Nie jesteś zalogowany na forum.
EPILOG: NOC STRACHU
MG = Bartholomeow Black, Anna
Nadeszło apogeum zarazy, którego stan już był na tyle krytyczny, że ciała zaczęły leżeć na ulicy, a topnienie mrozu tylko wspomagało ich gnicie i puchnięcie skóry. Widok obrzydliwy, a zapach okropny. Nikt już nie wychodził z domu, poza Łowcami, którzy byli odporni na wirusa, a paskudny krajobraz nie wywoływał w nich nic więcej, niż współczucie dla nieszczęśników. Dla Evermoon nadszedł dzień upadku, lecz miała też rozpocząć się noc wielkich przemian...
Gdy księżyc znalazł się na ciemnym nieboskłonie, Bartholomeow opuścił wyludniony hotel, kierując się do domu Anny, aby sprawdzić, czy z nią wszystko w porządku. Coraz częściej się o nią bał, zwłaszcza że była podatna na zachorowanie. Przemierzył zabłocone i podmokłe uliczki, wymijając każdego umarłego, mając przy sobie swoją złożoną kosę przy pasie i po przeciwległej stronie paska, krótką dubeltówkę. Nigdzie się już nie ruszał bez broni, ponieważ odkąd ponownie znaleziono zamordowanych cywili, upewniono się, że Shadow nie przepadł jak kamień w wodę, a po prostu odpoczywał od czynienia zła. Black pochłonięty myślami nawet nie zauważył kiedy znalazł się na miejscu. Był to duży, drewniany piętrowy dom, który był niestety mało urokliwy, a bardziej przerażający. Jak całe miasteczko. Podszedł do drzwi i zapukał, po czym został wpuszczony przez swoją przyjaciółkę...
-Barth! Wszystko dobrze? Co tu robisz? Czyżby...
-Nie, nie przejmuj się. Chciałem sprawdzić, czy wszystko gra. Dawno Cię nie widziałem...
Odpowiedział, na co ta przeczesała jego złotą grzywę, która ciągle opadała mu na oczy, a ten zareagował uśmiechem.
-Bo nie opuszczam domu. Niedawno ogłoszono kwarantannę, a każdy na zewnątrz jest uznawany za chorego. Nawet po jedzenie już nie pójdziesz na targ, musisz korzystać z zapasów. Niektórzy umierają nie tylko na chorobę, lecz też głód. To straszne. Zazdroszczę Ci tego, że nic Ci nie może zagrozić...
Mruknęła, ale ten chwycił ją w ramionach i lekko potrząsnął.
-Anno! Mi wszystko może zagrozić! Zaraza to moje najmniejsze zmartwienie!- Powiedział głośno, a ta na niego popatrzyła lekko zszokowana. Coraz częściej się unosił, coraz częściej był przepełniony negatywnymi emocjami. Gdy sam zdał sobie z tego sprawę, przytulił ją. -Przepraszam... nie powinienem zachować się tak egoistycznie.
Dodał i puścił ją, ale ta nie była na niego zła. Wiedziała co było tego przyczyną i musiała go zrozumieć.
-Co się dzieje z Maxwellem i Williamem?
Zapytała, a ten zastanowił się chwilę.
-Z La'Valem nie wiem, ostatnio milczy. Zaś z Rickardsem idę się spotkać niedługo. Po drodze chcę jeszcze odwiedzić Josepha. Żyje w najgorszej części Evermoon, więc o niego też się martwię.
-O kogo Ty się nie martwisz? Ale to dobrze, przydadzą się im odwiedziny. Tak jak mi. Coraz częściej myślę o tym, aby opuścić to miejsce... ale...
Zaczęła, zaś ten spojrzał na nią w zastanowieniu. Coś ją powstrzymywało?
-Tak? O co chodzi?
Dopytał ciekawy, a ta przełknęła ślinę, jakby się zbierając do czegoś ważnego.
-Nie chcę bez Ciebie. Nie chcę Cię tu zostawiać. Póki Ty tu jesteś, to i ja...
Powiedziała w końcu, a Black zrobił większe oczy, ukazując ich jeziorną zieleń. Pierwszy raz spotkał się z tym, że to ktoś poświęcał się dla niego, a nie oczekiwał, że to on poświęci się dla tego kogoś.
-Anno...
Zaczął, lecz w tym momencie ktoś zaczął strzelać w dom, przebijając szyby i drewniane ściany. Barth odruchowo rzucił się na kobietę, upadając z nią nisko na ziemie. Ona krzyczała, lecz ten starał się ochronić ją całym swoim ciałem, aby przeczekać ostrzał. Czuł jak trociny i kawałki szkła odbijają się od jego pleców, ale wytrzymał. W końcu się uspokoiło, a ten wskazał palcem, aby była cicho. Następnie sam powoli wstał i przekradł się do wybitych okiennic. Lecz gdy wyjrzał na zewnątrz, nie zastał niczego. Następnie przeszedł do drzwi, które lekko otworzył. One jako jedyne nie były przestrzelone, więc było to podejrzane. Nie pomylił się, gdy zobaczył po ich zewnętrznej stronie wielki napis: "SHADOW". Już wszystko wiedział.
