Nie jesteś zalogowany na forum.
MG = Galahad
Galahad uniósł brwi, gdy tylko Alexander zwierzył mu się, że ma zamiar ruszyć do Republiki Nilfgaardu, aby uwolnić się z piętna zdrajcy. Bardziej dziwił go fakt prośby niedoszłego samobójcy.
-Chcesz walczyć za naród który Tobą gardzi. Niesłychane. Lecz serca patrioty rozsądek nie pokona. Powiedz mi jednak jak ja mam Ci pomóc? Zagrozić Nilfgaardowi wojną?
Parsknął śmiechem, ale po chwili spoważnieć, kiedy Sidereal zrobił krok w przód. Gwardziści jakby się spieli. Zaś król zrozumiał, że na prawdę mu zależy.
Westchnął ciężko.
-Jestem Twoim dłużnikiem. Zawdzięczam Ci życie i pomyślność rebelii. Może nie jestem wstanie dekapitulować Konsula, ale moge Ci pomóc przyśpieszyć Twój plan działania. Dam Ci tyle wierzchowców z królewskiej stajni ile potrzebujesz. Jeśli potrzebujecie też solidnego wyposażenia także możesz na to liczyć. No i jeśli coś więcej Ci przyszło do głowy to mów śmiało.
Kiwnął mu głową, po czym spojrzał na swojego oficera, a ten zdał raport, że czas wracać do stolicy.
-Ruszamy dalej. Jak domyślam się, zabieracie się z nami? Konie same po Was nie podjadą.
Zaśmiał się.
Offline
Alexander uśmiechnął się, choć lekko wymuszenie, by zatuszować rozczarowanie wywołane śmiechem króla. Niezależnie od tego czy to był żart, którego Alex nie zrozumiał zapewne, to przez chwilę poczuł się zignorowany wobec poważnej prośby jaką wystosował. Dopiero odważny krok na przód uzmysłowił młodemu monarsze jak wyglądają priorytety. Normalnie zapytałby ,,naprawdę posądziłbyś mnie o taką głupotę jak prośba o wywołanie wojny w nieswoim imieniu?", lecz przemilczał to, nie chcąc narażać na szwank na wpół przyjaznej atmosfery.
- To wszystko z pewnością się przyda, wyglądamy wszyscy jak zbieranina szmaciarzy. - przyznał bez ogródek... właściwie to sam Alexander był dość porządnie odziany i uzbrojony, akurat na miarę jego potrzeb, ale Skelligijczycy na czele z Mjornorem faktycznie nie mieli się za dobrze... a to przecież już drużyna. - Oprócz tego potrzebuję pieniędzy, znacznej ilości, oraz uruchomienia twojej siatki wywiadowczej w celu odnalezienia pewnych osób... Erogona Sterne i Lelayny Aristandes. Słyszałeś o nich być może. Wiążę głębokie nadzieje z twoimi podwładnymi, liczę, że ich znajdą. - dodał prośbę. I na tym skończyło się to, czego chciał Alexander. Czy był to duży ciężar dla króla? Być może nie... bardziej od skarbca powinna ucierpieć jego cierpliwość, której Alexander nie chciał nadwyrężać. Bynajmniej nie dlatego, że bał się Cintryjczyka, wolał go zachować jako sojusznika na lepsze czasy.
Skinieniem głowy przywołał do siebie towarzyszy. Poszli nawet Valestil i Darius w tym pochodzie, ale nie na długo towarzyszyli Alexandrowi, bo już kilka dni później rozstali się z nim obiecując ponowne spotkanie. Do takich rozstań Sidereal się przyzwyczaił i nie miał wątpliwości, że do spotkań dojdzie. Lecz z jakiego powodu ponownie się rozstawali? Widocznie para przyjaciół mogła mieć jakieś plany, a ich realizacja wymagała obecności któregoś z nich w innym miejscu. Cóż, któż to wie.
A co działo się przez te kilka dni? Otóż na zamku w Cintrze król wydał ucztę, podczas której wszyscy mogli cieszyć się swoimi mniejszymi lub większymi sukcesami, a ci, którzy mieli przed sobą ciężką drogę, mogli odsapnąć i nabrać sił przed wyruszeniem w nią. Czas spędzony w Cintrze był bardzo owocny, bowiem tradycyjnym zwyczajem... to znaczy winem, zabawą i rozmową Alexander i Galahad poprzysięgli sobie przyjaźń. Ta obustronna deklaracja mogła mieć póki co większą wartość jedynie dla tego pierwszego z wymienionych... no właśnie, póki co. Alexander miał śmiałe plany, a ich pozytywny wynik miałby równie pozytywny wpływ również na cintryjskiego króla.
Nilfgaardczyk i Skelligijczycy wyszli z Cintry w pełni wyposażeni w najlepszy sprzęt, z końmi i w dobrych humorach. Dotarli nad granicę z Nazairem, to znaczy do doliny Marnadal... chyba najsławniejszej doliny na globie. Po przekroczeni granicy mieli zahaczyć o Caer Helaal, tego chciał Alexander, lecz na ich drodze pojawiło się małe pole bitwy, albo raczej rzeź. Martwi ludzie, uzbrojeni w szmaty i byle jaką broń. Żołnierze to to nie byli.
- Mam dziwne przeczucie. Albo kroczy przed nami Valentain, albo tutejsi władykowie zabrali się za problem przestępczości w zdecydowany sposób... - rzekł, nie będąc jakoś zaskoczonym ani zszokowanym tym widokiem.
Offline
MG = Mjornor, Valentain
Gdy dotarli do Doliny Marnadalu, czekała ich niespodzianka, której nie szło przeoczyć. Wielki stos trupów zwrócił ich uwagę, chociażby z faktu torowania drogi...
-Raczej to nie są goście z waszych pertraktacji, które tu były, co?
Spytał retorycznie Skelligijczyk, po czym kazał wstrzymać konie. Byli w końcu teraz jak konna kawaleria!
"Krew... wszędzie krew... Szepcze mi... Rozrywa żyły... Trzebą ją uwalniać!"
