Nie jesteś zalogowany na forum.
MG = Bartholomeow Black, Maxwell Rickards, William La'Val
W końcu nadeszła pełnia księżyca, a wraz z nią wilcze wycie, które rozbrzmiało na całe Evermoon. Wszyscy mieszkańcy zaszyli się w swoich mieszkaniach, spodziewając się watahy wilków, lecz Maxwell i Black dobrze wiedzieli, że to nie stado, a jeden wilkołak, ich dobry znajomy.
Skierowali się w stronę jamy, która znajdowała się w okolicach miasteczka, a która była kryjówką Williama na czas przemian. Rickards miał przy sobie metalową strzykawkę w której znajdował się zielonkawy płyn. Bartholomeow wziął ze sobą swój wyjątkowy rozkładany tasak...
-Jeśli ten Shadow na nas poluje, to musimy powiedzieć o tym La'Valowi. Przemiana trwać może i kilka dni, a nie mamy tyle czasu.
Przemówił wąsaty mężczyzna, a złotowłosy patrzył uważnie przed siebie.
-Czy ta dziwna substancja go odmieni?
-Tak, to antidotum na likantropię, stworzone przez Josepha. Niestety jest jednorazowe, działa na tylko jedną przemianę. Nie ma lekarstwa na jego chorobę. Póki William brał je regularnie, nie dochodziło do przemian. Lecz tym razem nie wziął, więc stanowi zagrożenie.
Objaśnił miej więcej, aż dotarli do wielkiej pieczary...
-Czemu zaprzestał...?
-To chyba wina tej tragedii w klasztorze. Chyba na prawdę już na niczym mu nie zależy, nawet na sobie. To twardziel, który nie powie, że coś go dręczy. A teraz cicho. Nie rób mu zbytniej krzywdy, chcemy go żywego, a nie martwego.
Poinstruował i wszedł jako pierwszy do jaskini, zaś Black zaraz za nim. Skradali się dosyć długo, aż usłyszeli ciche warkoty. Kiedy doszli do ostatniej i największej części groty, Barth zwrócił uwagę na ślady pazurów na ścianach. Szybko jednak skierował wzrok na potężne monstrum, humanoidalnego wilka, który był niezwykle potężnie zbudowany i większy od nich. Nigdy nie widział wilkołaka na własne oczy, aż do teraz...
Rickards chciał się zakraść, lecz bestia szybko usłyszała ich oddech, po czym obróciła się w ich stronę i zawyła przeraźliwie. Wiedzieli, że już nie będzie tak łatwo, a ich symbole łowców zabłysły, rozjaśniając ciemność tego miejsca. Wilkołak zaszarżował na nich w biegu, a oni zrobili szybki unik. Maxwellowi nie udało się wbić strzykawy w futro przyjaciela, a przy upadku, antidotum wyleciało mu z dłoni i poturlało się w jakiś ciemny kąt.
-No ja pierdole...
Mruknął poirytowany, a bestia rzuciła się w jego stronę, lecz nie dosięgnęła go, bo Black rozłożył swoją kosę i uderzył wilkołaka w bok, odrzucając go na lewo. Następnie pomógł Maxwellowi wstać na nogi.
-Gdzie antidotum?!
-Gdzieś mi kurwa poleciało. Odwróć jego uwagę, ja poszukam.
Rozkazał ten starszy, po czym spojrzeli na Williama pod postacią bestii, który chwytał się łapą w miejsce gdzie trafił go Black. Krew ściekało po futrze, a ten był jeszcze bardziej wkurzony.
-Zawsze lubiłem zwracać na siebie uwagę...
Rzucił żartobliwie złotowłosy i wyszedł na przeciw wilkołaka, aby Rickards mógł w spokoju szukać specyfiku. Psina zwróciła się w stronę Bartholomeowa, który zaczął sobie wymachiwać tasakiem, to składając go, to rozkładając.
-No chodź, Will...
