Nie jesteś zalogowany na forum.
MG = Valestil
Odpowiedź Alexandra była jasna i zdecmcydowana. Valestil zaczął zastanawiać się w tym momencie, czy jego brat na prawdę mógł otworzyć się na innych. Stwierdził jednak, że nie jemu o tym decydować.
-Nie ja przypłacę głową. Lecz jeśli mu ufasz, to ja postaram się zaufać Tobie.
Powiedział spokojnym głosem, odwracając wzrok. Zawiał jesienny wiatr, który odwrócił chwilowo uwagę Sidereala. Nim się zorientował, Elfi Duch zniknął...
________
FINAŁ
*Koniec października, Republika Nilfgaardu*
MG = Valentain
Nadszedł ten dzień. Finałowa walka do której przedostali się tylko dwa zawodnicy. Cartaphilus, oraz Xanderos Laskarys. Obaj nosili grube hełmy skrywające ich twarze. To tym bardziej podobało się widzą. A było ich wielu, w tym szlachta, nawet ta zagraniczna. Nie brakowało princów z Koalicji, czy nawet króla Cintry i króla Toussaint. Wszyscy przybywając tu dostali immunitet chroniący ich osoby. Zaproszeni byli też władcy z dalszej północy, jednak żaden się nie stawił. Nie było też wieści stamtąd. Wielu plotkowało, że to wina urazy po wojnie, jedyne spoiwo łączące imperia...
Przed wyjściem na arenę, Alexander porozmawiał z Mjornorem, Erogonem i Lelayną, którzy życzyli mu powodzenia i ruszyli na widownie, aby wraz z Dariusem, oraz Tullio zająć pozycje. W końcu sam konsul Pelok zjawił się osobiście, by obejrzeć swego faworyta Cartaphilusa. Nim jednak padło ogłoszenie rozpoczęcia, oddzielony grubymi kratami od pola walki, Sidereal, napotkał jeszcze Valentaina. Mało miał okazji do rozmowy z nim od czasów rozmowy z jego bratem.
-Pomyślałem, że możesz nie wyjść z tego żywy, więc w razie czego ta rozmowa byłaby naszym pożegnaniem...- Zaczął spokojnie, wcale nie budując hartu ducha do walki. -...lecz wypadałoby przeżyć chociażby dla kobiety, która urodzi Ci dziecko. I dla dziecka. Bycie ojcem to ogromna odpowiedzialność, powinieneś przekazać mu wszystkie najbardziej wartościowe cechy, inaczej sam ich będzie szukał, a wtedy pogubi się w tych niewłaściwych.
Jego poradna odnośnie ojcostwa wydawała się, jakby z życia wzięta. W końcu przecież nigdy nie doświadczył rodzicielstwa, ani jako rodzic, ani jako dziecko...
-Poza tym jesteś wartościowym wojownikiem, a takich zawsze żal. Nie wiem czym jest poczucie patriotyczne, że gotów jesteś robić to wszystko, ale musi to być mocne uczucie. Obiecuję Ci, że jeśli zginiesz, a wszyscy Twoi sprzymierzeńcy postanowią się wycofać, bo będą zagubieni, ja sam dokończę robotę wyjmując z konsula flaki. Może to wtedy da spokój Twej udręczonej duszy, w razie czego...
Valentain był mistrzem pocieszenia i wsparcia. Takich ze świecą szukać!
Offline
Październik. W Nilfgaardzie nadal był on ciepłym miesiącem. Ludzie chodzili w zwiewnych togach, a słońce górowało wysoko na niebie oświetlając i paląc... Nie bez powodu Nilfgaard miał w swoim godle słońce. Tutaj ta gwiazda oddziaływała z inną mocą, czuł to sam Alexander który medytował w promieniach słońca przed walką. Poruszał ustami, co wskazywałoby na to, że się modli, najprawdopodobniej prosząc o pomyślność. Blondyn zdawał się wykazywać większą poboznością od chwili swego wielkiego upadku, ale nie można było mówić o popadnięciu w głęboki mistycyzm. Skończył modły w chwili zjawienia się Valentaina. Omal nie zapomniał z nim porozmawiać, więc był zadowolony z jego obecności. Słuchał jego słów, samemu nie wiedząc co odpowiedzieć przez świadomość ostatniej rozmowy z Valestilem. Rozmawiając wcześniej z Erogonem rzekł mu, by przeżył, albowiem musi się ożenić i odbudować ród Sterne. Alexander wyraził nadzieję, że po tym będzie przy nim trwał tak jak Adrien przy Garionie. Obu wtedy do oczu napłynęły łzy. Mjornorowi rzekł, że czeka go lepszy los niż dola i niedola najemnika. Skelligijczyk został zapewniony, że spełni swoje marzenie jakie by ono nie było. Lelaynę uspokajał, że wszystko będzie dobrze i by na siebie uważała. Ze swoim najstarszym przyjacielem rozstał się emocjonalnie. Wszystko to brzmiało tak, jakby Alexander szedł na ścięcie, ale nikt tak naprawdę przyszłości nie znał. Sidereal walczy doskonale, ma tajną broń, ale każdy jest świadom siły obecnego Czempiona, nawet prosty lud i w szczególności Alexander, który poprzednim razem został potraktowany przez niemego giganta jak szmata.
A co miał powiedzieć teraz Valentainowi.
- Zmieniłeś się, przyjacielu. Zmieniłeś się na lepsze, choć sam w to z początku nie wierzyłem. Twój brat opowiedział mi o twej historii, wiem co i ile przeszedłeś. Jesteś wartościową, choć wciąż niedocenianą osobą i cieszę się, że wtedy w lesie jednak postanowiłeś z nami zostać. Przeżyję, dla dziecka, dla cesarstwa i dla was, bo bez was i ja bym zginął lub w najlepszym razie zagubił się na niewłaściwej drodze życia. - zapewnił Valentaina. Cóż za ironia, że z elfem, który uchodził za krwiożerczego potwora udało się nawiązać jakąś relację... jak widać dobrą. Alexander zetknął się czołem z elfem, klepnął go w ramię i włożywszy hełm poszedł ku bramie i czekającemu za nią przeznaczeniu. Przez otwory w hełmie ziały żmijowate oczy determinacji i waleczności...
Offline
MG = Valentain
Słowa jego rozmówcy sprawiły, że Valentain wszedł w lekkie osłupienie. Nie spodziewał się, że rozmawiał o nim z Valestilem. A tym bardziej, że po takiej rozmowie jeszcze się go nie pozbył. Ten powiedział coś, co wskazywało na pochwałe i docenienie. Z czymś takim się jeszcze nie spotykał. A czy był na prawdę inny, niż te kilka miesięcy temu? Sam chyba to dostrzegł. Szept coraz rzadziej mącił jego głowę. A los innych zaczynał mieć dla niego znaczenie.