Te słowa dręczyły białowłosą głowę elfa, który cały w czerwonej cieczy, przecierając twarz, jakby chciał się obudzić. Gdy otworzył swe wielkie zielone oczy zrozumiał, że nie był już tutaj sam. Przed sobą dostrzegł wojowników na wierzchowcach. Najpierw się im przyjrzał, a potem wyciągnął swój dwuręczny miecz ze stosu trupów, po czym zawiesił go na sprzączkach na plecach. Podszedł kilka kroków bliżej nich, jakby nieufnie, jakby analizował. Gdy Mjornor zorientował się, że to Valentain, zrzędła mu mina...
-Czemu zawsze, kiedy wymówisz jego imie... on po chwili staje nam na drodze ujebany krwią. Przestań!
Powiedział poirytowany w stronę Alexandra, po czym podjechał bliżej Elfa, aby widzieć jego spojrzenie.
Rzeźnik zaś podrapał się po policzku, przypadkowo go zacinając...
-Teraz taki małomówny? Na nich też miałeś zlecenie?
Zapytał z goryczą, a białowłosy pokiwał głową, jakby w zrezygnowaniu.
-Zrób coś dobrego i nie docenią. Wiedziałem, że będziecie tędy jechać bo to jedyna trasa. Znam też jednak całą Cintrę. Wiedziałem, że zaroiła się tu hanza bandycka. Więc ich wyrżnąłem, nim padlibyście ich ofiarami podczas wędrówki. Teraz jest bezpiecznie.
Ta odpowiedź zamurowała Mjornora, który nie wiedział przez chwilę co powiedzieć. Gdy tak zbierał myśli, Valentain je z siebie wyrzucał, uderzając płaską dłonią w głowe, jakby roiły się tam przebrzydłe robale.
-W takim razie dzięki. Ale czemu?
-Czy to nie jasne? Chcę do Was dołączyć. Ruszacie na południe. Też mam zamiar. Tam jest więcej zleceń. Mam już dosyć tej Cintry. A Wy macie żywność i sprzęt. Ja zaś duży miecz i umiejętności.
Mjornor zaśmiał się na słowa elfa.
-A skąd pomysł, że my Cię chcemy wśród nas? Kolejna gęba do wykarmienia i kolejna kieszeń do podziału łupów. A wojowników tu wystarczająco.
Białowłosy zamyślił się i zerkał na Alexandra, który z początku się temu zapewne przypatrywał.
"Nie chcą Cię! Nikt Cie nie chce! Zabij ich, a potem siebie! Zrób to! Zabij!"
Szept był coraz głośnięty, a Valentain zacisnął oczy i potrząsnął głową co pewnie wyglądało dziwnie.
-Nie macie powodu by tego robić. Ani by mi ufać.
Odparł krótko.
-No... nie pomagasz sobie w przekonywaniu nas. Alexandrze, chyba wystarczy nam czubków już...
Spojrzał w stronę Sidereala. On musiał zadecydować.
Offline
Alexander miał chyba wspaniałą moc przewidywania zdarzeń. Zgodnie z tym, co powiedział na ich drodze pojawił się białowłosy elf, lecz jego stan sugerował, że zaszły w nim jakieś dziwne zmiany. Alexander obserwował go czujnie, okrążając go na koniu, a tymczasem Mjornor podjął ryzyko i zbliżył się do elfa, czym naraził się na jego cios. Z osobami chorymi psychicznie był ten jeden duży kłopot, że są kompletnie nieprzewidywalni. Raz jest miły, a raz chce wyrżnąć wszystkich dookoła. Sidereal myślał ostatnimi czasy o możliwości zwerbowania go do drużyny, ale właśnie miał tą jedną obawę, że może się to odbić poważnie na kimś z drużyny. Valentain zdawał się być jak terrorysta trzymający zakładników pod nożem... trzeba było rozegrać to spokojnie, albo podjąć akcję i narazić się na straty.
Mjornor był wyraźnie niezadowolony ze spotkania Valentaina, nie dziwota.
- Może się przyłączyć, ale konia będzie musiał sprawić sobie sam. - odpowiedział, prawdopodobnie ku dużemu niezadowoleniu reszty drużyny. Sidereal dostrzegał jednak pewne zalety, które przewyższały wady. Nie liczył, że uda mu się zaprzyjaźnić z elfem, ale sam w sobie był bardzo przydatny.
- Postaraj się nie robić syfu, kiedy nie trzeba. - dodał już bezpośrednio do Valentaina i dał znak, że czas wyruszać.
Offline
Odpowiedź Alexandra w tej sprawie wywołało straszny uśmieszek na twarzy elfa, zaś niezadowolenie na twarzy Skelligijczyka.
-Czy Ciebie pojebało po tej eksplozji? On nas wszystkich zarżnie!
Wykrzyczał, a Valentain powoli minął brodacza.
-Najwyżej tylko Ciebie.
Wyszeptał, aby trochę wystraszyć Mjornora, co zresztą się udało. Następnie ekipa ruszyła już dalej, ku Caer Heelal, ku Nilfgaardowi...
_________
*Kilka dni później - Koalicja Zeph'de, Nazair, Caer Heelal*
MG = Mjornor, Valentain
Księstwo Nazairu. Można by stwierdzić, że najważniejsza część całej tej koalicyjnej układanki. W końcu to tu znajdowała się stolica całego tworu państwowego, Caer Heelal, w tym Arcyprinc. Samą Koalicje Zeph'de można było uznać za wyjątkową pod tym względem, że była "nowym państwem" na mapie kontynentu tuż po wojnie, a sposób jej funkcjonowania, czy nawet administracji, był dosyć nowatorski i przełomowy. Tylko tutaj, na tych palmistych terenach, można było napotkać nowopowstałe ratusze i piastujących tam gubernatorów, zarządców miast. Wyżej nich stali już tylko princowie, którzy zarządzali księstwami. Obywatele byli ludźmi szczęśliwymi, którym żyło sie dużo lepiej, niż za czasów Cesarstwa Nilfgaardu. Każdy mógł być dumny ze swej narodowej niezależności, czego brakowało pod butem Miasta Złotych Wież. Nie brakowało oczywiście wojsk w celach ochronnych. Połączona siła militarna księstw stanowiła nielada wyzwanie.