Po tych słowach potwór ruszył na niego i zaczął atakować go pazurami, które blokował swoim ostrzem. W końcu jednak przebił się przez obronę i drapnął Blacka w pierś, lecz ten mając podniesiony poziom adrenaliny i wigoru, nie skupił nie na tym, tylko zamiast tego, uderzył psa w pysk ze rękojeści i wykonał cięcie z ukosa, rozcinając płytko tors wilkołaka zębatkowym ostrzem, a w tym samym czasie, coś wbiło się w plecy potwora. Wilkołak już nie atakował, zamiast tego padł na kolana i zaczął się kurczyć. Jego futro wypadało, a ciało przechodziło metamorfozę. Black dostrzegł wystającą strzykawkę z jego pleców, oraz Maxwella, który pokazał mu kciuk w górę. Gdy symbole łowców wygasły, poczuł ból w piersi, skąd wyciekała krew. Złożył tasak i usiadł na jakimś kamieniu, tamując ranę swoją dłonią. Nie było to obrażenie śmiertelne, ale też nie nazwałby je lekkim.
-Pozostanie blizna. W końcu się doczekałeś, gołowąsie.
Zaśmiał się Maxwell, który sam miał ich kilka, jedną nawet dosyć charakterystyczną na twarzy. Gorzej wyglądał William, który miał cały pokaleczony tors, a nowe blizny pokrywały te stare. Wiele z nich zrobił sobie sam.
-No proszę, lunatyk się obudził.- Zaczął Rickards, po czym uderzył La'Vala z pięści w twarz. -A to kurwa za to, że nie bierzesz leku. Myślisz, że to jakieś żarty?! To że Tobie na niczym nie zależy, nie znaczy że możesz sprowadzić krzywdę na innych! Weź się w garść, bo Cię w końcu zapierdolę!
Wykrzyczał szpakowaty łowca, a William tylko wbił wzrok w ziemie, jakby ze wstydu.
-Wybaczcie mi. To się nie powtórzy.
Przeprosił, a Black po raz pierwszy dostrzegł w nim skruchę. No no, jednak nie taki arogant z niego był. Złotowłosy westchnął, wciąż trzymając swoją pierś.
-Skupmy się. Williamie, ktoś na nas poluje. Nazywa siebie Shadow. Niedawno nasłał na mnie dwóch swoich zbirów. Wyglądali na fanatyków. Kimkolwiek on jest, chce śmierci wszystkich łowców. Poza tym ostatnio w Evermoon mówi się o dziwnych morderstwach. Powiedziała mi o tym... znajoma. Przypuszczam, że to szaleniec i seryjny morderca.
La'Val spojrzał na niego.
-Ale my nie jesteśmy łowcami, po co...?
-Nie wiem, może nie podobają mu się nasze symbole lub lubi zabijać Musimy się zjednoczyć i dopaść go, nim on dopadnie nas. Stanowi zagrożenie dla całego Evermoon, a nie jestem typem, który porzuca niewinnych na pastwę losu. Zwłaszcza, że zagraża także Wam... Czy przychodzi Wam do głowy ktoś, kto mógłby być tym Shadowem?
Zapytał, ale Maxwell i Will tylko spojrzeli po sobie. Czyli niezbyt. Jednak Rickards wpadł na dziwny pomysł.
-Jest ktoś, kto mógłby nam pomóc to ustalić. Powiedziałbym, że jest wszystko wiedzący...
-Chyba oszalałeś do reszty, Maxwell...
Odparł mu szybko Will, lecz Black uniósł brew w górę, jakby w zastanowieniu.
-O kim mówicie...?
Zapytał i zapadła głucha cisza. W końcu jednak William stwierdził, że może nie być to takie złe rozwiązanie.
-Zobaczysz. Rickards Cię do niego zaprowadzi, bo ja nie czuję się najlepiej. Jest to sekret, który pielęgnowali wszyscy łowcy stacjonujący w Evermoon. Obecnie tylko my dwaj go znamy. Czas jednak Ci go przekazać. Tylko... uważajcie...
Offline