Po tym jak Alex zetknął ich czoła, po czym go poklepał i odszedł w stronę bramy, ten tylko odwrócił się w jego stronę, jakby wciąż wszystko analizując.
-"Zmieniłeś się, przyjacielu"... "przyjacielu"... Powodzenia, przyjacielu...
Wyszeptał te słowa, jakby poraz pierwszy zawitały na jego usta i zabłądziły. Następnie odszedł, by zawitać na widownie, żeby w razie niepowodzenia planu A, rozpocząć plan B...
Xanderos Laskarys został wywołany na arene, a brama przed Alexandrem otworzyła kraty. Kiedy tylko gladiator wyszedł na środek, dostrzec mógł ciężkozbrojnego wielkoluda Cartaphilusa. Ostatnią osobe, którą widział jako hegemon, osobę która go załatwiła. Nadszedł czas rewanżu. Wszyscy patrzyli, bez wyjątków, szlachta, mieszczanie, obcokrajowcy... Nie brakowało też sprzymierzeńców gotowych do ataku na Peloka. Sygnałem miało być objawienie się Xanderosa jako Alexander. Wpierw jednak musiał wygrać, a to mogło nie być łatwe. Kiedyś opowiadano mu, że Cartaphilus był kiedyś zwykłym żołnierzem, który uległ tragicznemu wypadkowi, a cesaracy naukowcy uczynili z niego maszyne do zabijania. Co za tym idzie, zabicie go było dużo trudniejsze, niż zwykłego człowieka.
Konsul przemówił:
-FINAŁ CZAS ZACZĄĆ! NIECH REPUBLIKA POWITA ZWYCIĘZCE, A JEJ ZIEMIA POCHŁONIE PRZEGRANEGO!
Po tych słowach zasiadł na zdobionym krześle, pewny zwycięstwa czempiona. Zawsze wygrywał.
Zaś Cartaphilus dobył miecza i ruszył na Alexandra...
Offline
Brama otworzyła się, a Alexander przekroczył próg, by znaleźć się w środku gigantycznej areny i w środku wrzawy tysięcy kibiców. To będzie dobra walka, Cartaphilus pozostawał niezwyciężony od lat i zapewne także w tych igrzyskach udowodni, że póki sam nie zemrze śmiercią naturalną, to nowego czempiona nie będzie. Lecz z Alexandra zeszły już wszelkie wątpliwości. Ogrom doświadczeń na polach bitwy zawsze uczulał go przed choćby i najdrobniejszym, pochodzącym z najgłębszych otchłani jaźni poczuciem, że walka jest już prawie wygrana. Widział zbyt wiele upadków wielkich wojowników i wodzów, którzy zbyt wcześnie unosili ręce w geście triumfu, czy to na jawie, czy w wyobraźni, ponosząc potem druzgocącą porażkę w walce, która miała być zaledwie formalnością i ostatnim bądź też jednym z ostatnich stopni w drodze do chwały. Sidereal nie miał najmniejszej ochoty powielać tego schematu i przygotował się fizycznie i psychicznie na ciężki pojedynek. Wiedząc, że czeka go znacznie więcej pracy niż w poprzednich fazach walk. Wraz z wkroczeniem na arenę w zupełności skupił się na walce. O jej wyniku miały zadecydować jego umiejętności. O ile wszystko pójdzie dobrze, to cały świat niedługo będzie patrzył jak rodzi się nowy Nilfgaard.
Spojrzał jeszcze tylko na Peloka, by upewnić się czy ta zjawa nadal przy nim jest, po czym walka się rozpoczęła, a Cartaphilus bezmyślnie zaczął szarżować na Alexandra. Sidereal uzbrojony w stalową(calutką) włócznię z grotami na obu końcach i dwa skrzyżowane ze sobą miecze na plecach oczekiwał przeciwnika w bezruchu i spokoju.
Cartaphilus wyprowadził potężne cięcie od góry z lewej do prawej, przed którym Alexander uskoczył, doznając jedynie nieszkodliwego skaleczenia wyrządzonego przez koniuszek miecza. Taki cios powinien i przeciąć człowieka w pół, i jednocześnie zachwiać atakującym... lecz nie mrocznym wojownikiem, który stabilnie i błyskawicznie przeniósł ciężar ciała nie wytracając impetu i rąbiąc tym razem z prawej do lewej poziomo. Przed tym Alexander nie mógł uskoczyć. Wbił włócznię w ziemię i sparował cios, tak że aż posypały się iskry, a włócznia trochę się uszkodziła. Nie marnotrawił czasu i silnie kopnął swą mechaniczną nogą w dłoń giganta, wytrącając mu broń. Ten nie bardzo się tym przejął, bo zaraz chwycił Alexandra za tor, przerzucił go nad sobą, by na ziemi zacząć okładać zbrojnymi pięściami. Nie doszło do tego jednak, gdyż Sidereal wypchnął go swoimi nogami na kilka metrów, wykorzystując niedawno zdobytą moc. Dla widowni wyglądało to tak, jakby Alexander posiadał niesamowitą siłę w nogach. Wstał, chwycił swoją włócznię i podszedł do miecza Cartaphilusa. Podrzucił mu go, gdy ten już zebrał się po upadku. Widać blondyn wiedział co to honor, lecz czy to nie był błąd z jego strony i odwlekanie zwycięstwa?
Czempion absolutnie się nie przejął kontrą Alexa, ani tym bardziej jego dobrodusznością. Zaszarżował ponownie, a Alex na niego. Walka zaczęła przypominać starcie Ternikulusa i Ymira, z tą jednak róźnicą, że obecni zawodnicy byli po dziesięciokroć sprawniejsi fizycznie od zmarłych monarchów. Ciosy Cartaphilusa były zamaszyste i szybkie, zaś styl walki Alexandra obwitował w finezję, uniki i błyskawiczne kontry. Były Hegemon wielokrotnie trafiał w ciało mutanta, lecz perfekcyjna zbroja za nic miała sobie każdy cios. W końcu przyszedł czas gdy po kolejnym parowaniu włócznia złamała się w pół. Mimo to walczył tym razem tak jakby dzierżył dwa miecze przeznaczone do zadawania ran kłutych. W ciągu stałej walki Alexander nabawił się kilku kolejnych pomniejszch ran i narastającego zmęczenia. Nie był wszak chroniony taką blachą jak Cartaphilus, który to nawet nie zdawał się odczuwać najmniejszego zmęczenia. Tłum był pod wrażeniem, że ich Xanderos tak długo wytrzymuje, lecz to Cartaphilus częściej znajdował się na ustach.
