Nie jesteś zalogowany na forum.
MG = Bartholomeow Black, Joseph Rickards
Minęło kilka dni od odwiedzin w krypcie Azazela. W Evermoon niewiele się zmieniło, poza jednym. Zaczęła się fala zachorowań, a medycy biegali to od domu, do domu. Ciężko było zweryfikować czym była zaraza, lecz należało do tych śmiertelnych. Ulice bardziej się wyludniły, a wszech panujący mróz nie pomagał. Przeziębienie mogło być gwoździem w trumnie zarażonego. Nie zniechęciło to jednak Bartha do odwiedzin obrzeży miasta, znanych inaczej jako slumsy, gdzie spotkać się miał w Josephem...
Wynalazca coś majsterkował przy spawaczu, zaś Łowca siedział w oczekiwaniu na krześle w warsztacie, bawiąc się w dłoniach dziwną kostką o różnych kolorach. Można było nią poruszać, przestawiając kostki w szereg tysiąca kombinacji. Ciekawa zabawka, lecz dla Blacka zbyt trudna łamigłówka do rozwiązania.
-Jak tam rana?
Spytał nagle Rickards, który odłożył na blat maskę ochronną i grube rękawice. Złotowłosy szybko zdał sobie sprawę, że miał na myśli pamiątkę po Williamie.
-Dalej się goi, lecz nie ma infekcji. Zostanie ślad.
Odpowiedział z uśmiechem i odłożył kostkę na bok, a Joseph usiadł na krześle, wprost do łowcy i założył nogę na nogę, poprawiając swój krawat.
-To dobrze. Blizna po pazurach fajnie wygląda. Podoba się kobietom, a z tego co zauważyłem, spotykasz się z naszą Anną, miejską dziewczyną. Doda Ci to seksapilu, Panie Black.
Wyszczerzył zęby, unosząc i opuszczając brwi, na co Barth się zaśmiał. Taki był cel Josepha, aby rozchmurzyć młodzieńca. Zaprzyjaźnili się, a złotowłosy często wpadał na herbatę lub kawę. Zależało mu więc na dobrej atmosferze, zwłaszcza gdy jest się odludkiem i niewielu cię odwiedza, w tym twój rodzony brat bliźniak.
-Nieskromnie powiem, że chyba nie potrzebuję blizny, aby podobać się Annie. Ale to bardzo dobra, ułożona i niewinna kobieta, a ja...
-..."jestem totalnym przeciwieństwem i zajmuję się niebezpiecznym zawodem". Znam Twoje gadanie, ponuraku. Czasem przeciwieństwa się przyciągają. Taki drań jak Ty może potrzebuje dobrej duszyczki...?
Spytał splatając palce ze sobą, jak jakiś psychoterapeuta, a Barth obrał postawę pacjenta. Czyli przeczącą.
-Miałem już taką i się nie zgraliśmy.
-Pewnie nie była jak Anna, Barth. Słuchaj...- Zaczął Joseph z westchnięciem. -...mój brat, Maxwell, miał kiedyś żonę. Zupełnie do siebie nie pasowali, jak ogień i woda! Ale tworzyli idealny duet, a ich małżeństwo przetrwało dwadzieścia długich lat. Niech to będzie dla Ciebie przykład.
Opowiedział Wynalazca, na co Łowca zrobił wielkie oczy. Fakt, domyślał się, że Max nie miał obecnie nikogo, ale nie że był w małżeństwie. Nie znał wielu zakonników, którzy się uwiązali w wieloletnie związki.
-Dlaczego już nie są małżeństwem?
Spytał zaciekawiony, ale Joseph spojrzał na ziemię z lekkim westchnięciem.
-Umarła. Także była łowczynią. Kiedyś mój brat ze swoją żoną ruszyli zmierzyć się z Drsmielem, demonem słynącym ze skłóceń małżonków. Ironia, prawda? Niestety, tylko jedno z nich powróciło z tej misji. Max... do teraz ma pamiątkę po tym tragicznym dniu. Tą taką pociągłą bliznę po twarzy.
Odpowiedział, co rozwiało wiele pytań Blacka na temat swojego starszego kolegi z Zakonu. Teraz już wiedział co nieco, choć było to przykre. Wynalazca tylko potwierdził tezę o niebezpieczeństwach.
-A Ty, Joseph? Czemu siedzisz samotnie w warsztacie na zadupiu, zamiast z ukochaną osobą w Allanorze?
Zapytał, a mężczyzna parsknął śmiechem i wstał, po czym zaczął się kręcić, jakby nie wiedząc jak na to odpowiedzieć tak, aby nie było niezręcznie. Lecz chyba inaczej się nie dało.
-Słuchaj... wygląda to tak, że... osobom takim jak ja... ciężko jest się z kimś związać i żyć jak w rodzinie...
-Z takim jak...? Że wynalazki Cię pochłaniają?
Dopytał, ale ten pokiwał głową przecząco.
