Sesje RPG

Nie jesteś zalogowany na forum.

#31 2019-09-14 19:10:13

Administrator
Administrator
Dołączył: 2018-10-25
Liczba postów: 121
WindowsChrome 76.0.3809.132

Odp: Epoka Alecartiańska (TES)

UTWÓR KONIECZNY

Vornaris miał swoje powody, przez które ani myślał odpowiedzieć Faelionowi na jego pytanie. Bynajmniej nie przez obrażalstwo starszego elfa, wpłynęły na to inne czynniki, które Wielkiemu Altruiście jeszcze przez jakiś czas będą musiały pozostać nieznane. Niestety lub stety, Król Dagon nie wiedział jeszcze, że całą prawdę będzie zmuszony wyjaśnić już za niebawem. Lecz tymczasem przyśpieszył kroku, aż zrównał się z prowadzącą ich grupę Malaficą. Nic nie zwiastowało, że zaraz dosięgną ich niemałe kłopoty. Gdy te jednak nadeszły w postaci Morphiusa i jego sług, od razu i bez zastanowienia sięgnął po Ostrze Bezładu, by dotrzeć do Altmerki, od której został oddzielony zastępem nieumarłych. Charakterystyczne działanie ostrza działało również na mroczne pomioty i nieumarłych, jak gdyby było to narzędzie stworzone przez dobrych Bogów. Lecz tak nie było. Gniew Pana Zniszczenia nie rozróżniał stworzeń złych i dobrych. Wszyscy byli równi wobec jego siły, wszyscy marnieli. Wystarczało zaledwie muśnięcie, ledwie skaleczenie, by trupy padły na ziemię i nie wstały już nigdy, chyba że za sprawą ponownego wskrzeszenia. Nieumarli szybko padli, a przynajmniej tylko ci, którzy otoczyli samego Vornarisa, gdyż resztę pozostawił drugiemu szermierzowi. W każdym razie wtedy nadszedł czas na Morphiusa, gdyż z jednej flanki był już co nieco osłonięty. Wbrew pozorom Vornaris zachował ciszę i zimny spokój, w przeciwieństwie do towarzyszy, którzy zareagowali bardziej żywiołowo na widok Mistrza Alecartiuszy. W tej chwili wiedział, że nie należy postępować pochopnie, bo nawet jeśli jemu samemu nie zależało na życiu Malafici, to była jedyną tutaj osobą, która mogła najszybciej zlokalizować Oko Sithisa. Chodziło więc o czysty pragmatyzm. Mimo to pewność siebie Altmera szybko ustąpiła, gdy Dunmer zaczął wyjawiać prawdę o przeszłości Faeliona, jak i jego samego...