Sidereal cisnął oboma grotami, lecz oba zostały odbite klingą. Dopiero po tym sięgnął po swoje dwa miecze, z czego jeden złamał się niemal od razu po pierwszym kontakcie z dwuręczniakiem. Kiepska jakość. Przerzucił miecz do prawej ręki, uchylił się przed rąbnięciem i wyprowadził wściekłego lewego sierpowego w twarz czempiona. Efekt był piorunujący, bo oponent zwalił się do tyłu z potężnym wgnieceniem czaszkowego hełmu. Czy poczuł ból? Nie wiadomo, w każdym razie był bezbronny. Alexander skoczył na mutanta ze sztychem skierowanym w dół, lecz znowu się przeliczył. Cartaphilus jakby na to czekał, gołymi rękami zatrzymał klingę i złamał ją jakby była wykałaczką. Alexander nie zdążył potem ujśc, gdyż wielkolud złapał za jego głowę i trzasnął o ziemię, aż wiedźminowi zamglił się świat przed oczami. Role się zmieniły i to teraz gigant był górą. Hełm Alexandra zatrzeszczał i niewiele brakowało by ustąpił, a wraz z nią głowa blondyna. Alex założył nogi na szyję Cartaphilusa w chwycie trójkątnym, pod którym zbroja również zaczęła trzeszczeć pod wpływem siły mechanicznych mięśni. W pewnym momencie Alexander naprawdę się wkurwił i kopną piętą w podbródek tak, że aż głowa odskoczyła dziwacznie do tyłu, a sam przeciwnik poluzował chwyt. Wyprowadził kolejne kopnięcie posyłające przeciwnika na plecy, ale ten dźwignął się na nogi akurat wtedy, kiedy znalazł się na nich Alexander. Tłum wył i widać było, że pora na rozstrzygnięcie. Obaj patrzyli na siebie, wiedząc, że to teraz albo nigdy. Sidereal wyprostował rękę i przeciągnął kciukiem po szyi, by zakomunikować wszystkim, że nadchodzi koniec. Obaj ponownie na siebie zaszarżowali, lecz tym razem bez żadnej broni. Cartaphilus wyprowadził prawy prosty, którego Alex ledwo uniknął i otwartą dłonią wciął się w zbroję jak w masło, wychodząc z równą łatwością... z dużym nadal bijącym sercem w dłoni. Sidereal nie zamierzał popełniać błędu Ternikulusa i odskoczył od czempiona, nie dając mu szansy na kontrę w swym ostatnim tchnieniu. Z organem w dłoni obrócił się ku Pelokowi, zrzucił hełm i wskazując palcem na konsula zgniótł serce, jakby było kurzym jajem.
- NAZYWAM SIĘ ALEXANDER SIDEREAL I IDĘ PO CIEBIE PELOKU!!! - wywrzeszczał na całą arenę z przerażająco dzikim wyrazem twarzy.
Offline
MG = Każdy z fabuły, moje gratulacje ;)
Nim rozpoczeła się walka, Valentain zajął jedno z wolnych miejsc i założył ręce na piersi. Kiedy dojrzał Cartaphilusa, przekrzywił lekko głowę.
-A więc to ten słynny wojownik...
Mruknął do samego siebie.
-Dowódca Impery słynie z bycia niepokonanym. Tylko z nim Alexander przegrał. Teraz może się odegrać.
Rozbrzmiał głos od jego lewicy. Okazało się, że był to Valestil, jego brat. Siedział przy nim jakby nigdy nic, z założonymi nogami. Rzeźnik nawet nie oderwał wzroku od areny.
-Daruj sobie te niespodziewane pojawianie się. Widziałem jak tu wbiegasz zeskakując z wyższych rzędów.
Odparł mu na powitanie lekceważącym głosem. Valestil zrobił wielkie oczy.
-Doprawdy? Jesteś jedynym w takim razie, który dostrzegł jak się zakradam. Inni wydają się zawsze zdezorientowani.
-Też mi coś. Widocznie są ślepi. Po jaką kurwę tu usiadłeś?
Spytał w końcu patrząc mu w oczy.
-Bo chciałem spędzić czas z moim bratem. Tydzień temu jak rozmawialiśmy chciałeś mnie pokroić. Teraz jesteś spokojny. To postęp.
-Żyjesz tylko dlatego, że obiecałem Alexandrowi, że Cię nie tknę. Jeśli zaś masz mi teraz pierdolić o więzach rodzinnych to się zamknij i oglądaj.
Powrócił oczami na gladiatorów, zaś Valestil się zaśmiał.
-Jesteś niemiły.
Odparł, nie uzyskując odpowiedzi. Ale nie oczekiwał jej. Po prostu skupił się na rozpoczętej walce...
Darius stał przy Tullio, wraz z gwardzistami. Wszyscy byli w pogotowiu, obserwując ciosy, które zadawali sobie Cartaphilus z Alexandrem. Nagle Pavetti niespodziewanie parsknął śmiechem, a Falks na niego spojrzał pytająco.
-Wybacz. Po prostu rozbawiła mnie pewna ironia. Kiedyś oglądałem z Alexandrem zawody. Dobre lata temu. Chwalił się, że gdyby miał walczyć to pokonałby wszystkich, ale hexegonicie nie wypada zniżać się do takiego poziomu. A teraz walczy o przetrwanie.
Pokręcił głową.
-Lekkoduch z Ciebie, Pavetti. Poza tym to było jasne, sam go szkoliłem! Nikt mu nigdy nie dorównał. Jest silny i inteligentny. Gdyby wykupił mnie kiedy znajdowałem się u Kaedweńczyków, możliwe że teraz nasi rodacy mówiliby we wspólnej mowie. Tylko on trzyma ten naród w garści.
Pochwalił go Generał, zaś Darius oparł się o barierkę. Chwilę się namyślił.
-To dobry przyjaciel i przywódca. Nie mogliśmy tak powiedzieć o żadnym władcu. Jeśli pomożemu mu zasiąść na odrestaurowanym cesarskim tronie...
-Będzie wielki...
Dokończył Falks, obserwując krwawą walkę, w stresie i zniecierpliwieniu...
Erogon i Mjornor siedzieli obok siebie, otoczeni jakimiś politykami. Skelligijczyk wydawał się pocić z nerwów.
-Co to kurwa za jesień, jak to tak ciepło...
Usprawiedliwił się, zaś Erogon tylko uśmiechnął.
-Wierz w niego. Wygra. Zawsze wygrywał. Tylko dzięki niemu tu jesteśmy.
Sterne oparł brodę o pięść, zaś Mjornor obserwował rywalizację, która co chwila przechylała prowadzenie to na jednego, to na drugiego.