-To była zapowiedź, nie atak. Ktoś mnie śledził w drodze tutaj. Tobie na pewno nic nie grozi, ale muszę odnaleźć Josepha i Maxwella...
Powiedział, cały czas wyglądając na dwór. Nagle ta go obróciła.
-A Tobie też nie grozi? Jeśli to zapowiedź, to ten ktoś będzie chciał Cię zabić!
-Będzie chciał, ale nie znaczy to, że da radę. Nie zaatakują drugi raz tego samego miejsca, jednak wypowiedzieli mi wojnę. Przeciwnik już się nie ukrywa. To najodpowiedniejszy czas, aby działać!
Odparł jej natychmiastowo. Ona już wiedziała, że nie ustąpi. Dlatego tylko chwyciła go za frak i pocałowała w usta, co odruchowo odwzajemnił. Gdy go puściła, spojrzała spod łba.
-Uważaj na siebie...
Mruknęła, a ten się uśmiechnął. Pogłaskał ją po głowie, a ta zwolniła uścisk, po czym wyszedł z domostwa, kierując się do slumsów...
*Później*
Black dotarł do warsztatu bez większych problemów, ale przez małe okna dostrzegł, że światło było zgaszone, a nie było to tak oczywiste u Josepha, nawet o tej porze. Dobył dubeltówki i ostrożnie otworzył wejście, wchodząc do środka celując w nieprzebyte ciemności. Gdy odnalazł włącznik światła, a wszystko rozbłysło, zdał sobie sprawę, że nikogo tu nie było. Nawet większości wynalazków.
-Złodzieje?
Spytał sam siebie, lecz dostrzegł w rogu skrzynię, która jako jedyna zachowała się z całego asortymentu. Podszedł do niej na spokojnie, nie chowając broni i uchylił pokrywę. Był zdziwiony, gdy dostrzegł w środku czarną maskę z goglami, błękitny płaszcz, cylinder i... broń? Także kamizelkę? Poza tym wszystkim znalazł też list:
"Drogi przyjacielu,
Wybacz mi, że zrobiłem Ci taką niespodziankę. Od dawna planowałem wyjazd, ponieważ dostałem zaproszenie od Królowej Allanoru, aby zostać królewskim wynalazcą i zbrojmistrzem. Zaszczytne, prawda? Ale nie o to chodzi. Te zaproszenie było rozkazem, a nie odmawia się marionetce Inkwizycji, która od dawna siedzi mi na ogonie. Chcą mnie mieć po prostu na oku, a lepsze to, z królewskim dofinansowaniem, niż w małym warsztacie na zadupiu.
Spodziewam się jednak, że przyjdzie Ci prędzej, czy później zmierzyć się z Shadowem, ale nie zamierzam zostawiać Ciebie na pastwę losu. Jako jedyny mnie odwiedzałeś, wiec tylko Ty znajdziesz asortyment w skrzyni, co potwierdza fakt, że to czytasz. Znajdziesz tam moje skończone prototypy, które uczynią Cię maszyną do zabijania!
Proszę, uważaj na mojego brata. To stary kretyn, więc sam się zabije. A gdy już będzie po wszystkim, odwiedź mnie w Allanorze.
Będę wyczekiwał Cię niecierpliwie,
Do zobaczenia przyjacielu,
Joseph Rickards."
Po przeczytaniu tej treści, był już przynajmniej spokojny o życie swojego przyjaciela. Na liście zostało jeszcze odnalezienie Maxwella i dopadnięcie skurwysyna Shadowa. Zaś sprzętem nie miał zamiaru pogardzić...
Po kilku minutach, miał na sobie kamizelkę kuloodporną, błękitny płaszcz, którego krańce były zakończone żyletkami, metalowe rękawice po łokcie, a w zasobie dubeltówkę i kosę przy pasie, kuszę automatyczną na plecach i łańcuch zakończony ostrzem na kształt krzyża, który obwiesił wokół ramienia. Czuł się teraz jak chodząc broń. Na końcu chwycił maskę, która zakrywała całą twarz, poza oczami, które chroniły gogle. Zaczesał długie włosy w tył i nałożył ją na głowę, po czym chwytając cylinder w dłoń, otworzył drzwi wyjściowe z warsztatu. Niespodziewanie zobaczył przed sobą dziesięciu mężczyzn w ptasich maskach i wyniszczonych ubraniach. Kolejni fanatycy, którzy przyszli go zabić. Choć symbol łowcy rozjarzył się z powodu podniesienia adrenaliny, Bartholomeow ze spokojem nałożył na głowę cylinder i rozwinął z ramienia swój łańcuch z krzyżowym ostrzem, którym zaczął kręcić wokół ruchu nadgarstka.
-Zaczynamy...
Wyszeptał, choć nie swoim głosem, a oczy jego, zmieniły barwę z zieleni, na krwistą czerwień, rozżarzoną za szklanymi goglami...
Cichy śmiech... i ciach...
Offline