-Nie... To nigdy nie było przeszkodą. Nigdy by też nie było. Po prostu... nie jestem zainteresowany kobiecymi względami. Preferuję mężczyzn... A... to nie jest coś, co nasze społeczeństwo zaakceptuje. Kiedykolwiek. Rozumiesz.
Wyznał mu prawdę, kolejną, choć ta na prawdę nim wstrząsnęła. Trochę zgłupiał, jakby to on miał coś wyznawać, albo coś. Nie, po prostu chodziło o reakcję na takie wyznanie, niespodziewane.
-Nie... nie przejmuj się. Mi to nie przeszkadza. Wielu osobom pewnie też nie. Ale jeśli nawet, to... jesteś dorosły i sam jesteś panem swojego życia. Nie daj społeczeństwo sobą kontrolować, tylko bierz od życia to co kochasz. Anna powiedziałaby coś na zasadzie... "miłość wiele ma kształtów", czy coś takiego...
Powiedział wreszcie, nie wstając z krzesła, a głową latając we wszystkie strony, choć wzrok wstrzymany na jego twarzy, która po dodaniu otuchy uśmiechnęła się.
-Dziękuję za to. Jesteś na prawdę dobrym człowiekiem, Panie Black. Ale nie rozmawiajmy o mnie. Jest ciekawszy temat.- Przerwał, by znów usiąść na przeciw niemu, tym razem opierając łokcia o swoje nogi w pozycji pochylonej do niego. -Maxwell powiedział mi o tym co się działo w krypcie. Azazel Ci pomógł, choć nie otrzymał niczego w zamian. Naszym zdaniem, choć w jego odczuciu prezentem była Twoja łaska. Nie interesuje mnie zbytnio co gadał, lecz to, dlaczego się zlitowałeś.
Dokończył, a Barth uniósł brwi, przypominając sobie jak to William dewagował nad wagą tajemnicy krypty, a tu się okazywało, że wiedza na ten temat już dawno opuściła kręgi zakonne...
-Bo jestem przeciwnikiem tortur. Cierpiał. Lubię Maxwella, lecz był bezwzględny. Coś we mnie pękło...
-Właśnie! To znaczy, że potraktowałeś Azazela jak ludzką istotę, pomimo jego nieśmiertelności i tych jego no... skrzydeł. Czy uważasz w takim razie, że Demony to istoty z uczuciami...?
Zapytał, zupełnie jakby przeprowadzał wywiad statystyczny, na co Black wzruszał ramionami, trochę się gubiąc w tym wszystkim.
-Były kiedyś Aniołami, więc pewnie je zachowały... w większości te złe, typu gniew i zazdrość, ale skoro potrafią cierpieć, jak i czuć wdzięczność, to coś w tym musi być...
Odparł, na co Joseph pokiwał wskazującym palcem na znak zaprzeczenia.
-Nie, nie, Panie Black, i tutaj błąd na starcie. Studiowałem kiedyś wiedzę o Aniołach z pradawnych ksiąg kościelnych i nie pytaj skąd je miałem, ale tam było podane, że Anioły nie posiadały zbytnio emocji. Cechowała je czysta apatia. Zakładając, że to prawda, znaczy to tyle, że "spaczenie", które stworzyło Upadłych, mogło dać im emocje. Nie zapominajmy, że ludzka rasa jest tworem Upadłych, więc skoro my mamy uczucia, to czemu nasi stworzyciele nie? Może to właśnie uczucia doprowadziły do rozłamu w Raju i Wojny Niebios?
Zapytał retorycznie, a Black zmrużył oczy, jakby się ostro pogubił.
-Czyli chcesz powiedzieć, że Anioły to były zimne dupki, a Upadli mają serca?
Spytał, ale Joseph się zaśmiał.
-Nie o to mi chodziło, ale trafna uwaga, mimo wszystko. Pamiętaj, że byliśmy niewolnikami Aniołów, a wyzwoliło nas powstanie Upadłych. Skoro utracili boskość, to byli też podatni na wszystkie czynniki. Nie wiemy skąd biorą się uczucia, po prostu je mamy. Nie powiem Ci też dlaczego Anioły mogły ich nie mieć, a te zbuntowane już tak. Ale chodzi mi o to, że... Demony mogą być tak samo ludzkie jak my. Może istniałaby możliwość koegzystencji? Jeśli przestaliby chcieć ponownie nas zniewolić...
-Joseph, spokojnie. Prędzej nasza rasa wymrze, niż Demony zechcą hodować kwiatki i bawić się w kupców.
-Nad interpretujesz moje słowa! Po prostu przemyśl fakt, że może nie wszystkie Demony są całkowicie złe. Nie wszystkie w końcu odwiedzają nasz świat. Skoro Azazel potrafił pomóc, w podziękowaniu dla śmiertelnika...? Tak jest z ludźmi. Większość nazwiesz skurwysynami, lecz nie każdy nim jest. Szanujmy poczciwe prostytutki.
Zażartował, ale Barth nie zareagował, wpadając w zadumę. Sam nie wiedział co o tym myśleć, ale na pewno nie zapomni tych słów...
Offline