-Jesteśmy z nim od początku. Dbaliśmy o niego, naprawiliśmy po kotlinie, odzyskaliśmy z łap szaleńca... Będziemy z nim do końca. Jeśli on kurwa teraz zginie to ja za niego też!
Wykrzyczał, choć wśród okrzyków kibiców było to ledwo słyszalne. Sterne przeczesał gęsty zarost:
-Ja już umarłem. Dla mnie śmierć za niego nie byłaby już poświęceniem, a wdzięcznością...
Lelayna otoczona była całą chmarą przebranych Quartonistów. Patrzyła z przerażeniem na walkę, zwłaszcza, gdy pod koniec większą przewagę zaczynał mieć Cartaphilus. Bała się, że wszystko zostanie zniweczone z jedną chwilą. I że znowu straci kogoś ważnego w swoim życiu.
-Zabraniam Ci przegrywać. Jesteś już teraz związany ze mną i nawet zaświaty mi Ciebie nie zabiorą...
Wyszeptała do siebie, odruchowo przytulając swój brzuch. Lada chwila mieli dokonać zamachu stanu. Lecz nie to przysłaniało jej myśli. Chodziło tylko o to by przeżył...
Starcie powoli dobiegało końca, a każdy krzyczał, by to w końcu zakończyć, oczekując krwawego finału. Doczekali się, gdy Sidereal wyjął z Cartaphilusa serce, a blaszane ciało bez jąknięcia padło na ziemie. Wtedy wszyscy w szoku wykrzyczeli wiwaty. Lelayna popłakała się ze szczęścia, Erogon i Mjornor uderzyli się głowami z radości, Darius chwycił Tullio za ramiona i zaczął z nim tańczyć w geście zwycięstwa, zaś Valentain i Valestil zgodnie przyznali, że sposób uśmiercenia wielkoluda bardzo szykowny, choć obaj zrobiliby to lepiej.
Wtedy Alexander ściągnął hełm, rzucił go na ziemie i zmiażdżył serce. Sam konsul szybko wstał i podszedł do balustrady, będąc w wielkim szoku, że jego czempion przegrał. Ale szybko zastąpił go nowy, spowodowany słowami gladiatora. Przez Peloka przeszła gęsia skórka, oraz wściekłość.
-MIAŁEŚ NIE ŻYĆ ZDRAJCO! STRAŻE! ZABIĆ GO NATYCHMIAST!
Wykrzyczał, gdy nagle Heukles wyszedł mu na przeciw.
-To koniec, Tarranisie. Nibiejszym to Ty jesteś oskarżony o zdradę stanu. Senat zadecyduje o Twoim wyroku.
Wypowiedział to dosyć formalnie, a nim się spostrzegł, całe brygady żołnierzy Falksa, oraz quartoniści Lelayny, zaczeli przepychać się między krzyczącymi ze strachu ludźmi, biegnąć prosto na niego. Mały oddział Impery otoczył konsula, lecz nie był zbyt liczny i nie był w stanie się przeciwstawić nadchodzącym wojownikom. Wtedy Pelok chwycił się za głowę, jakby przeżywał potworny ból...
-NIEEEEEEEE!
Wszasnął, a po chwili czarny dym wydobył się z jego ust i zaczął wchłaniać całem koloseum. Nim Alexander się zorientował, był otoczony wielkim czarnym kręgiem dymu. Nawet pogoda zrobiła się paskudnie burzliwa i deszczowa w ciągu kilku godzin. Sidereal przestał słyszeć krzyki z zewnątrz. Był całkowicie sam...
-Oh... biedny, słaby człowieczek...
Przemówił paskudny głos, a jego następstwem był kobiecy chichot. Nagle nieopodal Alexandra pojawiła się kobieta, której ciało gniło, a uśmiech tak obrzydliwy, że aż złowieszczy. To był upiór, który cały czas strzegł konsula. Teraz objawił się w swej okazałości.
-Wiedziałam, że będziecie chcieli dopaść mojego biednego Tarranisa... Ale nie mogę Wam go oddać! On jest tylko mój! Słucha mojego głosu, jesteśmy nierozłączni od lat! Odkąd tylko mnie znalazł jest mój! NIE DAM CI ZROBIĆ MU KRZYWDY!
Wrzasnęła tak głośno, że Siderala mogły aż rozboleć uszy. Zjawa wykrzywiała uśmiech, nie posiadając nawet warg, co czyniło go gorszym...
-...Ty mnie widzisz, prawda...? Nikt inny nie umie... Więc jesteś moim wybrankiem! Będę też Twojaaaaa!
Zaczęła chichotać po czym wleciała w Alexandra. Gdy tylko się otrząsnął, zobaczył jak skądś z góry, z kłębu dymu, zaczeły spadać martwe ciała. Mógł w nich rozpoznać Erogona z podciętymi żyłami, Mjornora z rozerwanymi plecami, Valentaina spażonego toksycznymi wymiocinami i Lelayne z wyprótymi wnętrzościami... Nieruchome ciała... Największe lęki Alexandra...
-Hihihi zostaliśmy saaaamiii, teraz możemy się bezwarunkowo... KOCHAĆ!
Wrzasnęła z wnętrza jego głowy, powodując ogromny ból. Blondyn znalazł się w prawdziwych kłopotach i musiał działać...
Offline
To był koniec. Przynajmniej tak wydawało się Alexandrowi. Tłum skandował jego imię, przyjaciele się cieszyli niemożebnie, wszyscy wydali się uspokojeni poza jednym jedynym Tarranisem, który rozkazał pojmać Alexandra. Ten tylko zaśmiał się pomachał byłemu cesarzowi wskazującym palcem jak matka dziecku ,,no no, tak nie wolno''. Zaraz po tym poczuł jak miękną mu kolana, bowiem adrenalina stopniowo ustępowała i organizm dopiero teraz odczuł ból i wymęczenie. Upadł na chwilę, by za chwilę znowu się dźwignąć na proste nogi i zabrać jako trofeum miecz Cartaphilusa. Podniósł go z trudem, wyczerpany niczym męczennik pod krzyżem, o którym Alexander słyszał kiedyś w formie legendy rzekomo pochodzącej z innego świata. Powiedział mu o tym zerrikański starzec podczas jednej z kampanii... aż dziw, że w takim momencie przypomniał sobie o tak nic nie znaczącej sytuacji w swoim życiu. Ciągnął za sobą wielki miecz w kierunku zejścia z areny, nie mogąc go w tym stanie podnieść, lecz w pewnym momencie przeszył go głośny krzyk Peloka, a w oczach Alexandrowi znów pociemniało jakoś, ale tym razem to było jakby bardziej rzeczywiste. Nagle wszystko ucichło, z nieba zaczęły się sypać strugi deszczu, które przyjemnie chłodziły ciało po wysiłku i zmywały z krwi. Najpierw uśmiechnął się, nie zdając sobie sprawy przez swoje wyczerpanie, że to tylko i wyłącznie ułuda, iluzja wytworzona przez zjawę. Zmieniło się to, gdy usłyszał za sobą głos. Przyjemny i nienaturalny zarazem.