Spojrzał na swego siostrzeńca, w którym malowało się wiele, bardzo wiele złości i goryczy że go tak okrutnie okłamano. Samemu Silinhalowi podłamały się morale, patrzył skruszony na jedynego uznawanego przez siebie członka rodziny. ,,Obudził'' się dopiero, gdy już miało być po wszystkim, czyli tuż po ataku Malafici i dokańczającym Velariana, który zakończył definitywnie - na ten moment - starcie z Morphiusem.
- Nic nie jest takie, jak powiedział ci ten Dunmer. - odezwał się po chwili. Jego głos był spokojny, dość cichy, a zatem nie taki jak zawsze. Nie przystoiło to takiej osobie jak Vornaris, więc był to drugi znak, że został już poruszony naprawdę bardzo ważny temat. Nie było od niego odwrotu.
- Musimy porozmawiać... - oznajmił siostrzeńcowi i ruszył w głąb lasu, by znaleźć jakieś bardziej ustronne miejsce. Prawda nie musiała być słyszalna dla postronnych uszu. Po dwóch minutach spaceru znalazł miejsce przy strumyku na dawno ściętym pniaku obrośniętym mchem i pomniejszymi grzybami. Sceneria przypominała Vornarisowi Puszczę Valen. Nie było tu równie gęsto, lecz spokojnie i melancholijnie już owszem. Doskonałe miejsce do spokojnej rozmowy.
Faelion zjawił się niedługo potem. Mógł zauważyć wuja siedzącego na wcześniej wspomnianym pniaku, opartego łokciami o kolana i z nisko wpatrzonymi oczami.
- Nie będę się tłumaczył z przyczyny, przez którą tak zwlekałem z opowiedzeniem ci tego. Winny jestem i tak, bo nie znalazłem wcześniej chwili i przede wszystkim odwagi. Wolałem ci się przyglądać, chciałem ujrzeć to jakim się stałeś po tych trzydziestu latach. Jesteś dobrą osobą, niestrudzoną w dążeniu do celu. Szkoda zatem, że dopiero teraz dowiesz się, że nic nie jest prawdziwe. A przynajmniej nie to, na co do tej pory patrzyłeś i myślałeś. - zaczął, podnosząc wzrok. - Ach, chyba jednak się wytłumaczyłem... no cóż. - uśmiechnął się blado, bo i sytuacja była dlań dość mierna. Przypominało to trochę pierwszą, poważną rozmowę ojca z synem, w której to ten pierwszy bywał zawsze zestresowany. Nic dziwnego, szczególnie w przypadku Vornarisa, który o ojcostwie wiedział tyle co o uprawianiu zboża. Nic.
- Zacznę więc od początku, obyśmy mieli tyle czasu. - westchnął - Ja i twoja matka urodziliśmy się niespełna pięćdziesiąt lat przed Kryzysem Otchłani, pochodziliśmy z bardzo wpływowego rodu Silinhal, ówcześnie odgrywającego sporą role w polityce Wysp Summerset, a nawet południowego Tamriel. Były to czasy rządów Cesarstwa na naszych wyspach, czasy ksenofobii i silnej, wielowiekowej niechęci wobec Cyrodiil. Mój ród jednak zawsze pozostawał w dobrych koneksjach z ludźmi i nie zważał zanadto na nieustające wtedy agitacje o czystość rasową i oderwanie od Cesarstwa, ba, walczył z tym. Thalmor wtedy dopiero wzrastał na sile, nie był taki jak dziś, ani tym bardziej w chwili zamachu stanu po Kryzysie. Mimo to działał... cholernie skutecznie, gdyż pewnego razu zdecydowano się na uprowadzeniu wszystkich Silinhalów. Wszystkich, rozumiesz? W opinii publicznej zniknęli tak szybko i niespodziewanie, jakby spotkał ich ten sam los co Dwemerów. Mój ojciec, Lothrinaan, nie był głupi i niedługo przed tym wysłał dwunastoletniego mnie i malutką wtedy Astarte do swego przyjaciela. Wiedział, że, niedługo nadejdzie Thalmor. - na to wspomnienie Vornarisem lekko wstrząsnęły ciarki. Chwilę później jasne było dlaczego. - Był starym magiem mieszkającym na odludziu, w kompletnym odosobnieniu, w jakiejś norze. Zapomniany, stary dziad, u którego ojciec sądził, że będziemy bezpieczni, bo korzenie Thalmoru nie sięgają tak głęboko.... - zamilkł i zacisnął pięści, nie tyle ze wściekłości co z obrzydzenia. - Wykorzystywał mnie na każdy możliwy sposób. Byłem jego żywą zabawką erotyczną, obiektem w najróżniejszych eksperymentach, parobkiem którym mógł pomiatać. Zawsze mu usługiwałem, zawsze z własnej woli i tylko dlatego, że beze mnie stale kierowałby wzrok i łapy na Astarte. Miała dwa latka, nigdy jej nie uświadomiłem o tym, co wtedy przeżywałem. Ilekroć zauważałem, że nasz ,,opiekun'' chce mi coś lub jej zrobić, odsyłałem ją na ukochaną przez nią polanę pełną kwiatów i motyli. Tam spędzała wiele czasu. Wystarczająco wiele, by po powrocie nie napotkać niczego, co mogłoby pozostawić skazę na jej psychice. Po jego eksperymentach i zabawach zawsze leżałem skrwawiony. Był okrutnikiem, ale i silnym magiem, gdyż po wszystkim mnie leczył, tak że po jego działaniach nie zostawał na mnie choćby ślad. Poza tymi... - skierował palec na swoje policzki, które równo pocięte były skalpelem, co Faelion mógł dobrze wywnioskować.
- Zastanawiasz się pewnie czemu nie uciekliśmy... nie mieliśmy dokąd, ani też nie mieliśmy takiej możliwości. Astarte była niczego nieświadoma, była dla niego niegroźna, a na mnie nałożył trzy znaki runiczne. Pierwszy, na języku, bym nie mówił złego przeciw niemu. Drugi, w środku gałki ocznej, bym nie widział złego, co czyni. Trzeci, na ciele, bym nie czynił złego przeciw niemu. Jak zapewne się już domyślasz, nie mogłem go zabić w żaden sposób, ani jakkolwiek go zaskarżyć, gdyż w chwili samego zamiaru ubicia go runy paraliżowały mnie i całym wstrząsały. Dopiero modły do daedr poskutkowały. Stale się modliłem, nie wiedziałem wtedy do kogo, bo nie zdążyłem odebrać dostatecznego wykształcenia. Składałem ofiary ze zwierząt, darów natury, aż desperacja doprowadziła mnie do zaszlachtowania pasterza owiec. I pewnej nocy mój oprawca z niewiadomych mi wtedy przyczyn stanął w płomieniach. Objawił mi się wtedy mag w bordowej szacie z wyszytym złotym wizerunkiem wschodzącego słońca. Wiesz dobrze o czym mówię. Wyznał mi wtedy, że przysłał go do mnie sam Mehrunes Dagon, by ukrócić me męki. Jedyne, czego ode mnie wymagano to całkowitego poświęcenia ich sprawie. Po dziesięciu latach cierpienia i ochraniania siostry wreszcie mogłem się uwolnić, więc ofertę przyjąłem bez większego zastanowienia. Do tego jeszcze wrócę, a tymczasem chcę zaznaczyć, że nie zabrałem Astarte ze sobą. Już wtedy miałem przeczucie, że całkowicie zbłądziłem i w moim życiu nie ma miejsca na szczęście i spokojny byt. Posłałem ją na nauki do Gildii Magów, do tej samej szkoły, w której mieści... lub mieściła się Akademia Thalmoru. Wierzyłem, że tam zostanie wychowana na wspaniałą magiczkę. Miała do tego czystą duszę i typowe dla nas, Altmerów, predyspozycje do tego. Ja zaś udałem się ze swym wybawcą do Puszczy Valen, gdzie Mityczny Brzask szkolił mnie na jednego z nich. - tutaj przerwał, by dać Faelionowi chwilę czasu na przemyślenie tego, co do tej pory usłyszał. Vornaris spojrzał na siostrzeńca wiercącym spojrzeniem, by ten zachował baczenie na to, co zaraz usłyszy.
- Lata później dowodziłem atakiem sił Otchłani na Wyspy Summerset. Ja pootwierałem bramy, ja osobiście obróciłem w ruinę Kryształową Wieżę. I ja zostałem pokonany przez własną siostrę, która związała swe życie z Thalmorem. Tutaj, na tej ziemi, jestem osobą po tysiąckroć przeklętą, nawet jeśli nikt nie zna mego miana. - wypowiedział ze śmiertelną powagą. Faelion mógł sobie zdać sobie naprawdę sprawę, że jego wuj nie jest zwykłym, maniakalnym elfem z przegiętą ambicją i tytułem, którym lubi się obnosić. Siedział przed nim elf, który swego czasu mógłby być postrachem samego Alecarto. - Lecz nie jestem tak silny jak kiedyś. Pan Zniszczenia został wygnany przez Avatara Akatosha, a Astarte wchłonęła część mej mocy, zarówno psychicznej jak i fizycznej. Jej jednej nie potrafiłem skrzywdzić, poddałem się jej i zbiegłem przy najbliższej nadarzającej się okazji. Przez kolejne lata lizałem rany i obserwowałem ją z ukrycia. Nigdy jej nie znienawidziłem. Co najwyżej siebie za to, że nie powiedziałem jej prawdy o rodzinie. Starałem się jej strzec z ukrycia tak jak tylko mogłem. W międzyczasie uciekałem przed łowcami, powszechnie bowiem polowano na wszelkie odpady Kryzysu. Zawierałem także znajomości, a najszczególniejszą z nich z Frildą Summer. - ponownie przerwał, dla sprawdzenia reakcji siostrzeńca. Wiele kart się przed nim odkrywało. Naprawdę dowiadywał się, że jego życie nie jest tak prawdziwe, jak je dotąd widział. - O niej ci jeszcze opowiem, bo teraz na plan wchodzi Alecarto. Ten młodzieniec z początku był dość niepozorny. On dopiero zaczynał akademię, a ona była jedną z wyżej postawionych magiczek. Lecz on piął się po szczeblach szybko i zaczął zbierać wokół siebie gromadę popleczników. Wiele się o nim dowiedziałem. Zawsze byłem dobrze poinformowany. Sierota przygarnięty przez Thalmor w celu stworzenia z niego idealnego typu Altmera, takiego jakiego sobie wymarzyli. Już wtedy wydawał mi się ponadprzeciętny... ale i niebezpieczny. Nie zwróciłbym na to większej uwagi. Ot, geniusz, który trafia się światu raz na dłuższy czas. Jednak Astarte i Alecarto z nieznanego mi powodu zaczęli się ku sobie zbliżać.  Obiecałem sobie, że będę ją chronił przed wszelkim złem, podobnie jak wtedy przed samym sobą. Skonfrontowałem się z Alecarto na osobności. Do walki doszło tuż po niedługiej rozmowie, padliśmy obaj, lecz w porę udało mi się teleportować, zanim aura Astarte i wielu innych osób pojawiła się na polu bitwy, gdyż eksplozje i wyładowania było widać aż z murów Firstholdu. Powiedziałbym, że była to akcja rozpoznawcza, poznałem jego siłę i charakter bardziej niż ktokolwiek inny po dłuższej znajomości. Powiem ci zatem jedno... nie wierz w to, co mówią ludzie. Twój ojciec jest inną osobą niż powszechnie się powiada, lecz w żadnym wypadku nie jest istotą dobrą. I w żadnym razie nie myśl, że można się z nim łatwo równać. Wtedy a dziś... gigantyczne zmiany w nim zaszły. - rzekł i podszedł do strumienia, by napić się z niego czystej i orzeźwiającej wody. Wina przy sobie nie miał, a woda moczyła gardło równie wydajnie po takim gadaniu. Klękając tyłem do Faeliona, począł mówić dalej. Do końca było jeszcze trochę.
- Nie zapobiegłem kwitnięciu ich miłości. Dziś zresztą byłoby czego żałować. - uśmiechnął się po raz drugi, choć równie blado.
- Ich owocem jesteś ty. Wtedy już wiedziałem, że nie zdołam wyrwać siostry z jego szponów, jednak poprzysiągłem sobie, że muszę ratować ciebie, inaczej stałbyś się tym, kim on jest dzisiaj. Wkroczyłem do sali porodowej w chwili, gdy Astarte umierała, a Alecarto ściskał ją za dłoń w zdenerwowaniu. To chyba pierwszy i ostatni raz, jak go widziałem w tym stanie. Kochał ją na swój własny pokręcony sposób. O dziwo na mój widok zachowano spokój, choć Alecarto był czujny, a moja ukochana siostra patrzyła na mnie zszokowana w swych ostatnich tchnieniach. - powiedziawszy to wstał z kolan i podszedł do Faeliona, by dziwnym gestem dłoni rozwiać przed nim rzeczywistość. Obraz lasu zniknął i otoczyła ich zewsząd całkowita biel, która zastąpiona została wizją, o której opowiadał Vornaris.