Sama stolica była okazała, mocno zurbanizowana, w porównaniu z twierdzą, którą była jeszcze dwa lata temu. Najbardziej mógł to zaobserwować jej architekt, Alexander Sidereal który właśnie przyjechał w upragnione miejsce, w towarzystwie Mjornora, nowego towarzysza Valentaina i całej gromadki najemników...
Byli na łące, skąd widać było całą panorame Caer Heelal. Konie powoli kroczyły, aby Skelligijczycy mogli podziwiać widoki. Zaś maszerujący pieszo Valentain, został otoczony przez latające istoty, które wyleciały spośród kwiatów. Już dobył miecza, aż jeden z przedstawicieli tych istot osiadł na jego nosie. Zrobił zeza, aby pojąć, że to motyl.
Wojownicy wybuchli śmiechem, zaś Mjornor podjechał do Rzeźnika.
-Uważaj, te bestie pożerają elfy.
Zażartował i odjechał w stronę miasta, aby zbliżyć się do Sidereala. Białowłosy jeszcze tylko raz zerknął na innego owada, który osiadł na jego rękawicy. Przyglądał się mu chwilę, aż w końcu zmiażdżył go drugą ręką.
-Też jestem bestią...
Mruknął do siebie i ruszył dalej.
Mjornor w tym czasie zagaił do Alexandra.
-I jak tam, przyjacielu? Wielki powrót do miasta, które zbudowali Cesarscy, Krasnoludy, a Nazairczycy dokończyli. To ostatnie już bez Twojego udziału. Jakie dręczą Cię uczucia, kiedy na Twoim stołku siedzi jakiś arcyprinc?
Spytał trochę po złośliwości, troche z ciekawości. Po chwili zaś westchnął.
-To miejsce przypomniało mi o Lelaynie i Erogonie. Ciekawe co się z nimi podziało. I czy mieli tyle szczęścia co my i żyją...
Offline
Po dniu podróży wszyscy dotarli na miejsce. Alexander dopełnił zatem jednego ze swoich wielu celów - powrót na swoje dawne podwórko, które sam stworzył. Stali na wysokim wzgórzu nieopodal jeziora, którego nazwy Alexander już nie pamiętał, a które teraz służyło jako jedno z ujęć wody dla miasta. Stąd miał zaprawdę doskonały widok na panoramę miasta, któremu przyglądał się z nostalgią, kompletnie ignorując wszelkie rozmowy za swoimi plecami. Widział z góry malutkie sylwetki ludzi, którzy na dole uwijali się przy codziennych pracach. Jak zauważył Alexander, Caer Heelal stało się teraz miastem mieszczańskim, aniżeli wojskową twierdzą. Mury wyburzone nie zostały, widać że nowy władca dbał o dzieło Alexandra, lecz chodziło po prostu o fakt, że dzisiaj na próżno było szukać rzesz tysięcy żołnierzy jak kilka lat temu. Być może część z nich po wojnie tu została, osiedliła się. Miasto tętniło, tak samo jak tętniło podgrodzie za zewnętrznym pierścieniem. O Caer Heelal można było mówić jak o metropolii na miarę Miasta Złotych Wież, Novigradu czy Ard Carraigh.
Wtem podszedł Mjornor, po pytaniu którego Alexander trochę pomilczał w namyśle.
- Mam mieszane uczucia. Z jednej strony ci ludzie przyczynili się do rozbudowy tego miejsca, kontynuowali moje dzieło... z drugiej jednak strony czuję się jakby ktoś bez pytania wszedł do mojego domu i zwyczajnie uznał go za swój, mnie zaś wyrzucając. Coś czuję jednak, że nie mam do niego już żadnych praw, a moje nazwisko pozostanie już tylko w pamięci tych, którzy wraz ze mną tworzyli to miejsce. Szara rzeczywistość, Mjornorze. - odparł druhowi i westchnął głośno. Padło pytanie o Erogona i Lelaynę.
- Poprosiłem Galahada, by ich odnalazł. Z pewnością żyją i wkrótce do nas dołączą... albo sami na nich natrafimy, świat jest mały. - uspokoił i poprowadził konia ku wrotom Twierdzy Wszechświata.
Offline
MG = Mjornor, Valentain
Mjornor tylko kiwnął głową, bo potrafił zrozumieć co czuje Alexander. W końcu sam spędził w tym miejscu tyle czasu, że znał jego układ na pamięć. O ile zbytnio nie pozmieniali uliczek, co było wątpliwe. Rozbudowa wiąże się z wybudowaniem domów, więc i nowymi ścieżkami. Ale przynajmniej pewnie są tu też sklepy i burdele.
-Idź do Arcyprinca, skop mu dupe i ogłoś się szefem. A tak na serio to długo tu zostaniemy? Do Nilfgaardu jeszcze wiele księstw przed nami.
Zapytał, aby znać plan wędrówki. Temat dawnych towarzyszy już przemilczał, bo nie lubił rozmawiać o sprawach niewiadomych. Poza tym do głowy przychodziły mu tylko złe myśli...
Ruszyli pod bramy zewnętrznego pierścienia, gdzie oczywiście takie cudaki jak oni mogli wydać się zbyt podejrzani, by wpuścić ich tak od razu...
-Stać! Kolejni skelligijscy uchodźcy? To nie Cintra! Wynocha!
Powiedział gwardzista u bram.
-Cholera, nasi dotarli, aż tutaj?
Swoje pytanie Mjornor skierował do reszty wojowników, a Ci dewagowali, że w sumie to okręty rozdzieliły się we wszystkie strony świata.
Wtem nagle na przeciw strażnikowi wyszedł Valentain, który zmieżył żołdaka chłodnym spojrzeniem, jak to zresztą on.
-Nie mamy złych zamiarów. Lecz one przychodzą mi do głowy, kiedy ktoś mi czegoś zabrania.
Warknął, a strażnik przełknął ślinę. Tak cudacznego elfa to jeszcze w życiu nigdy nie widział.
-Myślisz, że mnie przestraszysz?
Elf gwałtownie tupnął nogą, a strażnik, aż podskoczył.
-Uznam to za zgodę na nasz wjazd.
Dodał i wyminął gwardziste, a następnie cała drużyna wjechała do miasta. Ten pokaz wzbudził podziw wojowników, ale nikt nie komentował głośno.