- Co... kim... czym ty jesteś? Czego chcesz? - zadał pytanie, choć sam nie wiedział do kogo, dopóki ten ktoś sam się nie pojawił. Paskudna zjawa, wyszczerzająca się ohydnie do Alexandra, który zacisnął zęby, jak gdyby właśnie ,,przebudził'' się z letargu. Wstąpił weń gniew, ale nie dopuścił do tego, by wybuchnąć. Głębokie przeczucie podpowiadało mu, by nie prowokować zjawy, ani nie dać jej się stłamsić. Niemal upadł na kolana i złapał się za głowę, słysząc w głowie ten okropny ryk..
- Tarranis zasługuje na karę, był złym człowiekiem, prowadził wszystkich do zguby. Chyba nie zdołałaś go zmienić na lepsze, nie zdążyłaś... - powiedział przez zęby i zamknięte oczy. Czy twierdzenie, że Tarranis był zły już wcześniej, bez udziału zjawy, która zdaniem Alexa pojawiła się, by zmienić go na lepsze - było mądre? Cóż... przekonajmy się
Gdy otworzył oczy zobaczył spadające ciała martwych przyjaciół, każdy umierał tak, jakby mu to było przeznaczone. Dla Alexandra był to szok i ból spotęgowany dodatkowo przez jeszcze głośniejszy krzyk. Wówczas krótko wrzasnął i Alexander. Złapał się za głowę jakby to miało coś pomóc i upadł kompletnie na ziemię... - J... j-jak ci na imię? Dlaczego ja? - wysapał, starając się za wszelką cenę zachować świadomość i nie dać się stłamsić w pełnym przekonaniu, że to tylko zły sen.
Offline
MG = Valakia, Tarranis Varron
Alexander zadał pytanie, które utkwiło w pustce. Czym była? Czymś na tyle potężnym, by zniszczenie jej było niewykonalne. Tylko sprawne myślenie mogło uratować mu życie...
Dopiero jej śmiech rozniósł się w powietrzu, kiedy ten powiedział jej, że Tarranisa należy zgładzić za jego grzechy. To stworzenie, aż emanowało poczuciem niepokoju i bezsilności...
-A kto powiedział, głupcze, że próbowałaaaam...? Ja nie chciałam go uczynić lepszym, lecz SILNYM!
Znów w głowie Alexandra wydobywał się okrutny śmiech, który przerwała dopiero po chwili.
-Gdy Tarranis i jego żołnierze w czarnych zbrojach podczas kampanii wojennej przypadkowo odnaleźli moją kryptę, w której setki lat temu mnie uwięziono... zamki odpieczętowano... W nagrodę zagościłam w nim, choć on nie był tego z początku świadom... Lecz czytałam jego myśli... Chciał być wielki... A w Waszym świecie największy jest cesarz! Dlatego to ja kazałam mu Ciebie zmanipulować Alexandrze, abyś oddał mu władzę... A gdy stałeś się zbyt silny to ja kazałam mu się Ciebie pozbyć! POZBYĆ! Biedny Tarranis nie jest... do końca świadom tego co robi, lecz nie musi się martwić, bo ja o niego dbam... JA!
Wrzask znowu obalił Alexandra. Ale przynajmniej wiedział on już, że zjawa opętała Tarranisa długo przed wyborami na cesarza i kierowała jego poczynaniami. Robiła to wszystko, bo potrzebowała gospodarza, aby tu być...
-Mooooże jednak Ciebieee sobie wezme...? W końcu teraz to Ciebie uwielbiaaa ten lud! Pomogę Ci mieć wszystko...
Wyszeptała, aby uspokoić Sidereala, by stał się jej podległy. Chciała wchłonąć jego świadomość.
-Valakia... To moje miano... Jestem demonem...
Zachichotała nieprzyjemnie. To imię było znane bardziej bajarzom, niż żołnierzom.
-ALEXANDRZE!
Krzyknął trzeci głos. Należał on do Tarranisa, który wyczerpany z całej energi, ledwo przedarł się przez kłęby dymu.
-Trzeba ją wygnać! Musisz...
I wtem Valakia wyszła z ust Alexandra, kształtując swoje ciało i chwytając Varrona za gardło, aby nie wyjawił tego, co mogło zaszkodzić demonowi...
Offline
Walczył. Walczył z nią, by nie poddać się jej wpływowi, walczył z własnym ciałem, by nie upaść na kolana i nie zamknąć oczu w śnie. Mógłby się obudzić jako osoba, której nikt by już nie pożądał, która byłaby gorsza od samego Tarranisa i zaprowadziła na świecie wieczny chaos. Alexander nie mógł dopuścić do tego, by siał zniszczenie pod wpływem demona... to byłoby całkowicie sprzeczne z jego realnym jestestwem.
- Ja już jestem silny, cóż mogłabyś mi więcej dać? - mruknął. Jakoś nie chciał z nią rozmawiać, gdyż każdy jej dźwięk powodował silny ból w czaszce... lecz musiał... musiał jakoś odwlec w czasie to, co chciała zrobić. Zaczęła opowiadać jak zawłaszczyła sobie Tarranisa... to ona była prawdziwym źródłem nieszczęść Alexandra, ona w osobie Tarranisa. Lecz czy to byłego cesarza usprawiedliwiało? Nad tym Alexander tera nie myślał, bo i nawet nie zdążył pomyśleć, kiedy wrzask znowu przeszył głowę i ciało Alexandra. Upadł na kolana, ledwie tylko powstrzymując się, by nie paść także na twarz. Nie podda się żadnej istocie nadprzyrodzonej.
- Mam wszystko co chciałem, nie potrzebuję niczego więcej. - wycedził, wstając ciężko na nogi. Jego całe ciało było kompletnie sztywne, na wpół sparaliżowane, bo przez siłę demona Alexander nie mógł ruszyć żywą ręką, zaś nogami ruszał tylko dzięki temu, że nie było w nich ułamka żywej duszy, którą można kontrolować, a i tak demon próbował temu przeciwdziałać.
- Ładne imię, no no.
Demona trzeba było głaskać, nawet jeśli to było nieszczere. Odwlekanie czasu to taktyka, którą Alexander nie stosował na polu bitwy, a która tutaj okazała się konieczna. I nawet skuteczna, bo w jednej chwili poczuł ulgę, kiedy demon wydostał się z ciała. Przez moment słyszał Tarranisa, odzyskał świadomość i usiłował pomóc. Nie zdążył dokończyć zdania... demon się bał.