Wszystko było tak rzeczywiste, jakby się tam znajdowali, lecz żadna z postaci nie zauważała ich. Ani Alecarto, któremu dłonie jarzyły się od wyładowań, ani głęboko oddychająca i zakrwawiona Astarte, która trzymała w rękach białowłosego chłopczyka. Podobna była do Vornarisa, lecz swym pięknem przyćmiewała wszystko, co Faelion do tej pory widział. Nie widział ich też młodszy Silinhal, odziany w czarny i szczelny, znoszony płaszcz, pod którym nie było widać niczego ponadto.
- Witaj, siostro. Po tylu latach...
- P-precz... pomiocie... odejdź ode mnie, od mojej rodziny.
- odparła, w przedśmiertnych drgawkach. Alecarto obok aż się gotował do walki, lecz póki co czekał i czyhał.
- Wzgardzony przez własną rodzinę, którą tak ochraniał przez cały swój żywot. Nie zdajesz sobie nawet sprawy jak wiele mi zawdzięczasz i jak wiele jeszcze będziesz spoglądając na losy świata z płaszczyzny Auri-Ela. - pokiwał głową na boki w lekkiej dezaprobacie. Mówił do niej czule, bez wyrachowania w głosie. Gdyby przyjrzeć się wyraźnie, miał w oczach łzy. Lecz wtedy do akcji włączył się Alecarto, który cisnął w Vornarisa zdwojonym Piorunem. Ten ledwie skontrował to magiczną tarczą, acz nie bez utraty równowagi. Stoczyli drugą już walkę, podczas której tym razem to Największy Czarnomag przeważał. Lecz, gdy ten  wymierzył ostatni potężny cios zaklęciem, Vornaris zniknął, by pojawić się obok umierającej Astarte i zabrać jej z rąk Faeliona. Starszy Altmer słaniał się już nieco na nogach, podczas gdy Alecarto zaledwie głębiej oddychał, choć to zapewne tylko z adrenaliny.
- Faelion... na imię mu Faelion... - wysapała z ostatnim tchnieniem, co stojący tuż obok Vornaris usłyszał. To był koniec, jej koniec, lecz dla ich wszystkich gra ledwie się rozpoczynała.
- ODDAJ MOJE DZIECKO! - zawył rozpaczliwie Alecarto, lecz z chwilą gdy cisnął kolejnym zaklęciem, Vornarisa ponownie nie było. Sceneria ponownie zmieniła swój wygląd, tym razem na łąkę. Obok zionęła ciemnością jaskinia, a w tle, gdzieś daleko, majaczyła Wieża z Białego Złota. Vornaris ledwo chodził, upadał co jakiś czas, lecz zachowywał na tyle przytomności, by nie uszkodzić przy tym dziecka swej siostry. Wszedł do jaskini, która po czasie rozświetliła się, a w niej pojawiło się także kilku innych ludzi odzianych w białe szaty.
- Oto... Faelion... zaopiekujcie się nim dobrze. - wycharczał z wysiłkiem
- Powinniśmy go zgładzić, to były generał Otchłani. - zasugerował starszy mężczyzna. Stojąca po środku Frilda Summer machnęła stanowczo ręką, że nie.
- Przyda się światu żywy. Dobrze się spisał. - powiedziała i podeszła do Altmera, który ostatkiem sił stał i trzymał dziecko. Zabrała mu je, a jego samego odesłała teleportacją tam, gdzie oboje na osobności uzgodnili. Następną scenerią był widok Krwawej Kazi i leżącego przed fortecą nieprzytomnego Altmera. Na tym jednak koniec.


Obraz się rozmył, a świat ponownie stał się leśną głuszą gdzieś w Alinorze.
Vornaris, tym razem ten współczesny, dostał krwotoku z nosa i znajdował się w takim samym stanie, jak tuż po walce z Alecarto trzydzieści lat temu. Sprowadzenie wizji na Faeliona było dlań zadaniem wymagającym, zbyt wymagającym dla osłabionego tyloma potyczkami Vornarisa. Był cieniem dawnego siebie.
- Znasz już prawdę o całej swej rodzinie. Teraz zrób ze mną co chcesz, lecz zanim podejmiesz decyzję odpowiedz... czym dla ciebie jestem po tym, co się dowiedziałeś? I co z tą prawdą zrobisz? - składał zdania powoli, z bólem i dużym wysiłkiem. Był ogromnie osłabiony. Faelion mógł mu wymierzyć sprawiedliwość za całe zło jakie wyrządził przez całe swoje życie...

Offline

#32 2019-09-15 14:13:56

Arcymistrz Gry
Administrator
Dołączył: 2018-10-26
Liczba postów: 582
WindowsChrome 76.0.3809.132

Odp: Epoka Alecartiańska (TES)