Kiedy znaleźli się na placu głównym znaleźli wpierw stajnie, aby pozostawić tam konie, a następnie Skelligijczycy dostali tymczasową swobode poruszania się po mieście, bez sprawiania kłopotów. Alexander, Mjornor i Valentain (którego woleli mieć na oku) skierowali się do jakiegoś lepszego lepszego baru, jednak po drodze zatrzymał ich jakiś młodzieniec.
-Przepraszam Panów! Czy widzieliście sir Theodora Renfii? Obiecał, że zajmie się miejscowym trollem, ale jak dotąd nie wrócił! To już dwa dni!
Zapytał jakby zmartwiony o wspomnianą osobę.
-Kogo?
Dopytał Mjornor.
-Nie znacie go? To najwspanialszy rycerz całego Caer Heelal, a nawet Nazairu! Jestem jego giermkiem, ale nie zabrał mnie ze sobą! Jego herbem jest biały renifer na zielonym tle!
-Pewnie już nie żyje.
Wtrącił Valentain, co wielce zasmuciło chłopaka, który złapał się za głowę.
-Mogłem iść z nim...
Offline
- Mamy kilka miesięcy do igrzysk, przez ten czas zbierzemy możliwie jak największą liczbę sojuszników. Potrzebujemy ich, Mjornorze, tym właśnie będziemy się zajmować. Nie pałam sympatią do możnych Koalicji, ale może uda nam sie przeciągnąć ich na naszą stronę, choć mimo wysiłków może być to marzenie ściętej głowy... zobaczymy. - zdradził Skelligijczykowi, dając mu do zrozumienia, że szykują się naprawdę wielkie rzeczy.
Pod bramą miasta-twierdzy był świadkiem niepotrzebnej scenki, która mogłaby się skończyć tragicznie, gdyby nie lęk, który budził Valentain. Może i dostali się do miasta, jednak straże zaalarmowały już swoich zwierzchników o nowo przybyłej bandzie, która zdaje się srać wyżej niż dupę ma. Alexander musiał być od teraz czujny... właściwie to jak zawsze.
Wkroczywszy do miasta ogłuszył ich gwar codziennego życia zwykłych mieszkańców. Z tej perspektywy Sidereal nie poznawał swego dzieła kompletnie. Inaczej to wszystko wyglądało w warunkach wojennych. W drodze do jakiegoś przyzwoitego zajazdu zatrzymał ich jakiś chłopiec. Jego słowa zaciekawiły Alexandra... zwyczajnie dostrzegł okazję, o ile słowa chłopaka były prawdziwe. Zwrócił się na osobności do Mjornora.
- Jeżeli chłopak nie kłamie, to ewentualna pomoc tamtemu rycerzowi może nam przysporzyć nie tylko wdzięczności, ale i pieniędzy oraz wpływów. Co o tym myślisz? - skonsultował się. Nie chciał być tutaj jedynym numer jeden. Tylko despoci nie dyskutowali niczego z najbliższymi sprzymierzeńcami. Jeśli Mjornor uzna to za dobry pomysł, to pozostanie tylko wypytać giermka o szczegóły, zebrać chętnych z drużyny i odnaleźć owego Theodora.
Offline
MG = Mjornor, Valentain, Theodor Renfii
Kiedy Alexander wziął Mjornora na prywatną rozmowe, Valentain potrząsł głową w dezaprobacie. Miał trochę inne zdanie na ten temat, ale nie było one brane pod uwagę. Był dla nich tylko krwiożerczym bagażem, a nie prawdziwym towarzyszem. Ale na taki układ się w końcu godził. Dlatego nie kwestionował na głos. Za to...
-Pomożemy Ci, ale za odpowiednią zapłatą.
Chłopak uśmiechnął się szczęśliwy, ale po chwili posmutniał.
-Co ja moge Wam dać...- Zaczął grzebać w torbie i po chwili wyjął książke i wręczył ją elfowi. -To "Baśnie i legendy Północy" autorstwa samego Mistrza Jaskra. Ja znam już ją na pamięć. Jeśli Cię nie zaibteresuje możesz sprzedać. Co prawda tutaj wiele za to nie dostaniesz, ale na Północy pójdzie za bezcen!
Uśmiechnął się, zaś zdezorientowany lekko Valentain otworzył podarek i zaczął przeglądać kartki.
Mjornor popatrzył po Alexandrze, po czym kiwnął mu głową na znak aprobaty pomysłu i szybko stanął pomiędzy młodzieńcem, a białowłsym.
-To bardzo szczodra zapłata z góry, dziękujemy. W takim razie gdzie poszedł na tego trolla?
Spytał sympatycznym głosem.
-Na południowe wzgórze. Trzeba przejść całe miasto i wyjść tylnią bramą. Rozpoznacie pieczare bestii. Jeszcze raz dziękuję!
Po tych słowach giermek oddalił się, a Skelligijczyk poklepał Valentaina po ramieniu w rozbawieniu, czym wkurwił zabijake. Następnie spojrzał na Alexandra.
-Szefie, ruszamy na potwory!
Upłynęła jakaś godzina, nim obeszli całe Caer Heelal które było metropoliczne, zapoznając się przynajmniej ze wszystkimi uliczkami, po czym przewędrowali kawałek jałowych pustkowi, znacznie różniących się od łąkowych pól od północnej strony. Długo to zajmowało bo nie chcieli brać wierzchowców, którymi trolle się lubują. Ostatecznie dotarli na wzgórze, niedaleko pieczary...
-Myślałem, że już wszystkie poczwary wymarły po Wieku Agresjii. Jeśli uchował tu się troll to cud.
Skomentował Skelligijczyk. Valentain zdjął swój dwuręczny miecz ze sprzączek, aby być w pogotowiu.
Nagle rozbrzmiał ryk bestii, który poinformował, że są blisko. Czujne oko dostrzegłowy ze z jaskini wychodzi troll, który trzymał w łapie szamotającego się człowieka. Ale tylko przez chwilę, bo cisnął go przed siebie. Mężczyzna wylądował nieopodal bohaterów. Podniósł się powoli, skrzypiąc swoją ciężką zbroją odzianą barwami zieleni. To na pewno był rycerz Renfii. Miał długie blond włosy i brode. Kiedy odwrócił się w stronę stojącej trójki, wydawał się jakby próbował załapać co się dzieje.