- Zostaw go, Valakio. Zostaw go i pomóż mi, oświeciło mnie, zrozumiałem, bez ciebie nie spełnię swych pragnień. Tylko ty mi dasz siłę. Zostaw go i chodź ze mną. - blefował, blefował niesamowicie. Anie przez chwilę przez myśl mu nie przeszło, by poddać się demonowi. To tylko słowa. Gdyby demon puścił Varrona, zdążyłby wypowiedzieć co chciał nim demon wróciłby do ciała Alexandra... potem powinno pójść z płatka... teoretycznie.
Offline
MG = Valakia, Tarranis Varron
Valakia coraz bardziej zaciskała kościste palce na gardle Tarranisa, a jego twarz robiła się purpurowa. Teraz nie było jej go żal, gdyż Alexander wydawał jej się lepszym dzbanem do wypełnienia, niż teraz był Varron, skreślony przez wszystkich. W dodatku znał prawdę, a tą musiał zabrać do grobu...
-Tak Ci źle byłooo ze mną...? Przecież dałam Ci TRON! TRON I KORONE! TO ŻE ZNIWECZYŁEŚ WOJNE TO TWOJA WINA! TWOJA!
Wrzeszczała na niego, a jej twarz coraz bardziej z każdym słowem przypominała pysk bestii, lecz dopiero słowa Alexandra przywróciły ją do porządku ciała ludzkiego, a uścisk na gardzieli konsula zwolnił. Valakia spojrzała na Sidereala, znów ze swym przebrzydłym uśmiechem.
-Wiiidzisz? Mówiłaaam, że mogę spełnić coś, czego nieee maaasz...
Mówiąc to puściła konsula, który padł na ziemie ksztusząc się. Valakia zaczęła powoli stawiać kroki w stronę Sidereala. Czasu miał mało...
-O czyyym marzysz? O kobietach? Ooo podbojach świata...? A moooże ooo wiecznej miłości...?
Pytała wciąż zbliżając się nieubłaganie, będąc już tylko o kilka kroków od niego. Wtedy Tarranis podniósł się na kolana i spojrzał na Alexandra:
-Wypowiedz "TE AMO" i pocałuj ją! Tylko Ty możesz, bo Tobą nie zawładnęła!
Wykrzyczał, zaś Valakia szybko się obróciła z warknięciem, pojawiając się w mgnieniu oka przy Tarranisie. Jej dłoń zmieniła się w długi szpon, którym przebiła brzuch Varrona na wylot, a następnie rzuciła nim o ziemie. Konsul umarł od razu...
-Nie przejmuj się niiim... To słabeusz... A wieeeec... Na czym skończyliśmyyy...?
Odwróciła się do niego, wciąż mając szpon z którego ściekała krew...
Offline
Zwlekanie opłacało się, gdyż z każdą chwilą opóźniało niecne zamiary Valakii, co przekładało się na większą szansę przeżycia Alexandra, któremu przez głowę przewijały się kolejne pomysły na tę rozpaczliwą sytuację. Valakia puściła Tarranisa i zaczęła zmierzać ku Siderealowi, który mimowolnie zaczął się nieco cofać. Bowiem gdyby znowu zajęła jego ciało, byłby skończoby, dlatego modlił się w myślach, by Varron się podniósł i dokończył co miał powiedzieć. I zrobił to, idealnie, gdy demon zbliżył się na odległość kroku.
Pocałunek i wyznanie miłości w pierwszym momencie wydało się Alexandrowi wręcz obrzydliwe, ale w tamtym momencie nie miał innego wyjścia i w przypływie nowej dawki adrenaliny zrobił to, co było konieczne.
- TE AMO! - powiedział i pocałował stwora z najwyższym obrzydzeniem. Pocałunek trwał nie więcej niż dwie sekundy, ale tuż po nim miał miejsce przełom. Poza tym, że Alexander miał ochotę odciąć sobie wargi, to Valakia wrzasnęła głośniej niż wcześniej, skutkiem posyłając tym razem Sidereala na glebę. Zjawa zaczęła się pod sobą rozpadać, kondensować w zieloną kulę energii magicznej, która zawisła w powietrzu i tak trwała, dopóki Alexander nie zerwał się i nie chwycił kuli, by pod wpływem jakiegoś natchnienia wbić ją w miecz Cartaphilusa. Zielona masa rozlała się po broni, by zaraz skoncentrować się w jednym punkcie - w klejnocie umieszczonym na głowni. Chwilę później nastał spokój... błogi spokój... lecz czy na pewno?
Offline
MG = Niespodzianka
W końcu, było po wszystkim. Zło nie z tego świata odeszło, wraz z ostatnim wrzaskiem. Osłona dymna zaczęła się ulatniać, tak jakby deszcz obmył całe koloseum. Ludzie zaczęli się budzić, jakby ze snu. Trwało zamieszanie, każdy był zdezorientowany i wystraszony po koszmarach, jakie objawiała im Valakia. Ostatecznie każdy jednak odetchnął z ulgą widząc rzeczywistość. Możnaby powiedzieć, że to był koniec, lecz to nie prawda... prawdziwy finał dopiero nadchodził...
Alexander, tak jak inni, mogli się zorientować, że na samym środku areny wytworzyła się kula białego światła. Ta kula jednak zaczęła falować i się rozrastać. Tym była większa, tym na niebie bardziej grzmiało, a wiatr zrywał się niemiłosierny. Z tego epicentrum dziwnej mocy zaczęły nagle wydobywać się wiązki energi w postaci piorunów, które uderzały jedna za drugą w losowe miejsca, powodując w nich wybuchy i rozprowadzenie ognia. Nim minęła większa chwila, dziwne światło było już sporych rozmiarów, świat otaczający w bardzo niestabilnym stanie pogodowym, a samo koloseum stanęło w ogniu, tworząc gigantyczny pożar. Duszący dym zasłonił widownie, ale było słychać krzyki i bieg ludzi, którzy masowo uciekali z koloseum. Wejścia na arene zawaliły się, od zbyt silnych uderzeń fal energetycznych z wiązki światła. Alexander znalazł się w piekielnej pułapce z tą dziwną mocą. Po chwili światło się spłaszczyło i rozczepiło powodując uderzenie powietrza, które odrzuciło Sidereala kilka metrów w tył, wraz z bezwładnymi truchłami Cartaphilusa i Tarranisa. Kiedy lekko opadł dym z centrum areny, Alexander mógł dojrzeć w miejscu wygaśniętej mocy trzy postacie, lecz wciąż jakby niewyraźne...
-Gdzie my jesteśmy...?
Rozbrzmiał niski męski głos.