MG = Faelion z Synodu


Faelion pomimo wszystkiego co czuł, zwłaszcza gniewu, posłuchał wuja i udał się w jego stronę, w głębiny lasu, gdzie usiadł obok niego, gotowy na historię życia. Wpierw ten próbował się mu wytłumaczyć, nie tłumacząc się zarazem, jednakże nie było to zgrabne. Mimo to milczał, słuchając i tłumiąc swoje niezadowolenie, które zaraz miało zostać zaćmione. Wpierw zaświtały mu informację dotyczące rodziny od strony matki, oraz ich ciężkiej sytuacji pod berłem nacjonalistycznego Thalmoru, lecz nie wzbudziło to większego zainteresowania, gdyż historia jak każda inna. Dopiero prawdziwym ciosem było wspomnienie dotyczące maga, który brutalnie gwałcił Vornarisa, po którym nikt nie spodziewałby się czegoś takiego. Nigdy nie wydawał się zniszczony przez jakąś traume jak inne ofiary wykorzystywania, lecz może w tym tkwiła jego siła. Altmer nie był w stanie nic powiedzieć na ten temat, nawet rzucić sztampowego: “przykro mi” bo było to po prostu zbyt mocne. Zbyt ciężkie do przetrawienia, a kiedy doszli do fragmentu z Mitycznym Brzaskiem, zaczął dopiero wszystko pojmować w jedną całość…
-Dagonici… ale to znaczy…
Nie musiał sobie dopowiadać, bo zaraz po tym Silinhal zdradził mu koszmarny sekret. Sekret dotyczący zła, który wyrządził światu. Vornaris okazał się prowodylem klęski daedr w Alinorze, która pochłonęła tysiące ofiar. Faelion zrozumiał, że sto lat temu, to nie Alecarto był przekleństwem Tamriel, a jego wuj. Czy cała ta altmerska rodzinka była jakaś przeklęta? Młody Elf zaczął mieć wrażenie, że płynie w nim zepsuta krew, przewijana od pokoleń. To go przerażało. Ale nie wiedział, czy bardziej ten fakt, czy że cały czas podróżował i zaufał osobie równie złej, co Czarnoksiężnik. Choć to stwierdzenie mogło nie być trafne, bo jak sam Vornaris to stwierdził, nie był już tym co kiedyś. Był jedynie karykaturą Generała Otchłani…
-Moja matka Cię pokonała…? Walczyliście po dwóch różnych stronach…? Oraz pomagał jej Alecarto…? To nie on był tym złym…
Wyszeptał swoje pytania, które dopiero zaraz miały uzyskać odpowiedź. Czuł się, jakby cały jego świat się zawalił, a wszystko co mu powiedziano było tylko zwykłą mistyfikacją. Nie potrafił tego pojąć, a jego gardło zostało czymś zablokowane, jakby nie miał już nigdy nic powiedzieć. Wtedy wuj przeszedł do tematu wojny, rozegranej jeszcze przed jego narodzinami. Do historii o Alecarto, którego świat nie pamiętał. Nim ktokolwiek pomyślałby o nim coś złego. Choć początek był dobrze znany, bo każdy wiedział o wybitnym thalmorskim absolwencie, informacje dalsze odbiegały od znanej historii z utworzeniem Alecartiuszy w Alinorze. Dopiero pojął, że miłość Alecarto do Astarte nie pozostała wcale bez odwzajemnienia, pomimo negacji każdego historyka, a ich początek miał miejsce tak na prawdę już w samych niewinnych zaczątkach przyszłej potęgi Czarnomaga…
-Zawsze mówili… że moja matka była niewolnicą…
Powiedział do siebie, wgapiając się w ziemię, jakby dostał potężnego kopa w żołądek, pojmując, że to też była propaganda, kłamstwa mu wpajane. Prawda była inna, boleśniejsza. Jego matka była częścią wielkiej układanki Alecarto, a to znaczyło, że była Alecartiuszkom. Choć wtedy kojarzeni byli z obrońcami, wojownikami przeciw ciemiężycielskim siłom Dagona, oraz jego popleczników. Pomimo, że Vornaris szybko nadmienił, że jego ojciec jest złem, nie można było fałszować tego, że wtedy działał dla dobra Tamriel, a przynajmniej było to po drodze jego nieznanym, bądź znanym intencjom. Tłumaczyło to też dlaczego Thalmor jako pierwszy zaprzedał duszę Tyranii Czarnej Magii. Gdy z wielkiej sceny zszedł Vornaris, zastąpił go Alecarto, pomimo wcześniejszych dobrych pobudek, sprowadzając na Tamriel nowy rodzaj zła, rosnąć tylko w sile.
-Mój ojciec stał się tym… z czym walczył. A moja matka zamiast go powstrzymać… zeszła na tę drogę wraz z nim…
Dopowiedział, choć głos już miał łamliwy, a wzrok coraz gorszy, zaszklony powolnie zbierającymi się łzami. Wtedy Vornaris wstał i łagodnie machnął przed nim dłonią, tworząc wokół nich iluzję zdarzeń minionych, odwzorowanych z perspektywy pamięci starego Altmera. Od razu na widok zakrwawionej Astarte i płaczącego Alecarto sam wstał, jakby chciał szybko do nich podejść i ich dotknąć, lecz wiedział, że to wszystko nie jest realne, a on jest tylko obserwatorem. Zobaczył siebie jako niemowle, ledwo zrodzone, nie mogąc tego pojąć. Po raz pierwszy miał okazję zobaczyć jak wyglądali jego rodzice, samemu będąc w szoku, jak identyczny jest w porównaniu ze swoim ojcem, na co wszyscy zwracali mu uwagę przez całe jego życie...-
-Matko…
Wyszeptał, gdy nagle rozbrzmiała walka jego ojca z wujem, a kiedy zobaczył jak Vornaris zabiera dziecko, słysząc od Asterte imię “Faelion”, po policzkach elfa popłynęły łzy, choć wyraz twarzy pozostawał martwy, jakby coś o właśnie pożerało od wewnątrz. Kiedy rozbrzmiał rozpaczliwy krzyk Czarnoksiężnika, Faelion niekontrolowanie upadł na ziemię, nie mogąc oderwać od nich oczu. Jednak szybko obraz się przekształcił, w dobrze znany mu Synod. Gdy doszło do krótkiej wymiany zdać i przekazania dziecka, pojawiła się Krwawa Kaź, jednak już na nią nie zwracał zbytniej uwagi, płacząc cicho nad swoim podłym losem, nad przeszłością, którą przed nim wszyscy ukrywali, aby nigdy nie obudzić w nim emocji, aby nigdy nie zwątpił w swoją misję. Wiedział, że stał się bronią, że odebrano mu rodzinę, aby tylko wytresować go na zabójcę Czarnoksiężnika, że był dla wszystkich tylko przedmiotem, z którym nie liczył się tak na prawdę nikt. Był sam, całe życie był sam, uczony, że uczucia nie powinny go dotyczyć. Teraz rozumiał, dławiąc się swoimi łzami, zrozumiał, że był tylko świnią na rzeź, a prawdziwe życie, prawdziwe przeznaczenie które mogli wykreować mu jego rodzice, nigdy miało się nie spełnić…
W momencia otworzenia oczu, pojął że wszystko wróciło do normy, zaś Silinhal czekał, jakby na egzekucję, osąd. Altmer wstał na równe nogi, przecierając twarz. Powolnie podszedł do Vornarisa, długo mu się przypatrując. Po raz pierwszy jego pomarańczowe oczy nie wyrażały empatii, czy współczucia, a niepokojącą pustkę…
-W mojej krwi płynie tyle zepsucia Wasz wszystkich, że nie jestem w stanie teraz stwierdzić kim ja tak na prawdę jestem. Może wcale nie różnię się od Alecarto, który na początku też wydawał się dobry. Może jest we mnie zło, które jeszcze się po prostu nie obudziło…- Urwał na chwilę, odwracając wzrok. -...lecz kim jestem, aby Cię osądzić. Historia sama Cię zdefiniuję. Ja mam tylko zamiar wykonać zadanie, dla którego zostałem “stworzony”. Nie mam prawa chcieć niczego więcej. Decydować o czymkolwiek. Przecież to był Twój plan, prawda…? Zrobić ze mnie… to coś czym jestem. Nie wiem kim jestem.- W końcu spojrzał w jego stronę. -Zostań tu starcze i umrzyj w samotności, albo ruszaj do Alinoru, naprawić swoje błędy. Daje Ci coś, czego ja sam nigdy nie miałem. Wybór…
Powiedział chłodno i okrutnie, po raz pierwszy, brzmiąc tak jak Alecarto, nawet z tym samym spojrzeniem. Lecz ujrzeć to można było tylko przez chwilę, bo zaraz odwrócił się do niego plecami, kierując się w stronę pozostałych towarzyszy, aby przygotować odpowiedni teleport do Alinoru.
Zza drzew, temu wszystkiemu w ukryciu przypatrywała się Malafica, która nie mogła pojąć wszystkiego co widziała i co usłyszało. Zrobiło się jej żal Faeliona, jak i Vornarisa. Jednak nie powiedziała nic, nie pokazał, że tu jest. Po prostu w milczeniu, także skierowała się do Velariana i Aurielli...