-Witajcie! Przypominacie mi kogoś. Chyba Was znam. Jestem Theodor, pomożecie mi z tym skurwysynem?
Zapytał po czym ruszył na trolla.
Mjornor wyglądał jakby zobaczył ducha.
-Toż to kurwa nasz mały Erogon!
Wykrzyczał i pobiegł za rycerzem, też szarżując na potwora. Valentain nic nie rozumiał z tego, ale bez żadnego zastanawianie się dołączył do wiru walki...
Offline
Dobili targu, choć miało się jeszcze okazać czy w ogóle warto nadstawiać karku. Alexander o trollach tylko słyszał i podobnie jak Mjornor nie dawał wiary w to, że istnieją naprawdę. No ale żeby się przekonać, to musieli czym prędzej ruszyć z pomocą. Czasu nie mitrężyli, poszli we trójkę jako najlepsi wojownicy całej kompanii, a reszta została pilnując koni, albo spędzając czas na błahych rozrywkach. I tak ruszyli przez miasto. Alexander mniej więcej pamiętał którędy się kierować, sam przecież wytyczał ulice. Oczywiście wraz z rozwojem miasta dobudowano ich trochę, ale nadal nie było problemu.
Poza miastem długo szukać nie musieli, gdyż ich przyszła ofiara... to jest troll, sama dała o sobie znać. Gdy zaś zobaczył ofiarę trolla, Alexandrowi zdawało się, że ją zna...
- O jasny chuj... - skomentował, kiedy poczwara cisnęła blondwłosym akurat w chwili, gdy Sidereal go rozpoznał. Głos się zgadzał, a więc to faktycznie on.
Alexander chwycił włócznię mocniej i ruszył wraz z innymi na trolla. Tarczy nie ściągnął, gdyż szkoda by się strzaskała i mimo wszystko z nią nieco tracił na szybkości i finezji ciosów. Podbiegł do trolla nieco od boku i z doskoku dźgnął silnie w oczodół. Ciekawe czy stwór wytrzyma ten połączony atak...
Offline
MG = Mjornor, Valentain, Theodor Renfii
Połączona siła wojowników okazała się bezlitosna wobec samotnego trolla. Theodor wykonując unik przed jego uderzeniem, wbił ostrze pod jego żebra. Nim jednak stwór zdążył się odegrać, Mjornor wbił toporek w jego dłoń, a Valentain w tym czasie ciął swym wielkim mieczem w obie nogi. Potwór upadł na kolana, co wykorzystał Alexander, zatapiając włócznie w małym mózgu trolla. Każdy oddalił się o kilka kroków, aby uniknąć jego upadku na ziemie. Nie żył.
-No. Poszło łatwo.
Uśmiechnął się rycerz, po czym spojrzał na nowych, a raczej starych towarzyszy.
-Nie wierze. To Wy! Żyjecie! Tak się zmieniliście!
-Ty też dziadu!
Powiedział Mjornor i uściskał się z dawnym przyjacielem, po czym blondyn utulił kuzyna. Ostatecznie spojrzał na Valentaina.
-A Ciebie to już nie znam. Choć przypominasz mi takiego jednego elfa...
Białowłosy prychnął.
-Każdy elf dla Was wygląda identycznie? Nie znam Cie człowieku. Jestem Valentain.
Przedstawił się trochę wymuszenie.
-Ja zaś Erogon Sterne. Miło mi.
Mjornor postanowił się wtrącić.
-Właśnie! O co chodzi z tym Renfii?!
Blondyn zaśmiał się i poklepał Skelligijczyka.
-Długa historia do opowiedzenia przy piwie. Ja stawiam. Chodźmy do baru. Ah i mówcie do mnie Theodor kiedy będziemy w Caer Heelal. Także to wytłumacze... potem...
Ruszył w stronę miasta, a reszta zaraz za nim. Erogon chyba nie mógł nacieszyć się ich widokiem, zwłaszcza Siderealem.
-I jak sprawują się nowe kończyny?
Zapytał, czym zwrócił uwagę Rzeźnika.
-Nowe kończyny?
Dopytał zaciekawiony.
-O tak. Opowiedz mu jak Cie Abaldiasz pozszywał!
Offline
To oczywiste, że stwór nie dał rady powstrzymać czwórki wielkich wojowników. Cios Alexandra przekreślił definitywnie jego dalsze życie. Odskoczywszy od cielska trolla poczekał aż wyjdzie zeń życie, po czym wszedł na jego cielsko, by odzyskać cenną włócznię. Po tym zaś przyszła chwila radości. Alexander przytulił kuzyna i przyjaciela zarazem, ukazując jak zażyłe łączyły ich relacje. Mało kto już pamiętał albo chciał pamiętać, że Erogon był zażartym wrogiem, a nawet więźniem Alexandra.
- Wspaniale cię widzieć druhu! - rzekł głośno. Rzadko bywał tak radosny, prawie nigdy, bo i nigdy ku temu nie miał okazji. Stanął między Erogonem a Mjornorem i założył ręce na ich barki i tak szli jak trójka wiernych sobie przyjaciół, która poczęła wspominać stare czasy.
- Koniecznie, jestem ciekaw co u ciebie się działo. Wyobraź sobie, że poruszyłem wywiad cintryjski, by cię odnalazł, ale jak widać nie będzie to już konieczne.
O tak, dzień zapowiadał się naprawdę dobrze. Wtem padło pytanie Erogona, które usłyszał również Valentain, który to z kolei pozostawał w tyle, kompletnie odizolowany od tej trójki.
Alexander zastanowił się chwilę. Nie chciał mówić wszystkiego, szczególnie, że nie ufał jeszcze elfowi, dlatego szukał prostego sposobu na pokazanie tego czym teraz dysponuje. Ten sposób znalazł w zwykłym kamieniu wielkości pięści. Chwycił go w lewą mechaniczną dłoń i stanął na przeciw Valentaina. Po chwili kamień cicho zatrzeszczał i rozsypał się w drobne kamyczki pod naciskiem dłoni.