-W domu... Musimy być w domu... Ale gdzie...
Odpowiedział kobiecy głos. Trzecia postać odgoniła dym, ukazując swe elfie lico. Spod jego kaptura wystawały długie blond włosy, zaś na policzku miał charakterystyczny tatuaż... Elf spojrzał na palący się sztandar Słońca...
-To Nilfgaard... Jesteśmy w Nilfgaardzie... A to... to jest koloseum... Ale... Czemu tu wszystko płonie?!
Krzyknął wściekły. Tuż zza niego wyłoniła się postać dobrze zbudowanego mężczyzny o siwych włosach. Rozglądał się wokół.
-Możliwe, że Iustitia nas wyprzedził i unicestwił też ten wymiar. To koniec wszystkich wszechświatów.
Powiedział jakby zawiedziony. Najdelikatniejszy kontur postaci ukazał drobną kobietę o włosach ostro ściętych do szyi.
-Nie poddawaj się, Reinhartcie. Może tu coś się stało... Może to nasz portal spowodował! Magia elfów jest destrukcyjna...
Pocieszyła go, zaś złotowłosy elf sapnął.
-Jak one same. Gen Lary pożera światy. Kurwa. Który tutaj jest rok? Nie pamiętam, by w Nilfgaardzie stało koloseum...
Zapytał kobiety, ta zaś patrzyła jak płomienie trawią wszystko wokół...
-Możliwe, że odleglejsza przyszłość, niż chciałam się znaleźć.
Odpowiedziała, a mężczyzna nazwany Reinhartem stanął na przeciw dwójce.
-Myślisz, że Xavier też tu jest?
-Nie wiem... Skakanie po wymiarach jest chaotyczne. Równie dobrze, może żyć teraz w innym stuleciu...
Odparła, a Reinhart krzyknął w gniewie i uderzył pięścią w ziemie. Kiedy się tak schylił, dostrzegł podnoszącego się Alexandra. Jego kocie oczy zaświeciły. Po chwili pozostali też go ujrzeli. Elf zaczepił siwowłosego.
-Może to ocalały po Ragh nar Roogu? Mimo to nie może przeżyć żaden świadek naszego skoku. To dla dobra reszty, wiesz o tym...
Powiedział złotowłosy, zaś Reinhart wyprostował się i zdjął miecz ze swoich pleców.
-Wiem. Dratane, Aranai... znajdźcie wyjście stąd nie rzucając się w oczy i czekajcie na mnie na zewnątrz. Dołącze do Was...
Po tych słowach przytaknęli i oddalili się. Zaś uzbrojony po zęby wiedźmin ruszył powolnym krokiem śmierci na Alexandra...
Offline
Alexander mógł teraz żyć w poczuciu spełnienia kolejnego obowiązku. Uratował siebie i być może cały świat przed samym sobą. Blondyn był już solidnie wyczerpany i nie marzył o niczym innym jak o odpoczynku. Już nawet nie interesowały go obowiązki dni następnych, teraz liczyło się ciepłe łóżko. Gdy wszystko się uspokoiło, gladiator zaczął wypatrywać swoich bliskich, czy aby na pewno z nimi w porządku. Nie na długo jednak dane było wszystkim cieszyć się większym szczęściem. Świat zatrząsł się ponownie, tym razem jednak o wiele mocniej. Koloseum zatrzęsło się w posadach, niebo rozjaśniało, potem było słychać grzmoty, huk upadających murów, a to wszystko przemieszane z krzykiem tysięcy kibiców. Mieszanka iście nie do wytrzymania, ani do zatrzymania. Nie wiedział, co tu się dzieje ani dlaczego, przez czyją wolę i za jakie grzechy. Czyżby Alexander był częścią przepowiedni, która zwiastowała koniec świata? Jeżeli tak było, to szkoda, że Sidereal nie szczezł wcześniej, może obyłoby się bez tego.
Łuna światła lub cokolwiek innego wytworzyło falę uderzeniową, pod wpływem której Alexander został odrzucony jak szmaciana lalka i tym razem nie podnosił się jakiś czas. Leżąc miał głowę obróconą w stronę epicentrum wybuchu, gdzie zarysowywały się lekko kontury jakichś postaci. Sidereal myślał, że to posłańcy Boga Słońca właśnie po niego idą... a więc... nie żył? Nie... czuł ból po upadku. Czy to Valakia ostatnim tchnieniem wezwała swoje sługi? Bardziej prawdopodobne, dlatego ostatkiem sił dźwignął się na kolana, przyglądając się i przysłuchując obcym. Nie wyglądali na demony, lecz to co mówili niezbyt podobało się Alexandrowi. Niszczenie światów, zabijanie świadków... świadkowie, właśnie, mężczyzna z dwoma mieczami zwany Reinhartem kroczył w jego stronę. Sidereal nawet nie rozglądał się za bronią, bo jedyna sprawna to miecz Cartaphilusa, którego w tym stanie unieść nie mógł. Musiał zdać się na dzieło Abaldiasza, dlatego gdy nadszedł cios, Alexander ledwie zdążył złapać lewą ręką za klingę gwyhyra nim ten wtopił się w szyję. Trzymał mocno mimo ogólnego braku sił, tak, że Reinhart nie mógł go wyszarpać bez ryzyka złamania. Ręka Alexandra przetrwała bez szwanku, lecz syntetyczna skóra na śródręczu odsłaniała stal.
- PRRRRRECZ! Kimkolwiek jesteś i czego chcesz, nie zdołasz mnie zabić. - warknął, jak gdyby odzyskał swoje siły. Zauważył, że siwowłosy osobnik ma takie same oczy jak on, lecz nie przejął się tym i na udowodnienie swych słów otworzył niewidzialny strumień próżni, który w mgnieniu oka przełamał w pół gwyhyr Reinharta.
Offline
MG = Reinhart z Viroledy
Wiedźmin szedł powoli w stronę Alexandra, rozmyślając kim jest i czy powinien to robić. Jednak Aranai miał rację. Przechodzenie między wymiarami było niebezpieczne i gdyby odkryto, że jest to możliwe, nie bedąc nawet czarodziejem, skruszone odbicie lustrzane tych światów ostatecznie robiłoby się na kawałki, doprowadzając do nieprzewidzianych kataklizmów. Już wystarczyło, że ich świat w jednej chwili z powodu niepowodzenia misji został unicestwiony, a ocalali zaczęli raczkować, tworząc zalążek nowej cywilizacji. Lecz ten świat wciąż istniał i była dla niego nadzieja. Reinhart nie wybaczyłby sobie by drugie tyle miliona osób zginęło przez jednego szaleńca... Jeśli jeden mężczyzna, klęczący przed nim miał być ofiarą słuszną zapięcia wszystkiego na ostatni guzik, gotów był ją złożyć...