Offline

#33 2019-09-15 15:59:25

Administrator
Administrator
Dołączył: 2018-10-25
Liczba postów: 121
WindowsChrome 76.0.3809.132

Odp: Epoka Alecartiańska (TES)

Vornaris czekał tylko jak na ścięcie. Musiał wpierw odczekać na to, aż Faelion powróci do rzeczywistości myślami i przetrawi już całkowicie to co słyszał oraz zobaczył. Czasu było aż zanadto, gdyż Silinhal nie czuł nawet swoich kończyn po wymagającym zaklęciu, jakie rzucił na siostrzeńca. Mógł w tym czasie jedynie domyślać się, co też o jego losie postanowi Dziecko Przepowiedni i jak zareaguje. Wreszcie ta chwila nadeszła, a były generał Otchłani nie mógł spodziewać się innej reakcji od surowej, wręcz pogardliwej.
- Nie, Faelionie, wiele odziedziczyłeś po matce. Masz czyste serce i zależy ci na dobru bliskich oraz świata, pomimo, że jesteś traktowany jak narzędzie, za co zresztą możesz winić także i w szczególności mnie. Astarte też taka była i poszła za Alecarto nie dlatego, że została zmanipulowana. Poszła za nim z własnej woli, by dbać o jego dobro… może gdyby przeżyła, mogłaby nad nim jakoś zapanować, ukoić jego gniew i nie doprowadzić do sytuacji jaką mamy dzisiaj. Tego się już jednak nie dowiemy… - odpowiedział, mając nadzieję uspokoić siostrzeńca. Nie dało się nie zauważyć, że coś ciążyło nad ich rodziną, może nie tyle klątwa, co jakieś wielkie przeznaczenie. Może nawet jakiś dług wobec świata.
- Faelionie… - rzekł cicho, słysząc dalsze słowa. Vornaris od dawna żył z piętnem osoby, która popełniła więcej błędów ogromnej wagi, niż cokolwiek zdołała naprawić. Teraz dostał wybór i mógł zrezygnować z tego wszystkiego i zostawić losy świata w rękach Faeliona lub doprowadzić sprawy do końca. Wybór mógł wydawać się prosty, lecz nie dla Vornarisa, który czuł się tak jakby naprawdę stracił wszystko i został sam na tym świecie. Wcześniej żył przynajmniej z poczuciem, że gdzieś tam w świecie jest Faelion, a jeszcze nie tak dawno temu nawiązywali stopniowo coraz to bardziej zażyłą relację. Wszystko było pięknie… było. Nie swoimi błędami jednak się w tej chwili przejął, a obliczem, które ujrzał. Przez tą krótką chwilę nie poznał w nim ani krzty Faeliona, a Alecarto w pełnej krasie, co było dla Króla Dagona jawnym ostrzeżeniem. Teraz pojął, że może siedzieć w nim jakieś wewnętrzne zło, które należy uciszyć, a jego samego ukierunkować w ten sposób, by nie dopuścić do pogorszenia sytuacji. O zgrozo, cóż by się stało gdyby Alecarto odzyskał syna, tak podatnego na manipulację?


Młodszy elf opuścił swojego wuja, a ten położył się na ściółce, by trochę porozmyślać w swojej beznadziei. Mało go obchodziło to czy na niego czekają, czy dawno już poszli. Odpoczął trochę, a dalej wykurował się w pełni zaklęciem leczenia. Koniec końców nadgonił resztę grupy, lecz zanadto nie rozmawiano. Atmosfera była grobowa i koniec końców za sprawą Malafici wszyscy przenieśli się do Alinoru, nieopodal miasta o tej samej nazwie. Niedługo miało zamiar zmierzchać, a gdy weszli do miasta, choć nie bez szczegółowej rewizji, nastała całkowita noc, której w tak rozświetlonym mieście jak Alinor nie dało się odczuć. A to przez wzgląd na setki, jeśli nawet nie tysiące lampionów porozwieszanych wszędzie gdzie się dało. Mimo to wszystko tworzyło naprawdę piękną kompozycję, która jakoś podniosła na duchu nawet milczącego jak grób Vornarisa. Z tym miejscem wiązało się takżę wiele wspomnień, przebywał tutaj wielokrotnie, tutaj nawet zaczął rodzić się ruch Alecartiuszy. Tutaj, a dokładnie w Akademii górującej nad resztą miasta, rozpoczęło się wszystko… czy tutaj też miało się wszystko zakończyć? Czas pokaże, a tymczasem dotarli pod dom jakiegoś bliskiego znajomego Malafici.

Offline

#34 2019-09-16 16:35:35

Arcymistrz Gry
Administrator
Dołączył: 2018-10-26
Liczba postów: 582
WindowsChrome 76.0.3809.132

Odp: Epoka Alecartiańska (TES)

MG = Faelion z Synodu, Malafica, Auriella, Velarian Żeglarz i...


