Nie jesteś zalogowany na forum.
Strony: 1
*780 rok - Królestwo Xin'trea*
MG = Lenve, Gwen, Król Inwithiel
Przez niekończące się schody do pałacu królewskiego, zmierzał wysoki elf o szlachetnych rysach twarzy, długich do połowy pleców popielatych włosach i pięknych srebrzystych szatach, wskazujących na wyższość jego pozycji. Inne elfy na jego widok się kłaniały, lecz on to ignorował, skupiając się tylko na celu swej wędrówki. Na wzniesieniu, gwardziści natychmiastowo go wpuścili, dzięki czemu nawet nie zwolnił kroku. Gdy przemierzył główne pozłacane sale i ozdobione portretami, oraz posągami korytarze, w końcu dostał się do części tarasowej, położonej na tyłach cudu architektonicznego, z widokiem na morze. Dopiero wtedy się zatrzymał i samemu ukłonił, przed osobnikiem o pięknych zadbanych rudych kosmykach włosów, twarzy niczym bóg, jedzącym winogrona, leżąc w fotelu i widocznie pochłoniętym nudą. Służba go otaczała, ale nie wyglądała na zasmuconą swoim obowiązkiem, a raczej zaszczyconą...
-Bądź pozdrowiony, Wasza Wysokość.
Powitał go Popielaty, na co król Inwithiel od razu wstał z fotelu, aby z uśmiechem do niego podejść i położyć mu ręce na ramionach.
-Witaj, Lenve, mój przyjacielu. Czekałem na Ciebie. Powiedz mi, co u Twojej Gwen...?
Zapytał zaciekawiony i go puścił, a Popielaty uśmiechnął się, choć sztucznie, jakby mimo wszystko stresował się tym spotkaniem. Król mógł wszystko, a on był tylko uniżonym sługą...
-Liczę, że nie długo, Mój Panie. Przybyłem niezwłocznie, gdy tylko mój koń dotarł do Xin'trea. Jestem też zaszczycony Twą ciekawością, Panie. Moja żona czuje się dobrze, mam zamiar ją odwiedzić niedługo. Także ujrzeć moją córkę, Delyn. Rośnie niesamowicie szybko.
Odpowiedział z szerokim uśmiechem, tym razem nie udawanym, a wyrażającym dumę, na co rudowłosy monarcha kiwnął głową zadowolony z takich miłych informacji.
-Rodzina to największe piękno i radość, zawsze tak uważałem. Żałuję, że mi nie przyszło założyć własnej...
-Władco Mój, jesteś bardzo młody, masz możliwość...
-Mam obowiązki. Jest to ważniejsze. Zwłaszcza, że dożyliśmy ciężkich czasów, Lenve. Zakończyła się pewna epoka naszej dominacji na tym kontynencie. Ludzie przestali być zwykłymi robakami. Są teraz jak szarańcza, która pożera nasze królestwa, a mnożą się jak króliki! Jesteśmy teraz w stanie wojny, więc ktoś musi tu myśleć, by ktoś mógł żyć ze swoją rodziną w szczęściu. Aż Ci współczuję, przyjacielu. Tobie przyszło dzielić życie prywatne ze służbą.
Odpowiedział mu Inwithiel, na co Lenve lekko się ukłonił.
-Jestem zaszczycony, móc walczyć dla Waszej Wysokości. Nie dopuszczę do tego, aby ludzka rasa sprowadziła krzywdę na te ziemie.
Dopowiedział z uniżeniem, a rudowłosy król odwrócił się, aby podejść do jednego ze swoich sług. Wydał mu rozkaz i chwilę tak poczekali, aż wrócił on z przepiękną szablą o zdobionej rękojeści, wykonanej w stylu elfickiego rzemiosła. Pomimo ogromnej długości, wciąż pozostawała ona bronią jednoręczną, niespodziewanie lekką. Król ucałował zimny metal na znak błogosławieństwa i ofiarował ten miecz swojemu przyjacielowi. Popielaty od razu dostrzegł runiczne żłobienia na długości ostrza, które układały się w elfickie słowa: "Owce prowadzone przez Lwa, staną się drapieżnikami".
