzić, a następnie zarżnąć, by nie robili mu kłopotu w odbudowie imperium. Osobiście miałem dopilnować realizacji tego planu, ale na jego nieszczęście i szczęście Galahada, postanowił pozbyć się mnie w mało odpowiednim momencie. - wyjaśnił druhowi jak się sprawy w kwestii znajomości z królem miały. Niedługo później drzwi otworzyły się z hukiem, a przez nie przeszli ciężkozbrojni w cintryjskich barwach. Na słowa jednego z nich Alexander aż podniósł brwi ze zdziwienia, po czym popatrzył po towarzyszach porozumiewawczo i ruszył w kierunku wyjścia.
I tam faktycznie dostrzegł młodego króla. Doprawdy, to było trochę jak sen. Bo któryż monarcha osobiście fatygowałby się z bezpiecznego pałacu między lud? Wyglądało na to, że Galahad.
Otoczony szczelnym kordonem żołnierzy postąpił kilka kroków w przód, ale czuł na sobie ten podejrzliwy wzrok, wzrok obawy... dlatego swoją włócznię wbił grotem w ziemię, by podejść, mając ręce wyciągnięte przed siebie.
Skłonił się należycie z lekkim uśmiechem.
- Witam cię królu. Przyznaję, że nigdy bym się takiej wizyty nie spodziewał... sam chciałem ci ją złożyć. Czemu zawdzięczam zaszczyt?
Offline
MG = Galahad
Król uważnie spoglądał na Alexandra, a jego gwardziści jeszcze bardziej. W końcu monarcha był w tym państwie idolem, któremu zawdzięcza się suwerenność. Był więc pilnowany, jakby zbudowało go szkło...
-Dobrze Cię widzieć, Alexandrze. Całego i zdrowego. Zwłaszcza po tym co wydarzyło się w kotlinie. Krasnoludy zszykowały Wam niespodziankę. Po tym nikt o Tobie nie słyszał przez dwa lata. Aż do momentu w którym przerwałeś egzekucję... Kiedy dowiedziałem się, że jesteś w Attre, musiałem przybyć na spotkanie z Tobą.
Uśmiechnął się. Jednak ingerencja w egzekucje Mjornora dała pozytywny skutek. Szczęście chciało, że monarcha był w delegacji po kraju. W końcu władca pałacowy to słaby władca.
-Zastanawia mnie co porabiał były hegemon, ale to nie czas i miejsce na takie rozmowy. Pytanie jednak co zamierzasz. Jesteś bardzo poszukiwany przez Republike Nilfgaardu. Jesteś tu bezpieczny, lecz wątpie by marzyła Ci się spokojna emerytura na polach uprawnych. Czy wiąże się z tym powód dla którego chciałeś mnie zobaczyć?
Zapytał spokojnym głosem. Król był gadatliwy, ale bystry. Każdy kto chce z nim rozmawiać czegoś pragnie. Sidereal nie był wyjątkiem. Ale najlepiej jakby był treściwy. Zdaniem Galahada owijanie w bawełne nikomu nie służy.
Offline
Jakoś tak uśmiechnął się, słysząc z jakiej to racji sam król zjawił się przed Alexandrem, niebędącym już nikim znaczącym, trwającym jedynie w pamięci tych, których prowadził. Ale i to było kwestią czasu. W czasie swoich podróży spotkał niezależnego naukowca, jak sam rzekł, był racjonalistą i humanistą. Ów naukowiec rzekł mu, że nawet najmniejszy czyn, choćby trzepot skrzydeł motyla, może poprzez ciąg przeróżnych zdarzeń wywołać nawet trzęsienie ziemi na drugim krańcu świata. Jakkolwiek nie brzmiało to przesadnie, to jednak gdyby na to spojrzeć na innym przykładzie... to coś w tym jednak jest. Zwykłe zbesztanie kata = król zjawia się osobiście, by spotkać zwyczajnego już człowieka. Może to nie ta sama skala co motyl i trzęsienie, ale nadal...
- Powiem wprost; Potrzebuję pomocy. Chcę wrócić do Nilfgaardu i oczyścić swoje dobre imię, ponieważ splamiono mi je i odebrano. Żądam sprawiedliwości nie tylko za to, co mi zrobiono, ale też za to, co zrobiono mojej ojczyźnie. Znienawidziła mnie, niesłusznie, a do tego ucierpiała w konsekwencji działań ludzi, którzy myśleli, że czynią dobrze usuwając mnie z drogi. Masz rację, Wasza Wysokość, nie dla mnie spokojna praca na roli. I nie dla mnie spokój, jestem człowiekiem czynu. - wyjaśnił poważnie, ale nie za głośno. Mówił jednak tak zdecydowanie, że Galahad nie mógł mieć wątpliwości czy aby blondyn na pewno chce tego, co mówi. Alexander spojrzał monarsze w oczy, podchodząc trochę bliżej.
- Może proszę o zbyt wiele.... ale nie oczekuję wdzięczności w zamian za tamto ostrzeżenie w wąwozie. Lecz czy ty, panie, na moim miejscu nie chciałbyś tego samego? Obaj kochamy swoje ojczyzny i nie ma chyba nic gorszego od wiecznego potępienia z jej strony...
Offline