Alinor zachwycał w całej swej krasie, uznawany za jedno z najpiękniejszych miast Tamriel. Charakteryzował się niewyobrażalnie dużą ilością lampionów, strzelistych wież, mostów i kanałów rzecznych, choć pod tym ostatnim względem nie mieli co rywalizować z maormerskimi miasta, przynajmniej zdaniem Velariana.
Bohaterzy dotarli teleportem, w bardzo ponurych nastrojach. Faelion nie odzywał się do nikogo ani słowem, zaś Vornarisa unikał nawet spojrzeniem, traktując go jakby był niewidzialny. Malafica obserwowała młodego elfa, zastanawiając się, czy można go jakoś pocieszyć, lecz nie było teraz niczego, co mogłoby zmienić sytuację. Auriella i Morski Elf zaś rozmawiali między sobą, aby zabić ciszę, nie wtajemniczeni w niedawne wydarzenia.
Gdy znaleźli się pod kamiennym domem przyjaciela Altmerki, kobieta jako pierwsza podeszła do drzwi, od razu zauważając, że są one lekko uchylone.
-Niedobrze…
Mruknęła, powoli je otwierając.
-Nic nowego…
Skomentował Żeglarz, po czym wszyscy weszli do środka, gdzie ciemność spowiła każde pomieszczenie. Rozdzielili się, aby przeszukać dom. Nie było w nim nic niezwykłego, zwykłe przedmioty książki, klejnoty, ale na pewno nie artefakt. Zwłaszcza, że Malafica znowu nie czuła go w pobliżu…
-Chyba znalazłam Twojego przyjaciela…
Krzyknęła Auriella, na co wszyscy się zbiegli do sypialni. Widok był wstrząsający, zwłaszcza dla Blondynki. Na zakrwawionym łóżku leżał altmer z rozdartą na piersi szatą thalmoru, oraz wyrytymi nożem ranami, które składały się w napis: “ZDRAJCA”. Już wszystko było jasne.
-To Thalmor. Znaleźli go i zabrali artefakt. Jaki on musiał być głupi, aby uciec do Alinoru z tym, zamiast się skryć w lesie!
Powiedziała zezłoszczona kobieta, zdając sobie sprawę, że teraz to artefakt zaczął umykać im. Zwłaszcza, że wróciło ono pod własność Thalmorczyków.
-Firsthold padł, jest ruiną. Gdzie go w takim razie zabrali…?
Spytał Faelion i wszyscy usłyszeli pukanie do otwartych drzwi wejściowych.
-Gdyby Da’Mir miał coś ukryć ważnego dla Thalmoru, na rzecz Thalmoru, to Da’Mir poszedłby do Akademi Thalmoru. Da’Mir stwierdza, że w tym zdaniu jest za dużo “Thalmoru”...
Rozbrzmiał charakterystyczny chrapliwy głos kotowatego, który stanął w progu wejściowym, oparty o framugę, z tym swoim cwaniackim uśmieszkiem i oczami zwiastującym same kłopoty. Jego widok mógł być szokujący, zwłaszcza, że dosyć odświeżony. Jego grzywa była przycięta, odsłaniając pysk, zaś słynna szata mroku, zastąpiona znaną zbroją Mrocznego Bractwa…
-Da’Mir!
Krzyknęła Auriella, która w swej neutralności tonacji głosu zmieściła lekką ekscytację, po czym podbiegła do niego i go przytuliła. Faelion też poraz pierwszy od pobytu w lesie rozchmurzył się, szczerząc swój uśmiech.
-Każdego bym się tu spodziewał, ale nie tak znanego khajiita.
Powitał go Altmer, uściskając mu rękę. Zaraz po tym Da’Mir dostrzegł Vornarisa, któremu puścił oczko, mówiące: “jestem w porę?”.
-Da’Mir zrobił co miał zrobić i szukał swoich przyjaciół. Był w Krwawej Kazi, ale tam powiedziano Da’Mirowi, że Król Dagon i jego wojownicy są w Alinorze. No to biedny khajiit miał jeszcze większą wyprawę, sądząc, że cokolwiek jest do zrobienia, pazury Da’Mira będą przydatne.
Powiedział to z nutką narcyzmu, chwaląc się jaki to on jest potrzebny do uratowania świata, bo przecież kto jak kto, ale bez kotowatego to się nie da.
-Gdzie się podziewałeś przez cały rok…?
Spytała Auriella, patrząc na jego pysk, szukając grzywy, po czym po całej zbroi mroku, bo coś jej tu nie pasowało.
-Da’Mir był w Wayrest, wyjaśnić sprawy niewyjaśnione, z Mrocznym Bractwem. Da’Mir miał dług u Sanktuarium i teraz khajiit musi go spłacać…
-Jaki dług?
Dopytał Faelion.
-Da’Mir musiał objąć stanowisko Przywódcy Bractwa, po śmierci poprzedniego. Długa historia, ale teraz Da’Mir niestety nie może być Dagonitą, bo odpowiada za Wayrest. Ale nie znaczy to, że Da’Mir nie pomoże. Mroczne Bractwo oferuje sojusz z Dagonitami, przeciw Alecarto.
Odpowiedział, kierując swoje słowa do Vornarisa, który będąc Królem Dagonem, jako jedyny może wydać nakaz takiego porozumienia, można powiedzieć, pierwszego w historii.
Nie zmienia to faktu, że wszyscy zrobili wielkie oczy.
-Jesteś przywódcą Bractwa?!
-Tak. Długa historia, długa jak jesienne wieczory.- Rzucił kotowaty, po czym dostrzegł Malafice i Velariana. -Zaraz, zaraz… Da’Mir znika na chwilę i już przyjaciele znajdują za niego zastępstwo?! Da’Mir jest oburzony!
Krzyknął, lecz wywołało to prędzej śmiech, niż poczucie winy.
-Nic Cię nie zastąpi, pamiętaj. To Malafica i Velarian. Pomagają nam. Szukamy Oka Sithisa, które zostało skradzione przypuszczalnie przez Thalmor. To może być broń przeciw Czarnej Magii…
Wytłumaczył mu Altmer, jednak kotowaty jakby zamarł. Zrobiło mu się słabo i gorąco zarazem. Nazwa artefaktu była mu dobrze znana, aż za dobrze. Wiązały się z nim straszne wspomnienia, a wszyscy tu obecni nawet nie zdawali sobie sprawy, co on przez to przeszedł…
-Broń…?! Broń przeciw Czarnej Magii?! Oko Sithisa jest czarniejsze od najpodlejszych arkan zakazanych, czy dziedzin plugawych i rytualnych! Oko Sithisa to tylko śmierć, śmierć okrutna, zagłada dla wszystkich istot żywych! Da’Mir odradza poszukiwania go…
Te słowa były dobitne, gdyż nikt tak na prawdę nie widział artefaktu w akcji, nie wiedział o nim nic więcej, poza samym kotowatym…
-Czemu tak uważasz…? Wiesz coś o nim…?
Zapytała Malafica, która wysunęła się do przodu, patrząc na niego z zainteresowaniem.
-Bo Da’Mir go używał.- Odparł, budząc u wszystkich dziwne zmieszanie, zaskoczenie, jak i swego rodzaju podziw. -Lecz biedny khajiit szybko zrozumiał, że to dzieło zniszczenia, które nie powinno być używane przez nikogo. Zamienia istotę śmiertelną w pył, odsyłając do Pustki. Oko Sithisa nie osądza, nie selekcjonuje… zabija każdego w swoim zasięgu…
Wytłumaczył, lecz wiedzieli, że to nie jest chwila na opowieści z przeszłości. Cokolwiek Da’Mir wiedział, cokolwiek działo się wcześniej z artefaktem, nie zmieniało to obecnej sytuacji. Pomimo przestrogi kotowatego, MUSIELI JE MIEĆ, chociażby po to, aby nie wpadł w ręce Czarnoksiężnika.
-Wybacz nam Da’Mir… Ale nie mamy wyboru…
Powiedziała Altmerka, na co rozmówca westchnął.
-Da’Mir nie aprobuje, lecz rozumie i pomoże.
Podszedł do niego Velarian klepiąc po ramieniu z uśmiechem równie cwaniackim.
-Będzie niezła zabawa.
Faelion spojrzał poraz pierwszy na Vornarisa, skupiając na nim spojrzenie pomarańczowych tęczówek.
-Ruszamy do Akademii Thalmoru.

Offline

#35 2019-09-17 17:33:55

Administrator
Administrator
Dołączył: 2018-10-25
Liczba postów: 121
WindowsChrome 76.0.3809.132

Odp: Epoka Alecartiańska (TES)

Nie zapowiadało się na to, by ta cała grobowa atmosfera miała się przerodzić w jakąś cieplejszą. Faelion stanowczo unikał Vornarisa, zaś ten żywił nadzieje, że mimo wszystko zrozumie, że to co stało się w przeszłości od początku do końca miało służyć dobru. Zapowiadały się więc ciche dni, więc należało ten okres wytrzymać. A nuż widelec wydarzy się coś pozytywnego, może Faelion pojmie, że jego wuj wcale nie chciał źle. Z drugiej strony może też pojąć, że Alecarto również źle nie chciał. Vornaris przypomniał sobie spojrzenie siostrzeńca, przez które tliły się obawy, że w ostatecznym rozrachunku Największy Czarnomag zmanipuluje syna, tak bardzo podatnego na tę sztuczkę.
Mniejsza jednak o to, bo jego myśli nagle zajęło przeszukiwanie domu. Poszukiwania długo nie trwały. Auriella znalazła denata, którego los co nieco pokrzyżował plany ich drużyny. Jedyna szansa na spotkanie osoby, która mogła wiedzieć coś na temat aktualnej lokalizacji Oka Sithisa, prysła jak mydlana bańka. Niemniej nie należało się załamywać, dlatego Vornaris w ciszy zaczął krzątać się po domu, by znaleźć jakieś ślady. Choćby dziennik nieboszczyka, dzięki któremu pojawiłoby się jakieś nowe światło na sprawę. Wiadome było, że za wszystkim stoi Thalmor, lecz to było tylko tyle. Silinhal co prawda pomyślał o położonej w pobliżu Akademii jako miejscu ukrycia artefaktu, lecz szybko tę myśl odrzucił na rzecz logiki. Po cóżby Thalmor miał ukrywać tak wielki skarb na wyspie, która mogła być zajęta przez Alecartiuszy lada dzień? Już lepsze byłoby oddanie tego cholerstwa Zakonowi Psijic, lecz o nich słuch zaginął.


