Nie jesteś zalogowany na forum.
MG = Bartholomeow Black, Maxwell Rickards, William La'Van
Barth, oraz Maxwell dotarli do centrum Evermoon, gdzie grunt zrobił się już na tyle płytki, że machina śnieżna nie była im już potrzebna, więc dalej kierowali się już pieszo, po drodze oczywiście rozmawiając.
-Pochodzisz, że stolicy, Panie Black?
Zagaił Rickards.
-Nie stamtąd pochodzę, lecz z Allanoru przyjechałem. Evermoon musi być teraz pełne przyjezdnych.
-Wyjątkowo, jak nigdy wcześniej, ale miejscowi wiedzą dlaczego. A skoro mieszkałeś w stolicy, to wiesz zapewne co nieco o naszej królowej. To prawda, że jest kanibalką i pije krew swoich służek, oraz zjada kochanków po odbytej kopulacji?
Zapytał unosząc wąsa w górę, jakby w tajemniczym uśmieszku, gotowym na parę plotek. Barth na to zareagował śmiechem, choć krótkim.
-Powtarzasz tylko pogłoski, lecz nie wiem jaka jest prawda, bo nigdy jej nie widziałem. Królowa włada z pałacu, ale to Wielki Inkwizytor trzyma nad wszystkim pieczę. Niezależnie od tego, czy królowa jest kanibalem, czy nie jest, to tylko pionek.
-Odważne słowa, Panie Black.
-W naszym zawodzie nie ma miejsca na półsłówka, czy oznakę strachu.
Odpowiedział z puszczeniem oczka, co spodobało się Maxwellowi. Był dwa razy starszy od swojego rozmówcy, lecz już go polubił.
Mężczyźni dotarli do baru, z którego biły oślepiające światła lamp, zasilanych wiązkami elektrycznymi. Coraz bardziej Barth porzucał myśli o prymitywności pustkowi. Rickards od razu otworzył drewniane drzwi, pozwalając mu wejść pierwszemu. Od razu zrobiło się głośno, od gawędziarzy różnego sortu. To handlarze, to wieśniacy, to strażnicy, to naukowcy. Wszystkiego po trochu, a oczy bacznie rzucane w jego kierunku. Zrozumiał, że towarzysz nie kłamał, mówiąc o nieufności miejscowych. Czuł się zupełnie obco, lecz musiało to zejść na drugi plan. Nie pierwsze miejsce, gdzie spotyka się z dziwnymi spojrzeniami.
-Will, Will... gdzie jest...
Mruknął wąsacz, gdy nagle doszło do ordynarnej burdy, między jednym mężczyzną, a jakimś profesorem akademickim. Nauczyciel jak nauczyciel, siwy i stary, zaś ten drugi był w kwiecie wieku, szatyn, krótkie włosy i zaniedbana lekka broda. Miał pełno blizn, więc od razu skupiał na sobie całą uwagę. Nie trwało to długo, jak wykładowca wyleciał przez drzwi, prosto na śnieżny puch. Wynoszący zaś przetrzepał ręce, jakby z brudu, kierując się do dwójki bohaterów.
-Max, coś za dzieciaka tu sprowadził. Spodziewałem się jakiegoś bardziej doświadczonego łowcy...
Skomentował gładką twarz Bartha, potwierdzając swoją złośliwość, przed którą został przestrzeżony.
-To Bartholomeow Black, i niech jego wygląd Cię nie zmyli. Jeden z najlepszych łowców w całej prowincji, rekomendację ma dłuższą, niż Ty fiuta. Choć byle wieśniak miałby...
-Rickards, chyba się zapominasz, mam Ci oderwać twarz od czaszki? Czy może nakarmić tym paskudnym wąsem...?- Spytał dokładając groźby, zakładając ręce na piersi i na nowo lustrując Blacka. -...a Ty co? Taki ważniak, że się słowem nie odezwiesz, czy może boisz się starego Willa?
Bartholomeow przez chwilę milczał, obserwując go uważnie. Już go nie lubił, lecz nie mógł wybrzydzać. Takie rozkazy z góry, on nie wybiera.
-Śmierdzisz psem, ciężko jest przy tym się skupić na powadze rozmowy.
Odparł mu krótko, na co William wystawił kły zezłoszczony.
-A co, przeszkadza Ci to?
-Dziwi bardziej, że łowca może być wilkołakiem. Ganiasz demony jak króliki, Panie La'Val?
Zapytał z drwiną, na co William podszedł bliżej, mierząc się z Barthem na wzrok, tak blisko jakby mieli zderzyć się czołami. W końcu Maxwell zainterweniował, rozdzielając ich rękoma.
-Panowie, najpierw zadanie, a potem możecie zrobić pojedynek. Nawet sam mogę być sekundnikiem, lecz nie to jest priorytetem. Idziemy do starego klasztoru. Czekają na nas.
Poinformował i ruszył w stronę wyjścia.
-Tylko nie zbocz z drogi jak zobaczysz kota, czy coś.
Dorzucił złośliwie Black z wrednym uśmiechem, na co Will zrobił gest uderzającej pięści w płaską dłoń, na znak groźby, że cierpliwość to nie jest jego mocna strona. Po chwili jednak, już w ciszy podążyli za Maxwellem, przewodnikiem tej wycieczki po Evermoon...
Offline