Sesje RPG

Nie jesteś zalogowany na forum.

#1 2019-12-06 21:17:14

Arcymistrz Gry
Administrator
Dołączył: 2018-10-26
Liczba postów: 582
WindowsChrome 78.0.3904.108

Squaess'me, Blath... (PART VI)

*1273 rok - Obozowisko Scaia'tael, Leśnicze Pustkowia*


MG = Lenve, Saellia


Oddział Elaine Corama był w drodze do Dol Blathanna, ze znanych tylko im powodów. Lenve szykował się do czegoś wielkiego, co wymagało dużej ilości poświeceń i postanowień. Wielokrotnie zastanawiał się jaki będzie finał i jak historia go zapamięta. Jako szalonego tyrana, synonim smutku i wytrwałości, czy może kowala losu świata. Nie mógł przesądzić, bo obecnie wszystko co robił, wszystko to miało małe znaczenie dla kontynentu. Co może zwykłe komando w lesie? Niewiele. Lecz małymi krokami wielcy przywódcy budowali drogę dla innych...
Obecnie rozstawili obóz na czas odpoczynku. Wszyscy bawili się, grali w gwinta, kości, pili lub odpoczywali. Zaś Lenve jak zwykle odizolowany od swoich kamratów, siedział zamknięty w swoim własnym namiocie. Nigdy nie spędzał czasu z innymi elfami, dzięki czemu wybudował sobie reputację osoby bez słabych stron. Takie poznaje się tylko przy bliższym kontakcie. Nawet zaufany Valestil, czy Melior, nie odwiedzali swojego przywódcy...
Wyjątkiem była Saellia, która dziś weszła do środka namiotu Elaine Corama. Był on duży, przestronny, a wszędzie były poustawiane jakieś pierdoły, kradzione z karawan kupieckich. Elfka dostrzegła Lenve bez koszuli, odwróconego do niej plecami, na których było pełno blizn, lecz żadnego tatuażu, w przeciwieństwie do innych członków Scoia'tael. Nigdy nie preferował tak dziecinnej formy buntu, zaś nie zmieniało to faktu, że Saellia mocno się zarumieniła...
-Podejdź... nie przestaje boleć... nie mogę wytrzymać...
Wyszeptał, odwracając się do niej szpetną stroną twarzy. Jego białe oko błądziło, ślepe, nie mogąc jej dostrzec, zaś jednak te błękitne od razu skierowało się na jej sylwetkę. Ta przełknęła ślinę i się zbliżyła, trzymając w dłoniach miskę wypełnioną dziwnym mazidłem.
-Proszę, usiądź.
Poleciła, a ten przycupnął na krześle, po czym ona podeszła i klęknęła przed nim, wręczając mu miskę do rąk, aby ją przytrzymał.
-Moja twarz... te nawroty doprowadzą mnie do szaleństwa...
Powiedział ze zmęczeniem, patrząc zdrowym okiem na maź znieczulającą. Nie było lekarstwa na uszkodzone nerwy na jego twarzy, ale kobieta znała przepis na środki, które powstrzymują ból, dlatego miała pozwolenie na odwiedzanie go, zwłaszcza w takich wstydliwych dla niego momentach. Nienawidził pokazywać się ze słabej strony, nieporadny i wrażliwy, lecz nie miał wyjścia. Ona zaś jednak nie postrzegała go tak. Widziała w nim siłę niezrównaną, która po prostu czasem potrzebuje wsparcia. Wiedziała, że był samotny, dlatego cieszyła się, gdy sama mogła być jego towarzystwem, nawet jeśli wszystko to było tylko efektem ubocznym zadania które jej wyznaczał za każdym razem, kiedy blizny się odzywały. Prawda była taka, że wystarczyło uderzyć Lenve pięścią w twarz, aby rany się otworzyły. Tamtego tragicznego dnia, ludzie cieli bardzo głęboko...
-Wiem, Elaine Coram. A ja będę pomagać to złagodzić tak długo jak będę mogła.
Odpowiedziała z uśmiechem, po czym nabrała na palce dziwnej mazi i zaczęła rozsmarowywać ją po jego lewym profilu twarzy. W końcu podniósł na nią wzrok, obserwując ją uważnie. Popielaty dobrze zdawał sobie sprawę, że Saellia darzy go głębokim uczuciem, którego nigdy nie odwzajemnił. Niepojęta była miłość platoniczna, nie dla kogoś, kogo serce już dawno się zamknęło.
-Dlaczego nie brzydzi Cię... dotykanie mojej twarzy...? Sam mój widok przeraża wzrok...