I wreszcie stał się mały przełom. Altmer gwałtownie obrócił się w stronę chrapliwego głosu Khajiita i na ponurą dotąd twarz wkradł się uśmiech.
- Da’Mir! - zawołał, podchodząc do swojego starego kompana. Idąc przyjrzał się zmianom, które na nim zaszły. Przyznać trzeba było, że sporo się w nim zmieniło, choć motywy Mrocznego Bractwa pozostały. - Gdzieś ty się podziewał? - zapytał, niemal równocześnie z Auriellą i podał przedramię do braterskiego powitania. W oku Króla Dagona ponownie zabłysło szaleństwo, z którego był znany. Była to maska, którą widziała większość, w tym Da’Mir. Dotąd chyba tylko Alecarto i Faelion byli świadomi prawdziwej strony Vornarisa. Oczywiście jeszcze Malafica, lecz o jej wiedzy Silinhal nie był poinformowany. W następnych chwilach zaś nieco się zasmucił, gdy usłyszał, że Da’Mir odszedł od Dagonitów. Nie była to wiadomość szokująca, aczkolwiek tak czy siak szkoda było, że nigdy już nie zobaczy kotowatego na stałe w Kazi, co najwyżej jako gościa w interesach i sojusznika. Nawet fakt, że nowy przywódca Bractwa nie nosił starych ubrań tejże organizacji, wprawiał Vornarisa w lekką nostalgię.
- Cieszę się, że wszystko się już u ciebie ułożyło. Tęskniliśmy. I mamy wiele do roboty. - resztę dopowiedział Faelion, a kotowatemu aż zrobiło się słabo. Nieprzypadkowo, jak się po chwili okazało. Znał ten artefakt, ba, używał go, lecz nikt tutaj nigdy by się nie spodziewał, że w ogóle mógłby. Wyglądało na to, że każdy miał swoje tajemnice i nikt nie był taki jaki mógł się wydawać na pierwszy rzut oka. Czy Vornaris mu wierzył? Kiedyś za cholerę, dzisiaj już tak. Sytuacja się zmieniła diametralnie, a gdyby tylko Da’Mir się przyjrzał swemu przyjacielowi, także zauważyłby, że maska szaleństwa w nim osłabła i nawet nie był tak żywiołowy jak jeszcze do niedawna. Wydawał się bardziej rzeczowy, spokojny i poważny. Można nawet powiedzieć, że się zestarzał w ciągu tego roku. Tuż po tym podjęto decyzję o udaniu się o udaniu się do Akademii. Vornaris nie aprobował, ale i nie oponował. Mieli tylko ten jeden punkt zaczepienia i należało się go chwycić.
- Domyślam się, że nas nie wpuszczą, szczególnie, że Malafica jest spalona. Lata temu często teleportowałem się do Akademii, mogę obejść wszelkie bariery i nas tam teleportować. - zaproponował. Zabawią się we włamywaczy, ale frontalnie nie ma też co się przebijać. Jeśli wszyscy zaaprobują taki plan, Vornaris utworzy fioletowy portal. Nie wysili się przy tym zbytnio, jak przy zsyłaniu wizji, gdyż było to stosunkowo niedaleko, do tego znał teren i mógł to zrobić bez potrzeby kalibracji teleportu, co zabierało niekiedy dużo czasu i siły, w zależności od odległości miejsca docelowego i znajomości okolicy.

Offline

#36 2020-04-07 18:57:16

Arcymistrz Gry
Administrator
Dołączył: 2018-10-26
Liczba postów: 582
AndroidChrome 80.0.3987.162

Odp: Epoka Alecartiańska (TES)

MG = Faelion z Synodu, Malafica, Auriella, Velarian Żeglarz, Da'Mir, Mistrz Sartirol


Wszystko zadziało się jak zaproponował Vornaris. Nie mieli wstępu do Thalmoru, który był zasadniczo wrogi wobec każdej innej frakcji tej wojny. Może fakt braku sojuszników tak bardzo osłabił Aldmerskie Dominium, wpuszczając alecartiańską zaraze na swoje ziemie. Upadek Firstholdu, choć bolesny, był jedną z wielu ofiar. Faktycznym zagrożeniem były ideologiczne wpływy Alecarto na rozumy Altmerów, tak bliskim mu w rozumowaniu.
-Da'Mir ma pytanie. Czemu Malafica zdradziła Thalmor?
Spytał kotowaty przed faktyczną teleportacją.
-Było to konieczne. Mistrz Rahilus nie chciał się zgodzić na przeniesienie Oka Sithisa w inne miejsce, będąc pewnym wygranej podczas oblężenia. Lecz widziała Alecarto i to co zrobił z murem… jedną ręką. Zrobiłam to co konieczne, zaś Rahilus zginął w swej głupocie.
Odpowiedziała, a Faelion obrzucił ich zaintrygowanym spojrzeniem.
-Ciekawe więc, jakie podejście ma do tego Akademia, po odzyskaniu Oka…

***

Po pewnym czasie, liczna drużyna Dagonitów i sojuszników, przedostała się do labiryntów korytarzy Akademii, będącej molochem, przebijającym wielkość Synodu. Musieli pobawić się w skradanie, aby przedostać się niedostrzeżonymi. Omijali warty, nie wiedząc zbytnio gdzie się kierują, prowadzeni przez Malafice. Da'Mir i Velarian nie ufali jej tak do końca, lecz sobie wzajemnie też nie. Ta zbieranina odszczepieńców zrujnowanego świata, wymagała lidera, który będzie ich scalał. Faelion pomimo wielkiej misji, nie nadawał się. A w Królu Dagonie, od zabicia Gorogosha, który zaprzedał duszę Alecarto. Gdyby nie Vornaris, Dagonici działaliby obecnie po zupełnie innej stronie tego frontu…
-Myślę, że umieścili je w Sanktuarium Wiedzy.
Mruknęła Malafica.
-Czyli zapewne w największym i najbardziej centralnym punkcie tego miejsca…?
Dopytał Velarian.
-Tak… skąd wiedziałeś?
Spytała, ale Tropikalny Elf wywrócił oczami.
W końcu dostali się do owego miejsca, o dziwo niezbyt strzeżonego. Sanktuarium miało układ kolisty, z kopułą w jej epicentrum. Ze środka, emanowała dziwna moc.
-Da'Mir ma to otworzyć…?
Spytał Khajiit, lecz wtedy, usłyszeli kroki. Za nimi zjawił się Altmer z siwą ostrą brodą, w szacie thalmoru, w towarzystwie kilku gwardzistów.
-Żaden złodziej nie złamie magicznej pieczęci. Malefico, gdy usłyszałem od Rahilusa o Twej zdradzie, nie mogłem uwierzyć. Ale teraz wpuściłaś tu obcych. W dodatku wrogów…
Zaczął mężczyzna, zakładając ręce do tyłu, będąc pewnym swej sytuacji. Był to Mistrz Thalmoru i Arcymag Akademii Thalmoru. To z jego ręki tworzyli się wszyscy wybitni altmerscy magowie…
-Mistrzu Sartirolu… nie jesteśmy wrogami. Jesteśmy tu po to, aby pomóc. Oko Sithisa może wyzwolić Alinor. Ci Dagonici wyparli Alecartiuszy z Wysokiej Skały, oni…
-Są wrogami Alecarto. Co za tym idzie, Thalmoru
.- Zaczął, wzbudzając trwogę w reszcie. -Tak się składa, że byliśmy zmuszeni zgodzić się z poglądami Alecarto. Dąży do potęgi, która zaprowadzi porządek na tym kontynencie.
Wyjaśnił, potwierdzając przypuszczenia o zawarciu układu Thalmoru z Alecartiuszami. Lecz to nie mógł być koniec. Dominium to nie tylko cholerny Thalmor.
-Zauważyliście, że zawsze przychodzimy na ostatnią chwilę, kiedy wielcy przywódcy frakcji sprzedają się Alecarto?
Zwróciła uwagę Bosmerka, zupełnie oderwana od rzeczywistości i powagi sytuacji. Oczywiście miała na myśli powtórkę z przemowy Gorogosha…
-Sartirolu!- Zaczął Faelion, wychodząc przed szereg. -Popełniasz błąd jak inni przed Tobą! Alecarto nie zależy na Thalmorze! Jesteście tylko narzędziem, pokojową okupacją! Gasi linie frontu, lecz jeśli tego zechce, zniszczy Was! Jego nie obchodzi rasowa potęga, a swoja własna! Nie bądź głupcem i pomóż nam!
Wykrzyczał, na co Arcymag parsknął śmiechem.
-I mówi to Jego syn, wychowany w nędznym Synodzie, który jest teraz Cesarstwu wręcz kulą u nogi na utrzymaniu. Nie widzisz, że Dagonici sami zrobili z Ciebie narzędzie? Spójrz na tego Twojego Króla Dagona… dawniej wyznawce Dagona, który przyczynił się do Kryzysu Otchłani na ziemiach Alinoru. Teraz wielki bohater i odkupiciel win. Kto tu kim manipuluje…?
Spytał, a Faelion przełknął ślinę. Rany po rozmowie z wujem w lesie wciąż były świeże...