Znajdując się już przed nim, wykonał cięcie z góry, które Alexander zablokował gołą ręką z niewyobrażającą siłą. Zdumiony tym wiedźmin zaparł się dwoma rękoma na rękojeści miecza, przyciskając dużo mocniej. Wtedy zorientował się, że Sidereal miał kocie oczy...
-Wiedźmin...?
Syknął przez zęby i w tym momencie jego gwyhyr złapał się w pół, lekko odrzucając Reinharta. Spojrzał na swe złamane ostrze, które zatopiło się we krwi już setek osób, przeżyło z nim morze, wojne domową w Nazairze, śmierć Radowida, Maltazara, Syriusza, czy nawet skok wymiarowy. Teraz jednak musiał rzucić je na piaszczyste podłoże.
-Wszystko da się zabić.
Powiedział mrocznie, w panoramie płonącego koloseum, które deszcz próbował zgasić za wszelką cenę, po czym skrzyżował palce w znak Aarda i uderzył Alexandra wiatrem, przepychając go jeszcze dalej, już prawie pod sam mur koloseum. Dobył srebrny miecz... Już nie jednego wiedźmina zabił, więc i tu był gotów to zrobić.
-Twoja śmierć jest koniecznością. Zwyczajnie się jej poddaj, a zrobię to szybko. Tylko mnie nie wkurwiaj...
Wycedził przez zęby, jakby gromadził się w nim ból i gniew jeszcze od śmierci Syriusza, która nigdy nie była planowana. Nie mógł pozwolić by to poszło na marnę...
Reinhart ruszył biegiem na Alexandra. Czy ten tylko będzie się bronić, czy może jeszcze słowa ocalą go przed silniejszym przeciwnikiem...?
Offline
Czy owy Reinhart był jakimś dziełem Abaldiasza, które mu zaginęło lub które trzymał na ostatni moment? Oczy były niemal te same, lecz czy źródło ich pochodzenia te same? Te pytania nie przeszły przez głowę Alexandra, jako że był dość w tym czasie zajęty.
Moment, w którym wiedźmin obruszył się po utraceniu cennego miecza Sidereal mógł śmiało wykorzystać i wykończyć go w jednym ruchu. Zawahał się, nie chcąc doprowadzać bez wyjaśnień śmierci człowieka, który w jednej chwili zniszczył całe koloseum, zabijając przy tym zapewne wielu obywateli. Ten moment zawahania został przez wiedźmina wykorzystany i Alexander odleciał niemal pod mury, lecz tym razem szybko się pozbierał. Znów chodziło o przetrwanie i nie mógł sobie pozwolić na nieuwagę.
- Skądkolwiek jesteś, wiedz lepiej, że to co chcesz mi uczynić jedynie zepsuje ten świat. Po Wielkiej Wojnie świat stał się naprawdę strasznym gównem. Zresztą... dobrze słyszałem co mówiłeś. Ten wymiar jest cały, a do jego upadku nie jest potrzebny ten cały Iustitia, wystarczy moja śmierć. Jestem Cesarzem Oświeconego Nilfgaardu, tylko ja mogę zaprowadzić wieczysty pokój na tym świecie. - rzekł siwemu, ściągając sandały i nagolennice. Alexander może wyolbrzymiał swoją rolę, ale ambicje miał tych samych rozmiarów. Blefował też co do cesarza, bo nim jeszcze oficjalnie nie był, lecz prawda była taka, że jeśli Alexandrowi będzie dane przeżyć, to obecnie znany świat czeka masa zmian.
W pewnym momencie Alexander ruszył, stając się niesamowicie szybkim nawet dla wieźmińskiego oka. Reinhartowi mogło się zdawać, że szarżuje prosto na niego, dlatego mógłby wyprowadzić cios, lecz Alexander nad nim przeleciał i pojawił się za jego plecami, by chwycić lewą ręką za kołnierz Reinharta i rzucić nim aż pod drugi skraj areny. Odpłacił się zatem pięknym za nadobne, choć wiedział, że taką akcją nie zapewni sobie zwycięstwa. Z drugiej strony w ten sposób okazywał niechęć wobec zabijania.
Ukrył fakt, że po takim przyspieszeniu na chwilę zakręciło mu się w głowie, ale mimo tych kilku miesięcy nadal nie opanował tej mocy, by używać jej bez skutków ubocznych. Choć i tak było lepiej niż na początku, kiedy po nabraniu przytomności tracił przytomność.
Offline
MG = Reinhart z Viroledy, Aranai Zevis
-Hardy jesteś.
Pochwalił Reinhart, widząc jak ten szybko wstaje na nogi. Wiele osób po doświadczeniu Aarda mogło mieć połamane kości. Ten zaś zachowywał się, jakby był ze stali.
Wiedźmin gotów był już na niego iść, gdy ten poraz pierwszy przemówił na temat czegoś konkretnego. Fakt, że słyszał ich rozmowę tylko pogarszał sytuację, lecz to jak się przedstawiał, tworzyło znak zapytania odnośnie dalszych działań. I on się zawahał...
-Wiedźmin "Cesarzem Oświeconego Nilfgaardu"? Jeśli tak jest, to Wasz świat jest na prawdę niezdrowo popieprzony...
Wyśmiał go, gdy nagle zapłacił za swoje zawahanie, jak i ignorancje, nadludzko szybkim i silnym ruchem Alexandra, przez który teraz to Reinhart leciał przez cały pierścień ognia, prosto na mur, gubiąc swój srebrny miecz w połowie "drogi"...
Z trudem podnosił się na nogi, otrzepując z piachu.
-Znałem już kiedyś cesarza, który też twierdził to co Ty. Zamordowałem go z przyjemnością... Chociażby z tego względu, że był głupcem o wielkich ambicjach. Każdy władca jakiego spotkałem taki był...
Nie interesowało go to, czy ten chce walczyć, czy jest władcą... Teraz miał wszystko w dupie.
Na szczęście jednak, Sidereal wytrwał na tyle długo, aby odwlec w czasie ostateczne rozstrzygnięcie...
-REINHART! MUSIMY IŚĆ, NADCHODZĄ MIEJSCOWI!
Wykrzyczał elf przez szpare w murze. Reinhart jeszcze raz spojrzał na Alexandra podnosząc swój srebny miecz i zakładając go na plecy.
-Naciesz się swym Nilfgaardem, nim Iustitiw przybędzie i wszystko Ci odbierze...
Rzucił na pożegnanie i pobiegł do wyrwy w murze w której zniknął. Sam Alexander mógł dostrzec, że Valentain, Mjornor i Erogon odgruzowali brame i biegną w jego stronę...
Offline