Zapytał, a ta wstrzymała swoją czynność, lekko skołowana tym pytaniem. Nie wiedziała już sama, czy znowu się rumieni, czy to jej zmysły wariują. Był dla niej jak półbóg, więc ważyła każde słowa.
-Nie wiem dlaczego miałby, Elaine Coram. Jesteś piękny i majestatyczny, Twój widok rozgrzewa serce, daje nadzieję... Twe blizny to tylko powłoka, która nie potrafi odebrać uroku Twym szlachetnym rysom twarzy...
Odpowiedziała ostrożnie i lekko szepcząc. Normalna osoba pomyślałaby, że się podlizuje, ale nie on. Wiedział, że to były jej prawdziwe myśli, a ta wizja go w jakiś swój sposób przerażała. Zresztą prawda którą chciała głosić, nie docierała do jego świadomości. Unikał luster już od setek lat, bo samo odbicie przypominało o cierpieniu, o stracie...
-Ta szlachetność... majestat... wszystko utraciłem lata temu. Wielu z Was skrycie myśli o mnie jak o potworze, który jest jedynym lekiem na otaczające nas zło. Leczycie chorobę trucizną...
Wypowiedział te samokrytyczne słowa z wielkim żalem w głosie. Lenve wydawał się wszystkim silny i wiecznie opanowany, lecz tylko ona wiedziała, że to iluzja, postać którą stworzył dla innych, aby dawać im nadzieję. A ta chwila załamania potwierdzało, że czasem jego rola w tym świecie go przerasta, lecz nie odda nikomu innemu ciężaru, który nosił na swoich barkach. Niepoprawny męczennik, choć w spaczonej formie.
-Coram...- Wyszeptała, po czym położyła całą dłoń na jego prawym policzku. -...jesteś lekarstwem na chorobę i bandażem na rany. Jesteś wszystkim czego pragniemy, a nie są to tylko poglądy naszego komanda, lecz wielu innych. Wielu podąży za Tobą w ogień. Ja zaś... podążyłabym z Tobą nawet do grobu... Ty dałeś mi życie i imię... Dzięki Tobie jestem kim jestem i jeśli miałabym za Ciebie umrzeć, zrobiłabym to nieskończoną ilość razy...
Wyszeptała i mimowolnie zaczęła zbliżać swe usta w kierunku jego warg, zamykając powoli oczy. Wtedy Lenve przyswoił sobie jej ostatnie słowa, oraz to co się właśnie działo. Coś w nim pękło...
Bliznowaty elf gwałtowanie wstał, odpychając od siebie Saellie, przez co upadła na ziemię, a obok niej cała miska z mazią. Stał wściekły i zdyszany, jakby coś go rozrywało od środka. Patrzyła na niego w szoku i niezrozumieniu, bojąc się nawet wstać...
-Umrzesz za mnie ile razy?! Dwa?! Sto?! Dwieście?! Za każdym razem będziesz umierać z przyjemnością, myśląc o mnie?! Twoja śmierć nie będzie w niczym dla mnie pożyteczna! W niczym nie pomoże w naszej sprawie! Nie wiesz co mówisz, nawet nie kierując się powagą naszej misji! Zapomniałaś się! Jestem Elaine Coram, Twój przywódca! Przypomnij sobie kim jesteś, z dala od mojego namiotu, wyjdź!
Wykrzyczał tak bardzo, że całe komando słyszało na zewnątrz. W oczach Saelli pojawiły się łzy. Nie potrafiła powiedzieć nawet jednego słowa, po prostu zapłakana wstała i wybiegła z namiotu, nie zaczepiona przez żadnego elfa. Wszyscy wręcz oddalili się od miejsca pobytu Popielatego. A on sam znowu usiadł na krześle, jakby w pozycji półleżącej i podparł głowę o pięść. Ciężko oddychał, a wzrok powędrował na opartym o skrzynie Gwendelynie...
-Blath... robię to wszystko dla Ciebie... wybacz mi wszystkie grzechy...
Wyszeptał w stronę ostrza, myśląc o swojej żonie. Jego serce było już martwe, pamiętające jedynie o utraconej miłości. Każdy kto się do niego zbliżał, w końcu prędzej czy później, cierpiał...

Offline

Użytkowników czytających ten temat: 0, gości: 1
[Bot] ClaudeBot

Stopka

Forum oparte na FluxBB

Darmowe Forum
kursy projektowania wnętrz | studnie głębinowe limanowa | lab laser przedstawiciel | balustrady szklane warszawa | tanie przeprowadzki warszawa