Offline

#37 2020-04-11 15:35:50

Administrator
Administrator
Dołączył: 2018-10-25
Liczba postów: 121
AndroidChrome 80.0.3987.132

Odp: Epoka Alecartiańska (TES)

Po teleportacji niczym szczury przyszło im przemykać między patrolami thalmorskich strażników. Innego wyjścia nie mieli, nawet śmiały Król Dagon jeśli nie musiał to wolał nie stawać do walki przeciwko całej rzeszy thalmorczyków. Już raz tak zrobił ponad sto lat temu. Czy skończyło się to dobrze? Niekoniecznie. Wchodzili w paszczę lwa coraz głębiej, dlatego ryzyko wolał ograniczać do minimum, choć w kościach czuł, że cała ta infiltracja okaże się totalną farsą. No, ale hej przygodo.
- Co za zjebana tendencja do umieszczania skarbu tam, gdzie wszyscy będą go szukać. Po co to robić? Żeby się do tego masturbować?,,Ależ cudowny artefakt tutaj mam, hehe, nikt go nie dostanie". Kurważ, nielogiczne.- szepnął do Malafici i całej reszty. Gdyby jemu przyszło chować gdzieś Ostrze Mehrunesa, to skruszyłby ostrze i rozrzucił kawałek po kawałku we wszystkie strony świata i wymiary. Abstrahując od tematu, Vornaris wydawał się być dziwnie spięty. Myślami w dalszym ciągu był podczas rozmowy w lesie. Idąc korytarzami do oka sithisa zastanawiał się czy aby na pewno dobrze zrobił przyjmując w ogóle Faeliona do Krwawej Kazi. Może mógł zignorować przeznaczenie, nic nie mówić chłopakowi, zabrać ze sobą wszystkie tajemnice do grobu. Przecież niewiedza jest czasem tak słodka.
Zatrzymał się na chwilę, pomasował skroń i odetchnął parę razy zatęchłym, akademickim powietrzem.
Czy poczuł się lepiej?
Nie.
Niedługo później miał poczuć się jeszcze gorzej od słuchania starego czarodzieja... Vornaris nie słynął z cierpliwości, tym bardziej wtedy kiedy czyjeś słowa w jakiś sposób dotykały tego, na kim mu zależało. To raz, a dwa że został posądzony o manipulowanie Faelionem. Nie zamierzał puszczać tego mimo uszu, nie trawił oszczerstw i zdrady.
- A tobie co obiecał Alecarto? Maść na potencję, dotacje na akademie czy lody waniliowe? Zdrada na zdradzie, raz za razem i jeszcze tacy mają czelność usprawiedliwiać się i moralizować! - warknął, wychodząc przed szereg i ustawiając lewą dłoń na głowicy ostrza. Tym działaniem zapewne spowodował przyjęcie postawy bojowej u towarzyszących starcowi gwardzistów.
- Słuchaj, pastuchu. Zawróć póki jeszcze masz na to szansę, albo jeb sie psie, zdychaj i zostań zapamiętany jako ten, który poddał dumne Aldmerskie Dominium pod berło Alecarto.
Fioletowe światełko błysnęło w prawej dłoni Króla Dagona. Niewątpliwie zaklęcie przywołania władcy daedr, jaknto miał w zwyczaju. Nie zamierzał się cofnąć, a jeśli miało dojść do walki to pierwszy rzuci się w jej wir, musiał koniecznie odreagować.

Offline

#38 2020-04-11 16:12:10

Arcymistrz Gry
Administrator
Dołączył: 2018-10-26
Liczba postów: 582
AndroidChrome 80.0.3987.162

Odp: Epoka Alecartiańska (TES)

MG = Faelion z Synodu, Mistrz Sartirol


Reakcja Vornarisa była spodziewana, choć słowa jakimi się posługiwał, budziły niesmak w Thalmorczykach. Sartirol spojrzał na niego, jakby nabrał obrzydzenia, widząc i słysząc tak zdeprawowanego przedstawiciela ich rasy. Choć jego historia mówiła sama za siebie. On od zawsze był "inny".
-Alecarto obiecał to, czego pragnęła Twoja siostra, Astarte. Potęgi i ładu Aldmerskiego Dominium. Jeśli ma przewodzić naszą radą prowadząc nas do chwały, niech tak i będzie. Szkoda, że rodzony brat bruka marzenia tak cudownej istoty, jaką była. Idealną.- Odpowiedział, budząc w przeciwniku najgorsze instynkty, po czym spojrzał po Faelionie. -Ciebie to nie dotyczy. Jesteś diamentem, stworzonym przez Astarte i Alecarto. Wymagasz szlifowania, by osiągnąć wielkość. Nie niszcz dziedzictwa na rzecz przepowiedni i woli tchórzliwych starców…
Wyciągnął w jego kierunku dłoń, lecz Białowłosy tylko stał przy Vornarisie, który wysunął się do przodu. Reszta milczała, to z powodu dramatycznej chwili, to z powodu szokujących informacji na temat pokrewieństwa obu Altmerów i przeszłości Króla Dagona. No może najbardziej Da'Mir był skonfundowany tą wiedzą.
Vornaris przyzwał władcę deadr, na co Sartirol parsknął śmiechem, po czym zamachnął rękoma, tworząc wokół siebie kulę energii, która zaczęła się rozszerzać, przenikając przez gwardzistów, Vornarisa i Faeliona, lecz zatrzymując przed resztą drużyny, utrwalając swoją strukture, czyniąc ją nieprzenikalną barierą. Malafica zaczęła ciskać piorunami, aby się przebić, ale bezskutecznie.
-Zapamiętają mnie jako tego, który zabił Generała Otchłani! Na nich!
Wykrzyczał i trójka dobrze wyszkolonych gwardzistów ruszyła do przodu, zderzając się z przyzwaną deadrą, która samotnie wykluczała siebie i ich z pojedynku. Sartirol mogąc skupić się na dwójce Dagonitów, rzucił kulę błyskawiczną, która nieuchronie pędziła na Vornarisa, lecz odbiła ją magiczna tarcza z pola siłowego Faeliona.
-Przestańcie mi mówić, czym jestem i co mam myśleć!
Wykrzyczał, po czym zamachem obu rąk utworzył strumień ognia, który zderzył się lodową wiązką Arcymaga…
Daedra w tym czasie przebiła na wylot bebechy jednego ze złotych gwardzistów, lecz w tym czasie drugi elf zatopił miecz pod jej żebrami. Wściekły stwór chwycił go za gardło i uniósł w górę, lecz nim coś zrobił, lodowy kolec Sartirola, odbity rikoszetem od tarczy Faeliona, przebił jej krtań. Władca daedr puścił żołnierza, bezwładnie padając na ziemię i rozpadając się na mistyczny popiół. Dwóch pozostałych żywych gwardzistów ruszyło na Vornarisa…

Offline

Użytkowników czytających ten temat: 0, gości: 2
[Bot] ClaudeBot (2)

Stopka

Forum oparte na FluxBB

Darmowe Forum
wiercenie studni głębinowych krosno | medycyna pracy ursynów | regały paletowe | reklama internetowa nikkshow | pizza dowóz kraków Bronowice