- Ja nie mienię się już do końca człowiekiem, Valentainie. Ów Abaldiasz uczynił mnie mutantem po tragedii, jaka mnie spotkała w czasie wojny. - uchylił rąbka tajemnicy, podchodząc bliżej i patrząc w oczy elfa, który chyba prawdopodobnie dopiero teraz mógłby zauważyć, że oczy Sidereala też nie są takie zwykłe. W tych kończynach nie czuł bólu, były niezniszczalne, a ponadto dysponował w nich taką siłą, że kopnięciem mógłby sciąć nieduże drzewo. Alexander sam do końca nie wiedział w jaki sposób krasnolud go tak poskładał, ale mimo wszystko cieszył się, że skończył tak jak skończył.
Offline
MG = Erogon Sterne, Mjornor, Valentain
Dobra atmosfera udzielała się teraz każdemu. No może poza Valentainem, który czuł się nieswojo. Był całkowicie nowym kompanem. Nie przeżył tego co reszta towarzyszy, która działała ze sobą jeszcze za czasów wojny i przeszła niejeden kryzys. Niewola Sterne, chłosta Mjornora, upadek Hegemona... To wszystko ich scaliło. Dlatego elf był obcy. Odizoliwany. Lecz przed nimi daleka droga i czas pokaże, jaki jego los czeka...
-Wywiad cintryjski?- Zapytał z niedowierzaniem, dumnie krocząc w stronę miasta. -Wygnany "zdrajca" ma takie układy w Cintrze? Widzę, że Galahad nie zapomniał Ci tego jak uratowałeś jego dupe przed rzezią z rąk niby sojuszników. Ale zaraz, co z Lelayną? Wiecie coś o niej?
Zapytał zaciekawiony,w duchu licząc, że prędzej czy później zbiorą swój stary skład.
-Wywiad też jej szuka. Podobno spierdoliła z całym Quartonem zaraz po wybuchu rebelii w prowincjach. Takie chodzą plotki.
Odparł Mjornor, co wprawiło Sterne w zadume. Był ciekaw jej losu. Ale chwilowo wystarczyła mu myśl o ich spotkaniu.
Zatrzymali się na moment, ponieważ Alexander chciał pokazać Valentainowi sztuczke z kamieniem. Oczywiście elf zrobił wielkie oczy, gdy ów przedmiot roztrzaskał się od wielkiej siły jego ręki. Więcej tłumaczyć mu nie musiał. Dziwne oczy Sidereala dopowiedziały reszte...
-Więc jesteś większym cudakiem, niż myślałem. Fascynujące.
Odparł krótko. Gdy tylko reszta się oddaliła idąc dalej, Valentain zaczął patrzeć na swoje tatuaże, które pokrywały jego ciało od stóp do brody. Był naznaczony też po pewnym wydarzeniu. Czuł się równie cudaczny. Ale nie powiedział nic. W ciszy poszedł za nimi...
*Trochę później...*
Cała czwórka siedziała w barze, każdy z piwem, z wyjątkiem elfa, który pił wino prosto z butelki, odsunięty od nich lekko, jakby był tylko obserwatorem. W końcu to była uch chwila, nie jego.
-...a więc szubienica, kopalnia iluzji i impreza na cintryjskim dworze. Do tego mały oddział najemników. Chłopaki, no nie próżnowaliście!
Zaśmiał się zagryzając pieczywo i popijając piwem.
Mjornor czknął, po czym przeszedł do rzeczy.
-A teraz gadaj jakim cudem zostałeś sir Theodorem Renfii.
Erogon westchnął, jakby się przygotowywał.
-Trochę wędrowałem po świecie. Udałem się do ojczyzny, lecz zastałem tam biede i chaos. Osoby takie jak ja, wieszało się z miejsca. Dlatego zobaczyłem jak wygląda sytuacja w Zachodnim Kaedwen, gdzie napotkałem buców, zaś we Wschodnim Kaedwen jebany w dupe król Satarius nie chciał mieć ze mną nic wspólnego, bo dla nich byłem cesarskim psem. Ostatecznie nie znalazłem nigdzie miejsca dla siebie i wędrowałem jako wyrzutek. Wróciłem do Nazairu,gdzie trochę się pozmieniało. Niestety moje rodowe nazwisko nie było tu także zbyt lubiane. Włóczyłem się, aż natrafiłem na prawdziwego sir Theodora, który wyzwał mnie na pojedynek, bo mu naubliżałem. Pech chciał, że się wyjebał i rozbił głowę o kamień. Najwspanialszy rycerz, tfu. Ale pomyślałem, że to dar od losu. Był jedynym z rodu, nawet podobnym do mnie... to ukradłem mu zbroje, barwy i tożsamość. Tak zostałem Renfii i przyjęto mnie z honorami. Gwiazde zastąpiłem reniferem. Sam się sobie dziwie, że byłem w stanie się do tego zniżyć. No ale... rodu Sterne już tak na prawdę nie ma. Tak jak Jednorożców. Więc dostosowałem się do rzeczywistości. Nawet dobrze mi się żyło. Zdobyłem giermka, którego poznaliście.
Zaśmiał się i napił piwa.
-Nieźle! Ty to masz łeb Kaedweńczyku!
Skomentował Mjornor i też napił się piwa. Valentain zaś upił wina, bez komentarza, choć zaciekawiony tą historią.
-A co się z Wami działo? Jeszcze przed tym jak się spotkaliście, oczywiście.
Offline
Po ubiciu trolla udali się bezpośrednio do karczmy w celu kulturalnej rozmowy i równie kulturalnego nawalenia się. Oczywiście to mogłoby przyjść z lekkim trudem ze względu na mocną głowę każdego z czwórki zawodników. Zabawa zaczęła się, gdy dotarli do wspomnianego miejsca. W środku bawiła się już cała chmara osób, w tym gromadka Skelligijczyków z kompanii, ale na nich nie zwrócił Alexander uwagi. Bawili się po swojemu, a trójka przyjaciół zamierzała bawić się po swojemu. I tak poszły w ruch pierwsze kufle...
