Nie jesteś zalogowany na forum.
Strony: 1
*1274 rok - Pałac Findabair, Dol Blathanna*
MG = Lenve, Valestil, Alenvir, Aeddwenn
Przebieg powstania, inaczej rebelii w Dol Blathanna, każdy dobrze poznał, gdyż na trwałe utarło się w kartach historii, nawet jeśli jest dla jednych dobrą zmianą, a dla innych mrocznym czasem. Wszystko wyglądało tak, jak opisali to kronikarze. Pod osłoną nocy cała armia składająca się ze wszystkich komand Scoia'tael z kontynentu ruszyła na stolicę marionetkowego księstwa, burząc mury i bramy, oraz przelewając krew swoich pobratymców rasowych. Próżne Księżniczki nie doceniły dobrego dowództwa Lenve i Alenvira, którzy szli niezłomnie. Stare i rozleniwione elfy nie miały sił z młodszym i sprawniejszym pokoleniem, a wsparcie Gariona w kwestii zbrojeniowej było nieopisanym gwoździem do trumny dla starej władzy w Dolinie Kwiatów. Lecz czy ktoś wie jak dokładnie wyglądało zakończenie tej idealistycznej walki o wolność...?
[...]
Filavandrel aén Fidháil toczył prywatny bój z Alenvirem, zaraz po tym jak buntownicy wdarli się do wewnętrznego pierścienia. Czarnowłosy lider był jednak dużo zwinniejszy od starca i młodej twarzy, bo w odpowiednim momencie wyprowadził cięcie, które zraniło go w rękę w której dzierżył ostrze. Już chciał uciąć mu głowę, kiedy ten gwałtownie rzucił się na niego, kiedy ten wykonywał zamach i oboje upadli na ziemie, tarzając się i tłukąc. Alenvir poczuł ciepło z palącego się stosu drewna tuż obok nich, dlatego chwycił Filavandrela za włosy i cisnął jego twarz prosto do ognia i przytrzymywał tak długo, aż ten przestał krzyczeć i się wierzgać. Wyjął jego ciało ze stosu, z całą spaloną twarz, obalił je na ziemię i wstał, kierując się na dziedziniec pałacowy.
Tam Francesca Findabair używała ognistych pożog, aby powstrzymać buntowników przed przedarciem się do wnętrza. Na miejscu już dawno byli Valestil i Lenve, którzy walczyli to z gwardzistami, to z magicznymi tworami czarownicy. W końcu na miejsce dobiegł też Oficer Iorweth, który w przeciwieństwie do reszty, nie skupił się na walce z magią, a na samej Stokrotce. Napiął swój zefhar, wypuścił powietrze z ust i wystrzelił. Francesca, zbyt skupiona na chaosie wokół, nie dostrzegła nadciągającej strzały, która przebiła jej serce na wylot. W tym momencie wszystkie zaklęcia przestały działać, a "najpiękniejsza kobieta na świecie" padła martwa na ziemię. Zapanował spokój, gdyż rebelianci wybili gwardzistów.
-Dobra robota, Iorweth.
Pochwalił go Alenvir, a Valestil podszedł w tym czasie do Lenve.
-Aeddwenn musi być w pałacu. Dopiero jej głowa doprowadzi do upadki księstwa... Lecz jeśli zrobi to on... nic się nie zmieni.
Doradził mu Elfi Duch, wskazując na czarnowłosego lidera, a Popielaty spojrzał w jego kierunku, jakby się zastanawiając co robić. To był jeden z tych trudnych wyborów, przed którym nikt inny nie chce stawać. Ale dotarli już do tego momentu, gdzie czas zdecydować o losie tronu i wolności...
-Ogłuszcie go. Lecz nie zabijajcie. Iorwetha też, jest mu wierny jak pies.
Rozkazał, po czym pokierował się do pałacu, a chwilę później, nim dwóch wspomnianych elfów zorientowało się co ma zaraz nastąpić, zostało uderzonych klingami mieczy w głowy, przez co obaj utracili przytomność...