-To mój prezent dla Ciebie, za wieloletnią służbę, Generale Lenve. Gdy przyjdzie czas, nadaj temu ostrzu imię, aby posiadł on duszę. Przelej nim krew szarańczy, Lwie.
Uśmiechnął się Inwithiel, a Popielaty jeszcze chwilę wpatrywał się w szablę, po czym przypiął ją do paska.
-Dziękuje, Mój Panie. To prawdziwy zaszczyt.
-Wiem, przyjacielu. A teraz idź. Gwen pewnie się stęskniła. Va faill...
Jakiś czas później koń Lenve dojechał do małej posiadłości, która znajdowała się u podnóży stolicy. Był to jego dom, gdzie już z oddali dostrzegł swoją małą córkę, która bawiła się ze służkami. Gdy tylko dostrzegła konia, od razu zaczęła krzyczeć rozweselona i wybiegła mu na spotkanie.
-Spokojnie, uważaj na konia, by Ci krzywdy nie zrobił!
Powiedział do Delyn, po czym zatrzymał rumaka i zszedł z niego, aby od razu chwycił dziewczynkę i przytulić ją. Stęsknił się za nią, jak widać ze wzajemnością.
-Mogę na konika...?
Spytała tak uroczo, że nie mógł się temu oprzeć, dlatego kiwnął głową na znak zgody, po czym pomógł jej usiąść w siodle. Od razu zaczęła ciągać konia za grzbiet i podskakiwać, imitując jazdę, ale wierny rumak Lenve był już z tym oswojony.
-Będziesz najlepszą kawalerzystką naszego króla!
Pochwalił ją z szerokim uśmiechem, widząc w niej potencjał, choć prawda była taka, że i tak zostanie kim zechce. A już w oddali ktoś się im przyglądał...
-No proszę, a ktoś tu nie zapomniał o mnie...?
Rozbrzmiał kobiecy głos, który od razu odwrócił uwagę Popielatego. Była to jego przepiękna żona o kasztanowych włosach i sukni w ulubionej zieleni. Od razu do niej podszedł i ją ucałował, po czym przytulił.
-Blath... Jestem. Tym razem na dłużej...
Przywitał ją czułym określeniem, którym tylko on się posługiwał względem niej. Ta się roześmiała, dawno tego nie słysząc. Przeczesała jego długie popielate włosy. Była pewna, że ich córka przejęła wszystkie jego szlachetne geny.
-Mam nadzieję, zbyt często Cię nie ma. Momentami boję się, że ludzie zrobią Ci krzywdę...
-Nie gadaj takich głupot. Przeżyłem kilka pokoleń każdej tej istoty. Nikt nierówna się mojemu doświadczeniu. A coś działo się u Was...?
Zapytał, puszczając ją i zerkając co jakiś czas na Delyn, aby upewnić się, że wszystko gra, a koń nie utracił nerwów.
-U nas bez zmian. Twoja córka uczy się słów. Już powiedziała: "tata".
-Na prawdę? W końcu sobie o mnie przypomniała. Choć żałuję, że mnie to ominęło...
-Nie przejmuj się, jeszcze zdąży Cię zamęczyć. A tak w ogóle... ładna szabla...
Skomentowała, dostrzegając u jego pasa piękny miecz, który nie mógł się równać z żadnym innym. Lenve dobył ostrza, które rozbłysło w słońcu, prezentując się dumnie. Był jednak jeszcze pusty, bez duszy...
-To prezent od króla Inwithiela. Po inskrypcjach i żłobieniach, przypuszczam że to twór rzemiosła Aen Undod. Musi być stare, lecz nie ma na nim rdzy, co świadczy dobrze o kowalu. Jeszcze nie ma imienia, ale coś wymyślę.
Uśmiechnął się promiennie, dumnie chwaląc się swoim nowym cackiem, a Gwen znowu się zaśmiała na ten widok, jakby obcowała z dwójką dzieci. W końcu podeszła do Delyn i zdjęła ją z konia, biorąc na ręce.
-Musisz być głodny. Chodź, obiad już czeka.
Puściła mu oczko i skierowała się do domostwa, zaś Lenve znowu schował szablę, po czym kazał służbie zabrać rumaka do stajni, samemu dołączając do rodziny przy strawie...
Offline
Strony: 1