- Bo z nami nudzić się, jak widzisz, nie można. Choćbyśmy chcieli pędzić spokojne życie, choćby chcąc sadząc marchewkę w polu, to w pewnym momencie spotkalibyśmy smoka. Dlaczego? Bo tak, bo tak chcę los, stawiać nam kłody pod nogi. - rzucił, w aluzji do ich wspólnych i osobnych perypetii. U każdego działo się zawsze coś ciekawego, nikt się nie nudził. Tego zrzucali z urzędu państwowego, wydawali wyrok śmierci, tamtego chcieli wieszać bo nawymyślał na kogoś, a ostatni wykorzystał śmierć szlachcica i przywłaszczył sobie jego miano i dobra. To właśnie ta ostatnia historia zrobiła niemałe wrażenie na Alexandrze. Nie mógł powstrzymać się od śmiech wespół z towarzyszami. Jeno Valentain stał z boku i czegoś tam słuchał, ale on był tylko tłem... przynajmniej póki co.
- I pewnie zdążyłeś już poznać arcyprinca? - zaciekawił się - Kim on jest, jaki jest? - dodał pytanie, po czym zastanowił się nad tym zadanym przez Erogona.
- Podróżowałem po krajach północy i wschodu, edukowałem się w dziedzinach, które wcześniej były mi obce, albo uzupełniałem się w tym, co już wiedziałem. Poznawałem i byłem na bieżąco świadkiem przemian po wojnie. Chyba nie muszę mówić, że największy kocioł miał miejsce w Centralnym Kaedwen? Tamtejszy nowy ustrój jest czymś, co jest tak nieprawdziwe, wręcz utopijne że aż obrzydliwe. Komunizm, co bodaj oznacza coś wspólnego i powszechnego, wprowadzony pod przymusem i utrzymywany za pośrednictwem policyjnego przymusu, sam sobie zaprzecza i staje się tylko nową postacią ucisku państwowego. Zresztą chuj tam, Kaedweńczycy pragnęli zmian i je dostali, ale gdy zorientują się, że wpadli w większe bagno niż w to, w którym byli, to będzie już za późno. Kontrolowani w każdym możliwym aspekcie życia będą robili to, co chce władza, mianowicie będą udawali, że żyje im się szczęśliwie i w dostatku. - i znowu rozdywagował się na tematy polityczne, ale taki już trochę był. Poza tym alkohol rozwiązywał język... oczywiście niczego nie mówił na tyle głośno, gdyż niebezpiecznie jest krytykować rząd, nawet ten zupełnie obcy. Szpiedzy i donosiciele są wszędzie. O chęci zemsty na obecnej władzy Republiki nie wspominał, gdyż nie było to miejsce na to. - No a ogółem trudniłem się jako najemnik. I wyobraźcie sobie, kurwa, że takiej przygody jak na bagnach w miasteczku Flotsam jak dobrze pamiętam, to jeszcze nie przeżyłem. Tamtejsi skarżyli się, że na jedynej łączce, gdzie mogą wypasać bydło, coś się zjawia i pożera je, zostawiając za sobą sprasowaną i rozoraną glebę. - tu już zaczął żywiej opowiadać i gestykulować, tak że zaczęli słyszeć go ludzie wokół. Chyba wszyscy lubili opowieści, nawet jeśli wydawały się nieprawdziwe. - No i podchodzi do mnie tamtejszy sołtys, pyta się i zaczyna prosić, bo ja nietutejszy i zdaję się obyty w wojaczce, bym sprawdził o co właściwie chodzi, co się dzieje i kto lub co za tym stoi. Pominę proces szukania tego czegoś, bo to był kompletny przypadek. Zwyczajnie nasmarowałem się tym, co lubią duże drapieżniki i udało mi się sprowokować niejednego, lecz nie tego, który był winowajcą. Zrezygnowany wchodzę do jednego z dorzecz Yarry, by się obmyć z padliny, aż tu kurwa nagle wąż... około dwadzieścia metrów długości, dwa metry w obwodzie jak nie więcej, skóra silnie zielona cętkowana, idealna do kamuflażu w tamtejszych warunkach. Wije się jebaniec, przeciąga, widzi mnie i od razu w szarżę, a ja takie ,,KUUUUUUURWAAAAAAA''. Biorę w łapę tę o to tutaj włócznię, mą nieodłączną towarzyszkę i gotuję się w bój, choć nie wiem naprawdę jak walczyć przeciwko takiemu czemuś. Ostatni widok przed nastaniem ciemności? Rozwierająca się paszcza węża mknąca w moją stronę. Tak, połknęło mnie ścierwo... ale jak się okazało, był to pierwszy i ostatni błąd gada, bo dzięki włóczni stanąłem mu w przełyku jak wykałaczka. Cuchnęło gorzej od znoszonych onuc, ale dźgałem go w środku i dźgałem w nadziei, że mnie chociaż wyrzyga, bo gdybym dotarł do żołądka, to byłoby gorzej niż źle. Włócznią zaklinowałem się w przełyku, wyciągam miecz i rąbię jak opętany w miękką tkankę. Krew się leje, wąż się szamocze, wiem, bo trochę mną rzucało i w końcu skurwiel mnie wydalił... ale ja znowu mu stanąłem, tym razem w samej paszczy, bo tą miał tak idealnie mięciutką, że aż miło się ją kroiło Jęzor uciąłem, tkankę pociąłem, aż bydlę zaczęło się powoli wykrwawiać. Z paszczy mu wypadłem i od razu jeb włócznią w oko jak oszczepem... no i je stracił. A ja chwilę później straciłem przytomność, bo tak się wił w męczarniach, że mnie pierdolnął ogonem, a ja plecami o skały. Budzę się, nie wiem nawet kiedy, a wąż leży w bezruchu na boku. Kompletnie obolały, bo żebra miałem ciut strzaskane, odebrałem co moje i wyciąłem mu dwa zęby na pamiątkę i dowód dla sołtysa. Wracam do niego, ten mi daje parę groszy, po czym na mnie na wymyślał, przyszedłem od stóp do głowy zakrwawiony i śmierdzący nieziemsko. Mówi mi ,,Weź pan się w Jarudze wymyj, bo jak surowe mięso pan wyglądasz''... mojej reakcji na to po swoim doświadczeniu mówić chyba nie muszę. No, a co do tych zębów... - tutaj wyciągnął z dużej torby dwa piękne zakrzywione noże wielkości długości przedramienia dorosłego człowieka i wbił je w stół, przy którym siedzieli Erogon i Mjornor. Cała karczemna gawiedź zatem mogła się przekonać, że historyjka wcale nie taka zmyślona. I w istocie taka nie była.