Jakiś czas później Elaine Coram szedł schodami na szczyt wieży Dziecka Słońca, po drodze topiąc Gwendelyna we krwi ostatnich obrońców. Ciężko oddychał, zmęczony tym wszystkim, lecz mając jakiś wewnętrzny niepokój, ze coś pójdzie nie tak. Jednak w końcu dotarł do wspomnianej komnaty, gdzie wyważył drzwi, a następnie w pojedynkę pokonał dwóch strażników. Lecz nigdzie nie dostrzegł poszukiwanej Księżniczki i jej syna. Zaciskając palce na szabli, zaczął wykonywać wolne kroki, rozglądając się wokół. W końcu dostrzegł dziwnie przesunięty regał. Długo nie czekał, aż uda mu się go obalić i odkryć ukryte drzwi. Otworzył je powoli, jak idąca śmierć, a w środku dostrzegł dziecko, półelfa i wystraszoną blondynkę, którą dobrze pamiętał. Chłopiec na widok jego oszpeconej twarzy zaczął do razu płakać ze strachu. On zaś zaczął się zastanawiać, czy aby na pewno powinien uczynić to o czym od dawna marzył. Lecz nie mógł, a przynajmniej nie na oczach malca. Dziecko nie może oglądać czegoś takiego, dlatego wszedł do pomieszczenia, chwycił Aeddwenn za włosy i zaczął ją ciągnąć za sobą do komnaty. Chłopiec szarpał mamę, ale w końcu się poddał, a Lenve patrząc na niego błękitnym okiem po raz ostatni, zamknął drzwi, aby ani nie mógł uciec, ani nie mógł zobaczyć co się zaraz stanie. Nie był w stanie go zabić, a przynajmniej nie w tej chwili.
-Błagam, puść mnie! Lenve, przestań, nie jesteś potworem!
Wykrzykiwała, a ten rzucił ją na sam środek, przez co padła na plecy, a ten stanął nad nią, uważnie obserwując. Czy zaczęły znowu brać go wyrzuty sumienia przed tym co ma zrobić...? Musiał. Po prostu musiał.
-Nie wiesz czym jestem, głupia elfko!
Warknął, po czym uniósł szablę w górę. W tym samym momencie do komnaty wbiegł Alenvir, który widząc co się dzieje, szybko wysunął swój sztylet, podbiegł do Popielatego za jego plecami i zatopił krótkie ostrze w odsłonięty punkt w jego zbroi, bez zastanowienia, bez zawahania. Lenve otworzył usta z powodu przeszywającego bólu, a palce puściły rękojeść szabli, przez co rozbrzmiał brzdęk upadającego Gwendelyna o podłogę. Oszpecony elf nagle utracił siłę w nogach i zaczął powoli pochylać się do tyłu, lecz Alenvir szybko go chwycił i bardzo łagodnie ułożył na ziemi. Z ust Lenve zaczęła wydobywać się krew, a błękitne oko błądziło, szukając twarzy swojego zamachowca. Zatrzymało się, gdy zrozumiał, że był to drugi lider, jego rywal. Popielaty uśmiechnął się niemrawo i zaczął kaszleć krwią, rozbawiony tym jak los znowu zadrwił z niego, co wywołało zmieszanie w Alenvirze. Aeddwenn w tej chwili szybko wstała i wbiegła do ukrytej komnaty do swojego syna, aby go przytulić...
-A więc to tak kończy się moja historia... tak tragicznie... choć z taką ironią...
Wymówił ostatkami sił, nie pytając nawet dlaczego on mu to zrobił. Dobrze wiedział. Dla władzy.
-Przykro mi, Elaine Coram... Obyś odnalazł w końcu spokój, wśród dusz swoich ukochanych...
Odpowiedział mu, a uśmiech zszedł z twarzy Popielatego, który zaczynał tracić wzrok, czując okrywające go zimno...
-Uważaj, Alenvirze... bo ciężar Twoich wyborów... może być nie do zniesienia... Va faill...
Wypowiedział te ostatnie słowa, a wraz z pożegnaniem, jego ciało odprężyło się, zaś głowa delikatnie przekrzywiła na bok, odsłaniając oszpecony lewy profil. Alenvir myślał o tym co powiedział, ale nie długo, bo od razu zamknął mu oczy delikatnym ruchem palców. Tej nocy zmarł Lenve, zwany Pięknym Lwem...
Offline
Strony: 1