Gdy zaś wszystko się trochę uspokoiło, a goście zaczęli między sobą szeptać, co sądzą o opowieści Alexandra, do akcji wkroczył młody chłopak z lutnią. Jego głos szybko przebił się przez karczemny szum. Zareagował nawet Alexander, który spokojnie siadł i zaczął się przysłuchiwać z wielkim spokojem i jakby nostalgią...
- Kiedyś był to Płomień,
Choć jesteśmy zimni jak kamień.
Ty i ja, obdarci na kość.
Anioły wiary, skrzydła śmierci,
Nasze Królestwo upadnie,
jeśli nie uwierzymy.
Nasze kłamstwa się spełnią,
cienie opadają.
Nasze Królestwo upadnie,
Ale nie przejmujesz się tym.
Nasze Królestwo może upaść.
W dół spadły Gwiazdy,
Wraz z Sercami.
Ofiary, my krwawimy.
Bez znaku,
Bez szansy,
Tutaj stoimy,
Ty i ja.
Nasze Królestwo upadnie,
Jeśli nie uwierzysz.
Nasze kłamstwa się spełnią,
Upadają cienie.
Nasze Królestwo będzie Upadać,
Ale nie przejmujesz się tym.
Nasze Królestwo może upaść.
Nasze Królestwo może upaść,
Nasze Królestwo upadnie,
Nasze Królestwo upadnie,
Nasze Królestwo upadnie,
Jeśli nie uwierzysz.
Offline
MG = Erogon Sterne, Mjornor, Valentain
Alexander miał rację. Ich, tak zwana drużyna, była pupilkami losu, obdarowywana przeróżnymi problemami i przygodami. Zwykły prosty człowiek nie widział tyle co oni.
-Muszę się zgodzić, przyjacielu. To co prześliśmy na wojnie przekracza wszelkie pojęcie. A wnioskując po Twoich ambitnych planach, czeka nas tego więcej. Tak, znaczy to, że ruszam z Wami. Nie może mnie ominąć walka tytanów w koloseum i przewrót władzy w Republice.
Zaśmiał się, gotowy na dalsze działania. Kiedyś całe życie siedział w Ard Carraight, ale Sidereal pokazał mu, że świat poza murami stolicy ma więcej do zaoferowania.
-Już Ci się znudziła sława Theodora?
Spytał Mjornor zaciekawiony.
-Tym dłużej nim jestem, tym bardziej zapominam kim ja jestem.
Ta odpowiedź Erogona chyba w pełni wystarczyła, aby pojąć skąd w nim tyle zapału na przygode, która była dosyć ryzykowna.
Nie minęła jednak chwila, a Alexander opowiedział swoje przeżycia, z których oczywiście przeszedł do tematyki politycznej. Ale to było typowe dla byłego generała. Temat jednak trafiony, rozmawiał w końcu z Kaedweńczykiem.
-Centralne Imperium zgłupiało do końca, prowadzone przez szaleńca, który podzielił całe mocarstwo, niszcząc dziedzictwo Gariona. Anne i całą szlachte północy powieszono jak rabusiów. Największe terytoria Kaedwen doprowadził do ubóstwa. Ale zobaczycie,to krótkotrwały terror. Jeśli nie zakończą tego obywatele to sąsiedzi. Nie mówie o Zachodnim Kaedwen i Redanii, bo rozleniwiona szlachta nawet nie ruszy dupy, by bronić swoich interesów. Mam na myśli Wschodnie Kaedwen i kolaborujące z nim elfy. Mongomery prowadzi swe państwo wedle konserwatywnych idei, więc ma kilka motywów, by rozpocząć nową rzeź. Zakończenie socjalizmu, zemste i zjednoczenie Imperium. Elfy zaś chcą tereny. Proste.
Sterne wytłumaczył jak przedstawia się sytuacja na północy i nie była ona kolorowa. W końcu świat miał dosyć tych wojen. Jednak przechodząc już do neutralnego tematu, lekko się rozchmurzył.
-Gollio Oltun wydaje mi się spokojnym i mądrym człowiekiem. Dobrze gospodaruje Twoim Caer Heelal i trzyma Koalicje Zeph'de w mocnym szyku. Na chwilę obecną ekspansja Nilfgaardu na te tereny byłaby zakończona porażką. Zwłaszcza, że nie lubi Czarnych. Może dlatego go wybrali?
Zapytał retorycznie i napił się piwa, bo miał dosyć tego paplania.
W tym czasie Alexander opowiedział swoją historie o wężu, której słuchał nawet Valentain, pomimo swego wyalienowania. Erogon w trakcie opowieści dostrzegł jak bardzo Alexander się zmienił z charakteru, lecz nie komentował tego na głos...
Gdy skończył, wszyscy bywalcy obgadywali historię, zaś towarzysze pogratulowali byłemu hegemonowi dobrej historii. To natchnęło Mjornora by w końcu się zwierzyć...
-Może tego nie wiecie Panowie, ale miałem żonę i córkę. Miałem. Gdy się rozeszliśmy, wróciłem na Skellige. Chciałem je zobaczyć, ale w tym czasie wybuchła epidemia. Obie padły ich ofiarą. Ja nie. Długo nad tym ubolewałem, ale czułem, że to znak. Że muszę wrócić na kontynent. I tak jestem tu, idąc na samobójczą misję...
Opowiedział, skrywając spływające łzy, a gdy skończył, wypił piwo duszkiem. Erogon położył mu ręke na ramieniu, aby go wesprzeć. Można powiedzieć, że każdy wiedział już o sobie wszystko. Wyjątkiem był Valentain (znowu), o którym nie wiedzieli zupełnie nic, a nic. Ale nawet opróżniona butelka wina nie zmusiła go do gadania. Zamiast tego wsłuchał się w pieśń barda. Po kilku minutach postanowił w końcu otworzyć buzie.
-Nasz następny cel to Mettina? Kiedy wyruszamy? Nie ma tu żadnych konkretnych zleceń, poza nieaktualnym już na trolla...
Offline